W�odzimierz Bart Warne�czyk Min�o w�a�nie po�udnie. Z bezchmurnego, wrze�niowego nieba pra�y�o silnie dnia tego s�o�ce, tak i� niejeden z mieszczan krakowskich, zaj�ty prac� na �wie�ym powietrzu, ociera� pot z czo�a i mimo woli rozgl�da� si� w poszukiwaniu cienia. Na wawelskim wzg�rzu, wyrastaj�cym ponad miejskie mury i kamienice, by�o nieco przewiewniej, ale i tutaj promienie s�oneczne dawa�y si� we znaki. - Pali, jakby to by�o w lipcu! - mrucza� do siebie pan Piotr Ryterski, wychowawca kr�lewicz�w polskich: dziewi�cioletniego W�adys�awa i sze�cioletniego Kazimierza, z kt�rymi mia� wyj�� w�a�nie za furt� mur�w zamkowych na zielone ��gi nadwi�la�skie. Mia� wyj��, ale nie wychodzi�, gdy� kr�lewicze nie nadchodzili i pan Ryterski domy�li� si� wkr�tce, �e musia� ich przetrzyma� drugi wychowawca, mistrz sztuk wyzwolonych, ksi�dz Wincenty Kot z D�bna, kt�ry uczy� syn�w Jagie��owych pacierzy oraz �aciny. Rycerzowi Piotrowi, cho� pojmowa�, �e dzieci kr�lewskie musz� by� uczone, wydawa�o si� nieraz, �e mistrz Wincenty przeci��a ich m�ode umys�y nauk� i �e przystojniej by by�o, aby wi�cej �wicze� zazna�y r�ce i nogi dostojnych wychowank�w ni� dziecinne jeszcze g�owy. - Kr�l to nie mnich - spiera� si� cz�sto pan Piotr z mistrzem Wincentym - ale� przede wszystkim rycerz. Du�o mu przyjdzie z �aciny, gdy trza b�dzie rycerstwo szykowa� do bitwy? - A du�o mu przyjdzie z samych skok�w, robienia mieczem i jazdy konnej, jak si� znajdzie na spotkaniu z innymi kr�lami i w�r�d m��w uczonych i ani s�owa zrozumie� ni rzec nie potrafi, gdy m�wi� b�d� do� po �acinie? - W�dy nie m�wi�, by kr�lewicze nie umieli niczego pr�cz robienia broni� - broni� si� pan Ryterski, sapi�c nieco, bo w spokojnym �yciu zamkowym przyty� na starsze lata - ale� i sztuk� rycersk� zna� musz�. Sami�cie uczyli ich, mistrzu wielebny, porzekad�a staro�ytnych Rzymian, i� "zdrowy duch w zdrowym ciele". - Nie zapr� si�, uczy�em! - A jako� maj� ch�opaczkowie zdrowe cia�o mie�, gdy jeno w dusznej izbie nad ksi�gami ich trzymacie? Mistrz Wincenty odpowiada� na to, �e nad ksi�g�, i to nieco tylko, siaduje jeno W�adys�aw, a Kazimierz ino z pami�ci duka pacierze i literki, ale w gruncie rzeczy i on rozumia�, �e synowie Jagie��y musz� by� kszta�ceni wielostronnie. A ju� na przygotowaniu rycerskim pan Ryterski zna� si� dobrze. Kr�l, wyznaczaj�c go na wychowawc� syn�w, pami�ta� jego waleczno�� i w bitwie pod Grunwaldem, i w zaci�tych zmaganiach pod Koronowem, w kt�rej to walce rycerz Piotr, jako chor��y, ni�s� sztandar polski. Swych kr�lewskich wychowank�w chcia� te� ukszta�towa� na rycerzy, a ch�opcy przepadali za �wiczeniami z broni� i zabawami pod opiek� pana Piotra w�r�d traw i krzew�w na ��gach nadrzecznych. Tote� nie widz�c kr�lewicz�w w oznaczonym czasie na dziedzi�cu zamkowym, pan Piotr ruszy� sam na zamek, do komnaty, w kt�rej odbywa�y si� lekcje z ksi�dzem Kotem. A tam, w�r�d ch�odnych mur�w zamkowych, w izbie szkolnej siedzia� przy stole mistrz Wincenty i wraz ze swymi m�odocianymi uczniami s�ucha� uwa�nie opowie�ci siwow�osego pielgrzyma. Po drugiej stronie sto�u, na krytej mi�kkim kobiercem �awie siedzieli kr�lewicze i z ciekawo�ci� spogl�dali to na opowiadaj�cego zakonnika; to na swego mistrza, jakby chcieli sprawdzi�, czy s�owa go�cia zas�uguj� na wiar�. - Trzy dni toczyli bitw� na Kosowym Polu roku Pa�skiego tysi�c trzysta osiemdziesi�tego dziewi�tego - m�wi� wolnym, niezbyt dono�nym i jakby zm�czonym g�osem pielgrzym - trzy dni car serbski �azarz i wojewoda Wlatek Wukowicz zmagali si� z Turkami. Hej, krew p�yn�a tam jako woda w strumieniu, a� od krwi onej poczerwienia�a rzeka �ytnica. Raz chrze�cijanie, a raz Turcy byli g�r�, a� trzeciego dnia zbieg� Wuk Brankowicz, a za nim Bo�niacy, i Turcy zwyci�yli. Su�tan turecki, Murad, nakaza� rze� je�c�w serbskich... - I zali ich wyci�to? - zapyta� niedowierzaj�co starszy kr�lewicz, bo mu si� w ch�opi�cej g�owie pomie�ci� nie chcia�o, i� nad wzi�tym do niewoli i bezbronnym przeciwnikiem zwyci�zca m�g�by si� pastwi� wbrew obyczajom rycerskim. Przecie jego ojciec, wielki kr�l Jagie��o, po bitwie pod Grunwaldem kaza� opatrywa� rannych Krzy�ak�w, a nazajutrz wszystkich niemal je�c�w pu�ci� wolno! - Wyci�to wszystkich, mi�o�ciwy kr�lewiczu - odpar� pielgrzym. - A wycinano tym �wawiej, i� jeden z Serb�w, kt�ry zatai� si� po bitwie, wszed� do namiotu su�ta�skiego i przebi� Murada sztyletem. Su�tan zmar�, ale nim skona�, na jego oczach �ci�to wzi�tego do niewoli cara �azarza i wszystkich bez ma�a rycerzy serbskich... Kr�lewicz W�adys�aw ze zgroz� i niedowierzaniem spojrza� na mistrza Wincentego. - U narod�w, kt�re Panu Jezusowi czci nie oddaj�, kr�lewiczu, nieraz si� rzezie takie zdarza�y - odpar� zapytany. - I nikt onego cara �azarza i jego rycerzy nie pom�ci�? - B�g pom�ci� - odpar� swym cichym g�osem pielgrzym. - A jak? Powiadajcie, o�cze wielebny! - Syn su�tana, Bajazet, kt�ren zarz�dza� on� rzezi� i pilnowa� jej do ko�ca, sam po o�cu swym su�tanem zosta�. I on to wda� si� w wojn� z Tymurem Chromym, wodzem Mongo��w, i �w Tymur wojska tureckie star� na miazg�, a su�tana Bajazeta do niewoli wzi��, do klatki jakoby wilka zamkn�� i tak go udr�czy�, �e su�tan w klatce onej zmar� po paru miesi�cach. - Dobrze mu tak! - wykrzykn�� kr�lewicz. Chcia� m�wi� co� jeszcze, ale ksi�dz Wincenty da� mu znak i ch�opiec zmiarkowa�, �e ma siedzie� cicho. Zamkn�� wi�c otwarte ju� usta i nie przerywa� go�ciowi. Pielgrzym za� wyczeka� chwil� i dopiero widz�c, �e ani ksi�dz Kot, ani kr�lewskie pachol�ta nie zabieraj� g�osu, ci�gn�� sw� opowie�� dalej: - Gdy Tymur Chromy rozbi� Turk�w, nietrudno by�o w one lata wygna� ich z krain chrze�cija�skich hen, za morze, sk�d przyszli. Ale ksi���ta chrze�cija�scy nie pomy�leli o tym. I teraz Turcy zn�w nabrali si�y, ludno�� Chrystusowi Panu wiern� w srogim dzier�� ucisku, m�odych ch�opc�w rodzicom porywaj� i w swego Mahometa wierzy� im ka�� i najpierwsze wojsko swoje z nich czyni� na zgub� wszystkich kraj�w, k�dy Krzy� Pa�ski cze�� nale�n� odbiera. I nie ma w ca�ym chrze�cija�stwie kr�la, kt�ry by onych uci�nionych Serb�w i Bu�gar�w z mocy tureckiej ratowa�. A przecie Turcy i Grek�w ciemi꿹, i po Konstantynopol si�gaj�... Kr�lewicz W�adys�aw znowu poruszy� si� niespokojnie i spojrza� na mistrza Wincentego, jakby chcia� rzec, i� jest wszak na �wiecie kr�l, kt�ry by si� nie ul�k� pot�gi tureckiej ani �adnej innej, jako nie l�ka� si� ongi� krzy�ackiej pod Grunwaldem. Ale nie zd��y� powiedzie� niczego, jako �e w tej chwili zastukano do drzwi komnaty i do wn�trza wkroczy� mocno zgrzany rycerz Piotr. - Niech b�dzie pochwalony! - rzek� na widok nieznajomego pielgrzyma, a nast�pnie zwr�ci� si� do mistrza Kota. Ksi�dz Wincenty wszak�e, uprzedzaj�c wyrzuty, wsta� uprzejmie i powiedzia�: - Na wieki wiek�w! I�cie mia�em by� p�j�� w�a�nie do was, rycerzu, i przeprosi� was, �e zbyt d�ugo kr�lewicze nie schodz� na dziedziniec. Ale�my chcieli wys�ucha� do ko�ca opowie�ci pobo�nego pielgrzyma, kt�rego przys�a� na zamek ksi�dz biskup krakowski. Wybaczcie tedy! Na tak grzeczne s�owa rycerz Piotr nie m�g� odpowiedzie� wyrzutami: Odpar� wi�c tylko: - Wybaczcie i wy, wielebny o�cze, i� was tu nachodz�, ale� mi wspomnia� mi�o�ciwy kr�l, �e pod wiecz�r wybiera si� z ch�opaczkami do stadniny. Chcia�em tedy, by do przyj�cia mi�o�ciwego pana ju� odbyli ze mn� �wiczenia rycerskie, zjedli co� i wypocz�li. - Moja wina, moja wina - rzek� na to ze skruch� mistrz Wincenty - no, ale teraz kr�lewicze ju� s� wolni. Przyzwyczajeni do porz�dku i karno�ci kr�lewscy synowie pok�onili si� ksi�dzu Wincentemu oraz pielgrzymowi i podawszy r�ce rycerzowi Piotrowi, wraz z nim opu�cili komnat�. Czynili to tym ch�tniej, �e lubili owe "�wiczenia rycerskie", o kt�rych wspomnia� pan Ryterski, a na kt�re sk�ada�y si� biegi z przeszkodami, wdrapywanie si� na wzg�rza, strzelanie z ma�ych �uk�w do celu i walka na drewniane mieczyki z r�wie�nikami. Rycerz Piotr bowiem za zezwoleniem kr�la zaprasza� do �wicze� z kr�lewi�tami synka podkoniuszego, Jana Bolemi�skiego z Dobrzynia, oraz trzech braci, dzielnych urwis�w, syn�w zarz�dcy stadniny, Bart�omieja Swoszkowica. Po �wiczeniach ch�opcy pokrzepiali si� zazwyczaj jedzeniem, a nast�pnie bawili si� w r�ne gry i zabawy na ��kach albo szli do stadniny, gdzie pod opiek� pana Bart�omieja i stajennych je�dzili na podjezdkach nieraz a� do zmroku. Szli wi�c ze swym opiekunem bez oci�gania, a �e byli pod wra�eniem opowie�ci pielgrzyma, tedy W�adys�aw j�� na sw�j spos�b powtarza� wiadomo�ci zas�yszane przed chwil�. - Jak dorosn� - m�wi� - to zbior� wojsko i p�jd� bi� onych Turk�w, i uratuj� nieszcz�snych Serb�w i Bu�gar�w. Rycerz Piotr westchn��, bo w�a�nie wyszli z ch�odnych mur�w na rozgrzany od s�o�ca dziedziniec, i rzek�: - Niech wam, kr�lewiczu, B�g da ur�� jak najpr�dzej! Ino trza pami�ta�, �e Polacy maj� inszych wrog�w do�� pod bokiem i nie musz� szuka� ich a� za g�rami. - Wiem, wasza mi�o��, bijemy przecie teraz Krzy�ak�w. - Ano w�a�nie! - Ale ich tak pobili�my, �e si� pr�dko nie pozbieraj�. To z kim b�d� si� zmaga�? Rycerz Piotr nie chcia� z ch�opcami wdawa� si� w rozwa�ania polityczne, odpowiedzia� wi�c wymijaj�co: - Nim kr�lem ostaniecie, to ju� si� jaki� nieprzyjaciel znajdzie, ani chybi. Bogaty i pi�kny jest nasz kraj; tedy s�siedzi �akomie na� pozieraj�. - Nie damy si� - odezwa� si� na to id�cy dot�d w milczeniu Kazimierz - pobijemy wszytkich! - Ale dzisiaj, wasza mi�o�� - wtr�ci� W�adys�aw - pozw�lcie, �e b�dziem podchodzi� na wzg�rek, k�dy du�o ost�w i wysokie ro�nie ziele. To b�d� Turcy! Wydamy im bitw�! - Niech b�d� Turcy! - zgodzi� si� pan Piotr i pu�ci� r�ce kr�lewicz�w, jako �e dochodzili ju� furty, wiod�cej na ��ki podwawelskie. Przy furcie oczekiwali na przyby�ych Staszek i Ja�ko, s...
Jagusia_17