Erich von Daniken - Podróż na Kiribati.pdf

(808 KB) Pobierz
(9304 \227 Notatnik)
9304
Erich von Daniken
PodróŜ na Kiribati
List do moich Czytelników
Nie da się tak zdmuchnąć kurzu,
Ŝeby ludzie nie zaczęli kasłać.
Filip, ksiąŜę Edynburga,
małŜonek królowej ElŜbiety II
Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku!
Pewien mądry człowiek, zajmujący się naszymi czytelniczymi gustami, bodajŜe profesor Alphons
Silbermann, stwierdził, Ŝe jedno „pokolenie czytelnicze" trwa cztery lata. Proszę policzyć, chyba się zgadza.
Pierwsze pokolenie czytelnicze od drugiego do czwartego roku Ŝycia
interesuje się kartonowymi ksiąŜeczkami z obrazkami. Potem przychodzą te straszne podręczniki szkolne
oraz bajki dziś komiksy!
a dla dziewczyn i chłopaków o rozbudzonych zainteresowaniach powieści młodzieŜowe, awanturnicze,
podróŜnicze i opisy świata zwierząt; tak jest do dziesiątego roku Ŝycia. Dojrzalsi oddają się juŜ wówczas
lekturze powieści dla dorosłych i pierwszych interesujących ksiąŜek popularnonaukowych. Z nadejściem
osiemnastego roku Ŝycia pojawiają się upodobania tematyczne, niekiedy pozostające na całe Ŝycie albo
pod wpływem pracy zawodowej, Ŝycia prywatnego, hobby czy nadzwyczajnych zdarzeń zmieniające rytm
pokoleń czytelniczych.
Jeśli wezmę pod uwagę ten rytm, to od 1968 roku, gdy ukazała się moja pierwsza ksiąŜka, wyrosło juŜ trzy i
pół pokolenia czytelniczego. Ktoś, kto w 1968 roku miał szesnaście lat, dziś ma lat trzydzieści! Być moŜe, Drogi
Czytelniku, poznaliśmy się juŜ wtedy, moŜe jesteś jednym ze stałych czytelników, którzy czekają na moje
kolejne ksiąŜki, ukazujące się co dwa lata.
Na pewno jednak wielu młodych ludzi zauwaŜy, Ŝe w kaŜdej nowej ksiąŜce podbudowuję swoje ,,stare" tezy
najświeŜszymi zdobyczami nauki. Taki juŜ los kaŜdej hipotezy nawet najbardziej naukowej trzeba ją stale
aktualizować! I tu, muszę przyznać, za kaŜdym razem staję przed dylematem: moi stali Czytelnicy znają
podstawy tych teorii, jakie jednak „narzędzie' mam dać moim nowym Czytelnikom, Ŝeby, zawieszeni między
niebem a ziemią, poczuli „twardy grunt pod nogami'? Z jednej bowiem strony nie chciałbym nuŜyć swoich
dawnych czytelników, a z drugiej wpuszczać nowych w maliny bez kompasu.
Nie pozostaje mi nic innego, jak w telegraficznym skrócie przedstawić to, co twierdzę od czternastu lat:
w prehistorycznych czasach Ziemię odwiedziły nieznane istoty z Kosmosu. W literaturze na ten temat
określa sieje mianem „istot pozaziemskich" albo „kosmitów";
istoty pozaziemskie stworzyły ludzką inteligencję przez zmianę materiału genetycznego prymitywnych
jeszcze wtedy mieszkańców Ziemi. Moim zdaniem, ludzka inteligencja nie powstała za sprawą przypadku, nie
jest to główna wygrana na loterii, stwarzającej miliardy moŜliwości, ale celowa ingerencja nieznanych istot z
Wszechświata;
wizyty nieznanych istot spowodowały powstanie na Ziemi najstarszych religii, doprowadziły do narodzin
mitów i legend, których sedno przekazuje realność ówczesnych zdarzeń.
Gdyby te hipotezy, zaledwie nakreślone, nie były tak kontrowersyjne, nie wywołałyby ogólnoświatowej
dyskusji na ten temat. W istocie bowiem podpiłowuję filary, na których wspiera się cała budowla tradycyjnego
myślenia. Dysponując danymi zdobytymi przez dwadzieścia lat, jestem takim traperem, wędrującym między
najróŜniejszymi dziedzinami wiedzy: archeologią, etnografią, badaniami nad pochodzeniem gatunków, lotami
kosmicznymi..., a jak trzeba, takŜe teologią. Oczywiście w trakcie tych wędrówek wielu osobom nadepnąłem
na odciski. To nieuniknione. Oczywiste jest teŜ, Ŝe w szczególnych przypadkach zdarzało mi się pobłądzić.
Strona 1
9304
Przyznaję się do pomyłek.
Ale co utwierdza mnie w dąŜeniach w moich hipotezach coś jednak jest, bo stałem się przedmiotem ataku
autorów ksiąŜek, publikowanych we wszystkich najwaŜniejszych językach świata. A poniewaŜ odniosłem
światowy sukces, atakuje mnie, nierzadko poniŜej pasa, cała falanga autorów, którzy wyrabiają sobie w ten
sposób nazwisko. No cóŜ, tonący brzytwy się chwyta. Jestem wyrozumiały. Z drugiej wszakŜe strony
publikuje się prace, które z całą powagą, a nawet przychylnością, akceptują moje tezy. Wśród ich autorów są
uznani naukowcy.
Temat ten, jak Ŝaden inny w tym stuleciu, wywołał światowe echo. A przyczyniły się do tego nie tylko moje
filmy „Wspomnienia z przyszłości" i „Posłanie bogów". Inspirowane moimi przemyśleniami były teŜ zapewne
amerykańskie obrazy „Wojna gwiazd" oraz ,,Imperium kontratakuje". Moi stali Czytelnicy widzą na ekranie
sytuacje dobrze im znane.
Śpiewająca po angielsku grupa Exiled w swojej najnowszej piosence idzie na całość. Oto tłumaczenie:
,,Było to przed tysiącami lat. PotęŜna armada statków kosmicznych pokonywała gwiezdne morze, poszukując
planety, na której mogłoby przetrwać i rozwijać się ich Ŝycie. Odkryto i zasiedlono planetę Ziemia. Dopiero
teraz zaczynamy odczytywać przekazy opowiadające o tym fantastycznym zdarzeniu [...]. Od tej chwili
zrozumiemy więcej z rzeczy dziejących się w niebie i na Ziemi [...]". W przypadku powyŜszego tekstu jestem
„bez winy", ale cieszę się, Ŝe moje tezy stały się tak popularne, Ŝe przejęła je muzyka rozrywkowa. Napawa
mnie otuchą, Ŝe właśnie młode pokolenie rozumuje tak trzeźwo, gdy chodzi o idee brzemienne dla
przyszłości.
Drodzy Czytelnicy, posłuchajmy proroka Ezechiela, Ŝyjącego w VI w. przed Chrystusem:
„Synu człowieczy! Mieszkasz pośród domu przekory, który ma oczy, aby widzieć, a jednak nie widzi, ma
uszy, aby słyszeć a jednak nie słyszy, gdyŜ to dom przekory”.
Ze swej stronny mogę obiecać, Ŝe nadal będę robił duŜo szumu, zdmuchując kurz ze starych problemów,
nawet jeśli wielu doprowadzi to do ataków kaszlu!
Zapraszam więc swoich starych i nowych Czytelników, aby towarzyszyli mi w kilku podróŜach. Dowiedzą
się Państwo nowych rzeczy i przeczytają o przeciwnościach, na jakie trafia „niedzielny badacz" w trakcie
peregrynacji po świecie.
Z serdecznościami Erich von Daniken
I. PodróŜ na Kiribati
Zaskoczenie i zdziwienie są początkiem zrozumienia.
Ortega y Gasset
Pastor wabi mnie do odległego celu Gdzie jest Kiribati? Wieczór, który przeŜyliśmy jak szejkowie Strajk na
wyspach pokoju — Teorie na temat początków Kiribati Teeta, nasz czarny anioł Odkrywamy wspaniałą
bibliotekę w Bairiki O Nareau i innych istotach pozaziemskich Lecimy na Abaiang Magiczny krąg Przed
grobem olbrzyma na Arorae — Kamienie nawigacyjne na Arorae Bogowie stworzenia wyłaniają się z
mroków ciemności Jak uwiecznili się olbrzymi PoŜegnanie z nowymi przyjaciółmi i pradawnymi
zagadkami
Nigdy nie wybrałbym się na Kiribati, gdyby nie list z Kapsztadu w Republice Południowej Afryki:
„Dear Mr von Daniken,
jest Pan zapewne człowiekiem zajętym, więc od razu przejdę do rzeczy.
Zdecydowałem się napisać do Pana, bo istnieją przekonujące dowody na istnienie bogów, przybyłych z nieba.
Gdy prowadziłem działalność misyjną w regionie Pacyfiku, pokazano mi groby dwóch olbrzymów, którzy
wedle miejscowych przekazów przybyli z nieba.
Groby są w dobrym stanie. Mają po około pięć metrów długości. Na skałach widać teŜ skamieniałe odciski
stóp, a jest ich tak wiele, Ŝe bez trudu moŜna je znaleźć i sfotografować. Jest tam teŜ »kamienny kompas«, a
nawet miejsce, gdzie jak chce legenda wylądowali bogowie. To nader interesujące miejsce. Jest to krąg, w
którym nic nie rośnie. Jeśli informacje te Pana zainteresują, będę się czuł zaszczycony, mogąc słuŜyć dalszymi
szczegółami. Jeśli zaś okaŜe się, Ŝe wie Pan o tym z innego źródła, zrozumiem, jeśli Pan nie odpisze. Z
najlepszymi Ŝyczeniami i podziękowaniami za miłe godziny spędzone na lekturze
Strona 2
9304
Pański pastor C. Scarborough".
List ten dostałem do rąk z końcem maja 1978 roku. Pastor, który interesuje się moimi ideami?
Odpisałem od razu, dziękując za list i prosząc o wspomniane informacje. Zadałem teŜ od razu pytanie, czy
istnieje jakaś literatura na ten temat albo fotografie tajemniczych miejsc, proponując oczywiście, Ŝe pokryję
wszelkie koszty. Po miesiącu wielebny Scarborough odpisał:
,,Dear Mr von Daniken,
dziękuję za Pański list. Chciałbym Panu wyjaśnić, Ŝe nie oczekuję rekompensaty za moje wydatki. Będę
szczęśliwy, mogąc pomóc Panu w poszukiwaniach.
W kwestii dostępnej literatury muszę Panu powiedzieć, Ŝe literatura o Kiribati w zasadzie nie istnieje, a na
temat dziwnych miejsc, o których wspomniałem, nie ma świadectw pisanych. Szkoda. Mogę sobie wyobrazić,
Ŝe dostaje Pan róŜne wskazówki od fantastów z całego świata. Sądzę więc, Ŝe powinienem napisać Panu coś o
sobie. Obecnie jestem pastorem kongregacji Sea Point w Republice Południowej Afryki.
Przedtem wraz z Ŝoną i dwojgiem dzieci mieszkałem na Kiribati, gdzie prowadziłem działalność misyjną jako
przedstawiciel London Missionary Society. Mieszkaliśmy na wyspach trzy i pół roku i nauczyliśmy się w tym
czasie biegle miejscowego języka. Byliśmy na wszystkich szesnastu wyspach archipelagu, spędzając często na
kaŜdej z nich po wiele tygodni, a nawet miesięcy. Jako Ŝe znaliśmy język, powierzano nam w sekrecie
nieznaną, często niewytłumaczalną historię wyspiarzy.
Pierwsze, co mnie zdumiało, to fakt, Ŝe wyspiarze na określenie człowiek mają dwa słowa. Sami określali się
mianem aomata, co znaczy ludzie. Ale kaŜdy człowiek o innej barwie skóry, a szczególnie duŜego wzrostu,
jest nazywany te imatang, co znaczy dosłownie człowiek z krainy bogów. Gdy poznaliśmy wyspiarzy bliŜej,
zorientowaliśmy się, Ŝe takie rozróŜnienie miejscowych i obcych stosuje się na wszystkich wyspach
archipelagu.
W razie, gdyby zechciał się Pan zająć tymi sprawami, muszę Pana przestrzec, Ŝe wyspiarze bywają czasem
bardzo nieufni wobec obcych, jeśli nie postępuje się z nimi w odpowiedni sposób. Są bardzo religijni,
wychowywali ich kapłani protestanccy i katoliccy, z których wielu to tubylcy. Obcy, który nie potrafi się z
nimi porozumieć, nie słucha ich rad, niech tam nie przyjeŜdŜa.
Wśród wyspiarzy proszę nie pokazywać się za często w towarzystwie Europejczyków czy przedstawicieli
władz. Pomoc władz będzie jednak Panu potrzebna, bo trzeba uzyskać zezwolenie na podróŜowanie po
wyspach. Jestem pewien, Ŝe dzięki doświadczeniu jest Pan mistrzem dyplomacji".
List zawierał teŜ wskazówki, jak odnaleźć groby olbrzymów, oraz opis kamieni nawigacyjnych w
południowej części ,,pewnej" wyspy. Pastor widział linie, wyryte na kamieniach, kierujące się ku odległym
celom. Istotna jest teŜ uwaga, Ŝe kamienie zostały tu skądś przetransportowane, bo takiego gatunku skały nie
ma na wyspach. Sprawę „lądowiska bogów" mój korespondent skomentował w sposób następujący:
„Proponuję Panu dwie moŜliwości, bo zapomniałem, na której z wysp znajduje się ów krąg. Albo jest to
Tarawa Północna, albo Abaiang. Obie wyspy leŜą tak blisko siebie, Ŝe z kaŜdej widać drugą gołym okiem.
Jeśli pamięć mnie nie zawodzi, była to Abaiang. Tamtejszy tabunia szaman, czarownik strzeŜe tajemniczego
miejsca. Wyspiarze je znają, powiedzą teŜ Panu, z której strony moŜe się Pan zbliŜyć do kręgu. W tajemnicy
przed duchownymi udają się tam składać ofiary dawnym »bogom«.
Dlatego teŜ będzie Panu potrzebna pomoc tabunii, który pójdzie z Panem, tak jak ze mną, przez busz aŜ do
kręgu. Tam nic nie rośnie. Ani krzak, ani drzewo, nic Ŝywego nie widać w kręgu. Czarownik powie Panu, Ŝe
kaŜde stworzenie umiera, jeśli tamtędy przejdzie. Dlaczego? Promieniowanie radioaktywne? Na miejscu
zobaczy Pan inną ciekawą rzecz: pnie drzew rosnących ku kręgowi robią elegancki łuk, odchylając się w
przeciwną stronę. Nic nie rośnie wewnątrz kręgu.
Przybyły tam w 1965 roku resident commisioner sądził, Ŝe miejsce to jest radioaktywne. Ale jak do tego
doszło? Pamiętam wszakŜe pewną tubylczą legendę, wedle której miejsce to było podobno lądowiskiem
bogów".
Daleki, nieznany wielebny ojciec trafił mnie w czułe miejsce. Zacząłem sposobić się do wyprawy. Gdzie jest
Kiribati?
Gdzie jest Kiribati
Na półkach mojej biblioteki stoją cztery wielkie atlasy. Nie wymieniają Kiribati. Słynne encyklopedie
Brockhaus, Larousse, Encyclopaedia Britannica zawierają informacje na temat 1200 gatunków pcheł, ale nie
Strona 3
9304
wymieniają Kiribati. Mądre ksiąŜki z lat siedemdziesiątych równieŜ nie zawierają nazwy tego archipelagu,
zagubionego na Oceanie Spokojnym. Ale wyspy te istnieją, są bardzo interesujące, choć rzeczywiście
wyglądają jak pchełki rzucone na nieskończony przestwór oceanu.
Ale poniewaŜ był tam mój poboŜny informator, mieszkający teraz na drugim końcu świata, to muszą się
znaleźć. Wypytywałem kogo się dało: „Słyszał pan o Kiribati?" Ale za kaŜdym razem zamiast odpowiedzi
obrzucano mnie bezradnym spojrzeniem: Kiribati? W końcu napisałem do Kapsztadu i zapytałem pastora;
„Gdzie jest Kiribati? Jak moŜna się tam dostać, czy latają tam samoloty?
Czy moŜna tam znaleźć jakieś przyzwoite lokum, czy jest hotel, kwatery prywatne?
Jaka waluta obowiązuje na Kiribati?
Jakie prezenty wziąć dla kapłanów, czarowników, jakie dla tubylców?
Czy w trakcie pobytu muszę się liczyć z jakimiś niebezpieczeństwami w rodzaju jadowitych węŜy,
skorpionów albo pająków?
Czy ma Pan tam przyjaciół, znajomych? Czy moŜe mi Pan podać adresy, gdzie mógłbym pójść i powołać się na
Pana?"
Wielebny Scarborough odpisał szybko i rzeczowo. Mgła nad Kiribati zaczęła się rozwiewać.
Dowiedziałem się, Ŝe archipelag ten składa się z szesnastu wysp, naleŜących kiedyś do kolonii brytyjskiej, a
znanych jako Wyspy Gilberta. W 1977 roku archipelag uzyskał niepodległość i... zmienił nazwę. Jest połoŜony
na Oceanie Spokojnym, ma w sumie 973 km2 powierzchni, a mieszka tam około 52 000 Mikronezyjczyków.
Na główną wyspę archipelagu, Tarawę, gdzie jest port i siedziba władz, latają samoloty z Republiki Nauru i z
Suwy, stolicy FidŜi.
Na upominki wielebny radzi mi wziąć nowoczesne scyzoryki z wieloma ostrzami dla waŜniejszych tubylców,
tanie okulary słoneczne dla rybaków i aspirynę dla kapłanów i dam z wysp.
Nie ma tam węŜy i pająków, pisze mr Scarborough uspokajająco, są natomiast skorpiony, ale ich ukąszenie
nie jest groźniejsze od ukąszenia osy. List zawierał jednak ostrzeŜenie:
„NajpowaŜniejsze niebezpieczeństwo czai się w morzu! Niech Pan się nigdy w morzu nie kąpie, nawet jeśli
wyspiarze będą twierdzić inaczej. Prawdziwym niebezpieczeństwem są dla pływaków rekiny i inne morskie
stworzenia. Chciałbym, Ŝeby wziął Pan sobie tę radę do serca: Never bath in the sea!".
Zawsze kiedy wracam pamięcią do tego listu, uświadamiam sobie, Ŝe bez takiego zdecydowanego
ostrzeŜenia bez wątpienia wstąpiłbym w odmęty.
Mój nieznany protektor poradził mi nawiązać kontakt ze swoimi starymi przyjaciółmi, pastorami Kamoriki i
Eritaią. Są to ludzie uprzejmi i na pewno mi pomogą, podobnie zresztą jak znający wyspy jak własną kieszeń
kapitan Ward ze statku „MoanaRoi". Zwłaszcza Ward zna dobrze miejscowe legendy i święte miejsca
wyspiarzy.
Trzy razy na Kiribati i z powrotem
Wbrew rozpowszechnionemu mniemaniu, jakobym był człowiekiem majętnym, który fundusze na takie
wyprawy wyciąga z kieszeni, udając się w jakiś rejon świata zawsze wyznaczam sobie kilka leŜących tam
celów, Ŝeby wydatki na podróŜe nie przekroczyły wpływów. Za często bowiem dopiero po moim przyjeździe
na miejsce okazuje się, Ŝe otrzymane informacje są nieprawdziwe, Ŝe były rojeniami „fantastów", jak pisał
wielebny, a wtedy pieniądze i czas są stracone. Ale w 1980 roku była nadzieja, Ŝe wszystko szczęśliwie się
ułoŜy, bo latem w Nowej Zelandii miał odbyć się VII Światowy Kongres Ancient Astronaut Society, AAS jest
międzynarodową organizacją, zajmującą się tematyką pokrywającą się z moimi zainteresowaniami.
Nowa Zelandia! To połowa biletu do Kiribati!
Podyktowałem list do pastora Kamoriki z Tarawy. Z początkiem 1980 roku nadeszła odpowiedź. DrŜące
pismo świadczyło o podeszłym wieku kapłana. Kapitan Ward czytałem odszedł kilka lat temu na
emeryturę i wrócił do Anglii, ale pastor i jego rodzina z radością przyjmą mnie i moich przyjaciół. Oczywiście
będziemy w ich domu gośćmi. Dobra nowina. Po serdecznych pozdrowieniach udało mi się jeszcze odczytać
postscriptum nagryzmolone drobnym, koślawym pismem: „Czy ma Pan wizę wjazdową?"
Razem z moim sekretarzem, Willim Diinnenbergerem, zawiśliśmy na telefonach, próbując się dowiedzieć,
która ambasada wydaje wizy Kiribati? Przez ostatnie dziesięć lat jeździliśmy do najróŜniejszych dziur na
końcu świata, ale przedstawicielstwa i ambasady krajów, do których jechaliśmy, znajdowały się w naszej
stolicy. Na szwajcarskiej dyplomatycznej mapie świata Kiribati to biała plama. Jakiś urzędnik z Ministerstwa
Spraw Zagranicznych poradził nam: „Niech panowie zadzwonią do Australijczyków albo Anglików!" W
Ambasadzie Australii dowiedzieliśmy się, Ŝe kraj ten prowadzi wprawdzie handel z archipelagiem, pomaga
Strona 4
9304
mu w rozwoju, ale nie ma uprawnień do wydawania wiz Kiribati. Londyński Urząd ds. Krajów Pacyfiku
poinformował: Szwajcarzy dostają zezwolenie na pobyt przy wjeździe na Tarawę, jeŜeli się zobowiąŜą, Ŝe nie
pozostaną na archipelagu dłuŜej niŜ trzy miesiące i mają bilet powrotny. Trzy miesiące! Nie chcemy przecieŜ
na Kiribati osiąść na stałe!
Zaczęliśmy się pakować. Cztery aparaty fotograficzne z futerałami na obiektywy, filmy, dyktafon, niewielki
licznik GeigeraMiillera, apteczka podróŜna, scyzoryki, okulary przeciwsłoneczne, aspiryna. Oszczędzaliśmy
na wszystkim, ale i tak wyrosła góra bagaŜu, pod którą ugięło się dwóch męŜczyzn. Byliśmy juŜ w rozpaczy,
gdy niespodziewanie zgłosił się nasz stary, choć młody wiekiem przyjaciel, Rico Mercurio, jeden z tych
nielicznych młodych ludzi, którym nigdy nie jest za wiele trudu, którzy nie liczą czasu, kiedy trzeba coś
zrobić, Rico pracuje dla pewnej szacownej zuryskiej firmy, szlifując diamenty i jeszcze kosztowniejsze
kamienie szlachetne, wmontowywane potem w ozdobne zegarki, którymi szejkowie naftowi no, bo kto?
obsypują swoje Ŝony w haremach. Rico stwierdził, Ŝe po dwóch latach bez urlopu dobrze mu zrobi „wypad"
na Kiribati, gdziekolwiek to jest. Utwierdziliśmy go w tym przekonaniu.
3 lipca 1980 roku nasze obładowane trio poleciało samolotem DC10 linii lotniczych Swissair, lot nr 176. przez
Bombaj do Singapuru. Tam przesiedliśmy się na lot nr 28. linii Air New Zealand do Auckland. Lecąc z
Zurychu do Auckland jest się w powietrzu przez 25 godzin.
Straszne są te loty na wielkie odległości! Najpierw człowiek czyta stosy gazet, do których nie miał czasu
zajrzeć przez ostatnie dni. Bardziej z nudów niŜ z głodu wbija w siebie suty posiłek. Zakłada słuchawki, potem
stara się zasnąć, czemu nie sprzyja zakłócenie rytmu biologicznego zmianami stref czasowych. Zagląda więc
do kryminału Agaty Christie Śmierć nad Nilem, ale nawet pasjonująca akcja nie jest w stanie zabić czasu.
Wcale nie czuje się prędkości 850 km/h, bo nie ma punktu odniesienia: u dołu tylko woda, potem australijskie
pustkowia i znów woda. Od Zurychu załoga zmieniła się trzy razy, pasaŜerowie siedzą, czy raczej zwisają w
fotelach, karmieni w regularnych odstępach czasu, z kabiny pilotów napływają jakieś informacje. Czas drepce
w miejscu. Dlaczego właściwie przeciwnicy postępu wysyłają naddźwiękowego Concorde'a do diabła? I
dlaczego nie produkuje się dawno zaplanowanego amerykańskiego supersamolotu SST? Z nudów zaczyna
nam coś chodzić po głowie. Zastanawiamy się, jakie zajęcia moŜna by zaoferować pasaŜerom. MoŜe
elektroniczne gry? MoŜe terapię zajęciową: szydełkowanie dla kobiet, klejenie papierowych torebek dla
męŜczyzn? To juŜ coś! A po oddaniu tych skromnych ,,prac domowych", wykonanych na pokładzie samolotu,
odliczano by je od astronomicznej ceny biletu, wywindowanej wskutek naftowego szantaŜu OPEC. MoŜe. Na
wysokości 11 000 metrów myśleliśmy nawet o kasynie gry. Rien ne va plus. Naprawdę, po tak długim locie
człowiek jest tak znuŜony, Ŝe nie ma ochoty na nic, zupełnie na nic.
Nowa Zelandia
Kocham Nową Zelandię. Ma w sobie coś z zielonych hal Jury w Szwajcarii, tamtejszych łąk i czyściutkich wsi.
W Nowej Zelandii jest WyŜyna Szwajcarska i Alpy, hale, wspinaczki, wyciągi narciarskie, górskie jeziora z
krystalicznie czystą wodą; wszystko jak w domu. Tyle Ŝe Nowa Zelandia ma coś, czego my nie mamy: morze!
Kto więc chce mieć Szwajcarię nad morzem, musi wyemigrować do Nowej Zelandii. Dzięki bryzie, stałe
wiejącej od Oceanu Spokojnego, tutejsze powietrze mimo 40 milionów owiec jest bardziej czyste i
aromatyczne niŜ w Szwajcarii. Czterdzieści milionów owiec i tylko cztery miliony mieszkańców! Miejmy
nadzieję, Ŝe pewnego dnia owce nie przejmą rządów wedle rewolucyjnego motta z Folwarku zwierzęcego
George'a Orwella: „Cztery nogi dobre, dwie nogi złe!"
Przelot z Auckland na wyspę Nauru linią Air Nauru zaplanowaliśmy na 13 lipca. To nie feralna trzynastka
sprawiła, Ŝe lot przesunięto o jeden dzień. Ta najdziwniejsza linia lotnicza świata nie stosuje się do
zaplanowanych czasów odlotów. Czekamy. Jesteśmy zmęczeni i trochę głodni, jest więc zrozumiałe, Ŝe w
restauracji portu lotniczego łykamy obrzydliwą miejscową specjalność, spaghettisandwiches. Między dwiema
kronikami tostowego pieczywa jak z waty wiją się lepkie białe robaki w kleistosłodkim sosie pomidorowym.
Po podgrzaniu wcale nie są smaczniejsze. Czekamy i co godzina łykamy ten paskudny wynalazek kuchni
nowozelandzkiej, i bez tego okropnej. śe stereofonicznych głośników płyną przez 24 godziny na dobę
motywy z „Białego konika", rezolutna oberŜystka z tego lokalu nad Wolfgangsee wysłałaby do diabła
wszystkich tutejszych kucharzy.
Noc w Nauru
Podczas lotu z Auckland na Nauru na pokładzie Boeinga 737 Air Nauru było trzech pasaŜerów Rico, Willi i
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin