Krechowiecki Adam - Prawdy i bajki.doc

(1286 KB) Pobierz

 

Krechowiecki Adam

PRAWDY I BAJKI

             

 

I.

 

Jeżeli do zrozumienia ducha utworów poety, potrzeba poznania jego kraju rodzinnego, odetchnięcia tem powietrzem, jakiem on żył, — to o ileż bardziej do takiego zrozumienia służą jego własne listy, jego notatki, pisane dorywczo, pod wrażeniem chwili, jego poufne zwierzania się przed przyjaciółmi. — Jeżeli nadto listy te mają cechę zupełnej szczerości, jeżeli przy pisaniu ich, nigdy tej szczerości nie mąciła myśl, że kiedykolwiek mogą być ogłoszone drukiem, stają się one nieocenionym dokumentem, niewyczerpanem źródłem dla historyka literatury, — są jasnym promieniem, rozświetlającym niedostę

pne zkądinąd głębie ducha, myśli i twórczości poety.

Taki charakter, bezwzględnej szczerości mają listy Bohdana Zaleskiego, wydane niedawno we Lwowie w kilku sporych tomach. Całość olbrzymia, zebrana z niemałym mozołem przez syna poety, który lat wiele w miłości synowskiej poświęcił na to, aby zebrać rozproszone po świecie listy ojca i oddać je Ojczyźnie, do której należą, — bo każde w nich słowo i myśl każda drgają wielką ku niej miłością, tchną nieprzemożoną do niej tęsknotą. Wydawnictwo to daje nam całkowity wizerunek poety, jego myśli i uczuć, jego walk, marzeń i tęsknot, i słusznie powiedzieć można, że Bohdan, którego śmiertelne szczątki spoczywają na dalekim paryskim cmentarzu Montmartre, powrócił także na Ojczyzny łono, a powrócił duchem czystym, promiennym, wyższym może w natchnieniu, niż go dotąd wyobrażaliśmy sobie.

Ogromnego materjału, zawartego w tej korespondencji w jednym szkicu spożytkować oczywiście niepodobna, choćby w tym tylko kierunku, jaki zaznaczyłem sobie. Na to potrzebaby całego szeregu wykładów, aby wykazać jak Zaleski pojmował zadanie poety, jak się do jego spełnienia gotował, jakie zajmował stanowisko wobec prądów i walk emigra

cyjnych i wobec Towiańszczyzny, co sądził sam o sobie i swoich współczesnych. A była to epoka, obfitująca w wielkie lub niepospolite talenty i niepospolite charaktery. Oprócz Mickiewicza, który nad wszystkiem i nad wszystkimi góruje, który geniuszem swym i wpływem całą tę epokę wypełnia, są tam Krasiński i Słowacki, Garczyński i Malczewski i Goszczyński i Pol, Rzewuski, Korzeniowski, Michał Grabowski i Kraszewski, Trentowski, Cieszkowski i Libelt, Lenartowicz, Deotyma i Norwid — i wielu, wielu innych, większych i mniejszych, takich, którzy już podówczas działali i byli znani i takich, którzy dopiero pierwsze stawiali kroki. O każdym z nich jest w tej korespondencji wzmianka, jest sąd, są uwagi. A wszystko to na tle bardzo nieraz bolesnych, ale i bardzo barwnych i ciekawych wypadków dziejowych, oraz wewnętrznych walk, swarów i dążeń emigracyjnych; wszystko żywo i głęboko odczute, u przeniknione tą "poojczystą i porodzinną tęsknotą", o której Bohdan nieustannie mówi. Wśrod tych wypadków osobne a wybitne miejsce zajmuje Towiańszczyzna, owa — jak się w jednej ze swych notatek Bohdan wyraża — "najniebezpieczniejsza herezja", pieniąca się bujnie na gruncie owej "poojczystej tęsknoty", na gruncie usposobienia religijno

             

               

 

 

  

 

             

 

 

mistycznego, wyglądającego cudu i przyjścia Męża Przeznaczenia, który tę całą gromadę roztęsknionych tułaczów, miał powrócić cudem na Ojczyzny łono.

Z najwcześniejszej młodości Zaleskiego nie wiele w ogóle posiadamy listów. Zbiór nasz rozpoczyna się listem do Michała Grabowskiego, pisanym z Płocka  marca  r. Poeta liczy wtedy lat . Jest nauczycielem w domu hr. Szembeka, podówczas pułkownika, z którym też czyni wycieczki do Warszawy, na Szląsk, a mieszka w Rawie lub Sochaczewie. W epoce tej gorączkowo rzuca się do czytania; myśli skupia w abstrakcyjnej sferze, od ideałów oderwać się nie może, i nie może pozbyć się "trapiącego" wieszczego ducha. Przekonywa się przytem, że talent jego jest całkiem historyczny, szczerosłowiański i do rozwoju potrzebuje ogromnego zapasu wiadomości. Pisał on wówczas powieść historyczną, której bohaterem miał być Kosiński; pracę tę jednak odłożył, chcąc się przedtem więcej nauczyć. "Mój dzisiejszy systemat poetycki — pisze do Grabowskiego — szuka prawdy, prawdy sumiennej i nie wystarczają już dlań ani ballady, ani wiersze o niczem". Tylko, aby kształcić smak, czucie i wzbogacić wyobraźnię, poeta wrócił jeszcze do Rapsodów; kończy dość długi rap

             

               

 

 

  

 

             

 

 

sod o Damianie Wiśniowieckim i zaczął drugi p. t. "Siryk" czyli wyprawa na czajkach przeciw Stambułowi; prócz tego pisze wiele poezji lirycznych.

Ów "systemat poetycki", szukający prawdy, a na studjach oparty, nie był snadź tylko chwilowy, bo oto w trzy lata później pisze Zaleski do Witwickiego Stefana, że czyta i uczy się, czyta dzieła ważne i uczy się rzeczy pożytecznych. Historycznej swojej powieści od trzech miesięcy nie tknął, bo nie ma pod ręką książek źródłowych. A w rok później (  ) donosi także Witwickicmu, że na urodziny swoje (  lutego ) spalił Kosińskiego, bo go zaczął już nudzić. Natomiast i w miarę jak sobie przypomina niektóre miejscowości ukraińskie, pisze rapsody o Kosińskim. Ztąd, jak wiadomo, powstała "Duma Hetmana Kosińskiego", niezawodnie jedna. z najpiękniejszych, a pod względem artystycznym doskonała.

Zajęcie jednak nauczycielskie nie musiało zbyt dogadzać poecie, bo życie swoje nazywa "antypoetyckiem" i mieni się być szczęśliwym, gdy może wykraść jaką godzinę dla marzeń milszych i wznioślejszych. Stefan Witwicki, który nad przyjaciółmi swymi rozciągał rodzaj moralnej kontroli i do pracy twórczej napędzał, musiał snadź wówczas mo

             

               

 

 

  

 

             

 

 

cno nalegać na Bohdana i domagać się nowych wierszy, gdyż poeta tłómaczy się przed nim, dlaczego tworzyć teraz nie może i określa warunki, wśród których mógłby pisać: Potrzeba mu swobodnego stanu duszy, nie przerywanej samotności, długiego zapoznania się i niejako zamieszkania w przeszłości... Tego wszystkiego mieć nie może, więc musiał pożegnać się z "kochanką młodości, z Poezją"... Usposobienie to "antypoetyckie" z pewną domieszką goryczy, trwa dłużej, bo w rok niemal potem, na ponowne nalegania Witwickiego, odpowiada: "Co prawisz o autorstwie, o druku? Koniecznymże warunkiem dla twoich przyjaciół ma być fabrykowanie książek? Nie mógłbyś kochać przynajmniej jednego tylko dla pięknych oczu i czułego serca? Nie darmo zapewne tyle czytam, uczę się i myślę: może być, iż kiedyś wykieruję się na jakiegokolwiek prozaika, lecz daj mi pokój z poezją!"

Bardzo być może, iż oprócz innych powodów wpłynęła na to usposobienie także, przeczytana przypadkiem, ostra krytyka jego pierwszych poezji. Wprawdzie w liście do Witwickiego z  r. Bohdan zapewnia, że oprócz cnoty narodowej, zwanej lenistwem, odznacza się także najzupełniejszą obojętnością na pociski krytyczne, ale cały ton tego

             

               

 

 

 

 

             

 

 

listu zaprzecza tym zapewnieniom. Zdarzyło się bowiem, że w roku , jadąc na Szląsk, przebywszy piaski Piotrkowskie i Sieradzkie lasy, stanął Bohdan na nocleg na poczcie w pewnej wsi, położonej na. weselszych wieluńskich błoniach. Wieczorem, dla zabicia czasu, przerzuca kilkadziesiąt numerów "Gazety korespondenta Warsz. i Zagr." i znajduje tam ze starej daty recenzję, którą "bardzo nierozsądną" nazywa, — krytykę wiersza Witwickiego, a przytem dla siebie "smaczny upominek". Krytykę tę podpisał jakiś letni starzec z Lubelskiego. I cóż na to poeta? "Ja" — odpowiada — "nic, niech piszą!" Za lat pacholęcych sądził, że mu będzie gorzko, gdy go jaki krytyk wyburczy... A tymczasem, teraz, surowo naganionemu, nie jest ani gorzko, ani słodko, — zupełnie dobrze jadł, pił i śmiał się, dopóki nie zasnął.. "Mój Stefanie — zapewnia Witwickiego, — wszystkie recenzje, to głupstwa!"

A jednak strzał nie chybił i gorycz mimowoli przejawia się w tymże samym liście. O tym letnim. krytyku swoim powiada ironicznie: "Winszuję mu!", a na widok kwitnącego Szląska dziękuje Bogu, że już nie jest w kraju "barbarzyńskim", że tu przecież ludzie czytają i wiedzą co jest Ukraina. — Bo ambicja poety, jakkolwiek dotknięta, cier

             

               

 

 

  

 

             

 

 

pi tu jednak mniej, niż miłość dla Ukrainy, dla tych sześciu milionów ludzi, którzy mieli długo swój byt, prawa, obyczaje, pieśni, swoich bohaterów i dziejopisów, — których przeto Hajdamakami zwać nie można!... I chociaż chwali się raz jeszcze swoją obojętnością , to wszakże czuje obowiązek obrony tej ziemi, na której urodził się i którą ukochał, — i zapowiada odpowiedź, gdyby "stary Lublinianin" raz jeszcze "gromniał" o hajdamakach. Gotuje już nawet rys historyczny, tudzież o obyczajach, zwyczajach i pieśniach ludu ukraińskiego, — tam znajdzie sposobność do wyłajania — "nikczemników".

Ten ostatni wyraz najlepiej charakteryzuje mniemaną obojętność młodego poety na pociski krytyków i wyjaśnia, dlaczego i w następnych latach wyrzekał się "autorstwa

i druku", dlaczego wołał do Witwickiego; "daj mi spokój z poezją" i myślał zostać "jakimkolwiek prozaikiem". Nie chce też wyciągać rąk do sławy, która mu obrzydła, pragnie ustąpić wszystko ludziom, byle mu dali pokój i wyznaje, że jest niekontent ze swoich "wierszydeł"* . Jednemu też Witwickiemu spowiada się z tego, jak pojmuje i odczuwa poezję. Inaczej niż wszyscy, Ona dla niego

 

 

* Do Stef. Witw. z Sochaczewa  grudnia .

             

               

 

 

  

 

             

 

 

nie jest namiętnością chwały, ale jakiemś wrodzonem, bezinteresownem uczuciem, jak u kogo pobożność lub dobroczynność; z tego uczucia nie potrzebuje robić parady. Określając usposobienie swoje powiada, że od kiedy siebie zapamięta był fantastycznem i romansowem dziecięciem, potem romansowym i fantastycznym młodzieńcem i teraz — mając już lat  — mimo doświadczenia i tylu pogrzebanych nadziei, pozostaje zawsze jednakowym. Szamocącemu się w prochu, poezja sokolich skrzydeł użycza, jak czarnoksięskie pryzma na pochmurne, nagie i bezcelne dni sieje blask świetny idealnych omamień i promieni się wszystkiemi barwami tęczy". Błogo mu w śnie oczarowania, nie chce się cucić; pragnie owszem żyć, jak żył dotąd bez troski o sławę i bez obawy o sąd potomnych*.

Na to usposobienie, pełne melancholji, wpływała niewątpliwie już także podówczas tęsknota do rodzinnej Ukrainy. Miała ona inną jeszcze barwę, niż później w dniach tułactwa, ale istniała i nie była bez pewnej goryczy, którą rodziło wspomnienie opuszczonego dzieciństwa. W liście do siostry, p. Antoniny Linowskiej (r. ), użala się Bohdan,

 

 

* Do Stef. Witw. z Sochaczewa  kwietnia .

             

               

 

 

  

 

             

 

 

że bliskiej rodziny swej nie zna i przez nią nie jest znany, że rodzina ta ma inny sposób myślenia, że zatem on więcej udziela się obcym niż swoim. Ma przybraną matkę i siostry, które go najserdeczniej kochają. Charakter swój nazywa melancholijnym i smutnym, co sprawia, że chociaż mu pod względem materjalnym na niczem nie zbywa, to wszakże moralnie cierpi i cierpi więcej, niż kto inny; winna zaś temu matka  natura, która synkowi swojemu dała więcej potrzeb i — kaprysów.

W tem badaniu powodów ówczesnego usposobienia poety, nie można pominąć i nieszczęśliwej miłości. Kochał się podówczas Bohdan, tak namiętnie, że byłby — jak wyznaje — skończył może samobójstwem, gdyby nie wiara i nie mądrość, która mu szepnęła: "porzuć niewierną!" Porzucił, ale jest jeszcze w rozstroju i obawia się, że się znów w tej samej rozkocha, bo ona jest bardzo niebezpieczna: "ma sto przymiotów przy pięknych oczach i pocałunkach". Była to zapewne owa panna Róża, o której wspomina Nehring w swojej rozprawce o młodych latach Bohdana*, owa czarodziejka, która we

 

 

* "Z młodych lat B. Z. " Bibl. Warsz. sierpień , str.  i n.

             

               

 

 

  

 

             

 

 

dle opowiadania Odyńca śpiewała jak słowik, zwana w pierwszych pieśniach przejrzyście Rozyną, a w późniejszych wydaniach, dyskretnie Zoryną.

Najtrwalszem wszakże uczuciem, pochłaniającem wszystkie inne, jest miłość stron rodzinnych. Z usposobienia bezsilnego, bezwładnego, gdy w ponurem milczeniu jest mu i ciężko i nudno, gdy nie może napisać ani jednego wiersza, gdy dusza jego potrzebuje gwałtem jakiegoś niemożebnego w życiu spokoju, — gdy blask, woń, barwa, wszystkie dziwy ponikły i zamierzchły przed oczyma poetyckiej jego duszy, — z usposobienia tego wyrywają go nagle listy od rodzeństwa. W jednej chwili cały świat młodości otacza go czarnoksięskiem kołem, wszystkie myśli i uczucia poczynają promienieć; po nad sobą widzi poeta jasne, błękitne niebo Ukrainy, pod sobą zielone, szumiące jej stepy i upaja się wirem tych najrozkoszniejszych i nasmutniejszych obrazów. Nawet w błękitnym świecie fantazyi nie było mu nigdy tak błogo, jak po otrzymaniu wieści z Ukrainy*.

Taki to obraz usposobienia, myśli i uczuć poety dają nam listy jego z epoki przedre

 

 

* Do Stefana Witwickiego z Sochaczewa, d.  marca .

             

               

 

 

  

 

             

 

 

wolucyjnej to jest do r. . A cóż wówczas stworzył? Niewątpliwie najwdzięczniejsze, pełne barwy i uroku pieśni, których typem i koroną są "Rusałki". I oto jesteśmy przy ich narodzinach.

W r.  żąda Odyniec od Bohdana wierszy do swego almanachu "Melitele". Poeta przygotował "Rusałki", lecz zmuszony wyjechać z Sochaczewa — "dyabeł wie — pisze — gdzie i po co" — zostawia rękopis "najzacniejszej osobie" dla odesłania Odyńcowi do Warszawy. Tymczasem owa "najzacniejsza osoba" wyjechała nagle, a rękopis zawieruszył się. Ztąd gwałt, narzekania Odyńca, wymówki Witwickiego, wielkie rozgoryczenie Bohdana. "Niech Odyniec drukuje almanach bezemnie! woła — niech drukuje, ale wyproś mnie z niego Stefanie! Na miłość Boską, uwolnij mnie od almanachu!"

Ale Witwicki, który przyjaciół swoich wcale nie uwalniał od pracy twórczej, owszem, był względem nich prawdziwym "naganiaczem literackim", — pocieszył rozgrymaszonego poetę, a ten podziękował za pocieszenie, siadł i w noc grudniową  r. przepisał z brulionu "Rusałki". Odsyłając je Odyńcowi, powierza tę pracę swoją szczególniejszej opiece Witwickiego, prosząc go, aby napisał do "Rusałek" krótkie objaśnienie i zaznaczył po

             

               

 

 

  

 

             

 

 

między innemi, że fantazja ta i inne w tym rodzaju, mają być arabeskami przy większym historycznym obrazie. Witwicki przesłał Bohdanowi w odpowiedzi szczegółową krytykę pojedyńczych strof i wyrażeń, chwaląc bardzo całość. Poecie krytyka ta podobała się niezmiernie, dziękuje za nią przyjacielowi z wylaniem i wszystkie niemal jego krytyczne uwagi uwzględnia. Odyniec przysłał mu także swoją krytykę, ale ta zgoła inne wywołała wrażenie. Zgadza się wprawdzie Bohdan na zmianę jednego wiersza, ale przed Witwickim nie tai swej do Odyńca niechęci. Drwi z niego i chociaż jest smutny, śmieje się najserdeczniej z jego zarozumiałości. Jako curiosum posyła Witwickiemu bilecik Odyńca, w którym tenże żądał, aby Bohdan przysłał mu "co narodowego", a to dla współzawodniczenia z Mickiewiczem i z nim — Odyńcem! — Te współzawodniczące "narodowe" wiersze miały być wydrukowane w osobnym, uprzywilejowanym oddziale Meliteli. Propozycja ta tak ubawiła Bohdana, że siadł i napisał dumkę Kozaka, naigrawąjącego się z brata Litwina. "Żałuję — pisze — że jej nie skończyłem, bo ma koloryt prawdziwie narodowy. Ale lepiej może się stało, bo byłby się obraził Odyniec". Jest jednak przekonany i gotów jak Anglik pójść w zakład, że

             

               

 

 

  

 

             

 

 

dziesięć balad Odyńca mniej będą narodowe, niż dziesięć jego wierszy. Przypomina Witwickiemu, jak on Odyńcowi radził, aby nie szedł w zawody z Mickiewiczem. "Ja — dodaje — bez dumy powiedzieć mogę, że się go w moim rodzaju nie obawiam, choćby pokradł najpiękniejsze pomysły z Waltera Scotta i Moora". Siebie zaś nazywa w tym liście Bohdan "dziedzicem obyczajów i dziejów ukraińskich", pieśni ludu są jego naturalną puścizną i tem się tłómaczy, dlaczego w dumie o "Damianie Wiśniowieckim" nie zaznaczył, że strofka: "U sąsiada ładna żona" wzięta z pieśni ludu.

Oprócz "Rusałek" była podówczas, — to jest w końcu r., — napisana znaczniejsza część innej fantazji p. t. "Kwiat paproci", a poeta spodziewa się, że tej koloryt i uczucie będą daleko świetniejsze. Wiadomo jednak, że ów "Kwiat paproci" nigdy nie był ukończony i jako fragment znalazł dopiero pomieszczenie w "Dziełach pośmiertnych"*.

Przytem poeta nie ustaje w studjach i pracy. Czyta Reja, Górnickiego, wczytuje się w obcych poetów, zwłaszcza Byrona, którego musi uwielbiać bardzo, gdyż na określenie chwilowego swego smutku, używa raz

 

 

* Tom , str. .

             

               

 

 

  

 

             

 

 

takiego wyrażenia: "dziś nie byłbym w stanie myśleć nawet o poezjach Byrona*". Nie brak mu też planów do przyszłych większych poematów. W początkach  r. zabiera się do pisania utworu, w którym działać mają wielki Konaszewicz, sławny Daniłowicz i sturczony Bohdan Chmielnicki, przytem wiele innych jeszcze historycznych osób, a między niemi trzy ładne siostry w haremie Giraja. "Poema to — pisze Zaleski — ma być okropnie czułe, wojenne i dziwaczne". W liście bez daty, ale z tegoż prawdopodobnie roku, donosi Witwickiemu, że właśnie pisał scenę do dramatu Corregio.

Nawiasem tu wspomnę, a rzecz zaiste godna uwagi, że nawet w starości marzył Zaleski o napisaniu dramatu. Pośród listów jego, znajduje się notatka, bez daty, ale niewątpliwie pochodząca z lat późnych, pod tytułem "Pata Morgana", a w niej jest taki ustęp:

"Roi mi się dramat w głowie. Kilka bodaj dramatów zazębionych jeden o drugi duchem i treścią, z dziejów polskich dawniejszych i nowszych.... Nigdym jeszcze nie próbował się z Muzą tragiczną. Widzi mi się,

 

 

* Do Stefana Witwickiego z Sochaczewa d.  grudnia .

             

               

 

 

  

 

             

 

 

że duch mój stężał, a więc łacniej mu ochronić się od liryzmu, który go całkiem opanowywał przed laty". Szekspirowskie, Szyllerowskie, Goethowskie pojęcia o sztuce przystępniejsze są dziś dla niego. "Uczucie — powiada — skrysztaliło się. — to można zeń coś wyciosać".

Ale tytuł dany owej notatce: "Pata Morgana", okazał się właściwym. Do wykonania tych rojeń nigdy nie przyszło i dramat nie został napisany.

Wracając wszakże do czasów pierwszych, przedrewolucyjnych, przedewszystkiem zwrócić wypada uwagę na rys charakterystyczny, że właśnie w epoce, w której odbywa się wielki ruch literacki, kiedy "klasyczne cyklopy kują potężne na romantyków gromy", kiedy nawet spokojny i rozważny Witwicki nie usuwa się od tej walki i pisze rozprawę o Reputacji autorów za życia, — Zaleski pozostaje i chce pozostać na uboczu, chociaż z ciekawością śledzi ruch. Już w początkach  r. pisze z Rawy do Odyńca, prosząc go, by nie szczędził odludkowi wiadomości o tem, co się dzieje na burzliwym literackim świecie? Czy się co przecież ustala? Nie ma snadź sam zupełnej wiary w zwycięztwo, bo zapy

             

               

 

 

  

 

             

 

 

tuje dalej: czy zawsze ta sama anarchia? jakie przemagają mniemania? która nareszcie sekta panuje? A pytając tak o wszystko, znowu się cieszy, że natura obdarowała go wysokim stopniem obojętności.... Zapewne nie będzie walczył pod sztandarami żadnego stronnictwa, chce jednak znać wszystkie okoliczności, bo kto wie, czy mu nie przyjdzie kiedy być historykiem obecnej reformy literackiej, historykiem tem bezstronniejszym, że sam nie działa czynnie, ale czujnie baczy na wszystko i wszystkich.

Ale oto w początkach  roku padł grom. W petersburskiem wydaniu Poezyj swoich, Mickiewicz umieścił jako Przedmowę, rozprawę "O krytykach i recenzentach warszawskich". Wzmianka w niej o Bohdanie niezmiernie pochwalna, bo stawiająca go w szeregu z Burnsem, Herderem, Goethem, W. Scottem, pochlebiła mu niezmiernie, ale treść i ton musiały przerazić; nazywa ją bowiem "śmiałą napaścią", a przypuszczając, że to artykuł Witwickiego o Reputacji i Mrozińskiego odpowiedź na Recenzję, podały myśl Mickiewiczowi do "tego ataku", prosi Witwickiego, aby swoją egidą zasłonił romantyków przed gromami klasycznych cyklopów i doniósł mu, co on o tej Przedmowie sądzi i co o niej myśli Brodziński. Wszakże widocznie

 

             

               

 

 

  

 

             

 

 

i sam poruszony jest do tego stopnia, że nawet przypuszcza, iż kto wie, może i on "po kozacku wpadnie klasykom we flankę", chociaż pewnie nie sam, lecz "w powszechnem zamieszaniu".

W tem usuwaniu się od wiru walki, w tej chęci pozostawania na uboczu, aby, być kiedyś "bezstronnym historykiem" jest rys znamienny usposobienia Bohdana, które go rzadko kiedy i w dalszem życiu opuszcza, czy to wówczas, gdy wezwany z Beaune przez Mickiewicza, wierszem "Słowiczku mój, a leć a piej", wpada w Paryżu w sam odmęt Towiańszczyzny, czy wtedy, gdy usuwa się od wręczenia Mickiewiczowi pamiątkowego puharu w dniu  stycznia  r. i woli "siedzieć cicho w Fontainebleau".

Wszakże od czasu ukazania się owej rozprawy "O krytykach i recenzentach warszawskich" podziw i zachwyt Bohdana dla Mickiewicza widocznie się wzmagają. "Sonety" odczytuje kilkakrotnie, widzi w nich najjaśniej "wzniosłe, jego własne pojęcie miłości, które mu niegdyś "Dziady" natchnęło". Lecz przedewszystkiem zachwyca się "Krymskimi", które za jedyne w literaturze europejskiej uważa; podziwia piękność myśli, "bajroński" charakter pielgrzyma, obrazy o kolorycie prawdziwie wschodnim. "Gdybyś nie wie

             

               

 

 

  

 

             

 

 

dział — pisze do Odyńca — ile szacuję i kocham Adama, posłałbym ci świetny panegiryk jego talentu, tyle mnie dzisiaj zachwyca". Co się tyczy owych pierwszych kilku "Sonetów", na które tak utyskiwał Mochnacki, i które też sam Bohdan nazywa chwilowem zapomnieniem się poety, radzi on poświęcić je bez ratunku na pastwę klasykom, bo dla wielbicieli talentu Mickiewicza wystarczą same już "Krymskie". A chociaż ciekawy jest z jakiego stanowiska osądzi je Mochnacki, to wnet dorzuca: "Na nic tu estetyka, to świat wcale nowy!"

W r.  ukazał się "Wallenrod" i już  marca t. r. pisze Bohdan, że czytał poemat razy najmniej dziesięć od deski do deski. Nazywa go "arcydziełem", chociaż ubolewa, że Adam brał często za dobrą monetę urojenia autora rozprawy o Prozodji polskiej, Królikowskiego, mianowicie co do jednozgłoskowych wyrazów, zkąd wynikła czasem chropowatość, czasem wątpliwość a niekiedy i zupełnie fałszywa miara. Akcent i prozodja rzeczy wcale różne. "Ale — dodaje — nasz wielki, kochany poeta nie dosyć zastanowił się nad tą różnicą". W tymże roku, w kwietniu, Zaleski pisząc do Lelewela, powiada, że nie może nasycić się Wallenrodem, nazywa go znowu "arcydziełem" i wyraża ciekawość,

             

               

 

 

  

 

             

 

 

jakie o nim mają zdanie Koźmian i Osiński. W miesiąc później z niepokojem zapytuje Witwickiego, dlaczego o Wallenrodzie tak głucho, pisze do Wrocławia w sprawie tłómaczenia poematu i radzi Witwickiemu, aby posłał do Lipska parę z niego wyjątków. Dopiero znacznie później, w końcu r.  pisząc do Nabielaka, przyznać musiał Bohdan, że sam Mickiewicz najmniej Wallenroda ceni i sprzeciwia się tłómaczeniu tego poematu. Z rozsianych w tych początkowych listach sądów o współczesnych, znajdujemy jeszcze krytyczne uwagi o "Tobiaszu" Witwickiego,

o "Anieli" Korzeniowskiego, oraz wzmianki, zresztą, ujemne, o Bernatowiczu i Skarbku. Treść "Tobiasza" wydaje mu się arcywzniosłą i chwali wybór przedmiotu, ale co do wykonania czyni zarzuty, widzi konieczność zmiany wielu wierszy, które albo niejasno malują uczucia, albo są słabe, bez kolorytu

i prozaiczne*. Wogóle Witwicki, jako poeta, nie ma u Bohdana uznania. Jakkolwiek bardzo kochany i bardzo wielbiony jako człowiek, jest on, zdaniem jego, w poezjach swoich za mało indywidualny, jest biernym naśladowcą, a nawet gorzej, bo "drapieżcą"

 

 

* Do Stefana Witwickiego z Sochaczewa  listopada .

             

               

 

 

  

 

             

 

 

takim samym jak Odyniec, i — trudno to dzisiaj wymówić — Słowacki!

Natomiast krytyczne sądy Witwickiego mają zawsze u Bohdana ogromne znaczenie. Artykuł jego o Reputacji autorów za ich życia, bardzo mu się podobał; twierdzi, że określa on z wielką prawdą i dowcipem charakter poezji i pisarzy, i że tego rodzaju ogólne uwagi byłyby wielce pożyteczne dla literatury polskiej, stokroć pożyteczniejsze, od niegrzecznych i stronniczych sarkań, jakich pełno. Spodziewa się, że ten artykuł na głowach Koźmiana, Morawskiego i t. d. wywrze wrażenie, bo to jakby sąd potomności, objawiony im za życia*. Również podobała mu się Witwickiego recenzja prób Korzeniowskiego; nazywa ją krytyką wyższą, w duchu nowych po...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin