POSKROMIENIE ZŁOŚNICY.doc

(70 KB) Pobierz

 

Krystyna Gubernat

Szkoła Podstawowa nr 30 w Krakowie

„POSKROMIENIE ZŁOŚNICY"

W TELEGRAFICZNYM SKRÓCIE

 

 

Prezentowana inscenizacja to adaptacja komedii Szekspira na potrzeby teatru amatorskiego, oparta na oryginalnym tekście w przekładzie Macieja Slomczyńskicgo. Nie jest ona wyrwanym fragmentem dramatu, lecz stanowi skrót głównego wątku fabularnego. Mamy więc zawiązanie, rozwinięcie akcji i finał oraz oczywiście prezentację głównych postaci z ich najbardziej charakterystycznymi cechami.

Przy skondensowaniu akcji dla potrzeb dwudziestominutowej inscenizacji nie da się uniknąć pewnych uproszczeń; wątek miłości Lucencla i Bianki jest zredukowany do minimum, a cały „proces poskramiania" Katarzyny dokonuje się podczas uczty weselnej głównej pary bohaterów, a nie, jak to ma miejsce w oryginale, w domu Petruchia. Wypowiedzi bohaterów są skrócone i zdarza się przypisanie pewnych słów innym postaciom, pominięto też ze zrozumiałych względów fragmenty nacechowane silnym erotyzmem.

„Poskromienie złośnicy" to popis aktorski pary głównych bohaterów, jeżeli uda się dobrze obsadzić role Katarzyny i Petruchia, sukces muro­wany. Ponieważ do szkolnych teatrów garną się przede wszystkim dziew­czynki, można ojca - Baptistę zastąpić matką, a sługę - Grumia, służącą. Do spektaklu idealnie pasuje renesansowa muzyka z płyt: Pieśni i tańce XV - XVI w. oraz Muzyka na Wawelu; zwłaszcza utwór 11 pt. Dobry taniec polski jako motyw Katarzyny - żywiołowy i niepokojący - od razu wprowadzi widzów w odpowiedni nastrój.

POSKROMIENIE ZŁOŚNICY

wg komedii Williama Shakespeare'a

Muzyka: dynamiczny motyw Katarzyny jako wprowadzenie, po chwili zmiana muzyki na łagodną; wchodzi Sianka,, spotyka trzech młodych ludzi którzy wyraźnie ją adorują. Gdy Blanka znika za kulisami, pojawia się Katarzyna i następuje powrót do poprzedniego motywu muzycznego, Katarzyna, wyraźnie zdenenvowana rozgląda się jakby kogoś szukała, na jej widok chłopcy uciekają.

SCENA I: RODZINNE ROZMOWY

Katarzyna:

Bianko!

Katarzyna wyciąga zza kulis Blankę, która ma związane ręce. Popycha ją i szarpie. Rzuca na podłogę kwiaty, które Blanka otrzymała od któregoś z zalotników,

Bianka:

Nie krzywdź mnie, dobra siostro, ani siebie, czyniąc mnie więźniem twym i niewolnicą. Tym się brzydziłam, a inne błyskotki zdejmę, gdy zechcesz mi rozwiązać ręce i \vszystkie szaty me, nawet i spódnicę. Uczynię wszystko, co każesz uczynić; tak dobrze znam mą powinność dla starszych.

Katarzyna:

Każę ci wyznać, który z zalotników

wzbudził twą miłość, mów zaraz i nie kręć.

Bianka:

Uwierz mi siostro, że wśród wszystkich ludzi, jakich poznałam, nie spotkałam dotąd oblicza, które przenoszę nad inne.

Katarzyna:

Koteczku, kłamiesz. Czy to nie Hortensio?

Bianka:

Jeśli go kochasz siostro, pierwsza będę orędowniczką twą, przysięgam! Weź go.

Katarzyna:

O, więc bogactwo może wyżej cenisz

i pragniesz Gremia, chcąc być wielką panią.

Bianka:

Czy on przyczyną jest twej zazdrości? Żartujesz chyba? Tak, teraz pojmuję, że żartowałaś sobie ze mnie tylko. Siostrzyczko, Kasiu, rozwiąż mi już ręce.

Katarzyna:

Jeśli (o żarty, przyjmij jeszcze to! Uderza ją.

Ojciec wchodząc:

Cóż to, panienko? Skąd taka zuchwałość? -Blanko, stań z boku - biedne dziecko! Płacze, -Wróć do swej igły, a jej masz unikać, -Wstydź się, niecnoto o diabelskiej duszy! Czemu ją krzywdzisz, gdy cię nie skrzywdziła? Czy rozgniewała cię jakimś złym słowem?

Katarzyna:

Milcząc drwi ze mnie, muszę szukać zemsty.

Biegnie za Blanką -jakby znowu chciała ją uderzyć.

Ojciec powstrzymując ją:

Co? Na mych oczach? - Bianko,

wejdź tam proszę.

Bianka wychodzi.

Katarzyna:

Więc znieść nie możesz mnie? Tak, teraz widzę; Bianka jest twym skarbem, więc musi mieć męża.   -Ja na weselu jej boso zatańczę -i będę w piekle małpom usługiwać, tylko dlatego, że kochasz ją jedną. Nie, nie mów do mnie. Siądę gdzieś, zapłaczę, póki sposobność zemsty nie nadejdzie. Wychodzi.

Ojciec:

Czy miał kto kiedy większe niż ja troski? Lecz któż to nadchodzi?

Petruchio:

Dobrego ranka życzę, panie Baptisto.

Ojciec:

Dobrego ranka, Bóg z tobą, panie.

Petruchio:

I z tobą, panie! Wybacz, czy masz córkę, piękną, cnotliwą, zwaną Katarzyną?

Ojciec niepewnie:

Mam córkę, panie, zwaną Katarzyną.

Petruchio:

Panie mój, jestem szlachcicem z Werony, którego doszły słuchy o jej wdzięku, rozumie, cnocie, uroczej skromności, wielkich przymiotach i łagodnej duszy. Signior Baptisto, moje pilne sprawy wzbraniają co dnia przychodzić w zaloty. Więc powiedz,  - jeśli miłość twojej córki zdobędę, jakie będzie miała wiano?

Ojciec:

Po mojej śmierci, połowę mych włości; w dniu ślubu koron dwadzieścia tysięcy. Tak, lecz wpierw trzeba osiągnąć cel główny: zdobyć jej miłość; to jest najważniejsze.

Petruchio:

Jest to btahostka, gdyż uwierz mi, ojcze, że upór mój jest większy niż jej pycha.

Ojciec:

Więc rusz w zaloty i niech ci się szczęści! Uzbrój się tylko przeciw ostrym słowom. Wychodzi, wchodzi Katarzyna

SCENA II: DIALOG ZAKOCHANYCH:

Petruchio:

Dzień dobry, Kasiu, tak cię zwą, jak słyszę.

Katarzyna:

Dobrze słyszałeś, lecz słuch cię zawiódł. Kto do mnie mówi, zwie mnie Katarzyną.

Petruchio:  Klnę się, że kłamiesz. Bo zwą ciebie Kasią,

przemiłą Kasią, a czasem złą Kasią,

lub najpiękniejszą w chrześcijańskim świecie,

lecz Kasią, Kasią z Kasinego Domu,

Kasią kochasią moją najzgrabniejszą,

bo wszystkie Kasie to zgrabne kochasie. (...)

Zechciałem szczerze pojąć cię za żonę.

Katarzyna:               Zechciałeś! Świetnie! Więc zechciej iść precz stąd. Ruszysz, czy pchnąć cię mam, ty popychadło?

Petruchio:              Co popychadło?

Katarzyna:              To, co trzeba popchnąć, bo samo nie drgnie.

Petruchio:              Co?

Katarzyna:              Na przykład stołek! Kopie krzeslo.

Petruchio:              Daj spokój, oso; po cóż tyle złości?

Katarzyna:              Gdy jestem osą, strzeż się mego żądła.

Petruchio:              Wyrwanie żądła, to będzie lekarstwo.

Katarzyna:              Tak, gdyby głupiec umiał je odnaleźć.

Petruchio:              Każdy wie przecież, że osa ma żądło w ogonie.                             Usiłuje   odnaleźć żądło.

Katarzyna:               Policzkuje go. W języku!

Petruchio:              Przysięgam,

że jeśli rzecz tę powtórzysz,

zdzielę cię kułakiem.

Katarzyna:              Więc nie szlachcicem będziesz, a prostakiem. Za rzecz tak podłą utracisz swe godło.

Ojciec:                            Wchodzi.

Signior, Petruchio, jak poszło z mą córką?

Petruchio:              Jak? Dobrze, panie. A jakże być mogło? (...) By rzecz zakończyć   -  zgadzamy się ze sobą, tak, że w niedzielę niech będzie wesele.

Katarzyna:              Prędzej zobaczę, jak wisisz w niedzielę!

Petruchio:              Twój ojciec się zgodził, byś moją żoną została,

a wiano też uzgodniono

Bo urodziłem się, by cię poskromić

i zmienić dziką Kasię w Kasię słodką;

Zostaniesz, Kasiu oswojoną kotką.

Oto twój ojciec; nie będziesz zaprzeczać.

Ojciec:                            Co, Katarzyno? Córko? Nachmurzona?

Katarzyna:              Córką nazywasz mnie?! Mogę zaręczyć,
                                że okazałeś już czułość ojcowską,

                                pragnąc mnie wydać za półobłąkańca,

za narwanego i klnącego gbura,

który rozstrzygnąć chce sprawy przekleństwem.

Petruchio:

Przygotuj ucztę, ojcze, zaproś gości, gdyż Katarzyna wystąpi wspaniale. Będą obrączki, stroje i wesele; Kasiu, pocałuj mnie; nasz ślub w niedzielę.

Petruchio i Katarzyna -wychodzą - każde w inną stronę.

SCENA III: OŚWIADCZYNY LUCENCIA:

Lucentio:

A ja twą Biankę kocham tak, że żadne słowa tego wyrazić nie mogą. A myśli twoje także nie odgadną. Proszę cię, okaż się najlepszym ojcem i daj mi Biankę jako me dziedzictwo.

Ojciec:

Związek zawrzemy i wszystko gotowe. Wkrótce otrzymasz mą córkę ode mnie.

SCENA IV: DZIEŃ ŚLUBU

Petruchio:

Pozwól tu, Kasiu, bo krawiec już czeka, niech cię w przepyszny skarb swój przyobleka. Podejdź, mój krawcze, zobaczmy ozdoby; Ukaż rwą suknię.

Ogląda piękną suknię. Zlituj się, Boże! Czy to maskarada? Cóż to jest? Rękaw? To lufa armatnia. Co? W górze, w dole, wycięta jak w cieście? ciach, mach; tu ścięto, tam zdjęto, tu zgięto. Co? O do diabła, jak to nazwiesz, krawcze?

Krawiec:

Kazałeś zrobić pięknie i dokładnie, modnie i zgodnie z tym, co się dziś nosi.

Petruchio:

Tak, Matko Boża, lecz jeśli pamiętasz, zgodnie i modnie psuć jej nie kazałem. Precz, pędź do domu, przeskakuj rynsztoki, bo lżej ci będzie bez mojej zapłaty. Cóż, krótko mówiąc to suknia nie dla mnie.

Krawiec:

Masz słuszność, panie, to suknia dla pani.

Petruchio:

Nie chcę tej sukni. Precz! Zrób z nią, co zechcesz, Rzuca suknią w krawca.

Katarzyna:

Lepiej skrojonej sukni nie widziałam, bardziej udanej i godnej podziwu.

Petruchio do Krawca:

Precz, szmato, resztko, strzępie, bo ci taką przymiarkę zrobię,

że póki żyjesz, nie będziesz już paplał!

Mówię ci. że jej suknię zmarnowałeś. (...)

Krawiec:

Wasza dostojność myli się: tę suknię skrojono tak, jak mistrz miał ją skroić.

Petruchio:

O zuchwałości potworna! Łżesz, nitko, naparstku!

Katarzyna:

Wolno mi chyba coś powiedzieć, panie, (...) Cały gniew z serca mego wypowiedzieć; jeśli go zdławię, to serce mi pęknie...

Petruchio:

Tak, słusznie mówisz, to licha sukienka. Kocham cię za to, że jej tak nie lubisz.

Pójdź, Kasiu (...)

w tych nie najlepszych, choć poczciwych szatach; Podaje jej brzydką, zniszczoną suknią.

Katarzyna:

Chcesz, jak się zdaje przemienić mnie w kukłę. Płacze.

Petruchio:

Sakiewka pełna, chociaż strój nasz skromny. To umysł ciało bogactwem ozdabia. (...) Tak, dobra Kasiu, tyś także nie gorsza w biednych ozdobach i ubogiej szacie. (...) Trzeba wyruszyć niebawem do kościoła na uroczystość zaślubin

Wychodzą, słychać bicie dzwonów weselnych, służba usta\via stoły; szykuje ucztę.

SCENA V: PO ŚLUBIE:

Hortensio:

Signior Lucentio! Powracasz z kościoła?

Lucentio:

Z taką uciechą jak kiedyś ze szkoły!

Hortensio:

Czy już pan młody wraca z panną młodą?

Lucentio:

Miody? Być może, lecz nie pan, a prostak;

Hortensio:

Gorszy niż ona? Nie, to niemożliwe.

Lucentio: '••;. Co?! To jest diabeł! Diabeł... Nie, sam szatan! Panie Hortensio, gdy ksiądz go zapytał, czy Katarzynę pragnie mieć za żonę, „Tak, rany boskie!" - wrzasnął i tak zaklął,

że księdzu Pismo wyleciano z ręki.

A gdy już cały obrzęd zakończono,

krzyknąt o wino i zawołał „Zdrowie!"

Widząc to prędko wyszedłem ze wstydu. •  .

Nikt nie znat równie szalonego ślubu.

SCENA VI: UCZTA WESELNA:

Muzyka: orszak weselny powraca, goście zajmują miejsca, KASIA  zgnębiona, bliska omdlenia ubrana jest w brzydką zniszczoną suNIEk i długi welon Petruchio wstawiony podśpiewuje.

Petruchio:

„...Braciszek pewien w szarym habicie

szedł sobie kiedyś drogą o świcie..." Dzięki za trud wasz szlachetni panowie, i przyjaciele. Pojmuję, że chcecie zasiąść do stołu ze mną dziś i macie przygotowaną już ucztę weselną. Pójdź, Kasiu, siadaj. Wiem, że wygłodniałaś. Co? Baranina?

Sługa:

Tak.

Petruchio:

Kto wniósł?

Sługa:

Ja, panie.

Petruchio:

Jest przypalona, tak jak cała reszta.

Cóż za psy z nich! - Gdzie ten nicpoń kucharz?

Zabierz te kubki, półmiski, to wszystko.

Ciska w nich mięsem. O wy bezmyślni, tępi niewolnicy!

Katarzyna:

Błagam cię mężu, pohamuj wzburzenie; to mięso było dobre; mogłeś zjeść je.

Petruchio:

Mówię ci, Kasiu, że było wyschnięte

i przypalone. Jeść ci go nie wolno.

gdyż gniew pobudza, rodząc choleryczność.

Katarzyna:

Czyś się ożenił, aby mnie zagłodzić? Żebrak stojący u drzwi mego ojca bierze jałmużnę, gdy o nią poprosi; Lecz ja, co nigdy nie umiałam prosić, umieram z głodu...

do Sługi

Błagam, idź, przynieś mi coś do zjedzenia. Nie dbam, co dasz, byle się zjeść dało.

Petruchio:

Cóż powiesz o nóżce cielęcej?

Katarzyna:

Co? Nadzwyczajna. Przynieś zaraz, błagam.

Sługa:

Lękam się, że jest nazbyt choleryczna.

A co o flakach powiesz na gorąco?

Katarzyna:

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin