S.M. Stirling
David Drake
MŁOT
The Hammer
Tłumaczenie: Marta Koniarek
Generał - księga II
Dla Jan
I dla Rudyarda Kiplinga, który tak dobrze wszystko
wyrażał
Rozdział pierwszy
– Raj? – wymruczał Thom. A potem nieco zszokowany powtórzył – Raj!
Obydwaj młodzieńcy patrzyli na siebie przez chwilę. Raj Whitehall poczuł, jak mu skóra cierpnie z przerażenia. Nic nie zmieniło się tutaj przez prawie dwa lata. Zupełnie nic od tej chwili, gdy Thom Poplanich zastygł w bezruchu w okrągłym pokoju z lustrami, stanowiącym ciało bytu, który nazywał sam siebie strefową jednostką dowódczo–kontrolną AZ 12–b 14–c000 Mk.XIV. Thom wciąż miał nie zagojone draśnięcie po goleniu na swoim chudym, oliwkowym policzku i rozdarcie w miękkich tweedowych spodniach od rykoszetu, kiedy to Raj próbował się wydostać, strzelając ze swojego ceremonialnego rewolweru. A jeśli chodziło o Raja... minęło całe życie. Thom pozostał tutaj, a Centrum posłało Raja Whitehalla, aby był jego agentem w upadłym świecie.
– Raj jesteś...
– Starszy. O dwa lata starszy. Wszyscy są starsi oprócz ciebie, Thom – rzekł łagodnie Raj, zmuszając się, by mówić spokojnie.
Zmuszał się do zachowania spokoju, odkąd tylko z niechęcią zszedł raz jeszcze do katakumb pod Wschodnią Rezydencją w roku tysiąc sto piątym po Upadku. Raj powstrzymywał się przed ucieczką od zapamiętanego zapachu, całkowitej neutralności przefiltrowanego powietrza, nie przypominającej niczego istniejącego na świecie. Dziwaczna podłoga, która w jakiś sposób go podtrzymywała, choć jej nie dotykał, doskonałe lustro ścian odbijające tę, a nie inną rzecz. Jego dłoń zacisnęła się na kolbie pięciostrzałowego rewolweru, nie dlatego, że ta broń mogła coś zdziałać, ale dlatego, iż czerpał otuchę z dotyku solidnego żelaza i drewna.
To tutaj dwadzieścia miesięcy temu zmieniło się jego życie. Szok widoczny w oczach Thoma sprawił, iż ponownie sobie to uświadomił, to i młodość twarzy przyjaciela, który był przedtem starszy, mądrzejszy i lepiej znał się na sprawach miasta. Raj przypomniał sobie swój obraz, jakim był i porównał z obrazem teraźniejszym: wciąż wysoki i kościsty, 190 centymetrów, o szerokich barkach i smukłych kończynach. Brązowa twarz o wysokich kościach policzkowych i zakrzywionym nosie była teraz bardziej pobrużdżona, a w oczach miał coś...
– Co mi się stało? – spytał trzęsącym się głosem Thom.
– Nic. Centrum jest...
>>Thom Poplanich miał dostęp do całej wiedzy w ludzkim wszechświecie od czasu upadku Federacji.<< Powiedziało Centrum nieco ciętym, metalicznym głosem; nie miał on tonu, lecz posiadał jakiś wewnętrzny odpowiednik modulacji. >>W dodatku ma on do dyspozycji strefową jednostkę dowódczo–kontrolną AZ12–b 14–c000 Mk. XIV mogącą go przez nią poprowadzić. Z pewnością to więcej niż nic.<<
– Ano właśnie – powiedział Thom, a część napięcia znikła z jego głosu. Potem oblizał wargi, a Raj bez słów podał mu swoją manierkę. Jego przyjaciel odkorkował ją i napił się z wdzięcznością. Była to woda zmieszana w jednej czwartej z winem i z wrzuconym plasterkiem cytryny. Tym razem Raj przyszedł odpowiednio przygotowany; tylko pistolet na szczury i miejscowe spersauroidy, sznur i stara kurtka.
– Ano właśnie, pokazywało mi... Raj, to, co stało się z Bellevue od czasu, gdy straciliśmy nadświetlny tranzyt, jest jak miniaturowy model tego, co stało się z Federacją...
Thom nigdy przedtem nie był religijny, pomyślał Raj. A właściwie Thom naśmiewał się z prostej wiary przyjaciela w Świętą Federację i opowieści ze świętych ksiąg o czasach sprzed Upadku z Gwiazd, kiedy to wszyscy ludzie stanowili jedność z Duchem i nie było ani ubóstwa, ani starzenia się, ani śmierci. Teraz mówił o tych starożytnych sprawach tak, jakby były równie rzeczywiste i materialne jak prozaiczny, nowoczesny świat gazowych lamp i powozów.
– Centrum mówi, że działa tu jakaś naturalna siła odśrodkowa, rozbijająca rzeczy na coraz mniejsze i mniejsze...
>>Obserwuj.<< powiedziało Centrum.
* * *
– ...a mężczyźni i kobiety zawyli, kręcąc się po wielkim placu. Niektóre z otaczających go budynków miały połysk Człowieka sprzed Upadku, ogromne budowle, które zdawały się na przekór logice być zbudowane z koronkowego kryształu. Pozostałe budynki były bardziej konwencjonalne, kamienne i ceglane, z kolumnami i kopułami, choć nie znał żadnego ze stylów, i wyglądające bardziej starożytnie, niż dało się wyrazić słowami. Wielki, odbijający światło staw biegł środkiem, kończąc się spiczastym monumentem. Pojedynczy, mały, żółty księżyc wisiał na nocnym niebie, lecz znajdujące się w dole twarze tłumu skąpane były w światłach jaśniejszych niż światło słoneczne, jaśniejszych nawet niż lampy łukowe w Gubernatorskiej Przystani. Z podestu obok stawu przemawiał mężczyzna, a jakaś magia technologiczna nie–Upadłych rzucała obraz jego głowy i ramion jak ogromne wzgórza na jeden z wielkich budynków znajdujących się za nim. Jego głos rozbrzmiewał jak głos boga, a tłum odkrzyknął w adoracji i strachu.
Nagle z jednej strony ludzkiej masy wybuchło zamieszanie. Żołnierze wpychali się w tłum, zmierzając ku mówcy. Byli prymitywnie wyposażeni, z hełmami, długimi pałkami i tarczami, które wyglądały jak ze szkła, ale nie mogły z niego być, biorąc pod uwagę to, jakie cięgi znosiły. Zwarci w falangi żołnierze przedarli się jak mydlana bańka porządku w falującym chaosie. A wtedy mężczyzna na podium wskazał palcem i wykrzyczał rozkaz. Butelki i kamienie poleciały ku żołnierzom, a potem ruszyła ku nim fala ludzkich ciał. To, co nastąpiło, było jak ciężki grzywacz rozbijający się o rafę, tutaj jednak to rafa uległa skruszeniu. Kiedy tłum się cofnął, ci z tarczami leżeli nieruchomo... w tym wielu w oddzielnych kawałkach.
Coś, co wyglądało jak latające pudełka, śmignęło nad tłumem. Z jednego z nich wystrzeliły strumienie ognia, ciągnąc za sobą dym ku przemawiającemu mężczyźnie. Drewniany szkielet podestu wybuchł kulą pomarańczowego płomienia, a więcej ognistych lancetów cięło tłum. Nagle zgasły niebiańskie światła i budynki stały się ciemne poza światłem pożarów, światłem wystarczającym, aby zobaczyć tysiące stratowanych, gdy tłum uciekał...
– punkt widzenia znajdował się w pokoju. Ściany pełne były urządzeń technicznych – płaskich ekranów i czytników, takich, jakie można było zobaczyć na którymkolwiek z ołtarzy Rządu Cywilnego, z tym, że funkcjonujących. Na ekranach migotały niezrozumiałe obrazy i kolumny cyfr, a całość wydawała z siebie odbierany podświadomie szum życia. Dwaj mężczyźni unosili się pośrodku pokoju, jakby znajdowali się pod wodą. Ubrani byli w obcisłe niebieskie kombinezony, mundury Świętej Federacji, takie, jakie zachowały się w starożytnej Książeczce Kanonicznej. Młodszy mężczyzna mówił naglącym szeptem. Używał starego nameryjskiego, języka, który przetrwał tylko we fragmentach i w zdewaluowanej formie, jaką posługiwali się barbarzyńcy z zachodu, ale Raj w jakiś sposób go rozumiał.
– Admirale Kenner, musimy dokonać czystek w tym sektorze. Musimy, panie. Jeden szybki wypad, zrzucamy pocisk Bethe z opóźnionym zapłonem i zmiatamy Sieć Tanaki. To tak jak wypalenie rany, panie.
Starszy mężczyzna skinął głową z kamiennym wyrazem twarzy. – Niech tak będzie, komandorze – powiedział, zginając się, żeby złapać za uchwyt i dotknąć ekranu. – Wpisałem kody odpalenia do twojej dyspozycji.
– Dziękuję bardzo, panie – powiedział młodszy mężczyzna. Admirał zdążył tylko się obejrzeć i spotkać z nożem...
– a Raj patrzył z góry na Wschodnią Rezydencję. Nie było to miasto z jego czasów, ale starożytne miasto z szerokimi, trawiastymi alejami i wieżami jak ze snu. A potem w jego środku zabłysło światło, jasne jak słońce, a za nim po mieście rozeszły się falą kłęby chmur. Wyrosła piętrząca się chmura w kształcie grzyba...
– znajdował się na ulicach Wschodniej Rezydencji, widząc znajome budynki, które obróciły się w porośniętą zielenią ruinę. Mężczyźni w mundurach jego własnych służb toczyli chaotyczną walkę uliczną, zdając się być bardziej skupieni na plądrowaniu tych kilku ocalałych sklepów i domów. Dwóch przewróciło się zwartych w walce, krzyżując karabiny. A potem jeden z nich skręcił w bok, wyrżnął drugiego w twarz kolbą i odwrócił karabin, wbijając mu długi bagnet w brzuch. Nie zawracał sobie głowy wyciągnięciem go, zanim nie przeszukał kieszeni ofiary, ignorując drgawki i słabe próby pochwycenia podejmowane przez umierającego mężczyznę.
– Pałac Gubernatora był trawiastym pagórkiem porośniętym dębami. Raj rozpoznał go tylko przez wzgląd na kształt leżącej poniżej zatoki, długi owal biegnący ze wschodu na zachód. Wciąż można było rozróżnić sieć ulic pośród lasu, tu i ówdzie widoczna była resztka murów albo garbate kształty obronnych wałów. Odgłosy dzieci biegających i bawiących się rozbrzmiewały echem na otwartej przestrzeni parku. Na pierwszym planie dwóch mężczyzn siedziało w kucki przy ognisku. Jeden zręcznie strugał grot włóczni kawałkiem szkła. Drewniane drzewce i pęk rzemieni do wiązania leżały obok. Drugi rozbierał tuszę do pieczenia, pracując przy pomocy kawałków szkła i kamiennego młota do łamania kości. Obydwaj mężczyźni byli nadzy poza skórzanymi opaskami lędźwiowymi i włochaci jak niedźwiedzie. Minęła chwila, zanim Raj zdał sobie sprawę, że ciało, które rozbierali, także było ludzkie...
Raj się wzdrygnął. Wizje rzeczy minionych, teraźniejszych, i tego, co jeszcze być może. – Tak się stoczyli ludzie bez Ducha – powiedział.
Thom spojrzał na niego, mrugając. – Cóż, to jeden ze sposobów patrzenia na to – zgodził się.
Raj skinął głową, przełykając ślinę i odwracając wzrok. – Taa. Ja, ach, cóż, spytałem Centrum, czy mógłbym się z tobą zobaczyć, bo my – Korpus Ekspedycyjny – wyruszamy ku Południowym Terytoriom. Gubernator – Barholm, jego wuj Vernier zmarł i Barholm siedzi na Krześle – jest zdecydowany je odzyskać. Ja z ...
Nemok