Dopuszczalne ryzyko.txt

(677 KB) Pobierz
ROBIN COOK



DOPUSZCZALNE
RYZYKO
(Prze�o�y�a MARTA LEWANDOWSKA)

























Dla Jean -
"gwiazdy przewodniej"


























Diabe� przybiera� umie posta� mi��...

William Shakespeare, Hamlet
(Z przek�adu Macieja S�omczy�skiego)

PROLOG


SOBOTA, 6 LUTEGO 1692

Ponaglana przenikliwym zimnem, Mercy Griggs �mign�a klacz batem przez zad. Ko� przy�pieszy� i sanie pomkn�y lekko po ubitym �niegu. Mercy wtuli�a si� w wysoki ko�nierz swojej foczej szuby i splot�a d�onie w mufce, daremnie pr�buj�c ukry� si� przed lodowatym powietrzem.
Dzie� by� bezwietrzny, przejrzysty, blady. S�o�ce musia�o si� przedziera� ze swojego dorocznego wygnania na po�udniow� trajektori�, by o�wietli� �nie�ny pejza� zamkni�ty w �elaznym u�cisku okrutnej zimy Nowej Anglii. Ju� w po�udnie od pni bezlistnych drzew wyci�ga�y si� ku p�nocy d�ugie liliowe cienie. Zastyg�e k��by dymu wisia�y nieruchomo nad kominami porozrzucanych z rzadka farm, jakby zamarz�y na lodowato b��kitnym polarnym niebie.
Mercy by�a w drodze ju� prawie p� godziny. Ze swojego domu u st�p Leach Hill na Royal Side wyruszy�a Ipswich Road na po�udnie. Przejecha�a mosty na Frost Fish River, Crane River i Cow House River i w�a�nie dotar�a do Northfields, dzielnicy miasta Salem. Od �rodka miasta dzieli�o j� ju� tylko niespe�na dwa i p� kilometra.
Ale Mercy nie jecha�a do miasta. Gdy min�a farm� Jacoba, zobaczy�a cel swojej podr�y. By� to dom Ronalda Stewarta, zamo�nego kupca i armatora. W ten dzie� tak mro�ny od w�asnego ciep�ego kominka odci�gn�a Mercy s�siedzka troska ze spor� przymieszk� ciekawo�ci. Obej�cie Stewart�w sta�o si� bowiem od pewnego czasu kolebk� niezmiernie interesuj�cych plotek.
Mercy zatrzyma�a klacz przed domostwem i zlustrowa�a je wzrokiem. �wiadczy�o bez w�tpienia o kupieckich zdolno�ciach pana Stewarta. By�a to imponuj�ca wieloszczytowa budowla oszalowana br�zowymi deskami i pokryta najwy�szej jako�ci dach�wk�. Liczne okna szkli�y si� rombami importowanych szyb. Najwi�ksze jednak wra�enie robi�y misterne ornamenty zwieszaj�ce si� z rog�w wysuni�tego nad parter pierwszego pi�tra. Og�lnie rzecz bior�c taki dom by�by bardziej na miejscu w �rodku miasta ni� tu, w wiejskim otoczeniu.
Mercy czeka�a, pewna, �e dzwonki na ko�skiej uprz�y zaanonsowa�y jej przybycie. Z prawej strony przed frontem budynku sta�y ju� jedne sanie zaprz�one w konia, z czego nale�a�o wnosi�, �e wcze�niej przyby� inny go��. Ko� by� przykryty derk�. Z jego nozdrzy co chwila wzbija�y si� k��by pary, kt�re natychmiast znika�y w suchym jak pieprz powietrzu.
Mercy nie musia�a czeka� d�ugo. Niemal od razu drzwi si� otworzy�y i w progu pojawi�a si� dwudziestosiedmioletnia kruczow�osa i zielonooka kobieta, znana jej jako Elizabeth Stewart. W ramionach piastowa�a muszkiet. Zza jej sp�dnicy po obu stronach wygl�da�y ciekawe dzieci�ce twarze; w tak� pogod� niespodziewane wizyty towarzyskie w pozbawionych bliskiego s�siedztwa domach by�y rzecz� niecodzienn�.
- Mercy Griggs - zawo�a�a przyjezdna. - �ona doktora Williama Griggsa. Przybywam z �yczeniami dobrego dnia.
- Jak�e si� ciesz� - odkrzykn�a w odpowiedzi Elizabeth. - Wejd�, pani, i napij si� gor�cego cydru, aby wygna� mr�z z ko�ci.
Opar�a muszkiet o framug� i poleci�a najstarszemu synowi, dziewi�cioletniemu Jonathanowi, by przywi�za� i nakry� konia pani Griggs.
Mercy z du�� przyjemno�ci� wesz�a do domu i w �lad za Elizabeth skierowa�a si� do �wietlicy. Odk�adaj�c muszkiet, Elizabeth napotka�a jej wzrok.
- To przyzwyczajenie z dzieci�stwa w dziczy Andover - wyja�ni�a. - Ka�dej godziny musieli�my wypatrywa�, czy nie nadci�gaj� Indianie.
- Rozumiem odpar�a Mercy, cho� widok kobiety z muszkietem w r�ku by� dla niej niezwyk�ym do�wiadczeniem. Zawaha�a si� chwil� w progu kuchni, obserwuj�c scen� domow�, kt�ra przypomina�a raczej szko��. By�o tam ponad p� tuzina dzieciak�w.
Wielki ogie� trzaskaj�cy na palenisku promieniowa� upragnionym ciep�em. Pomieszczenie spowija�a mieszanina smakowitych zapach�w: cz�� pochodzi�a z zawieszonego nad ogniem kocio�ka, w kt�rym bulgota� gulasz wieprzowy, cz�� z ogromnej miski ze stygn�cym puddingiem kukurydzianym, ale najsilniejszy aromat p�yn�� z przypominaj�cego ul pieca chlebowego za paleniskiem. W jego wn�trzu ciemnia�y z�otobr�zowe bochenki.
- Ufam w Bogu, �e nie jestem zawad� - podj�a Mercy.
- Na niebiosa, sk�d�e - odpar�a Elizabeth bior�c od niej szub� i wskazuj�c jej krzes�o ze sk�rzanym oparciem w pobli�u pieca. - To upragnione wybawienie od zachcianek tych niesfornych dziecisk�w. Ale zasta�a� mnie przy pieczeniu i musz� wyj�� chleb.
Po�piesznie d�wign�a �opat� piekarsk� o d�ugim stylisku, szybkimi zr�cznymi poci�gni�ciami wyj�a osiem bochenk�w chleba i z�o�y�a je po kolei do ostygni�cia na d�ugim stole, kt�ry zajmowa� ca�y �rodek kuchni.
Mercy przygl�da�a si� jej pracy, odnotowuj�c w my�lach, jak przystojna z niej kobieta z tymi kszta�tnymi policzkami, porcelanow� cer� i smuk�� figur�. Po tym, jak umiej�tnie obchodzi�a si� z chlebem, podsyci�a ogie� i poprawi�a kocio�ek na haku, wida� by�o, �e nawyk�a do zaj�� kuchennych. A jednak Mercy wyczuwa�a w osobie Elizabeth co� niepokoj�cego. Nie by�o w niej tej niezb�dnej chrze�cija�skiej uleg�o�ci i pokory. Prawd� powiedziawszy wr�cz promieniowa�a �wawo�ci� i �mia�o�ci� nie licuj�cymi z po�o�eniem puryta�skiej niewiasty, kt�rej m�� przebywa daleko w Europie. Mercy zacz�a podejrzewa�, �e kr���ce o niej pog�oski to nie tylko paplanina pr�niak�w.
- Tw�j chleb ma niespotykany ostry aromat - zauwa�y�a, pochyliwszy si� nad stygn�cymi bochenkami.
- To �ytni chleb - wyja�ni�a Elizabeth szykuj�c nast�pnych osiem bochenk�w, kt�re mia�y pow�drowa� do pieca.
- �ytni? - zdziwi�a si� Mercy.
�ytni chleb jadali tylko najubo�si farmerzy z bagnistych okolic.
- Wychowa�am si� na �ytnim chlebie. I bardzo lubi� jego ostry smak. Ale pewno dziwisz si�, dlaczego piek� go a� tyle. Przyczyna jest ta, �e umy�li�am sobie zach�ci� wszystkich mieszka�c�w wsi, �eby wykorzystywali �yto i oszcz�dzali zapasy pszenicy. Jak wiesz, zimna wiosna i lato, a teraz ta straszna zima zaszkodzi�y zbiorom.
- Szlachetny zamys� - powiedzia�a Mercy. - Ale o takiej sprawie powinni raczej radzi� m�czy�ni na miejskim zgromadzeniu.
Serdeczny �miech Elizabeth zaszokowa� j�. Zauwa�ywszy wyraz twarzy Mercy, wyt�umaczy�a si�:
- M�czy�ni nie my�l� o takich praktycznych rzeczach. Bardziej zaprz�ta ich sp�r mi�dzy wsi� a miastem. Ale jest jeszcze co� pr�cz lichych zbior�w. My, kobiety, musimy my�le� o ofiarach india�skich napa�ci. To ju� wszak czwarty rok wojny kr�la Wilhelma i ko�ca nie wida�.
- Rola kobiety w domu... - zacz�a Mercy, ale w obliczu zuchwa�o�ci Elizabeth zapomnia�a j�zyka w g�bie.
- Zach�ca�am ludzi, �eby przyjmowali uciekinier�w do swoich dom�w - ci�gn�a Elizabeth, wycieraj�c um�czone r�ce w kuchenny fartuch. - My wzi�li�my dwoje dzieci ocala�ych z najazdu na Casco, w Maine, od kt�rego w maju min�� rok.
Elizabeth ostro zawo�a�a na dzieci, �eby przerwa�y zabaw� i przysz�y przywita� si� z �on� doktora.
Najpierw przedstawi�a dwunastoletni� Rebecc� Sheaff i dziewi�cioletni� Mary Roots. Obie zosta�y okrutnie osierocone w czasie najazdu na Casco, ale teraz wydawa�y si� zdrowe i szcz�liwe. Potem trzynastoletni� Joann�, c�rk� Ronalda z pierwszego ma��e�stwa. Nast�pnie przysz�a kolej na jej w�asne dzieci: dziesi�cioletni� Sarah, dziewi�cioletniego Jonathana i trzyletniego Daniela. Na koniec Elizabeth zaprezentowa�a dwunastoletni� Ann Putnam, jedenastoletni� Abigail Williams i dziewi�cioletni� Betty Parris, kt�re przyby�y w odwiedziny ze wsi Salem.
Gdy dzieci pos�usznie z�o�y�y go�ciowi uszanowanie, pozwolono im wr�ci� do zabawy, do kt�rej, jak zauwa�y�a Mercy, s�u�y�o im kilka szklanek z wod� i �wie�e jajka.
- Dziwi mnie, �e widz� tu wiejskie dzieci - stwierdzi�a.
- Powiedzia�am moim, �eby je zaprosi�y. To ich kole�anki ze szko�y. S�dzi�am, �e lepiej b�dzie, je�li moje dzieci nie b�d� si� uczy� w mie�cie, gdzie pe�no ho�oty i �otr�w wszelkiej ma�ci.
- Rozumiem.
- Gdy b�d� wraca� do dom�w, dam im �ytni chleb. - Elizabeth u�miechn�a si� swawolnie. - To bardziej skuteczne ni� wszelkie nauki.
Mercy skin�a g�ow�, ale nie odezwa�a si�. Ta kobieta troch� j� peszy�a.
- Czy nie zechcia�aby� tak�e wzi�� bochenka? - spyta�a Elizabeth.
- Och, nie, dzi�kuj� - odpar�a Mercy. - M�j m��, doktor, nigdy by nie tkn�� �ytniego chleba. Jest dla niego za ordynarny.
Gdy Elizabeth zn�w zaj�a si� drugim wypiekiem, oczy Mercy b��dzi�y po kuchni. Zauwa�y�a �wie�y kr�g sera prosto spod prasy i dzban cydru na przypiecku, a potem spostrzeg�a co� o wiele bardziej uderzaj�cego. Na okiennym parapecie niczym na wystawie u�o�one by�y rz�dem lalki z malowanego drewna w starannie uszytych strojach reprezentuj�cych r�ne postacie. By� kupiec, kowal, gospodyni, ko�odziej, a nawet lekarz. Ten ostatni ubrany by� na czarno i mia� wykrochmalony ko�nierz z koronki.
Mercy wsta�a i podesz�a do okna. Wzi�a lalk� w stroju lekarza. W jej piersi tkwi�a du�a ig�a.
- Co to za figurki? - spyta�a z ledwo skrywanym niepokojem.
- Lalki, kt�re robi� dla sierot - wyja�ni�a Elizabeth nie odrywaj�c wzroku od swojego zaj�cia. Ka�dy bochenek smarowa�a po wierzchu mas�em i wk�ada�a do pieca. - Moja zmar�a matka, niech spoczywa w pokoju, nauczy�a mnie, jak je robi�.
- A czemu ten nieszcz�nik ma ig�� wetkni�t� w serce?
- Kostium nie jest jeszcze sko�czony. Stale gubi� ig�y, a s� przecie� takie drogie.
Mercy od�o�y�a lalk� i odruchowo wytar�a r�ce. Wszystko, co nasuwa�o my�l o magii i wiedzy tajemnej, wprawia�o j� w pop�och. Zostawi�a lalki i zwr�ci�a si� do dzieci. Obserwowa�a je chwil�, po czym spyta�a Elizabeth, co one robi�.
- To sztuczka, kt�rej nauczy�a mnie matka. - Elizabeth wsun�a do pieca ostatni bochenek chleba. - To zabawa w przepowiadanie przysz�o�ci z kszta�t�w, kt�re poka�� si� w wodzie, je�li wbi� do niej bia�ko jaja.
- Ka� im natychmiast przesta� - poprosi�a Mercy w pop�ochu.
Elizabeth podnios�a g�ow� i zmierzy�a swego go�cia wzrokiem.
- Ale dlaczego? - spyta�a.
- To bia�a magia.
- To nieszkodliwa rozrywka. Po prostu niewinne zaj�cie...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin