Dale Ruth Jean - Zrzadzenie losu.pdf

(949 KB) Pobierz
112823980 UNPDF
Ruth Jean Dale
ZrzĄdzenie Losu
(One more Chance)
112823980.002.png
ROZDZIAŁ 1
Juliana Robinson stanęła między rwącymi się do bójki męŜczyznami i oparła im
dłonie na piersiach. Jeden tors był obnaŜony i muskularny. Drugi krył się pod drogim,
świetnie skrojonym garniturem i śnieŜnobiałą koszulą.
Benjamin Ware nieco mocniej naparł na jej dłoń. Czuła mięśnie pręŜące się pod
ciepłą, opaloną skórą męŜczyzny. Odwróciła gwałtownie głowę, zamierzając dać mu
reprymendę, ale powstrzymała się na widok wyzwania w jego zmruŜonych,
niebieskich oczach.
– Po moim trupie – powiedział szorstko. Juliana miała wraŜenie, Ŝe jest
niewidzialna. Nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Nie odrywając wzroku od
Cary’ego Goddarda, dodał: – Dostaniecie tę ziemię, kiedy piekło zamarznie.
W oczach Bena pojawiły się złe błyski. Wyraźnie chciał walki. Wojowniczo
wysunął zarośniętą szczękę. Juliana zadrŜała.
Nagle tuŜ koło ucha zadźwięczał jej głos Cary’ego Goddarda, stojącego
naprzeciwko Bena.
– Przygotuj się więc na długą, mroźną zimę.
Stali w samym sercu wspaniałej kalifornijskiej posiadłości. Juliana wodziła
gniewnym wzrokiem od jednego do drugiego.
– Co w was wstąpiło? – spytała wreszcie. – To przecieŜ tylko interesy.
Jednak nie było to prawdą. Działo się tu coś całkiem innego.
Wiedziała, Ŝe z Benem nie pójdzie im łatwo. Wyczuła to w liście, w którym
poinformował ją zwięźle o rezygnacji ze sprzedaŜy sadu awokado. Doszła jednak do
wniosku, Ŝe to naturalna reakcja na ostatnie wydarzenia. Powodował nim szczery
smutek po śmierci matki albo równie szczera chęć zysku. Tak czy inaczej, mogła
sobie z tym poradzić.
Tak przynajmniej sądziła, kiedy wymogła na nim spotkanie. Teraz nie była juŜ
pewna.
Gęste, jasne włosy męŜczyzny falowały wokół uszu i wichrzyły się nad czołem.
Ich miękkość nie łagodziła ostrych rysów Bena. Wykrzywił zmysłowe usta, pokazując
zęby. Ominął Julianę wzrokiem z arogancją, która ją zirytowała.
– Zapamiętaj to sobie. – Szorstki głos Bena przerwał pełną napięcia ciszę. – Nie i
jeszcze raz nie. Koniec dyskusji.
Cary Goddard zaklął pod nosem. Juliana spojrzała na niego niespokojnie. Nie był
przyzwyczajony do niepowodzeń, zwłaszcza gdy sukces wydawał się tak bliski.
Cary, o piętnaście lat starszy od czterdziestoletniego Bena, miał ponad metr
osiemdziesiąt wzrostu, lecz wyglądał przy nim na niskiego. Zazwyczaj jego srebrzyste
włosy i wąsy nadawały mu wyraz beztroski. Teraz sprawiał wraŜenie rozzłoszczonego
dziecka.
Od powstrzymywania tych dwóch rwących się do walki męŜczyzn drŜały jej ręce.
112823980.003.png
Nagle uświadomiła sobie, Ŝe to nie ma sensu. Gdyby naprawdę chcieli się bić, nikt by
im nie przeszkodził. Opuściła bolące ramiona, cofnęła się i zmierzyła ich wzrokiem.
– No, dobrze – rzuciła, kładąc dłonie na biodrach. – Załatwcie to jak męŜczyźni.
Weźcie się za łby.
Jeszcze przez chwilę patrzyli na siebie. Wreszcie dotarło do nich znaczenie słów
Juliany i stracili chęć do walki.
– Chyba przyszliśmy w nieodpowiednim czasie – warknął cynicznie Cary. – Nie
mamy zamiaru zakłócać ci Ŝałoby. Sądziliśmy jednak, Ŝe będziesz chciał spełnić
ostatnie Ŝyczenie matki.
– Nie.
Juliana odniosła wraŜenie, Ŝe decyzja Bena jest nieodwołalna, ale zbyt cięŜko
pracowała nad tą sprawą, by teraz dać za wygraną.
– Posłuchaj mnie, Ben – nalegała. – Tego właśnie chciała twoja matka.
– Moja matka nie Ŝyje – odparł Ben ochryple – a ja mam inne plany.
– Ale...
– Słuchaj, ubiliśmy z nią interes – wtrącił się Cary.
– Pozwól mi. – Juliana zwróciła się do Cary’ego.
– PrzecieŜ mi za to płacisz. – Wzruszył ramionami. Juliana skierowała następne
słowa do Bena. – Ten projekt kosztował masę czasu, pracy i pieniędzy – powiedziała
łagodnie. – Na litość boską, twoja matka zmarła na dwa dni przed sfinalizowaniem
umowy. Bądź rozsądny. Czy uwaŜasz, Ŝe to w porządku wycofywać się teraz bez
słowa wyjaśnienia?
– Tak, do diabła!
Juliana zagryzła wargi. Handlowała nieruchomościami od wielu lat i wiedziała,
jak waŜne jest opanowanie, ale Ben naprawdę ją rozzłościł. Starała się jednak mówić
spokojnie.
– A co na to Lillian?
– Siostra jest po mojej stronie. Cary przymruŜył ciemne oczy.
– Naprawdę? To chyba nie jest aŜ tak proste. Moja firma włoŜyła juŜ w ten
projekt kupę forsy. MoŜemy skorzystać z prawa regresu albo się dogadać. Jeśli chcesz
więcej pieniędzy...
Ben potrząsnął głową.
– WciąŜ nie rozumiesz, prawda? Tu nie chodzi o pieniądze.
Chrząkniecie Cary’ego mówiło samo za siebie.
– Za kaŜdym razem chodzi o pieniądze. Pogadajmy o tym. Rozsądni ludzie
zawsze znajdą wspólny język.
Wyprowadzona z równowagi Juliana wodziła wzrokiem od jednego do drugiego.
Rozgrywało się tu coś bez jej udziału. A była profesjonalistką i nie lubiła być
pomijana.
– Nie mam ochoty być rozsądny – burknął Ben. Jego niski głos drgał w tłumionej
112823980.004.png
pasji. – Prędzej podaruję komuś tę ziemię, niŜ oddam ją w twoje ręce.
Cary ruszył gwałtownie w kierunku Bena, lecz Juliana złapała go za ramię.
– Pozwól mi porozmawiać z Benem sam na sam – nalegała.
Odtrącił ją niecierpliwie, lecz Ben juŜ się odwrócił i poszedł w kierunku domu.
Cary prychnął z odrazą.
– JuŜ go prawie miałem – warknął. – Dostanę tę ziemię, choćbym musiał go
zniszczyć.
– MoŜe czas się wycofać – rzuciła Juliana, zaniepokojona tonem pogróŜki w jego
głosie. – Ja teŜ jestem rozczarowana, ale to jego posiadłość. Albo będzie, po
uwierzytelnieniu testamentu.
– Zapewniam cię, Ŝe to przejściowa sytuacja. – Cary zacisnął szczęki, ale po
chwili się odpręŜył i rzucił jej porozumiewawczy uśmiech. – No, nie bądź taka
powaŜna. Za sto lat to nie będzie miało Ŝadnego znaczenia.
Skrzywiła się. Wiedziała, Ŝe według kodeksu Cary’ego cel uświęca środki.
Szczerze mówiąc, ona teŜ często działała w myśl tej zasady. Nie mogła pozwolić
sobie na udawanie świętoszki.
Przeszli razem do samochodu Cary’ego. Nie zwróciła uwagi na złote lutowe
słońce, które rzucało na nią ciepłe promienie. Był to zwyczajny zimowy dzień w
Kalifornii. Juliana sprzedawała klimat, ale nie miała czasu, by sama poznać jego
wartość.
– Przed odjazdem spróbuję jeszcze raz – obiecała.
– MoŜe jak ciebie tu nie będzie, Ben powie mi, co go tak wzburzyło.
Wzrok Cary’ego prześliznął się z aprobatą od gęstych, kasztanowatych włosów
Juliany przez szarozieloną sukienkę, która podkreślała jej zgrabną sylwetkę, aŜ do
eleganckich pantofelków na wysokich obcasach. MęŜczyzna uśmiechnął się lekko.
– Jeśli ty od niego czegoś nie wyciągniesz, nikomu się to nie uda. – Ujął jej dłoń i
złoŜył lekki pocałunek na czubkach palców z krótkimi, wypielęgnowanymi
paznokciami. – Ale ja teŜ mogę coś zrobić. Wiem, Ŝe Ware znacznie przekroczył
kredyt, by utrzymać posiadłość. Ten facet nie jest w stanie zarobić samodzielnie
nawet pięciu centów.
– Skąd wiesz? – Zmarszczyła brwi.
– Byłabyś zaskoczona, gdybyś usłyszała, co wiem.
– Jego głos wprost ociekał złośliwością. – Pan Ware rzucił wyzwanie, które
przyjmuję z niecierpliwością.
– Cary, nie rób niczego, czego moŜesz Ŝałować.
– Nigdy niczego nie Ŝałuję.
– Nie rób więc niczego, czego ja będę Ŝałować.
– Hej, jesteśmy po tej samej stronie. Pamiętaj o tym. – Roześmiał się i ścisnął jej
palce na poŜegnanie. – O której mam po ciebie przyjechać w sobotę?
– Bal zaczyna się wcześnie. Przyjedź koło szóstej.
112823980.005.png
– Dobrze. – Pogładził jej rękę. – Obiecuję ci, Ŝenię zapomnisz tego wieczoru.
śałuję tylko, Ŝe muszę teraz wyjechać.
Spojrzała na niego ze zrozumieniem.
– Najpierw interesy, potem przyjemność.
– Moje byłe Ŝony nigdy nie zdołały tego pojąć – roześmiał się Cary. –
Oszczędziłbym sobie wielu kłopotów, Ŝeniąc się z kobietą interesu.
Uśmiechnął się do niej obiecująco, wsiadł do samochodu i zapalił silnik. Patrzyła
za nim niespokojnie. Zastanawiała się, co zrobi, jeśli Cary oświadczy się jej na balu
walentynkowym.
Oczywiście wyjdzie za niego. Która kobieta o zdrowych zmysłach postąpiłaby
inaczej? Jest bogaty, wpływowy i wyjątkowo atrakcyjny, jedna z najlepszych partii,
jaką moŜna sobie wyobrazić... A jednak, idąc wolno w kierunku domu Bena,
zastanawiała się, dlaczego na myśl o małŜeństwie z Carym Goddardem ogarnęły ją
wątpliwości.
Po dziesięciu latach niezaleŜności zaczęła tęsknić za kimś, z kim mogłaby dzielić
Ŝycie – krótko mówiąc, za męŜczyzną. Wzbraniała się do tego przyznać nawet przed
sobą. Nie dlatego, Ŝe nie mogła się pozbierać po rozstaniu z Peterem. Ich rozwód
naprawdę nie był takim bolesnym doświadczeniem. W kaŜdym razie nie dla niej.
Znacznie gorzej zniósł go Pete. No i oczywiście Paige. Kiedy w grę wchodzą dzieci,
nie ma mowy o czymś takim jak cywilizowany rozwód.
Ale Paige przeŜyła, jak wszyscy. Uczyła się teraz w miejscowym college’u. Pete
ze zmiennym szczęściem prowadził pizzerię, snuł fantastyczne plany i cięŜko
pracował na utrzymanie drugiej Ŝony i dwóch synów, przyrodnich braci Paige.
Tymczasem Juliana przejęła po ojcu podupadającą firmę, zajmującą się
pośrednictwem w handlu nieruchomościami, i bez niczyjej pomocy uczyniła z niej
jedno z najlepiej prosperujących przedsiębiorstw tej branŜy w Summerhill. W
skrytości ducha często obiecywała sobie: Dziś miasto, jutro okręg, stan, a z czasem...
świat. Był to jej mały, prywatny Ŝart. Jednak nigdy się z niego nie śmiała.
W oczach Juliany ambicja była wielką zaletą. Zarówno jej ojciec, jak mąŜ byli jej
pozbawieni. Juliana na własnej skórze poznała prawdę kryjącą się za powiedzeniem
„ostatnich gryzą psy”. MoŜe w Carym pociągało ją właśnie to, Ŝe nigdy nie był
ostatni.
Westchnęła i poszła w kierunku drewnianego domu o licznych przybudówkach.
Jej spojrzenie prześliznęło się po zniszczonej stajni. Obok niej, w najwyŜszym
punkcie Buena Suerte Canyon, rosło około tuzina drzew cytrusowych, a zbocza
wąwozu obsadzone były drzewami awokado. ‘WciąŜ głęboko zamyślona, przeszła
przez furtkę w ogrodzeniu z palików i zbliŜyła się do frontowych drzwi.
– Nie poddajesz się, prawda?
Gwałtownie odwróciła głowę. W bocznych drzwiach prowadzących do kuchni
stał Ben. Jego twarz nie zdradzała Ŝadnych uczuć.
112823980.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin