03-Richards Emilie-Uciekinierka-Ścigany.pdf

(959 KB) Pobierz
Microsoft Word - Richards_Emilie_-_Ĺšcigany
EMILIE RICHARDS
ŚCIGANY
PROLOG
W różowym świetle zachodzącego dnia wieże strażnicze Zakładu Karnego w High
Ridge sprawiały wrażenie wieżyczek baśniowego zamku. Mężczyzna z naszywką Petersen
94729, przymocowaną nad kieszenią roboczej koszuli khaki, wiedział swoje. High Ridge nie
było ani zamkiem, ani tym bardziej scenerią baśni. Było piekłem, po prostu i zwyczajnie
piekłem, w którym skazani próbowali przechytrzyć lub udobruchać diabła albo umierali w da-
remnym trudzie.
Więzień 94729 był pojętnym uczniem. Trzy miesiące pobytu w High Rigde nauczyły
go wszystkiego, co niezbędne. Problem w tym, że nauczył się zbyt wiele, a czasami
bezpieczniej jest nic nie wiedzieć, niż wiedzieć za dużo.
Obserwował strażników opuszczających wartę na dwóch najbliższych wieżach.
Zakończył się więzienny dzień pracy, było po kolacji i pewnie też dobiegło końca wieczorne
odliczanie więźniów. A zatem po tej stronie rozległego kompleksu High Ridge nie pozostał
już nikt, kogo by trzeba pilnować, przynajmniej oficjalnie.
Odgłos kroków postawił wysokiego jasnowłosego więźnia w stan pogotowia.
- Niech cię szlag trafi, Josiahu Gallagherze - zaklął głośno.
Wsunął jedną rękę do kieszeni, drugą przejechał po starannie utrzymanej brodzie,
którą chlubił się w więzieniu, gdzie ogoleni na zero mężczyźni stanowili regułę. Broda
świadczyła o jego wysokiej pozycji w High Ridge, pozycji, którą mógł stracić, gdyby się w
porę nie zorientował.
- Gadasz do siebie, Petersen? - Żujący gumę strażnik przystanął, oparł się o framugę
drzwi i z zainteresowaniem spoglądał na Carla Petersena, gdy ten wracał do komputera od
okna, które wychodziło na zagajnik niskich sosen i przystrzyżonych cisów.
Także ten krajobraz za oknem stanowił część baśniowej iluzji. Drzewa i żywopłoty
maskowały czterometrowy mur, nie mówiąc już o grubym kolczastym drucie nad nim, czy o
drugim żywopłocie tuż za drutami.
- Odwal się, Cooney. Przeszkadzasz mi - mruknął ze złością więzień.
Strażnik zachichotał dobrodusznie. Jim Cooney był jednym z nielicznych
dobrodusznych facetów w High Ridge. Jego szef, naczelnik więzienia kapitan Roger Shaw,
do takich nie należał.
- Muszę popracować - powiedział Petersen.
445681529.001.png
- Trudno, wiesz przecież, że nie mogę stąd odejść. Kapitan Shaw dosyć cię lubi, ale
tutaj, na miejscu, nie zaś tęskniącego za skokiem we wrzosy.
Carl Petersen kolejny raz przeklął w duchu Gallaghera. Josiah Gallagher zostawił go
tutaj, żeby zgnił. Gallagher, jego zaufany przyjaciel, który właśnie udowodnił, że nikomu -
ale to nikomu - nie można ufać. Nigdy.
Kiedy Petersen nie odpowiadał, Cooney zachichotał po raz drugi.
- Co do mnie, to nie uważam, żebyś miał w sobie krew rączego zająca. Nie uciekniesz.
Jesteś zbyt ucywilizowany, ot co. Takie jest moje zdanie. Zbyt wykształcony. Daję słowo, że
jeszcze nigdy nie widziałem wykształconego zająca.
Petersen zakręcił się na fotelu. Fotel, podobnie jak wszystko w biurze naczelnika
więzienia, był wytworem nowoczesnej technologii.
- Nigdy tego nie skończę, jeśli nie przestaniesz gadać. Nie słyszałeś, że masz mi
dzisiaj podać wykwintny posiłek? Pieczony kurczak i świeże szparagi?
- Pierwsze słyszę, że tym się żywią zające. - Wzrok Cooney'a powędrował po pokoju.
Zadowolony, że wszystko jest w porządku, ruszył po tacę przyniesioną pół godziny temu z
kuchni.
- Tylko nie zapomnij odgrzać tego w mikrofalówce - zawołał Petersen.
Gdy strażnik zniknął, Carl błyskawicznie poderwał się z fotela. Wyszarpnął z kieszeni
srebrny nóż do otwierania listów z inicjałami naczelnika i odkręcił ostatnią śrubę skrzynki
klimatyzacyjnej, zakrywającej dolną połowę jedynego nie zakratowanego okna. Następnie
podszedł do drzwi i przywarł plecami do ściany. Nie musiał długo czekać.
- Salceson i rzepa, i niestety nic więcej! - zawołał Cooney, wchodząc do pokoju. - Nie
potrzeba żadnej mikrofalówki. A gorące, jak dupcia...
- Postaw to, tylko grzecznie i spokojnie - odezwał się Petersen. Stał za strażnikiem,
postąpił naprzód i przyłożył Cooneyowi nóż do gardła.
Cooney nie ruszył się.
- Nie trudź się, synu. Stąd nie ma wyjścia, chyba że w sosnowej skrzynce.
- Już ja znajdę sposób, a niektórzy z tych biednych sukinsynów, którzy kończą w tej
przeklętej norze, nie dostaną nawet sosnowej skrzynki. - Petersen przesunął lekko nożem po
szyi strażnika, żeby pokazać Cooney'owi, że nie żartuje. Ostrzył nóż po obu stronach od wielu
dni, zawsze ilekroć był wzywany do biura naczelnika.
Na szyi strażnika pojawiły się kropelki krwi.
- A teraz postaw tacę.
- Już, już stawiam. - Cooney pochylił się i postawił tacę na podłodze.
445681529.002.png
Kiedy to zrobił, Petersen wyciągnął strażnikowi z kabury rewolwer kaliber 44.
Następnie zabrał mu jego walkie - talkie.
- Odwracaj się powoli. Ręce nad głowę.
Cooney zrobił, co mu kazano. Podnosząc ręce, lekko dotknął palcami szyi, jakby
chciał się upewnić, czy krwawi.
- Nic ci nie zrobię, pod warunkiem, że będziesz rozsądny. Będziesz miał co opowiadać
wnukom.
- Nie uda ci się. Nawet gdybyś opuścił teren, urządzą obławę i złapią cię przed
świtem.
- Szkoda, że nie będziesz mógł tego zobaczyć. - Petersen kiwnął głową w stronę szafy.
- Otwórz drzwi.
- Nie noszę tego klucza.
- Ależ nosisz, nosisz. Otwieraj bez gadania i oddaj mi klucze. A potem masz jedną
minutę, żeby się rozebrać.
Cooney zdawał się domyślać reszty.
- Jestem od ciebie prawie o osiem centymetrów niższy, a cięższy o dwadzieścia kilo,
synu.
- Pięćdziesiąt pięć sekund.
Cooney zaprzestał dalszej dyskusji. Pierwszy poszedł krawat, potem niebieska koszula
z naramiennikiem High Ridge. Wreszcie spodnie.
Petersen rozbierał się równocześnie, cały czas trzymając strażnika na muszce. Włożył
ubranie Cooney'a, zaciskając pas z kaburą na ostatnią dziurkę. Spodnie Cooney'a wisiały na
nim, ale nie było innego wyjścia. Na koniec Petersen wyciągnął rękę.
- Zapomniałeś o kapeluszu.
Cooney przybrał zbolały wyraz twarzy.
- Jest cały pogięty. Akurat tak, jak lubię.
Petersen trzymał wyciągniętą rękę, a prawie nagi Cooney zdjął pilśniowego stetsona z
szerokim rondem. Patrzył, jak więzień wciska go sobie na głowę. Petersen ruchem głowy
kazał mu przesunąć się w głąb szafy.
- Kapitan obedrze cię za to ze skóry - ze smutkiem w głosie stwierdził Cooney.
- Przekaż coś kapitanowi ode mnie, Cooney. Powiedz mu, że równie dobrze gadam,
jak uciekam. I powiedz mu, że wziąłem sobie drobny prezent, zgoda? - Petersen sięgnął po
dwie dyskietki leżące na biurku naczelnika i wsunął je do kieszeni nienagannie utrzymanego
munduru strażnika, który miał teraz na sobie.
445681529.003.png
- Już po tobie, Petersen, to więcej niż pewne. Aż przykro będzie patrzeć.
Carl Petersen zatrzasnął drzwi szafy, nie słuchając, co jeszcze ma mu do powiedzenia
Cooney. Zatrzymał się tylko na chwilę, zastanawiając się, czy nie zgolić tak charakterys-
tycznej brody, używając w tym celu elektrycznej maszynki, którą naczelnik miał zawsze pod
ręką w przylegającej do gabinetu łazience. Uznał jednak, że tego nie zrobi. Zostało mu już
niewiele czasu na ucieczkę.
W ciągu paru sekund, używając sztaby z więziennej celi, wyważył skrzynkę z
klimatyzacją Sztaba była pamiątką po „skoku we wrzosy” innego więźnia. Ta sztaba to jeden
z ulubionych eksponatów kapitana. Więzień, który ją tak pracowicie odpiłował od drzwi celi,
nie dożył chwili wystawienia jej na pokaz. Zdążył tylko zobaczyć kapitana unoszącego ją
wysoko do góry i zamachującego się nią w kierunku jego czaszki.
Urządzenie klimatyzacyjne upadło w łoskotem na wykładzinę podłogową. Petersen
czekał w napięciu na alarm albo na tupot stóp w korytarzu. Ale wokół panowała cisza.
Przesadzając na zewnątrz nogi, otrząsnął się, odrzucając od siebie wszystkie lęki,
wszystkie wątpliwości. Ucieknie, nawet jeżeli innym się nie udało. Jest młody, silny i
dostatecznie zdeterminowany, żeby tego dokonać.
Nie ma takiego budynku czy płotu, które by go zatrzymały. Ani takiego człowieka.
Nie chciał już dłużej siedzieć w Zakładzie Karnym w High Ridge. Miał sprawę do załatwienia
z człowiekiem, który nazywał się Josiah Gallagher.
445681529.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin