Reinkarnacja Oby�, ksi�ycu, w jasnych blask�w kole, Patrza� ostatni raz na m� niedol�! Jak cz�sto nad tych ksi��ek zwa�em, Czekaj�c na ci�, w noc czuwa�em: A� nad stos z ksi�g, papier�w wielu Wschodzi�e�, sm�tny przyjacielu! Ach, gdybym tak przez g�rskie szczyty M�g� kroczy� w �wiat�o twe spowity, Z duchami snu� si� przez oddale, W tym blasku p�yn�� ponad hale, Zmy� z siebie wiedzy �nied� ja�ow� I od�y� w rosie twej na nowo! Johann Wolfgang Goethe, ?Faust? (przek�ad: W�adys�aw Ko�cielski) I. Stara przyja�� Nad Shan Vaola g�stnia� jesienny mrok. Wschodz�cy ksi�yc, ledwie widoczny zza chmur, mia� niezdrow� ��t� barw�. W jego �wietle w�ziutkie, kr�te, cuchn�ce odpadkami i moczem uliczki Wschodniej Dzielnicy wygl�da�y jeszcze paskudniej, ni� za dnia. St�oczone ciasno jedna obok drugiej kamieniczki mia�y w sobie co� budz�cego odruchow� niech��, nawet obrzydzenie; co� trupiego. W ciszy, jaka spowija�a opustosza�e zau�ki, kroki samotnego przechodnia rozbrzmiewa�y g�o�no i wyra�nie, odbijaj�c si� echem od brudnych mur�w. Krzycz�cy w Ciemno�ci szed� szybko, nie rozgl�daj�c si�. Doskonale wiedzia�, dok�d si� kierowa�. Doszed�szy do ko�ca uliczki zawaha� si� na sekund�, potem skr�ci� w g��b jednej z ziej�cych czerni� bram. Przeci�� zachwaszczone podw�rko, min�� wal�cy si� murek, jakie� drewniane szopy, by w ko�cu stan�� przed drzwiami uzbrojonymi w pot�n�, cho� rdzewiej�c� ko�atk�. Budynek, do kt�rego drzwi te nale�a�y, zapewne pami�ta� lepsze czasy, ale dla przypadkowego obserwatora nie by�oby to takie oczywiste. �mij zako�ata� raz, potem drugi, odczeka� chwil�. Na jego twarzy odbi�o si� zniecierpliwienie. Ponownie uj�� ko�atk�. Gdzie� we wn�trzu domu trzasn�y drzwi, zabrzmia� przybli�aj�cy si� szybko stukot krok�w. - Zara, zara - zachrypia� gderliwy g�os. - Ju� otwieram... Drzwi uchyli�y si� o kilka cali, w szparze zamajaczy�a twarz starej kobiety o haczykowatym nosie i podpuchni�tych, przekrwionych oczach. - Czy pan Valmy jest u siebie? - Ano, jest - mrukn�a kobieta niezbyt przyja�nie. - Wy, znaczy si�, do niego spraw� macie? - Mo�na to tak nazwa�. Staruszka zastanawia�a si� przez chwil�, potem wzruszy�a ramionami i otworzy�a drzwi szerzej. - Wejd�cie. Przybysz us�ucha�. Kobieta natychmiast z powrotem zamkn�a i zaryglowa�a drzwi. - Tu strach po nocy na dw�r wyjrze� - obja�ni�a burkliwie, nie patrz�c na rozm�wc�. -Takie tera czasy parszywe... Zaczekajcie, p�jd� spyta�, czy pan Valmy was przyjmie. Oddali�a si�, g�o�no szuraj�c nogami. Krzycz�cy w Ciemno�ci, pozostawiony sam sobie, rozejrza� si� z ciekawo�ci�. W�ski korytarzyk ton�� w mroku, uniemo�liwiaj�cym rozr�nienie cho�by kszta�t�w mebli. Nic nie mog�o jednak zamaskowa� wyczuwalnej w powietrzu wilgoci ani st�ch�ego odoru ple�ni. �mij nieznacznie zmarszczy� brwi. - Nie najlepiej, Eshier - szepn��, ledwie s�yszalnie. Staruszka wr�ci�a, gdy zaczyna� si� ju� zastanawia�, czy przypadkiem nie zapomnia�a o nim. Nios�a zapalon� �wiec�. Wygl�da�a na zawiedzion�, �e nie znudzi� si� czekaniem i nie poszed� sobie. - Chod�cie - rzuci�a, podejrzliwie zerkaj�c na przemian na twarz �mija i na trzymane przeze� pod�u�ne czarne zawini�tko. - Zaprowadz� was. Pok�j Valmy?ego mie�ci� si� na poddaszu. Aby si� tam dosta�, nale�a�o pokona� dwa pi�tra stromych i kr�tych schod�w oraz zawalony rupieciami strych. P�omyk �wieczki o�wietla� za�niedzia�e por�cze i wisz�ce na �cianach poczernia�e obrazy, a potem kalekie sprz�ty, pot�uczone lustra, skorupy garnk�w i podarte ko�dry, poro�ni�te - jak mchem - ko�uchem wiekowego kurzu. Przez niewidoczne szpary wpe�za� z dworu wieczorny ch��d. Drzwi, do kt�rych doszli, by�y uchylone, ale staruszka mimo to zatrzyma�a si� i zapuka�a. - Przyprowadzi�am go, panie Valmy - powiedzia�a g�o�no. - Niech wchodzi! - odpar� g�os z wn�trza. Pomieszczenie okaza�o si� niedu�e, z pochy�ym sufitem. Ustawiony w k�cie �elazny piecyk by� �r�d�em zar�wno ciep�a, jak �wiat�a; przez uchylone drzwiczki wida� by�o w�gle �arz�ce si� w jego p�katym brzuchu. Ich wi�niowy blask pada� na skromne meble. Kufer z odrzuconym wiekiem, pe�en po��k�ych ksi�g i zwoj�w pergaminu. Niskie ��ko przykryte kraciastym kocem. Okr�g�y stolik, zarzucony kartkami papieru i przyborami do pisania. Przy stoliku siedzia� szczup�y, siwiej�cy m�czyzna i pisa� co� szybko, wprawnymi poci�gni�ciami pi�ra. Na widok wchodz�cych przerwa� natychmiast, wsta� i sk�oni� si� �artobliwie. - No, no... - rzuci�, u�miechaj�c si� szeroko. - A wi�c przyszed�e� mimo wszystko, Brune... Zostaw nas, Nethro - doda� g�o�niej. - Bez obawy. To m�j stary znajomy. Kobieta wycofa�a si� pos�usznie. - No, no... - zamrucza� ponownie Eshier Valmy, gdy tylko zamkn�y si� drzwi. - Kt� by pomy�la�? Jednak dosta�e� m�j list... - Dosta�em - potwierdzi� �mij. - I przyszed�e�... Szczerze m�wi�c, nie wierzy�em, �e to zrobisz. S�dzi�em, �e zapomnia�e� tak samo, jak... - Nie gadaj g�upstw, Eshier. Nie�atwo zapomnie� poet� twojego pokroju. Roze�mieli si� obydwaj. Valmy spowa�nia� pierwszy, uwa�niej spojrza� na przyjaciela. - Ile to ju� lat, odk�d widzieli�my si� ostatni raz? �mij wzruszy� ramionami. - Du�o. O wiele za du�o... Szczerze �a�uj�, �e nie mogli�my spotka� si� wcze�niej. Gdybym wiedzia�, �e jeste� w Shan Vaola... - Ma�o kto o tym wie. Od dawna nie mia�em �adnych odwiedzin. Chwilami mnie samemu trudno uwierzy�, �e kiedy� mia�em rodzin� i znajomych. Niewa�ne. S�uchaj, Brune, ty ani troch� si� nie zmieni�e�. - M�g�bym to samo powiedzie� o tobie. K�amstwo zabola�o. By�o zbyt jawne. Valmy przejrza� je w okamgnieniu. Westchn�� ponownie. - Wiesz doskonale, �e nie chodzi�o mi o kurtuazj�. Kiedy ci� pozna�em, pi�tna�cie lat temu, by�em tu� po trzydziestych urodzinach, a ty wygl�da�e� na dwadzie�cia z kawa�kiem... I - przysi�gam - nadal wygl�dasz tak samo. �mij wzruszy� ramionami. - Magia - wyja�ni�. - Tak dzia�a na pos�uguj�cych si� ni�. Nawet na renegat�w. - Tak... ale� ze mnie g�upiec. Przecie� nadal parasz si� Zakazan� Sztuk�... - Valmy urwa� nagle, na jego twarzy odmalowa�o si� zak�opotanie. - Mam racj�, prawda? To znaczy... Nie zrezygnowa�e�? Krzycz�cy w Ciemno�ci uspokajaj�co poklepa� jego d�o�. - Nie, oczywi�cie, �e nie. Magowie nie zwykli zawraca� z raz obranej drogi. - Tak s�ysza�em. Zreszt�, nadal masz te swoje blizny... - Owszem - �mij odruchowo dotkn�� prawego policzka. - One te� niepr�dko znikn�. - Dawniej Cassaina i ja bez przerwy pytali�my ci�, co je pozostawi�o, pami�tasz? A ty nigdy nie chcia�e� powiedzie�... Tajemniczy wtedy by�e�, Brune, te pi�tna�cie lat temu... Krzycz�cy w Ciemno�ci u�miechn�� si�. - Nazwij to przypad�o�ci� zawodow�. - Ale, ale... - Valmy raptem pokr�ci� g�ow�. - Kiepski ze mnie gospodarz. Spotykamy si� niemal cudem, po pi�tnastu z g�r� latach, i co? Trzeba jako� uczci� to spotkanie. Wsta�, poszpera� w zawalonym ksi�gami k�cie za ��kiem. Po chwili na stoliku stan�� p�katy g�siorek i dwa pucharki. - Napijesz si�? - Czemu nie? Wino by�o ciemne i roztacza�o intensywny zapach. - Za szcz�liw� m�odo�� - powiedzia� Valmy. W jego tonie uwa�ny s�uchacz wychwyci�by cie� sarkazmu. Krzycz�cy w Ciemno�ci nie odpowiedzia�. Siedzia� nieruchomo, zapatrzony w �arz�ce si� w piecyku w�gle. Pozwoli�, �eby wspomnienia wr�ci�y. Na kr�tk� chwil�. Bezimienny zau�ek we Wschodniej Dzielnicy Shan Vaola. Duszne letnie popo�udnie. Powietrze ci�kie od kurzu. Senne bzyczenie much obsiadaj�cych walaj�ce si� po ziemi odpadki. Dw�ch m�czyzn. Rozmawiaj�. Obaj s� zdenerwowani. �aden nie pr�buje tego ukrywa�. S�uchaj no, Arric, kpisz sobie ze mnie? W porz�dku, czarowniku, nie chcesz, to nie wierz. Zap�acili mi, �ebym ci przekaza� te par� s��w, wi�c m�wi�. B�d� czekali dzi� o zmierzchu przy Srebrnym Mo�cie. Facet i dziewczyna. Pieni�dze. O co im chodzi? O nic. Po prostu chc� pogada�. Tak. Na pewno. Pogada�, co? Zawsze jeste� taki podejrzliwy? Oni nie s� z Elity. Nie maj� nic wsp�lnego z legalnymi magami. Nic do ciebie nie maj�. Chodzi im tylko o rozmow�. Kr�tk�. Kim jest ten cz�owiek? Poet�. Podobno. Daj mi spok�j, czarowniku, nic wi�cej nie wiem. Przysi�gam. Przez reszt� dnia debatowa� sam ze sob�: i�� czy nie i��? Pod�wiadomie spodziewa� si� pu�apki, jakiego� podst�pu Elity. Jednak ostatecznie ciekawo�� przemog�a. Wiadomo�� brzmia�a tak niewiarygodnie, �e a� musia� si� przekona�, czy Arric-�garz przypadkiem nie powiedzia� prawdy. Wiecz�r. Niebieskawy mrok wylewaj�cy si� z zau�k�w i bram. W ch�odnym nocnym powietrzu wisi zapach rzecznej wody. Ty jeste� Brune Keare? Krzycz�cy w Ciemno�ci? Zale�y, kto pyta. To on, Eshier. Opis si� zgadza. Dziewczyna by�a szlachciank�. Jej towarzysz nie. Krzycz�cy w Ciemno�ci pozna� to na pierwszy rzut oka. Stwierdzi� te�, �e dziewczyna troch� si� go obawia, cho� stara si� to maskowa�. Nie zdziwi� si�. Wiedzia�, jak przedstawiaj� go plotki. Z kolei niearystokrata od pierwszej chwili zachowywa� si� tak, jak gdyby znali si� od lat. Ani �ladu zdenerwowania czy rezerwy. Szeroki, zara�liwy u�miech. Valmy jestem. Eshier Valmy. Poeta. S�uchaj, poeto, nie s�dzisz, �e powinienem si� wreszcie dowiedzie�, o co chodzi? Bez nerw�w. Chcieli�my tylko porozmawia�. O czym? O magii, �miju. A o czym�e innym? Po co? To d�uga historia. Wyt�umaczenie okaza�o si� tyle� proste, co zaskakuj�ce. Valmy by� w trakcie pracy nad poematem zatytu�owanym ?Magini?. Mia� nadziej� na sta�e zwr�ci� nim na siebie uwag� �rodowiska literackiego Shan Vaola. Jak mo�na by�o wnosi� z tytu�u, jednym z temat�w dzie�a mia�a by� magia. Ta praktykowana nielegalnie - Zakazana Sztuka. Jednak Eshier, jak sam przyzna� z rozbrajaj�c� szczero�ci�, zupe�nie nie zna� si� na magii. Potrzebowa�, jak to okre�li�, konsultanta. Chcia�em, �eby kto�, kto zna si� na rzeczy, wyja�ni� mi par� spraw, na�wietli� par� szczeg��w.... Rozumiesz? Czasem sama wyobra�nia nie wystarcza, potrzeba te� odrobiny realizmu. �eby w poezji by�o �ycie. �eby nie by�a tak zupe�nie oderwana od �wiata. Inaczej nikt nie zrozumie tego, co chcia�em przekaza...
boyotahe