Dla każdego gwiazda.doc

(137 KB) Pobierz
Dla każdego gwiazda,

Dla każdego gwiazda,

czyli opowieść pod choinkę

 

 

 

O ile Severus Snape nie znosił Halloween w sposób żywiołowy, uważając je za święto głupawe, barbarzyńskie i zupełnie pozbawione ducha jakiejkolwiek ludzkiej godności, to Boże Narodzenie wprost przeciwnie... Hmmm... Lubił? Za dużo powiedziane. Tolerował...? Kiedy Severus sam zastanawiał się nad swoim stosunkiem do Bożego Narodzenia, znajdował wewnątrz siebie uczucia ambiwalentne do tego stopnia, że to zbijało go z tropu. Powiedzmy sobie szczerze, dawno temu kolejno następujące po sobie Gwiazdki rozczarowywały małego Severka do tego stopnia, że na to święto zwyczajnie się obraził. A kiedy Severek stał się dużym Severusem, ta uraza pozostała gdzieś na dnie jego duszy.

Z jednej strony cenił święta w Hogwarcie za ich spokój. Większość kadry pedagogicznej rozjeżdżała się na ferie do swoich rodzin. Podobnie uczniowie: w szkole zostawało tylko kilku nieszczęśników, którzy z różnych powodów nie mieli się gdzie podziać. (Między innymi Potter, wrrrr...) W tym okresie zamek był wyludniony i cichy, przez co zdawał się nawet jeszcze większy niż zwykle. A to Severusowi bardzo odpowiadało – miał więcej czasu dla siebie i nie musiał interweniować w rozmaitych obłąkanych sprawach, dziejących się zawsze pomiędzy dorastającymi nastolatkami.

Z drugiej strony natomiast, w wigilię już około południa zaczynał odczuwać chandrę, która pogłębiała się w sposób ciągły, by przy kolacji osiągnąć mniej więcej wyrównany poziom czarnej depresji. Każdego roku rozglądał się po świątecznie udekorowanym Wielkim Hallu (taki wysiłek dla tej garstki ludzi), po roześmianych twarzach wokoło choinki i miał ochotę wyć (może kiedyś nawet to zrobi, ku wielkiemu przerażeniu Poppy Pomfrey). Oblicza ludzi, którzy udają, że nie są samotni. Oczy dzieciaków, które pozornie się cieszą, a wyraźnie w nich można wyczytać, że chciałyby być gdzie indziej – ale w tym “gdzie indziej” nie są mile widziane. Może prócz Pottera... Chłopak nie tęsknił za domem. Widać święta u mugoli uważał za mniej atrakcyjne.

Tymczasem jednak był mroźny poranek 22 grudnia, a Severusowa depresja dopiero majaczyła na dalekim horyzoncie. Pogoda była idealna: słońce świeciło, śnieg się skrzył i wszystko wyglądało jak na kiczowatej świątecznej pocztówce, takiej za dziesięć knutów. Snape wraz z innymi Opiekunami stał przed głównym wejściem, obserwując, jak rozradowani uczniowie pakują się do bryczek zaprzężonych w thestrale. Skrzydlate konie potrząsały czarnymi łbami, a ich wypukłe, niesamowite oczy odbijały światło jak ciemne lusterka. Jak zwykle, pomiędzy dzieciakami znalazło się kilkoro, które je widziały i omijały z szacunkiem. Tylko Luna Lovegood jak zawsze głaskała jedwabiste karki, nie przejmując się tym, że dla reszty wygląda to dziwacznie.

Ostatnia grupa z tupotem przebiegła obok nauczycieli, taszcząc kufry. (“Do widzenia, do widzenia! Wesołych świąt!”) Snape miał w perspektywie przyjemny wieczór, spędzony przy lekturze i drinku, więc był w stanie ścierpieć nawet Alexę Toran, śpiewającą na całe gardło kolędy po gaelicku (z brytyjskim akcentem). To, że nie miała głosu ani słuchu, zdawało się nie przeszkadzać nikomu, łącznie z nią samą.

W końcu za bramą zniknął ostatni pojazd. Severusowi odechciało się wracać do znajomych lochów. Zawinął się szczelniej w swoją czarną pelerynę i wolnym krokiem ruszył na spacer.

Między oszronionymi gałęziami niskich świerków uwijały się czerwonobrzuche gile. Częściowo zamarznięte jezioro odbijało blady błękit zimowego nieba jak gigantyczne zwierciadło, a jego brzegiem dreptało kilka saren i jeden osamotniony thestral. Severus uznał, że nie zniesie dłużej tego strasznego kiczu i skręcił w łukowate przejście, prowadzące do wewnętrznych ogrodów, opustoszałych o tej porze roku. Gdzieś z dala dobiegały wesołe okrzyki i basowe szczekanie. Na zadeptanym trawniku stały dwa śniegowe bałwany. Jeden -niski i jakby przygarbiony, z gałązkami tui, imitującymi krzaczaste brwi – dzierżył miotłę. Drugi, wyższy i smuklejszy, miał zadzierzysty nos z korzenia pasternaku oraz fryzurę ze starego mopa.

 Norma – mruknął Snape, wbijając bałwanowi różdżkę w brzuch ruchem nożownika. – Relashio!

W ciągu paru minut z figury pozostała kupa mokrej śniegowej kaszy. Podobiznę Filcha Severus zostawił w spokoju. Niech sam załatwia swoje sprawy.

W chwili, gdy Severus przeszedł przez następną bramkę, coś niespodziewanie świsnęło mu nad głową, a w sekundę później straszliwy cios obalił go na ziemię. Palce członka Zakonu Feniksa niemal bez udziału świadomej woli zacisnęły się na różdżce. Jednym błyskawicznym ruchem przekręcił się na plecy, wzrokiem szukając wroga. Zamarł... Tuż nad nim wielka zębata paszcza ziała gorącym smrodem. Z ostrych kłów zwisały cienkie nitki śliny.

 Puszek!! Niedobry pies! Brzydki piesek! Zostaw pana! – rozległ się pełen nagany znajomy bas Hagrida.

Zaambarasowany wykładowca Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami postawił Mistrza Eliksirów jednym szarpnięciem na nogi, a następnie otrzepał ze śniegu z takim zapałem, że Snape omal się znów nie przewrócił. Gigantyczny pies warował obok – z miną, jakby zastanawiał się, czy jest już wystarczająco głodny.

 Cholibka, on chyba myślał, że pan profesur chce mu zabrać kijek – tłumaczył Hagrid z zakłopotaniem.

Snape obejrzał się za siebie. “Kijkiem” nazwano tu bez wątpienia owo grube polano, którym omal nie dostał w głowę. Jednak chyba jakiś święty od Eliksirów miał dziś w niebiosach dyżur i stwierdził, że Severus Snape nie powinien spędzać Bożego Narodzenia w szpitalu. Szczerze mówiąc, Severus nie przepadał za Hagridem. Co prawda gajowy zawsze zwracał się do niego z szacunkiem i nigdy nie dawał do zrozumienia, że jest od Snape’a dwa razy starszy; niemniej sytuacja, w której Severus ze swym niebagatelnym metrem dziewięćdziesiąt trzy musiał patrzeć na rozmówcę z perspektywy dziecka, była dla niego mało komfortowa.

Na domiar złego, świadkami tego żenującego widowiska były dwie osoby, których akurat najmniej sobie życzył: Potter i Lestrange – dwie etatowe sierotki Hogwartu. Po raz drugi Snape widział ich razem i ponownie uderzyło go ich wzajemne podobieństwo. Może to przez te okulary, a może identyczny typ włosów, które bez względu na wysiłki zawsze wyglądały jak ostrzyżone sekatorem...? Z tym, że na twarzy Pottera jak zwykle malowała się rezerwa (w tej chwili również lekka drwina), natomiast Lestrange, zarumieniona od mrozu jak rzodkiewka, aktualnie emanowała życzliwością do całego świata.

 Cześć! Dzień dobry, panie psorze! – zawołała. – Wystraszył się pan?

 Nie – skłamał Severus.

 To czemu pan nie wstał?

 Kiedy ma się do czynienia z tak niebezpieczną bestią, nie wolno wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, żeby jej dodatkowo nie rozdrażnić.

 Aha... okej, zapamiętam – powiedziała Lestrange, patrząc na nauczyciela dziwnym wzrokiem.

Kiedy trzy lata temu Severus zlekceważył pupilka Hagrida, musiał zużyć sporo gojących eliksirów, a blizna na nodze została mu do dziś. Puszek miał za dużo głów, za dużo zębów i ogólnie... było go DUŻO, a jednak określenie “niebezpieczna bestia” zabrzmiało w tej chwili dość nieadekwatnie. Dwie z głów psiska zawładnęły właśnie kawałem drewna i wydzierały go sobie nawzajem, a trzecia łasiła się do Hagrida, obśliniając mu kosmaty płaszcz. Ogon psa wywijał młyńce w powietrzu, aż furczało.

 Chce pan ciastko? – spytała Lestrange, wyciągając w stronę Severusa pudełko. – Hagrid kupił w Hogsmeade dla Puszka.

 Nie jadam psich chrupek – wycedził Snape z urazą. Potter schował twarz w kołnierzu płaszcza, dusząc się od tłumionego śmiechu. Mistrz Eliksirów spojrzał na niego ciężko.

 Potter, nie zapomnij odrobić pracy domowej przez ferie. O ile pamiętam, z dwóch ostatnich dostałeś K.

Jak można się było spodziewać, chłopakowi momentalnie zrzedła mina. Poziom draństwa: in plus dwa procent, pomyślał Severus zjadliwie. Jestem kompletnym bydlakiem.

 To nie są żadne psie chrupki – zaprotestowała tymczasem Lestrange z oburzeniem. – Nie częstowałabym przecież pana psimi ciastkami! To są ludzkie ciastka!

 Z ludzi? – spytał Severus ironicznie i dodał: – Proszę pilnować tego psa, profesorze. Zwłaszcza przy dzieciach.

 Jasne, panie profesorze... – Hagrid poklepał psa po grzbiecie wielką łapą. – Puszunio uwielbia dzieciaki.

Chyba jeść, podsumował Severus w duchu.

 Puszek, Puszek, ciasteczko! – pisnęła Lestrange, wyciągając smakołyk w stronę psa. Bestia momentalnie porzuciła swoją zabawkę, węsząc pożądliwie. Mała zaczęła rzucać ciastka, a trzy głowy wyłapywały je w powietrzu, “wuffając” w podnieceniu i zaglądając sobie wzajemnie w mordy, na wypadek, gdyby sąsiad dostał więcej lub coś lepszego.

Severus uznał, że nic tu po nim. Czekało go zacisze biblioteki i herbata, a potem praca nad ostatecznym wykończeniem kilku eliksirów.

 

* * *

 

 Sev...? Mogę ci zająć kilka minut?

Severus obejrzał się. Przy regale bibliotecznym stała Minerva McGonagall.

 Oczywiście. – Wskazał jej krzesło obok.

 Studiujesz?

 Nie. Postanowiłem poczytać coś lekkiego. W końcu są ferie.

 Hmmm... – Minerva obejrzała z powątpiewaniem leżące na stole “Halucynogeny” i “Mistycyzm luster w aspekcie praktycznym”. – Zdaje się, że wybierasz się jutro do Glasgow?

 Tak. W sprawach Zakonu... i tych innych – odpowiedział Severus bardzo cicho. Biblioteka była pusta, ale nie należało niepotrzebnie ryzykować.

 Podejmę coś u Gringotta, przespaceruję się po sklepach, kupię Dumbledore’owi skarpetki – koniecznie różowe – i przy okazji będę się napawał widokiem pięknych młodych kobiet. To chyba niezły plan na spędzenie dnia w dużym mieście? – dodał głośniej.

McGonagall uśmiechnęła się. Od czasu ostatniego Halloween Severus czasem zdradzał się, że posiada coś takiego jak poczucie humoru.

 Ależ Sev, po Hogwarcie spacerują tabuny młodych kobiet. Wystarczy spojrzeć po szóstym i siódmym roku. Nie musisz w tym celu jeździć aż tak daleko.

 Błąd, pani profesor! – Uniósł palec ostrzegawczo. – To nie są kobiety, to są uczennice.

Profesorka Transmutacji poddała się.

 I właśnie w sprawie uczennicy przychodzę. Sirith Herma Lestrange jest w twoim Domu. Wiadoma ci jest jej sytuacja życiowa?

 Zaiste, wiadoma – odpowiedział Severus obojętnym tonem, zerkając w otwarty tom i łyknął herbaty z filiżanki.

 Towarzystwo Dobroczynne z Fogbell przysłało na moje ręce, jako wicedyrektorki, trzy galeony, z przeznaczeniem na prezent gwiazdkowy dla dziewczynki.

 Uhm...

 Tu są pieniądze. Skoro jutro będziesz w Glasgow, przy okazji załatwisz i tę sprawę. – Profesorka położyła na stole trzy złote monety. – Nie zapomnij pokwitowania.

Snape z wrażenia zachłysnął się herbatą.

 Mi...ner...wo... – wykrztusił. – Żar...tujesz, prawda?

 Ależ skąd. To dziecko jest w Slytherinie, to chyba zupełnie naturalne, że powinien zająć się tą sprawą człowiek, który zna najlepiej jego potrzeby.

 Nie znam jej potrzeb!

 To źle – stwierdziła McGonagall chłodno. – Widać nie sprawdzasz się jako Opiekun.

 Nie wiem, co lubią małe dziewczynki! – jęknął Snape, rozdrażniony. – Zamów coś w Hogsmeade.

 Chcesz zrzucić na mnie swoje obowiązki? – zripostowała natychmiast starsza kobieta. – Pracuję na dwóch etatach.

 A ja na trzech! – warknął Severus.

 Dość, Sev. Jak będziesz dalej się opierał, Albus wyda ci polecenie służbowe i obu wam będzie przykro. Do widzenia.

Starsza czarownica wstała i “wypłynęła” za drzwi. Zielona szata falowała za nią stylowo. Za drzwiami oparła się o ścianę i zaczęła śmiać bezgłośnie oraz nieco złośliwie. Syriusz Black, który z natury miał niewyparzony język, wyraził się kiedyś: “Poczciwy Snape to gość, co może zeżreć podkowę, a potem pluć gw...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin