Chosiński Non omnis moriar.txt

(38 KB) Pobierz
Sebastian Chosi�ski

Non omnis moriar

Sebastian Chosi�ski da� si� pozna� czytelnikom Esensji jako autor opowiada� ("Kolberg", "Jakub W�drowycz: 
Pogromca pier�cienia") i wierszy ("Inferno - czwarta pie�� �a�osna"). Bez dalszej zw�oki prezentujemy wi�c kolejne 
jego dzie�o.
1.
Poci�g wl�k� si� niemi�osiernie. Fakt ten pog��bia� jeszcze bardziej uczucie niezadowolenia, albowiem - pomimo 
ch�odu panuj�cego na dworze - sk�ad nie by� ogrzewany. Czysto�� przedzia�u, w kt�rym si� znalaz�, te� zreszt� 
pozostawia�a wiele do �yczenia.
Gdy tylko poci�g ruszy� ze stacji g��wnej, pr�bowa� zasn��. I cho� stara� si� usilnie - s�dzi�, �e nie powinno mu to 
przysporzy� wi�kszych problem�w, poniewa� w ci�gu ostatnich kilku nocy sypia� nader kr�tko - okaza�o si� to 
niemo�liwe w�a�nie z powodu panuj�cego zimna. Siedzia� wi�c, opatulony ko�uchem, z twarz� przyklejon� do szyby; 
by widzie�, co dzieje si� na zewn�trz, musia� co rusz chucha� na ni� - zamarza�a bowiem znacznie szybciej ni� by� 
sobie to w stanie wyobrazi�.
Po godzinie postanowi� si� podda�. Wyszed� na korytarz, maj�c nadziej�, �e mo�e tam b�dzie nieco cieplej.
Korytarz by� pusty.
"Czy�bym by� jedynym pasa�erem?" - zd��y� pomy�le�, nim powiew mro�nego wiatru wywia� z jego g�owy wszystkie 
inne my�li.
Okaza�o si�, �e w jednym oknie szyba by�a wybita, drugie natomiast nie domyka�o si� z bli�ej nie znanych mu 
powod�w. Kln�c pod nosem, wr�ci� do opuszczonego przed chwil� przedzia�u i rzuci� si� na mocno wytarte i przy 
okazji wybrudzone siedzenie. Chc�c nieco rozgrza� zgrabia�e d�onie, wsun�� je mi�dzy uda. Wtedy jednak czu�, jak 
marzn� mu policzki. Musia� wybiera� i uzna�, �e lepiej dla� b�dzie, je�li zachowa sprawno�� d�oni.
Gdy okno przedzia�u odda�o si� ju� ca�kowicie we w�adanie mrozu, poczu� si� ca�kowicie odci�ty od �wiata. Nie mia� 
poj�cia, dok�d zmierza poci�g, cho� przecie� na stacji wykupi� bilet w konkretne miejsce.
- Kto jednak wie, dok�d nas wioz� - mrukn�� pod nosem, gapi�c si� w sufit, na kt�rym sm�tnie wisia�a pop�kana (kto 
wie, mo�e z zimna) jarzeni�wka.
Widok ten oraz monotonne uderzenia k� o podk�ady spowodowa�y, �e popad� w totalne odr�twienie. Zamkn�� powieki 
i by� mo�e nawet zasn��. Gdy jednak nadszed� wreszcie upragniony sen, od razu oczywi�cie musia� znale�� si� kto�, 
kto go ze� wyrwa�. �w kto� okaza� si� starszym, posiwia�ym i pomarszczonym na twarzy, m�czyzn� w kolejarskim 
mundurze.
- Niebezpiecznie jest zasypia� w poci�gu - powiedzia� dr��cym g�osem staruszek. - Zw�aszcza gdy si� podr�uje 
samemu...
- Mam wra�enie, �e w ca�ym poci�gu nikogo nie ma. Kto wi�c mia�by mi zrobi� krzywd�? - odpowiedzia� pytaniem, 
ciesz�c si�, �e wreszcie ma do kogo otworzy� usta.
- Dok�d pan jedzie? - spyta� konduktor, uznaj�c widocznie jego pytanie za retoryczne.
- Pokaza� bilet?
Starzec machn�� r�k�, co mia�o chyba oznacza� co� w rodzaju "nie trzeba" albo: "kto by si� tu bawi� w sprawdzanie 
bilet�w?..."
Podr�ny wymieni� nazw� miejscowo�ci.
Konduktor cicho zagwizda�, czym najprawdopodobniej okaza� swoje zaskoczenie.
- Daleko jeszcze? - spyta� m�czyzna.
- Nie - odpar� staruszek. - Ca�kiem blisko...
- Sk�d b�d� wiedzia�, na kt�rej stacji wysi���, skoro przez szyb� nic nie wida�?
Zapad�a niezno�na cisza. Konduktor mieli� co� d�ugo najpierw w g�owie, a nast�pnie na j�zyku. Wreszcie 
odpowiedzia�:
- Powiem panu - Po czym doda�: - Ka�demu m�wi�.
I, jak gdyby nigdy nic, opu�ci� przedzia�.
Po jego wyj�ciu pomieszczenie sta�o si� jeszcze bardziej nieprzyjazne i, da�by sobie za to g�ow� uci��, zrobi�o si� - o 
ile w og�le by�o to mo�liwe - jeszcze zimniej.
2.
Starzec dotrzyma� s�owa. Mniej wi�cej p� godziny p�niej ponownie zawita� do przedzia�u - nios�c ze sob� 
niezauwa�aln�, ale wyra�nie odczuwaln� fal� ciep�a - by poinformowa�, �e za minut� poci�g zatrzyma si� na stacji.
- Po co pan tu przyjecha�? - zapyta�, kiedy maszynista zacz�� hamowa�.
- Wspomnienia - odpar� podr�ny.
- Pan zna to miasto? - zdziwi� si� konduktor.
- Powiedzmy.
- Z peronu wejdzie pan do tunelu, a stamt�d...
- Wiem, jak trafi� do hotelu - przerwa� mu, niezbyt grzecznie.
- Je�li pan tak uwa�a... - stwierdzi�, nie kryj�c cienia urazy, starzec i us�u�nie zamilk�.
Gdy poci�g zatrzyma� si�, m�czyzna wyskoczy� na peron. Ze zdziwieniem zauwa�y�, �e by� jedynym pasa�erem, 
kt�ry postanowi� tu wysi���.
Nagle poczu� si� nieswojo. Spojrza� w stron� drzwi, w kt�rych jeszcze przed chwil� majaczy�a posta� konduktora; mia� 
nadziej�, �e widok siwego staruszka doda mu nieco otuchy - ale on odszed� ju�, maj�c widocznie do wype�nienia inne 
obowi�zki.
Po chwili poci�g zatrz�s� si�, ruszy� z miejsca i odjecha� w dal, nikn�c w g�stniej�cej powoli mgle.
M�czyzna spojrza� na zegarek - dochodzi�a godzina pierwsza po po�udniu, a tu panowa� mrok, jakby zbli�a�a si� 
siedemnasta. I na dodatek - �ywego ducha. Obieca� sobie, �e o wszystko dok�adnie wypyta kasjerk� w holu dworca, ale 
kasa, o dziwo, by�a o tej porze dnia zamkni�ta. Przyklejona od wewn�trz do szyby kartka informowa�a, �e w bilety 
mo�na si� zaopatrzy� bezpo�rednio u konduktor�w. Charakter pisma - wielkie kaligrafowane litery - przywodzi� na 
my�l dzieci z pierwszej klasy szko�y podstawowej, kt�re dopiero ucz� si� pisa�.
Mo�e jakie� dziecko wyr�czy�o z tego obowi�zku swoj� mamusi� - pomy�la� i ra�nym, niemal �o�nierskim, krokiem 
przemaszerowa� przez pusty hol. Jego kroki z�owrogo odbija�y si� echem od �cian. W pewnej chwili niemal pad� jak 
d�ugi, potykaj�c si� o wyrwan� z pod�ogi i porzucon� na �ask� losu �aweczk�, kt�ra prawdopodobnie kiedy� umila�a 
podr�nym czas oczekiwania w przydworcowej poczekalni.
Kiedy wyszed� na plac przed dworcem, mr�z zaatakowa� - zdawa�o si� - ze zdwojon� si��. Nie pomaga�o ju� chuchanie 
na r�ce ani te� chowanie ich w g��bokich kieszeniach ko�ucha. Czu� jak kostniej�, jak krew dos�ownie zamarza mu w 
�y�ach. Je�li jednak mia� nadziej�, �e przed budynkiem oczekiwa� na� b�dzie chocia� jedna taks�wka, kt�r� b�dzie 
m�g� podjecha� do centrum - musia� zawie�� si� srodze.
Ze w�ciek�o�ci splun�� na ziemi�, ale jego �lina, nim dotkn�a pod�o�a, zd��y�a zamarzn��.
Przez moment ogarn�a go przemo�na ch�� powrotu.
Kupi� bilet dok�dkolwiek, byle tylko wyrwa� si� z tego miejsca! - postanowi�, robi�c krok do ty�u. Ale natychmiast te� 
zda� sobie spraw� z beznadziejno�ci swego po�o�enia. Kasa by�a przecie� zamkni�ta. Na �cianach nie wisia� �aden 
rozk�ad jazdy.
Kto m�g�by go poinformowa� o tym, kiedy b�dzie przeje�d�a� t�dy kolejny poci�g?
Jak d�ugo m�g�by czeka� w opuszczonym holu b�d� tunelu, modl�c si� o to, by tym razem Pan B�g nie zes�a� na� snu, 
podczas kt�rego - co do tego nie mia� najmniejszych w�tpliwo�ci - jak ka�dy prawowity Indianin, odszed�by do "krainy 
wiecznych �ow�w"?
Raczej mroz�w - poprawi� si� w my�li, szybko te� przerabiaj�c Indianina na Eskimosa.
Nie pozosta�o mu nic innego, jak t�uc si� na piechot� opustosza�ymi ulicami do centrum miasta.
3.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Zna� to miasto.
W jego pami�ci od�ywa�y zdarzenia z przesz�o�ci. Ulice, budynki, ludzie. Wszystko by�o jednak inne. Nie potrafi�by 
dok�adnie opisa� tej "inno�ci", ale doskonale zdawa� sobie spraw� z tego, �e chocia� wr�ci� po latach do tego samego 
miejsca, czas wywar� ju� na nim nieodwracalne pi�tno.
Z zakamark�w pami�ci, jak spod sterty gruzu, odgrzebywa� wspomnienia. A mo�e instynktownie czu�, kiedy nale�y 
skr�ci� w lewo b�d� prawo i czego spodziewa� si� za zakr�tem. Pomnik w kszta�cie piramidy z czerwon� gwiazd� na 
czubie by� dok�adnie w tym miejscu, w kt�rym - tak mu si� przynajmniej wydawa�o - by� powinien. W centrum parku, 
otoczony krzewami i �aweczkami, na kt�rych przesiadywa� mogli zas�u�eni emeryci.
Ale by� tylko pomnik. Krzewy kto� powyrywa�, �aweczki najprawdopodobniej zwieziono do miejskich magazyn�w 
p�n� jesieni�, wychodz�c ze s�usznego za�o�enia, �e w temperaturze minus trzydziestu (a mo�e nawet wi�cej?) stopni 
Celsjusza nikt, a ju� tym bardziej staruszkowie, na �aweczkach przesiadywa� nie b�dzie. I tu, cho� - jak zdo�a� 
zapami�ta�, by�o to zawsze bardzo ruchliwe miejsce - nie znalaz� �ywego ducha.
Pewnie wszyscy siedz� w domach, bo cieplej - skonstatowa� i z trwo�liwym dr�eniem we wszystkich cz�onkach cia�a 
przeszed� pod g�ruj�cym nad ca�� okolic� pomnikiem-grobowcem. Mr�z szczypa� niemi�osiernie w twarz, wi�c wsun�� 
g�ow� w ramiona, by jeszcze g��biej zatopi� si� w futrzanym ko�nierzu.
Pewnie dlatego nie spostrzeg� przechodz�cej obok dziewczyny. Mo�e nie us�ysza�by nawet jej wo�ania, gdyby nie 
cofn�a si�, dogoni�a go i chwyci�a za r�kaw.
- Witek? - spyta�a z niedowierzaniem w g�osie.
Ale jego zdziwienie by�o jeszcze wi�ksze.
- Tak, to ja - odpar�, nie poznaj�c jednak, z kim ma do czynienia.
Spod we�nianej czapki spogl�da�y na niego ciemnozielone oczy i m�oda, mo�e dziewi�tnastoletnia, twarz.
- A wi�c wr�ci�e� - powiedzia�a dziewczyna, kt�rej g�os sprawia� wra�enie, jakby po wielu- wielu latach z jej serca 
spad� wielotonowy g�az. - Wr�ci�e� do mnie, prawda?
- Ta-ak - zaj�kn�� si�. - Wr�ci�em! - To by�o jedyne, co m�g� powiedzie�, przy okazji nie k�ami�c.
- Zawsze powtarza�am dziewczynom, �e ty wr�cisz, za p� roku, za rok, ale wr�cisz, one nie wierzy�y, radzi�y mi, 
abym zapomnia�a o tobie, znalaz�a sobie kogo� innego, tylu przecie� ch�opak�w zawsze si� ko�o mnie kr�ci�o, ale ja 
wybra�am ciebie, Witek - wyrzuci�a z siebie z szybko�ci� karabinu maszynowego s�owa, kt�re od dawien dawna 
musia�y dojrzewa� w jej �wiadomo�ci. - Ale im miny zrzedn�, jak si� dowiedz�, �e to jednak ja, a nie one, mia�am 
racj�, zreszt�, sam zobaczysz, pewnie jeszcze dzisiaj wieczorem wszystkie si� do mnie zlec�, a ja im opowiem o tym 
niecodziennym spotkaniu...
Wy��czy� si�. Nie dlatego, �e go zm�czy�a ta szczebiotliwa perora, lecz za wszelk� cen� stara� si� przypomnie� sobie, 
kto przed nim stoi.
Nie by�o go tu przecie� kawa� czasu!
"Ile� ona ma lat?" - rozmy�la� intensywnie. - "Wygl�da na osiemna�cie, dzi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin