Sztaba Zygmunt - Nie pij dzinu, bosmanie.pdf

(808 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Zygmunt Sztaba
Nie pij dżinu, bosmanie
Pojezierze, Olsztyn 1975
Rozdział I
Dwukołowy wózek zachybotał się niebezpiecznie na wyrwie w asfalcie, ale Michał w
porę przytrzymał najwyżej umieszczony transporter z ostatnią na ten dzień butelką mleka.
Pochylił niżej dyszel - koła wtoczyły się na chodnik i dalej w szeroko otwartą, niską bramkę,
której jedna połowa, jak zwykle, wisiała żałośnie na zardzewiałym zawiasie.
Żwirowa dróżka obsadzona była równo przyciętym, niskim żywopłotem. Po lewej
stronie zielenił się gęsty maliniak, po prawej - na wyrudziałej w słońcu trawie - stała
niewielka altanka z ażurowymi ścianami z listewek. Od słonecznej strony ocieniała ją
rozłożysta akacja.
Michał podjechał pod pierwszy schodek przed wejściowymi drzwiami, wyjął z
transportera butelkę, lecz nie postawił jej od razu na ganku; obszedł dom i zajrzał w pierwsze
okno za narożnikiem.
- Nie śpi! - ucieszył się.
W oknie, w obramowaniu zsuniętych na boki barwnych zasłonek wisiała dziwaczna
klatka. Siedziała w niej wielka, purpurowo-błękitna papuga z białym czubem na łbie. A klatka
była istotnie dziwaczna: zbudowana w kształcie mauretańskiego pałacu miała wiele
ganeczków, krużganków i wieżyczek, a najwyższą z nich, sięgającą karnisza, zdobił
pozłacany półksiężyc.
- Nie śpi - powtórzył ciszej chłopiec, to stwierdzenie nie odnosiło się do papugi, lecz do
jej właściciela.
Błażej Kiernicki - od kilkunastu już lat emerytowany bosman Polskiej Marynarki
Wojennej, który służbę na morzu zaczynał w carskiej Flocie Czarnomorskiej - wśród wielu
marynarskich nawyków zachował również zwyczaj wczesnego wstawania. Budził się między
piątą a szóstą, wypijał przygotowane wieczorem mleko z miodem i odstawiając szklankę,
sięgał po fajkę. Wprawdzie palenie w łóżku, to rzecz brzydka, bosman jednak mógł sobie na
to pozwolić - mieszkał sam i nie było nikogo, kto mógłby go strofować. Później rozsuwał w
oknie firanki, zdejmował z klatki jedwabny, turecki szal, co rozbudzona papuga kwitowała
raźnym: „Cześć, stary byku!” i na powrót kładł się do łóżka. Ale już nie zasypiał - czytał.
Miał dwóch ulubionych pisarzy: Conrada i Londona. Posiadał też pełne wydanie ich
dzieł. A że jedna książka starczała mu przeciętnie na trzy dni, jeśli zaczynał, powiedzmy, od
Londonowskiej „Przygody”, a kończył drugi cykl „Lordem Jimem” Conrada, do tej pierwszej
wracał mniej więcej po pół roku.
Bosman miał dwóch ulubionych pisarzy, a jego papuga Fela, w swoim niezbyt zresztą
urozmaiconym słowniku, dwa ulubione zwroty: „Cześć, stary byku” i „Nie pij dżinu,
bosmanie”.
Pierwszy zapożyczyła od przyjaciela bosmana - cieśli okrętowego, Walerego Kępki.
Cieśla, zachodząc tradycyjnie co wieczór do bosmańskiej kajuty na partyjkę tysiąca i
szklaneczkę dżinu, witał nieodmiennie starego kumpla rubasznym „Cześć, stary byku”.
Papuga podchwyciła to i używała tego zwrotu w okolicznościach nierzadko całkiem
niestosownych.
Zdarzyło się więc, że krążownik, na którym służył bosman, stał któregoś dnia na redzie
portu w Odessie. Kiernicki siedział na koi w swojej kajucie, a na pokład wszedł wiceadmirał,
dowódca Floty. Była to jedna z licznych i nie zapowiedzianych inspekcji, jego ekscelencja
wiceadmirał bowiem uwielbiał niespodzianki i zaskakujące sytuacje.
I tym razem było tak, jak to lubił dowódca Floty.
865860824.002.png
Drzwi kajuty szarpnięte gwałtownie otworzyły się na całą szerokość i stanął w nich w
pełni swojej admiralskiej wspaniałości pierwszy przed wszystkimi pierwszymi po Bogu na
całym Morzu Czarnym. Za jego plecami tłoczyła się kilkuosobowa świta, a ponad nią, jak
tarcza słonecznika nad sztachetami w płocie, kołysała się w niemym oburzeniu jajowata
głowa komandora, dowódcy krążownika. Dla ścisłości należy dodać, że choć podobieństwo
komandorskiej twarzy do słonecznika podkreślały dzioby po ospie, tło przypominało raczej
czerwony zachód słońca.
- Myślałem, że starego krew zaleje - wspominał później bosman, który na odgłos
otwieranych energicznie drzwi oderwał się od pożytecznej czynności, jaką było obcinanie
ostrym, marynarskim nożem mocno wyrośniętych paznokci u nóg. Ujrzał nabiegłą krwią
twarz komandora.
Zaskoczenie bosmana to jednak nic w porównaniu zaskoczeniem lubiącego
niespodzianki wiceadmirała.
Ledwie stanął na progu, z głębi kajuty powitał go okrzyk:
- Cześć, stary byku!
Nie wasza ekscelencjo, nawet nie panie admirale, ale po prostu i serdecznie - stary
byku!
Na szczęście okrzyk został wzniesiony po polsku i wiceadmirał, choć znał dobrze ten
język, postąpił bardzo rozsądnie udając, że nie zrozumiał. A że na papudze nie mógł się
zemścić, zrobił to na bosmanie, skazując go na dwa tygodnie paki za używanie służbowego
noża do... brudnych celów. Paznokcie bosmana istotnie nie były wypielęgnowane.
Tyle o pierwszym zwrocie z papuziego repertuaru. Drugi ...nie, o tym drugim niech
najlepiej powie Michałowi sam bosman. Michał postawił właśnie butelkę przed drzwiami i
zgodnie z umową nacisnął dzwonek na znak, że mleko już przyniesiono. Czekał, aż bosman
przyczłapie, aby otworzyć.
Najpierw jednak kilka słów o ich znajomości i przyjaźni, bo tak bez przesady można
nazwać uczucie łączące posiwiałego w sztormach i wichrach morskiego wilka z lądowym
szczurem, na dodatek młodszym o kilkadziesiąt lat. Tyle, że Michał nie był ot takim sobie
zwykłym lądowym szczurem, a jeżeli już, to przynajmniej wodnym.
Zaczęło się to po tygodniu od objęcia przez Michała funkcji roznosiciela mleka. Przed
nim robiła to tęga kobieta, która sobie dorabiała w ten sposób do zarobków w fabryce, ale
wyszła za mąż i przeniosła się do innego miasta. Michał dowiedział się o tym w sklepie, gdzie
sam kupował mleko. Pomyślał, że u nich w domu przydałby się również dodatkowy zarobek;
było ich dwoje, matka-wdowa pracowała jako sprzątaczka w Instytucie, Michał zdawał wtedy
do ósmej klasy.
Matka w pierwszej chwili nie chciała o niczym słyszeć.
- Nie dasz rady - stwierdziła, ostrym tonem maskując wzruszenie. - Pewnie, że
przydałoby się trochę pieniędzy, ale nie opłaci się skórka za wyprawkę. Zarobisz na mleku -
stracisz na nauce. Pomyślałeś o tym, że o piątej rano musisz już być na nogach?
- To będę - odpowiedział stanowczo. - Wiesz, że w ogóle lubię wcześnie wstawać.
- O piątej nie wstajesz. Co ja mówię, gdybyś, poważnie o tym myślał...
- Kiedy ja poważnie. Chciałaś powiedzieć, że musiałbym wstać o wpół do piątej, aby o
piątej zacząć roznosić, tak?
- No więc widzisz...
- To będę wstawał o wpół do piątej i będę się kładł wcześniej.
Postawił na swoim. Kładł się punktualnie o ósmej od razu zasypiał. Budził się bez
zegarka punktualnie o wpół do piątej. Wstawał wyspany i rześki; przed szóstą mleko było już
rozniesione, a Michał miał jeszcze prawie dwie godziny dla siebie na śniadanie, na
powtórzenie zadanych lekcji, przejrzenie gazety.
865860824.003.png
W tydzień po podjęciu pracy spotkał bosmana. Postawił wtedy butelkę przed jego
drzwiami i gdy już schodził ze schodków, usłyszał za sobą tubalny głos:
- A cóż to, zmiana wachty? To teraz ty zamustrowałeś na ten frachtowiec?...
Szybko obejrzał się. Na ostatnim schodku stał potężnie zbudowany, łysy mężczyzna z
czerwoną twarzą w obramowaniu siwych bokobrodów. Uśmiechał się przyjaźnie i fajką z
długim cybuchem wskazywał na Michałowy wózek z butelkami. Chłopcu mocniej zabiło
serce. Ten marynarski słownik, bokobrody, fajka... Tak właśnie powinien wyglądać
prawdziwy wilk morski. Był przekonany, że tylko morze mogło wyrzucić tego łysego
olbrzyma na spokojną mieliznę żoliborskiej uliczki.
- Zgadł pan, bosmanie! - roześmiał się zuchowato, maskując tym śmiechem wzruszenie
i zmieszanie.
- Zaraz, zaraz - zdziwił się łysy - a skąd ty, chłopcze...
Michał ucieszył się, trafił w dziesiątkę.
- Skąd wiem, że pan jest bosmanem? A tak sobie powiedziałem - mówił prędko bojąc
się, aby tamten nie odszedł. - Od razu poznałem, że z morza. A bosman, to dla mnie ładniej
niż kapitan. Kapitan może być i w wojsku, i w drużynie piłkarskiej...
- I w straży pożarnej - podpowiedział zadowolony olbrzym.
- Właśnie. I w straży pożarnej... A bosman tylko na morzu.
- No to chodź tu bliżej - bosman kiwnął na niego fajką. - Lubię takich rezolutnych
chłopaków jak ty. Pamiętam, jak kiedyś w Stambule... I co tak sterczysz jak majtek na oku -
wrzasnął zniecierpliwiony i Michał w paru susach znalazł się na ganku.
- Wejdź, proszę... - olbrzym usunął się na bok wpuszczając go do mieszkania.
- Ale ja tylko na chwilę - zastrzegł się chłopak. - Widzi pan, że mój frachtowiec czeka
jeszcze na rozładowanie...
- Widzę, widzę, właź - położył mu rękę na ramieniu i lekko popchnął do środka. - Mam
coś dla ciebie za tego bosmana - dodał wchodząc z Michałem do mieszkania.
Już przedpokój nie wyglądał jak zwykłe przedpokoje w zwykłych M-ileś tam. Ściany
były obwieszone rybackimi sieciami, na wprost drzwi do wchodzących szczerzyła zęby
murzyńska, obrzędowa maska pomalowana w czerwone i granatowe pasy, spod sufitu zwisała
stara, zaśniedziała lampa rufowa, a stojak na parasole zajmowała, wbrew jego przeznaczeniu,
pokaźna kolekcja wędek. Ale dopiero pokój, do którego wprowadził go bosman, przyprawił
Michała o zawrót głowy. Było to prawdziwe, choć miniaturowe, muzeum morskie.
- O, „Dar Pomorza” - ucieszył się, rozpoznając wśród wielu modeli piękną sylwetkę
naszego szkoleniowego żaglowca.
- I na tej łajbie też się pływało - zahuczał gospodarz z wyraźną dumą w głosie. - Między
wojnami - dodał. - Dobry statek. Kapitana też miał dobrego...
- A pan tam był także bosmanem?
- A jak by inaczej? - zdziwił się łysy.
- To pan się nazywa Kiernicki! - wykrzyknął triumfująco Michał. - Bosman Błażej
Kiernicki!
- Patrzcie, patrzcie - bosman pokręcił głową. - Nawet nie wiedziałem, żem taki sławny.
A ty gdzieżeś słyszał o mnie?
- Nie słyszałem, czytałem.
- Jeszcze lepiej. Pewnie w „Rejsie przez siedem sztormów”.
- Mam tę książkę w domu. Prawie na pamięć ją znam - gorączkował się Michał. - Na
przykład taki fragment: „Z Liverpoolu wyszliśmy o świcie. Nikt z nas nie przypuszczał, że
przyjdzie nam tego dnia przeżyć naszą największą przygodę w tym rejsie...”
- Możesz dalej nie mówić. Ja też to znam na pamięć - zaśmiał się bosman mile
zaskoczony entuzjazmem chłopca. Wiedział już, że to przypadkowe spotkanie przerodzi się w
865860824.004.png
przyjaźń. - Przysiądź sobie o tam - ruchem głowy wskazał na wygodny fotel w rogu - a ja coś
dla ciebie poszukam...
- Ale ja tylko na chwilkę - przypomniał Michał.
- Wiem, wiem - przytaknął bosman nachylony nad dolną szufladą pękatej komody. -
Musisz dokończyć rozładunku frachtowca...
Michał czekał więc cierpliwie, aż bosman skończy gmerać w szufladzie i nie trzeba
chyba dodawać, że czas mu się nie dłużył, w którą stronę obrócił głowę, wszędzie widział coś
ciekawego. Ot, choćby i ta mapa na honorowym, centralnym miejscu, naprzeciw drzwi. Niby
mapa jak inna, a przecież nie zwyczajna. Z daleka zauważył na niej okręty i jakieś malowanki
po bokach, a w dolnym, prawym rogu ozdobny napis wkomponowany w laurkową ramkę.
- Ma pewnie ze sto lat... - wyszeptał nabożnie Michał.
- Kto? - bosman odwrócił się od komody.
- Ta mapa...
- Sto, powiadasz? A dodaj jeszcze ze dwieście. Za tę mapę, mój chłopcze - sapał
pochylony znowu nad szufladą - pewien antykwariusz w Londynie dawał mi dwieście
pięćdziesiąt funtów! W trzydziestym drugim roku. Wyobrażasz sobie, co to była wtedy za
forsa!
Wprawdzie Michał nie wyobrażał sobie, ale gorliwie przytaknął.
- Od razu pomyślałem, że bardzo cenna - powiedział uroczyście. - Wystarczy na nią
spojrzeć...
- No to patrz i nie przeszkadzaj. Do stu garbatych rekinów! - warknął, zatrzaskując
szufladę i odsuwając drugą, górną. - To tak zawsze, jak chcesz coś prędko znaleźć.
- Ma pan rację - zgodził się Michał. - Ja kiedyś w trolejbusie przez dziesięć minut
szukałem biletu. A kontroler stał i czekał.
- I co? Znalazłeś?
- Pewnie. Ale już w domu, bo to był miesięczny. A dlaczego powiedział pan - do stu
garbatych rekinów. Widział pan może garbatego rekina?
- Po pierwsze - bosman nie przerywał szukania - nie powiedziałem, a zakląłem. To
zasadnicza różnica. A po drugie - już zwykły rekin jest dość odrażający, a co dopiero garbaty.
Rozumiesz?
- Rozumiem. To żeby było okropniej i dziwaczniej. Ja bym jeszcze mocniej
powiedział...
- Chłopcom nie wolno kląć - bosman wyprostował się wreszcie. - Ale powiedzieć
możesz. To jak byś powiedział?
- Do stu garbatych i łysie... - Michał urwał i poczerwieniał. - Ja... ja przepraszam...
- Za co? Czy to twoja wina, że wyłysiałem na starość. A wiesz, że to niezłe. Do stu
garbatych i łysiejących rekinów! - ryknął tak głośno, że w zasłoniętej dotąd klatce
zawieszonej w oknie zatrzepotały nagle skrzydła i w sekundę później dobiegł stamtąd równie
głośny, tyle że skrzekliwy głos:
- Cześć, stary byku!
- Co... co to było? - spłoszył się Michał.
- Fela. Trochę mi wczoraj słabowała, chciałem jej dać dłużej pospać. Normalnie to się
budzi dopiero, jak zdejmę szal z klatki... - Podszedł do okna, jednym szarpnięciem ściągnął
barwną tkaninę. W głębi mauretańskiej budowli niespodziewanie zalśniła jaskrawą
czerwienią i błękitem wspaniała papuga. Była najwyraźniej zdenerwowana, bo jej biały czub
na łbie podrygiwał w gwałtownych skrętach głowy.
- Cześć, stary byku! - powtórzyła histerycznie.
- Już dobrze, dobrze - uspokajał ją nieco zmieszany gospodarz. - Cześć, stara pokrako!
- Pokraka, pokraka! Sam jesteś pokraka! - odcięła się papuga, a Michał aż się zatoczył
ze śmiechu, nie potrafił się powstrzymać. Bosman uśmiechnął się kwaśno.
865860824.005.png
- Aha! - przypomniał sobie zadowolony, że ma okazję wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. -
Znalazłem. To dla ciebie - podsunął Michałowi pod nos rozprostowaną wielką dłoń.
Chłopiec pochylił się zaciekawiony.
Na dłoni błyszczała niewielka, żółta blaszka z misternym ornamentem. Była na niej
wyryta sylwetka dwumasztowego brygu z rozwiniętymi żaglami, a poniżej dwie ręce
splecione w uścisku i jeszcze jakiś mocno zatarty napis, którego nie potrafił odczytać.
- Dla mnie? - upewnił się.
- Po polsku mówię, nie? - bosman podał mu blaszkę. - Nie pytasz czy ze złota -
powiedział przysuwając sobie drugi fotel.
- A czy to ważne z czego?
- Pewnie, że nieważne - potwierdził Kiernicki - ale ze złota. Gdyby nawet była z miedzi
albo i ze zwykłej blachy, takiej co to wiesz, robi się z niej puszki do konserw, byłaby tyle
samo warta. - Rozsiadł się wygodniej, z kieszeni domowej, sztruksowej kurtki wyjął fajkę,
kapciuch z tytoniem. - Pływało nas wtedy dziesięciu na krążowniku „Bystry”. Dziesięciu
Polaków z jednej guberni - radomskiej. Prędko się skumaliśmy. Wiesz, jak to jest - zapalił
fajkę. - No i co kiwasz głową - zamruczał, wypuszczając kłąb dymu. - Pewnie, że nie wiesz.
No bo skąd mógłbyś wiedzieć? U ciebie na pokładzie... w klasie - poprawił się. - U ciebie w
klasie sami swoi. A tam, ludzi kilka setek i dziesiątka swojaków. A był taki jeden, najmłodszy
z nas, ale i najmądrzejszy. Na lekarza miał się uczyć, tyle że mu nie wyszło. To kiedyś
powiada: podajmy sobie łapy, że jeden za drugiego i dla drugiego - wszystko, nawet życie.
No i podaliśmy sobie.
- To dlatego te ręce na dole znaczka - domyślił się Michał.
- Dlatego. Ale nie przeszkadzaj. Do znaczka zaraz dojdę. Temu, o którym mówię,
Michał było...
- Mnie też! - ucieszył się Michał.
Bosman uśmiechnął się serdecznie. - Więc ten mój Michał powiada, że na tym nie
koniec. Może się zdarzyć, że któryś z nas będzie potrzebował pomocy, że będzie musiał
wysłać kogoś po tę pomoc. W dawnych czasach takim znakiem rozpoznawczym był
pierścień. Dawano pierścień posłańcowi, żeby było wiadomo, od kogo przychodzi...
- Wy nie mogliście nosić pierścieni - wyrwał się Michał.
- Niby dlaczego?
- Bo takie jednakowe pierścienie mogłyby podpaść. Mogliby pomyśleć, że to jakieś
sprzysiężenie. Na przykład przeciw carowi.
- Mądry to ty jesteś - pochwalił bosman. - Maleńka blaszka była bezpieczniejsza.
Staliśmy wtedy w Singapurze, chiński złotnik zrobił nam te odznaki. Pokaż ją na chwilę -
wziął blaszkę od Michała. - Zauważyłeś napis?
- Od razu, tylko nie mogłem odczytać.
- Cóż chcesz, tyle lat. Tu pisze tak: „Jestem z tobą na morzu i na lądzie”.
- I zawsze was było dziesięciu?
- Przynajmniej z dziesięć razy po dziesięciu. Każdy z nas miał prawo w każdym porcie i
na każdym statku wciągnąć do naszego bractwa każdego, kto mu się widział, że jest tego
godny.
- Ale tylko Polaka, prawda?
- Nie tylko. W naszym bractwie... Nazwaliśmy się bractwem Garbatego Rekina...
- Aha, teraz rozumiem...
- Niczego nie rozumiesz. Było już niejedno takie marynarskie bractwo - Złotej Kotwicy,
Wesołego Rogera, Samotnego Żagla... Chcieliśmy, aby nasze było jedyne. I mogę się jeszcze
dziś założyć, że nikt nigdy nie wymyślił garbatego rekina.
- Na pewno nie - potwierdził gorliwie Michał. - A co z tą pomocą? Czy ta blaszka -
popatrzył z szacunkiem na odznakę - uratowała już komukolwiek życie?
865860824.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin