ŻAL.doc

(104 KB) Pobierz
- 1 -

- 1 - 

Kto to jest? - zapytała Małgosia, patrząc w lusterko. Ach, to ja jestem, Małgosia, to moja twarz, moje rzęsy... Uczesana jestem ładnie... Potem jednak Małgosia pomyślała: Ale czy ja jestem dobra? Przecież okłamałam mamusię, mamusia przeze mnie płakała... Jakże wstydzi się dziewczynka! Co teraz zrobi? - przeprosi mamusię... I poprosi Matkę Bożą, żeby jej pomogła być odtąd zawsze dobrą dla mamusi, mówić prawdę. Małgosia zaraz - w ciszy - w myśli - poprosiła Matkę Bożą, żeby jej pomogła.

- 2 -

Pewnej niedzieli Wojtek przyszedł do kościoła... Na ławce siedzi, ale nie śpiewa, nie modli się, tylko się kręci, rozgląda. Patrzy na lewo - spod ławki, gdzie babcie siedzą, wystaje parasol jak zwinięta chorągiewka. Patrzy na prawo - koleżanka nie założyła kapturka podszytego białym zajączkiem, tylko berecik...

Nie gap się - mówi mamusia - widzisz, patrz, Pan Jezus na krzyżu naprzeciw ambony.

Wojtek patrzy. Tak. Pan Jezus na krzyżu, ale tak mu się wydał daleki, szary, zakurzony, jakby na całym świecie słońce zaszło, jakby śnieg stapiał i jakby ludzie wszyscy nosili stare ubrania.

Siedział w ławce, nie śpiewał, nie modlił się, tylko czekał, kiedy dzieci zaczną śpiewać: "Już Msza święta zakończona, czas do domu, czas". Tak źle zachowywał się Wojtek w kościele.

A w domu? Pewnego dnia w domu słyszy - mamusia płacze.

Wiecie, dlaczego mamusia płacze? Zawsze płakała przez niego.

Tak dokuczał... kłamał...

Kanarek jak go zobaczył - przestał. śpiewać, tylko schował się w głąb klatki i poruszał się jak żółte wahadło tam i z powrotem, tam i z powrotem.

Pomyślał sobie Wojtek; muszę się poprawić. Nie mogę być taki... Mamusię w rękę pocałował...

Następnej niedzieli Wojtek przyszedł do kościoła... Usiadł w ławce, patrzy - stary kościół wydaje mu się jakby inny, złoty jak słońce, czysty jak .śnieg. Pomodlił się. Śpiewa. Patrzy na Pana Jezusa - co to? Taki przemieniony! Piękny, jasny i ludzie... jakby powrócili po wakacjach, jakby wszyscy posprawiali sobie nowe ubrania.

A co się stało? Czy Pan Jezus tak się zmienił? Nie. Był zawsze taki sam. Tylko przedtem Wojtek patrzył na Niego niegrzecznymi oczami, w których siedziało nieposłuszeństwo, kłamstwo. Jak patrzył takimi niedobrymi oczami na Pana Jezusa, to Pan Jezus wydał mu się szary, daleki, zakurzony, ale jak oczy "wykąpał".. dla mamusi był dobry; patrzy - tak piękny Pan Jezus..

Pan Jezus zawsze taki, tylko trzeba być dobrym, trzeba kochać, trzeba mieć czyste oczy...

A o co my mamy się modlić? - Żeby Wojtek widział zawsze tego pięknego, jasnego Pana Jezusa, żeby każde dziecko widziało Pana Jezusa, że jest piękny i jasny..

- 3 -

Posłuchajmy teraz wypowiedzi 10 - letniego chłopca - Tomka:

"Jestem wychowankiem Domu Dziecka, choć rodzice moi żyją. Brali mnie do domu na święta. Źle powiedziałem: do domu; święta spędzaliśmy u babci, to u cioci – domu nie było. Często myślałem - czy ja mam rodzinę? Mam ojca, matkę, siostrę i innych krewnych. Ale to nie rodzina. Rodzice po kilku latach małżeństwa zaczęli się kłócić się nigdy nie mogli porozumieć się między sobą  żyć w zgodzie. Była prawdziwa jedność w rodzinie gdy byłem mały i mieszkałem z nimi. Moja rodzina rozpadła się, gdy oddano mnie do tych Domów Dziecka. Wie pani, jak to brzmi ważnie, że dopóki ja byłem - była rodzina. Tak było naprawdę. Oddali mnie, zaraz potem siostrę, każdy w swoją stronę. W Domu Dziecka mówią, że mam dobrych rodziców. Ja nawet przechwalałem się, jak to u nas - niby to dobrze. Ale to wszystko - to taki teatr i dobre wychowanie, a nie rodzina. Ja bardzo, proszę Ducha Św. o to, aby rodzice się pojednali i abyśmy byli jedną rodziną jak dawniej.

- 4 -

Skarżą się często rodzice na swoje dzieci, ale jest też niemało skarg bolesnych, tragicznych, wypowiadanych skrzywdzonymi ustami dzieci. To też musi boleć, kiedy się słyszy wypowiedź dziewczyny krzywdzonej przez swojego ojca: "rodzice ciągle się kłócą, a ojciec jest dla mnie niedobry, ojciec mnie nie lubi. Kiedy matki nie ma w domu wyżywa się na mnie. Mam 23 lata, jestem nieuleczalnie chora, ale pracuję i zarabiam na siebie. Nie wiem, dlaczego ojciec mnie nienawidzi. Może dlatego, że jestem chora. Ale czy to moja wina? Nieraz ze łzami patrzę na innych rodziców, którzy z taką miłością odnoszą się do swoich dzieci. Ja słyszę same tylko wyzwiska. Płaczę po nocach. Już nie wiem jak żyć i co robić. Cisną się wtedy na usta słowa: tato, dlaczego jesteś taki? Dlaczego nienawidzisz nas, swoje dzieci? Proszę cię, nie zabijaj naszej miłości".

  Ks. Praczyk I.. COr., "Czcij ojca swego i matkę swoją" - w rodzinie, BK 1-2 /1990/, s. 95

- 5 -

Kiedyś chuligan zapchał w szkole piec śniegiem i kamieniami. Nauczyciel się zdenerwował i powiedział, że ten, kto to zrobił, wyleci ze szkoły. Wtedy nie każdy mógł skończyć szkołę. Ktoś krzyknął, że to zrobił Dominik. Nauczyciel zdziwił się, bo Dominik był wzorowym chłopcem. Powiedział, że ponieważ to się zdarzyło pierwszy raz, nie wyleci ze szkoły. Dominik musiał jednak za karę przez godzinę klęczeć w kącie. Na drugi dzień nauczyciel dowiedział się, że to wcale nie Dominik. Czemu nie powiedziałeś, że to nie ty - zapytał. Dominik odpowiedział, że nie chciał, aby kolega wyleciał ze szkoły.

O. Kaźmierczak J. OFM Cons, Z dziećmi ku Kongresowi Eucharystycznemu, BK 5-6 /1990/, s. 362

- 6 -

Przed kilkoma dniami przyszedł do mnie oburzony Adam i mówi: proszę księdza, kiedy wracaliśmy z rajdu rowerowego, zatrzymaliśmy się, aby rozegrać z kolegami mecz piłkarski. Janek, który wówczas nie grał z nami, podszedł do naszych rowerów i w 1ilku z nich złośliwie wypuścił powietrze z kół. Zadowoleni remisowym wynikiem meczu, po odpoczynku, chcemy wsiąść na rowery i powrócić do naszych domów. Ale kiedy doszliśmy do nich, patrzymy: w kilku kołach naszych rowerów nie ma powietrza. Jak jechać dalej? A gdzie Janek? - Rozglądamy się i cóż widzimy? Janek siedzi pod drzewem i płacze. Teraz jest mu przykro, że zrobił źle. Tym bardziej, że on i jego koledzy spóźnią się do domu na obiad...

Dobrze, że Janek szybko uświadomił sobie, co zrobił. Ale bywa a tak, że chłopiec czy dziewczynka nie chcą zobaczyć swego błędu...

Ks. Jerzy Hakowski BÓG - SĘDZIĄ SPRAWIEDLIWYM BK 87

- 7 -

Jest taka legenda o dwóch mnichach. Wyczytali oni w mądrych księgach, że na końcu świata jest takie miejsce, gdzie ziemia styka się z niebem. Postanowili tam pójść. Opuścili swój klasztor i rozpoczęli poszukiwania. Długo one trwały, nabrzmiałe były wieloma niebezpieczeństwami, wymagały wielu wyrzeczeń, a także odwagi do pokonywania różnego rodzaju pokuszeń. Ale podtrzymywała ich nadzieja, że kiedyś dotrą do celu, gdzie czeka na nich Pan Bóg. Wystarczy wtedy tylko zapukać i wejść.

I rzeczywiście, po wielu, wielu latach, o zmroku któregoś dnia znaleźli to, czego tak mozolnie szukali: drzwi do nieba, furtkę do Boga. Zapukali i weszli do środka z bijącym sercem. I naraz się zdumieli! Przecież to był klasztor, który ongiś opuścili. To była ich cela klasztorna, w której ongiś mieszkali. I wtedy dopiero zrozumieli, że miejsce, gdzie ziemia styka się z niebem, znajduje się na tym kawałku ziemi, który nam Pan Bóg przydzielił.

Jakże pouczająca to legenda? Mówi nam ona, że często człowiek szuka celu swojego żywota to tu, to znowu tam, niekiedy gdzieś daleko, bardzo daleko. w świecie, a w końcu znajduje go tuż, tuż, nieopodal swojego mieszkania...

WSPOMINAMY WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH BK 88

- 8 -

Poszedłem więc na cmentarz. Szedłem przez cmentarne ścieżyny, pośród okwieconych i rozświetlonych grobów. Te zadbane groby dobrze świadczą o naszej pamięci o naszych drogich zmarłych. Ale też wtedy przypomniałem sobie wiersz współczesnego poety katolickiego, księdza Jana Twardowskiego. W jednym ze swoich utworów poetyckich zauważa on - i to jakże słusznie, że "Kochamy wciąż za mało i stale za późno?" Kiedy bowiem oni żyli na ziemi, wtedy oczekiwali od nas miłości, serdeczności, życzliwości, a myśmy nie zawsze ich ją obdarzali...

Weźmy dla przykładu takie znamienne wypowiedzi niby zwykle, niby proste, ale jakże charakterystyczne. Oto żona mówi do ustawicznie zajętego pracą męża: "Ty byś nawet nie zauważył gdybym odeszła!" Albo schorowany mąż błaga żonę: "Usiądź przy mnie i porozmawiaj ze mną chociaż krótko!" Bezskutecznie! Inne rzeczy i inne sprawy akurat były ważniejsze... A potem, gdy ta droga, bliska nam osoba odejdzie z tego świata, kiedy umrze wtedy okazuje się, że właściwie to wszystko inne nie miało żadnego znaczenia. I dlatego słusznie tenże ksiądz Jan Twardowski pisze w tym samym wierszu: "Spieszmy się kochać ludzi - tak szybko odchodzą!" Gdy bowiem odejdą, łzy twojej boleści i twojego smutku już tylko na cmentarną mogiłę spłyną.

Ks. Kazimierz Pielatawski KOCHAJMY NASZYCH ZMARŁYCH BK 88

- 9 -

Słynny Duńczyk Hans Christian Andersen, opowiada w jednej ze swoich pięknych bajek jak to potężny cesarz śmiertelnie zachorował i jak w pewnej chwili zobaczył śmierć. Usiadła ona przy jego łożu, w jego własnej koronie na głowie, z jego mieczem w jednej ręce, a ze sztandarem cesarskim w drugiej ręce. Już mu zabrała wszystkie jego skarby, a teraz chce mu zabrać i życie. Cesarz jest przerażony. Oto zza kotary ukazują się mu jakieś dziwaczne postacie: jedne pogodne i uśmiechnięte, a inne okropne i straszne. To były jego dobre i jego złe uczynki. W godzinę śmierci powróciły, ażeby razem z nim opuścić ziemię. A na razie mówiły: "A pamiętasz o tym? A to sobie przypominasz? A o tym nie zapomniałeś?!"

Cesarz cały drżał z przerażenia i w pewnej chwili zaczął wołać: „Nie chcę tego wszystkiego widzieć! Nie chcę tego wszystkiego słyszeć! Muzyki, dajcie dużo głośnej muzyki! Bijcie mocno w wielkie bębny. Niechaj zagłuszą te straszne głosy!" Daremnie jednak błagał umierający cesarz. Jego czyny ustawicznie stały mu przed oczyma!

Koniec roku kalendarzowego stanowi śmierć jednej cząstki naszego ziemskiego życia. A czy w tej godzinie nie gnębią nas wyrzuty sumienia? W tych 366 dniach dokonaliśmy zapewne wiele dobrych, wiele szlachetnych uczynków. Ale czy przypadkiem liczba czynów złych nie przeważa na szali? Zagrożeni pracą, pełni najróżnorodniejszych obowiązków, zajęci rzeczami ziemskimi, ileż to spraw duchowych nie dostrzegliśmy, opuścili, zaniedbali?

Ks. Kazimierz Pielatowski PRZYJDŻ, PANIE JEZU! BK 88

- 10 -

Opowiadał pewien ksiądz mieszkający w Warszawie, że któregoś zimowego wieczoru zadzwonił telefon stojący na jego biurku. Było już po dziesiątej. Ksiądz podniósł słuchawkę. Usłyszał drżący z niepokoju kobiecy głos: "Czy to ksiądz proboszcz Przepraszam, że niepokoję o tak późnej porze, ale mój mąż poczuł się bardzo źle. Obawiam się, że nie przeżyje nocy. Mąż choruje od kilku tygodni; żadne lekarstwa już nie pomagają. Czy ksiądz mógłby przyjść z Komunią św. i wysłuchać jego spowiedzi" Ksiądz proboszcz poprosił o podanie nazwiska i adresu oraz obiecał, że będzie u chorego za kwadrans. Nazwisko wydało mu się znajome: gdzieś je słyszał lub czytał w gazecie. A ponieważ z plebanii do tego domu nie było daleko, postanowił, że pójdzie pieszo. Zresztą trudno byłoby znaleźć taksówkę późnym wieczorem. Założył futro, bo było bardzo zimno. Potem otworzył boczne drzwi kościoła i z tabernakulum wyjął małą hostię - Pana Jezusa ukrytego pod postacią białego opłatka. Włożył ją do torebki, którą powiesił na szyi.

Gdy wyszedł na ulicę, poczuł, że na dworze jest duży mróz - chyba z piętnaście stopni. Ostatnie autobusy miejskie mijały go prawie puste; o tej porze ludzie już spali: tylko w niektórych oknach paliły się jeszcze światła. Padał drobny śnieg: w podmuchach wiatru płatki śniegu kotłowały jak na karuzeli i opadały na ziemię. Po kilku minutach dotarł pod wskazany adres. Wszedł na trzecie piętro starego, przedwojennego jeszcze domu. Odnalazł mieszkanie chorego. Nacisnął guzik dzwonka. Drzwi otworzyła starsza, siwa pani, zapraszając do środka.

Ksiądz powiesił futro w przedpokoju, zdjął czapkę i wszedł do pokoju oświetlonego nocną lampką stojącą przy łóżku chorego. Leżący na nim człowiek poruszył się, próbował wstać lub usiąść, ale zabrakło mu sił. Mężczyzna był blady, oddychał z trudem; podziękował księdzu, że zechciał odwiedzić go o tak późnej porze. Cichym głosem oznajmił, że pragnie się wyspowiadać. Ksiądz rozejrzał się po pokoju. Przy ścianach umieszczone były wysokie aż po sufit regały, na których, jak żołnierze podczas porannego apelu, stały książki. Było ich wiele: polskie, angielskie, niemieckie, rosyjskie. Dopiero wtedy ksiądz uświadomił sobie, że jest w gabinecie słynnego profesora, którego nazwisko znali ludzie w różnych krajach świata. Teraz ten wielki uczony był słaby jak małe dziecko. Przedtem, gdy przychodził na wykład na uniwersytet, wszyscy studenci z szacunkiem wstawali na jego powitanie. Teraz chciał uklęknęć na podłodze, by uczcić Pana Jezusa w małej hostii, którego ksiądz proboszcz przyniósł do jego domu, ale nie miał już siły tego zrobić. W jego oczach błyszczały łzy. Potem zaczął się spowiadać; była to spowiedź po wielu latach. Chory mówił z wielkim wysiłkiem, a gdy skończył, ksiądz udzielił mu rozgrzeszenia. Potem wyjął z haftowanej torebki białą hostię, w której ukryty był Pan Jezus; po przyjęciu Komunii św. profesor był bardzo spokojny, bo wiedział, że Pan Bóg odpuścił mu wszystkie jego grzechy, i cieszył się z tego jak dziecko, które zgubiło się w wielkim lesie, ale później znalazło drogę i szczęśliwie wróciło do domu.

W kilka dni później ksiądz przeczytał w gazecie nekrolog, czyli wiadomość o śmierci znanego profesora. Pomyślał, że warto było pójść tamtego dnia spać później niż zwykle, odbyć spacer w mroźną noc, żeby potrzebującego pomocy chorego pojednać z Panem Bogiem. Bo każdy człowiek może obrazić Boga, czyli popełnić grzech. Jeżeli jednak żałuje tego, co zrobił, Pan Bóg mu przebaczy, daruje złe uczynki, zapomni o nich. Tak jak ojciec przebacza swemu dziecku i już więcej nie gniewa się na nie.

Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD – Płock 1987.

- 11 -

Do św. Bernarda, wielkiego czciciela Matki Najśw., przyszedł kiedyś do spowiedzi pewien mężczyzna. Wyznał on w trakcie spowiedzi, że bliski jest rozpaczy, jego grzechy są bowiem tak wielkie, iż wątpi czy Pan Jezus mu je odpuści. Wtedy św. Bernard pouczył go w ten sposób: - Może Pan Jezus nie będzie chciał przebaczyć ci twoje grzechy, ale na pewno przebaczy ci je, gdy poprosi Go o to Jego Matka Maryja. Przecież anioł Gabriel powiedział Jej przy zwiastowaniu, że jest pełna łaski. Ten argument przekonał tego rozpaczającego człowieka. Od tej pory stał się on wielkim czcicielem Maryi.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 12 -

Tych, którzy przez chrześcijaństwo zaczynają żyć według wymagań Kościoła katolickiego, nazywamy konwertytami. W Polsce do głośnych konwertytów okresu międzywojennego należał Stanisław Przybyszewski (+ 1927); jako pisarz reprezentował tzw. modernizm i dekadentyzm. W swej twórczości był wrogo nastawiony do Kościoła; szydził z różnych wartości chrześcijańskich. Na rok przed śmiercią postanowił zmienić swoją postawę. Pod datą 20 października 1926 roku złożył następujące oświadczenie:

"Oświadczam, że w wierze katolickiej, w której się urodziłem, chcę żyć i umierać. Za wszystkie wykroczenia przeciw zasadom tej wiary serdecznie żałuję i pragnę wszystko naprawić. Najgłębiej i najszczeżej Kościołowi katolickiemu oddany Stanisław Przybyszewski".

- 13 -

Wolność człowiek traci, gdy przykazań nie przestrzega. Przeczytałem kiedyś w gazecie katolickiej list młodego chłopaka pisany z więzienia. Trafił tam za usiłowanie gwałtu na swojej koleżance. Pisał: "Jest teraz wiosna, okna mojej więziennej celi wychodzą na łąki pełne kwiatów. Wspinam się więc do okna, które znajduje się gdzieś pod sufitem i przez małą szparę patrzę, i patrzę na piękno świata poza więzieniem. Tak chciałbym teraz wyjść z tego zamknięcia i iść daleko przed siebie. Wiem, że muszę odpokutować za swój czyn, ale zrobię wszystko, aby już tu nigdy nie wrócić".

Często przykazania Boże porównuje się do barier mostu. Można naiwnie mówić, że bariery ograniczają czyjąś swobodę, ale przecież dla każdego rozsądnego człowieka są one zabezpieczeniem przed nieszczęściem. Każdy, kto wykracza poza barierę mostu, naraża się na kalectwo lub nawet śmierć. Można się jednak bariery przytrzymać o barierę oprzeć, wtedy ona daje zabezpieczenie i uchroni przed nieszczęściem. Łamanie prawa moralnego odbiera wolność człowiekowi nie tylko poprzez wtrącenie do więzienia. Wiemy dobrze, że wielu przestępców chodzi sobie bez żadnych konsekwencji po świecie, prawo ludzkie może ich nigdy nie zdoła doścignąć. Ale Bóg, twórca ładu moralnego, upomina się o jego przestrzeganie poprzez wyrzuty sumienia, poprzez zniszczoną radość i spokój wewnętrzny.

Zwierzał się ktoś... "Zbudowałem nowy, piękny dom, ale tak naprawdę to połowa tego domu do mnie nie powinna należeć. Środki na budowę zdobywałem w dużej części drogą nieuczciwą. Teraz, gdy już w nim zamieszkaliśmy, zwłaszcza jesienią, gdy w kominie gwiżdże wiatr, wydaje mi się, że słyszę ludzką krzywdę". Nie zachowane przykazania odbierają człowiekowi radość i nie dają mu spokoju, którego przecież nieustannie pragnie.

Ks. Stanisiaw Tulin Cor – ZNACIE DROGĘ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996

- 14 -

Niedługo będą moje urodziny. Ciekawe, co dostanę w prezencie? Zwykle kilka dni przed terminem mama pytała, co chciałabym dostać, albo co mi jest najbardziej potrzebne, a w tym roku - wcale. Szykuje niespodziankę? Może zapomniała i dlatego nie pyta? Może trzeba jej jakoś powiedzieć...

- Wiesz, mamo, jakie Marzena ma fantastyczne spodnie?

- Nie wiem. A co w nich nadzwyczajnego?

- Raz, że są z prześlicznego, wiśniowego sztruksu, dwa, że są na wspaniałych szelkach, a trzy-mają chyba osiem kieszeni.

- Do czego aż tyle?

- Oj, mamo! Teraz taka moda.

- A cena?

- Dokładnie nie wiem... Ale na pewno drogie...

Skłamałam. Wiem. Kosztują okropnie dużo... Ale wiem również, co powiedziałaby mama. Roześmiałaby się: "Ależ to cała moja pensja. Rozumiesz sama, że..." Rozumiem. Aż nadto dobrze rozumiem. Tylko co z tego rozumienia przyjdzie?

Kiedy obudziłam się tego ranka, aż dech mi zaparło z wrażenia. Obok tapczanu, na krześle wisiały spodnie. Wyskoczyłam z pościeli. Obejrzałam je ze wszystkich stron. Fason - jak u Marzeny: dwie kieszenie z przodu, z tyłu też dwie a na nich naszyte małe kieszonki zasuwane na malutkie zamki błyskawiczne. A materiał? Jeszcze ładniejszy. Przypomniałam sobie: to ten, co leżał , już od tak dawna w komodzie. Mama miała sobie z niego uszyć spódnicę.

- Mamo! - pobiegłam do kuchni i rzuciłam się matce na szyję. Dziękuję ci! Ale tyle pieniędzy...

- Nie tyle, nie tyle... Uszyłam sama, a materiał nie był aż taki drogi. Całą niedzielę paradowałam w spodniach, ale jak na złość nie spotkałam nikogo z naszej klasy.

- Pójdę w nich jutro do szkoły, dopiero Marzenie oczy zbieleją - pomyślałam.

Wieczorem zaczął padać deszcz.

- Nie bierz, Justynko, spodni do szkoły - powiedziała mama. - Będzie mokro. Są jasne. Pobrudzą się.

Nie odpowiedziałam.

Rano namyślałam się, co zrobić, ale chęć pochwalenia się zwyciężyła.

- Wracam ze szkoły przed mamą. Zdążę spodnie zdjąć. Nie dowie się, że miałam je na sobie.

Po lekcjach wracaliśmy całą grupą.

- Kto pierwszy dobiegnie do przystanku? - zawołał Krzysiek i porwał się do biegu.

Wszyscy ruszyli za nim. Ja też. Teraz już nie wiem, czy kamień leżał na drodze, czy zaczepiłam nogą o własną nogę, ale stało się tak, że obydwoma kolanami przejechałam po betonowym chodniku. Wstałam z trudem. Kolana bolały - to nie zmartwienie, ale spodnie! Przecież to się nie wypierze... I co na to mama? Strach wracać do domu! Wróciłam jednak, bo gdzie miałabym się podziać? Próbowałam przeprać zabrudzenie, ale gdzie tam! Nagrzałam żelazko i prasowałam mokre miejsca, aż wyschły. Spodnie poskładałam i schowałam do szafy.

- Co tak jakoś dziwnie chodzisz? - spytała wieczorem mama.

- Eee... nic... trochę boli mnie kolano...

- Pokaż! Jaki straszny siniak! Co się stało?

- Nic takiego. Upadłam wracając ze szkoły.

- Trzeba na siebie uważać! - mama szykowała watę i rozpuszczała w wodzie tabletkę.

- Kładź się. Zrobię ci kompres. Obrzęk powinien ustąpić do rana, a siniak zejdzie za parę dni.

Było mi wstyd. Leżąc na kanapie patrzyłam na ręce mamy delikatnie dotykające mojej nogi. Nie śmiałam podnieść oczu.

Powiedzieć o spodniach czy nie? Nie, nie powiem. Byłoby jej bardzo przykro. Napracowała się przy szyciu, starała o nici, o zamki... I kiedy szyła? W nocy. No, tak. Chciała zrobić mi niespodziankę i zrobiła, a ja postąpiłam jak... Zasypiałam pełna wyrzutów sumienia.

Pierwszą rzeczą, którą rano zobaczyłam na krześle, były spodnie. Zdrętwiałam. Wydało się... Wstałam po cichutku i obejrzałam je. Na kolanach zostały naszyte dodatkowo kieszenie zasuwane na błyskawiczne zamki. Były cudowne! W piżamie stanęłam na progu kuchni. Mama szykowała śniadanie.

- Mamusiu, chciałam przeprosić cię za te spodnie... - zaczęłam nieśmiało.

Czekałam, aż krzyknie, skarci, zacznie prawić kazanie... A mama uśmiechnęła się.

- Teraz masz spodnie takie, jakie nosi Marzena. Też mają osiem kieszeni. Rzuciłam się mamie na szyję i mocno przytuliłam policzek do jej policzka. Chciałam powiedzieć: Mamo, jesteś wspaniała! ale... po co słowa. Moja mama rozumie wszystko bez słów. / Na podstawie: Renata Opala, Mamo, jesteś wspaniała, w: "Mały Gość Niedzielny",1986, nr 5, s. 21/.

Justynka wielokrotnie przekonała się, że jej mama jest dobra, troskliwa, wyrozumiała. Potrafiła też docenić dobroć mamy i okazać jej swoją wdzięczność zarówno słowami, jak i gestem. Tej wdzięczności wymaga od nas Jezus Chrystus.

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991 r s. 20-22

- 15 -

Dwaj chłopcy, których dzisiaj poznamy, dostali od swego wujka zabawki - nakręcane samochody. Obydwaj mieli jednakowe. Nie przypuszczali, że będzie to powodem... Ale o tym dowiecie się sami.

Otóż, po kawie, wszyscy odprowadzają wuja Franciszka na stację. On musi już wyjeżdżać. Potem znowu wracają do domu. Piotr sam biegnie szybko do sypialni i wyjmuje swoje auto z szafy. Głaszcze gładkie, blaszane obicie, potem bierze klucz i zaczyna nakręcać. Jak to trzeszczy! Coraz trudniej idzie mu kręcenie. Jeszcze raz... jeszcze raz... i jeszcze... Nagle: Krrrach! Co się stało? Zepsuło się? Piotr ma zakłopotaną minę. Klucz chodzi teraz lekko. Czy auto będzie jeździło? Stawia je na podłodze. Nic, nie jedzie! Nie rusza się w ogóle. Przekręcił je! Co powie na to mama? Tam na walizie stoi auto Heńka. On jest teraz w pokoju. Mama przygotowuje kolację w kuchni, a Urszula pokazuje przed domem koleżance swoją nową torebkę. Nikt nie zobaczy, jeśli on... jeśli zamieni szybko oba auta. Nikt nie zobaczy. Po cichutku podchodzi Piotr do walizki Heńka, bierze dobre auto i wkłada do swojej szafki, a zepsute stawia na walizce. Potem idzie szybko do pokoju.

Przy kolacji jest dziwnie cicho.

- Piotrze - pyta ojciec - czyś przypadkiem dziś przy kawie nie zjadł za dużo placka?

- On chyba jest zmęczony i dlatego tak milczy - mówi mama i patrzy uważnie na syna. - Wszyscy zaraz pójdziecie do łóżka.

- Ale możemy, ciociu, jeszcze raz puścić auta? - pyta Heniek. - Wujek ich jeszcze nie widział!

Biegnie do sypialni i wraca z dwoma żółtymi autami.

- Przyniosłem i twoje, Piotrze. Teraz uważaj, wujku! Najpierw dobrze nakręcić... ach, jak śmiesznie skrzeczy... - Heniek jest zawiedziony.

-  Przedtem nakręcało się dobrze... - mówi - a potem nie byłem już w sypialni!

- Daj mi twoje auto - mówi ojciec do Piotra. Potem kręci kluczem i mówi:

- Jest w porządku.

- Ale gdy wychodziliśmy po południu, moje też było dobre -  płacze Heniek

Dlaczego Piotr tak poczerwieniał na twarzy? Dlaczego tak kurczowo trzyma swoje auto? Dlaczego nic nie mówi? Mama patrzy na niego przenikliwie.

- Piotrze, czy to ty? Ty byłeś niedawno w sypialni. Powiedz, czy nie zepsułeś auta?

Piotr zaczyna płakać i mówi krztusząc się:

- To jest moje auto, na pewno moje!

- Mama posmutniała, a ojciec nie odzywa się. Czy Piotr kłamie?

- Wieczorem mama klęka z chłopcami do modlitwy. Dzieci robią krótki rachunek sumienia i przepraszają Pana Boga za grzechy, a potem kładą się spać.

Gdy mama podchodzi do łóżka Piotra, aby go nakryć, słyszy szept syna:

- Mamusiu, czy Pan Bóg się jeszcze na mnie gniewa.

- Dlaczego ma się gniewać, synku?

- Bo ja... zepsułem auto... - odpowiada cicho Piotr.

- A czyje zepsułeś, twoje czy Heńka?

- Moje... - odpowiada Piotr z płaczem.

- O, Piotrusiu! Zamieniłeś auta i kłamałeś. Nie postąpiłeś dobrze...

- Mamusiu! Ja już więcej nie zrobię czegoś podobnego, na pewno nie...

A jeśli oddam teraz dobre auto Heńkowi, to pójdę do nieba.

- Oczywiście! Powinieneś go też przeprosić.

- Dobrze, zaraz to zrobię. / Na podstawie: E. Gosker, Piotr i Urszula; Wydawnictwo Eden USA/

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 38–39

- 16 -

W maju tego roku przez pewien czas leżały na moim biurku trzy zaproszenia: na prymicje, czyli na pierwszą Mszę święta w rodzinnej parafii nowo wyświęconego księdza, na pierwsze śluby zakonne siostry, która po dwóch latach nowicjatu z radością oczekiwała tego dnia i na I Komunię święta Karolinki. Po tych uroczystościach w kościele była w domu uczta - dwa razy rodzinna, raz zakonna, ale także bardzo, bardzo radosna. Tatuś księdza prymicjanta powiedział mi, że wysłali ponad 300 zaproszeń, że nie przyszło trzydziestu, że z tej liczby dwudziestu nie podało żadnego usprawiedliwienia. "Mam do nich żal" - powiedział ojciec prymicjanta po cichu...

Ks. Ludwik Warzybok - BŁOGOSŁAWIENI WEZWANI NA UCZTĘ BARANKA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 17 -

Piotruś chodził do klasy drugiej. Miał czarne, duże oczy i kręcone, ciemne włosy. Wszystkie dzieci lubiły Piotrusia, bo był wesoły i dobry dla nich. Pewnego dnia Piotruś przyszedł do szkoły smutny. Zapytany przez panią, co mu się stało, odpowiedział przez łzy, że mamusia ciężko zachorowała i pogotowie zabrało ja do szpitala. Na następny dzień Piotruś nie przyszedł do szkoły. Atak serca powtórzył się i mamusia Piotrusia zmarła. Piotruś i jego tatuś bardzo płakali. Odbył się pogrzeb. Najpierw Msza św. w kościele, a potem pogrzeb na cmentarzu. Teraz dopiero odczuł Piotruś, jak jest smutno, gdy się jest sierota... Kiedy było święto Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny, Piotruś z ojcem szedł na cmentarz.

Gdzie tylko spojrzeć - wszędzie groby, a przy nich ludzie. Na grobach kwiaty i zapalone lampki. Ojciec przyklęknął i kazał przyklęknąć Piotrusiowi. Modlili się, a oczy ich były pełne łez...

Ks. Jerzy Rychlewski - ISTOTA MODLITWY ZA ZMARŁYCH BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 18 -

W mojej parafii zdarzył się niedawno tragiczny wypadek. Siedemnastoletni chłopak wracał z kolegami z dyskoteki. Musieli przejść przez trasę szybkiego ruchu. Do dziś do końca nie wyjaśniono, jak to się stało, że wpadł pod samochód i zginął na miejscu. Ból rodziców, siostry, kolegów... potem pogrzeb.

Ks. Eugeniusz Guździoł - SYNOWIE ŚWIATŁOŚCI I DNIA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 19 -

Niezwykle podniosła uroczystość miała miejsce w szkole z okazji Dnia Matki. Dzieci już od kilkunastu dni przygotowywały przepiękną akademię, na którą zaprosiły swoje mamy. Z bijącym sercem i wypiekami na twarzy, ustawione na scenie, deklamowały wiersze i śpiewały piosenki. Po akademii zeszły ze sceny z kwiatkiem w dłoni i uśmiechem na twarzy kierując kroki do swoich ukochanych matek. Bardzo mocno przytuliły się do tych, które ich tak bardzo kochają, a niejednej mamusi aż od tego wszystkiego zakręciła się łezka w oku. Lecz w pewnej chwili moją uwagę zwrócił mały Tomek, który podczas akademii najpiękniej wyrecytował swój wiersz, a teraz stoi smutny i samotny obok sceny... Podszedłem do niego i powiedziałem: "Tomku, twoja mama się coś za bardzo spóźnia..." Lecz on podniósł swoje załzawione oczy w górę i powiedział: "Moja mamusia nie przyjdzie do mnie i nie usłyszy moich życzeń. Ona rok temu umarła. Ja ją bardzo kocham, i bardzo, ale to bardzo potrzebuję. Tak bardzo chciałbym się do niej teraz przytulić..." - "Tomku - mówię do niego - wiem, co teraz czujesz, lecz pamiętaj, że ona tam w niebie słyszy cię i wyprasza dla ciebie opiekę najlepszej z matek, opiekę Matki Bożej. Dzisiaj najpiękniejszymi życzeniami dla niej będzie twoja modlitwa". - "Tak? To pójdę dzisiaj, w Dniu Matki, do kościoła razem z tatusiem - odpowiedział Tomek - a później na cmentarz, by na grobie położyć ten kwiatek, który trzymam w ręce". Człowiekowi w życiu tak bardzo potrzebna jest dobra i kochająca matka, do której może przyjść, przytulić się i powiedzieć o swoich radościach i trudnościach...

Ks. Krzysztof Maj - WSZYSCY MAMY JEDNĄ MATKĘ! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 20 -

Ubrana w czerń podeszła do kapłana prosić o odprawienie Mszy św. gregoriańskich za swoją niedawno zmarłą mamę. Już po kilku słowach rozmowy kapłan zorientował się bez trudu, że kobieta chce przed nim wypowiedzieć całą swą gorzkość i udręczenie. Słuchał więc cierpliwie o osiemdziesięcioletniej matce, która odeszła do wieczności, a była jeszcze jej taka potrzebna; o chorobie serca męża, którego zniszczyła wódka, i o tym, że teraz wszystko na jej głowie - utrzymanie domu, staranie się o wszystko... Dobrze, że chociaż synowie ją wspierają, ale i oni muszą myśleć już o swoim, bo jeden żonaty, a drugi chodzi jeszcze do szkoły. W niebieskich oczach mówiącej pojawiły się łzy, spracowane ręce rozsupływały nerwowo chusteczkę, w który zawinęła pieniądze. Kapłan patrzył na nią z szacunkiem jak patrzy na człowieka dzielnie zmagającego się z przeciwnościami losu, ale który po omacku szuka też pocieszenia. Prostymi słowami zaczął mówić o zdaniu się na Boga, o pogodzeniu się z losem i przyjęciu krzyża w duchu wiary, bo jest w tym jakaś wielka mądrość Boża, która pewnie prowadzi nas do nieba. Duże łzy popłynęły po jej twarzy, ale w słowach już można było odczuć ulgę, bo jej myśli wybiegały w przyszłość sięgając wieczności.

Człowiek niejeden raz potrzebuje pocieszenia, jakiegoś oparcia się na drugim człowieku, czasem tylko wysłuchania jego trosk i zmartwień. Żyjąc bowiem wśród ludzi - u ludzi szukamy zrozumienia i pociechy. Żyjąc w przyjaźni z Bogiem, u Boga tylko możemy znaleźć prawdziwe umocnienie, pocieszenie duszy i obdarowanie siłę do podjęcia codziennego krzyża.

Ks. Jan Wnęk - DUCH ŚWIĘTY-POCIESZYCIEL BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(141) 1998

- 21 -

W czasie wielkopostnych rekolekcji zwróciła się do mnie pewna młoda dziewczyna z zapytaniem: Czy mógłby mi ksiądz wskazać jakiegoś dobrego spowiednika? - Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. W pośpiechu szukam w pamięci nazwisk kapłanów, których znam. Zastanawiałem się, który z nich byłby najlepszy.

Fakt, że ludzie szukają kapłana, jest bardzo radosny. Ksiądz jest potrzebny. Doświadcza tego szczególnie ten, kto zaznał goryczy grzechu i pod wpływem Bożej łaski szuka księdza, by się wyspowiadać.

Ale słyszałem także inne słowa: "Proszę księdza, ja tak nie lubię spowiedzi! Czy to ma sens? Po co przychodzić ciągle z tymi samymi grzechami i zawracać głowę księdzu, który na dodatek sam też jest grzeszny? Przecież Pan Bóg i tak zna wszystkie moje grzechy. Czy nie wystarczy, jeśli w cichości swojego serca wyznam mój grzech przed Bogiem?"

Rzeczywiście, nie jest to łatwy sakrament... Wyznać swoje grzechy?! Z tym chyba mamy największe problemy. Tak do końca szczerze powiedzieć księdzu swoje wszystkie grzechy?...Grzechy innych - z tym może nie mielibyśmy problemu. Łatwo nam przychodzi wyliczać je dokładnie. Potrafimy je dostrzec, nazwać po imieniu. Dziwimy się, że oni ich nie widzą. Ale swoje grzechy? Z tym nie jest tak łatwo!

Ks. Andrzej Bohdanowicz - SAKRAMENT POJEDNANIA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(142) 1999

- 22 -

Na Mszy pogrzebowej młodego człowieka, który zginął w wypadku samochodowym, śpiewano wyłącznie pieśni wielkanocne. Nie wszyscy jednak mogli włączyć się w śpiew. Szczególnie rodzinie zmarłego z wielkim trudem przechodziło przez usta radosne "Alleluja". Nie można się temu dziwić: smutek po śmierci młodego człowieka jest silniejszy niż nadzieja na ponowne spotkanie w niebie. Żałoba, żal i smutek po odejściu kogoś bliskiego jest czymś naturalnym. Ten, kto twierdzi inaczej, dopuszcza się gwałtu na ludzkiej naturze i lekceważy przykład, jaki dał nam Jezus w dzisiejszej Ewangelii w obliczu śmierci swojego przyjaciela Łazarza.

Śmierć zdaje się mieć absolutną władzę nad naszym światem, do niej należy zawsze ostatnie słowo; nikt i nic nie może jej umknąć. Któż wie o tym lepiej niż Jezus, który przyszedł po to, by ją pokonać? Dlatego jest poruszony do głębi, dlatego płacze.

Ks. Jan Lubiński - ZAPOWIEDŹ ZMARTWYCHWSTANIA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(142) 1999

- 23 -

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin