Erickson Lynn - Taniec na cienkim lodzie.pdf

(3377 KB) Pobierz
123969253 UNPDF
Lynn Erickson
Taniec
na cienkim lodzie
Taniec
na cienkim lodzie
123969253.002.png
Rozdział 1
N iebo nad gmachem sądu okręgowego miało barwę ołowiu, w okna uderzały
płatki śniegu. Ponure piątkowe popołudnie. Idealnie, pomyślała Ellie Kramer.
Uznała, że to doskonały moment, i postanowiła skorzystać z okazji; już dawno się
tego nauczyła.
- Podrzucę cię do domu - zaproponował prokurator okręgowy Ben Torres. -
To prawie po drodze.
- Och, nie, dzięki. - Ellie zdjęła okulary do czytania i podniosła na niego
wzrok. - Mam tu jeszcze trochę pracy.
- Jesteś pewna? Wszyscy już wyszli.
- Tak. Wrócę na piechotę albo autobusem.
- Jeśli jakiś pojedzie w tej śnieżycy.
- Dam sobie radę. Naprawdę.
Nad ramieniem Torresa widziała jedno z wąskich okien wychodzących na
dziedziniec. Warstwa śniegu na zewnątrz rosła z każdą chwilą. Przynajmniej raz
sprawdziły się prognozy pogody, czym wszyscy w biurze prokuratora byli
zachwyceni. Pierwszy listopadowy śnieg. Narty. W dodatku w piątek. Nikt jednak
nie cieszył się z tego bardziej niż Ellie. Była dopiero czwarta po południu, a
wszyscy już poszli do domu. Nie tylko ci z biura prokuratora; wszyscy, którzy
pracowali w tym budynku. Sale sądowe były puste, kantyna Tknięta, nawet w
biurach szeryfa na drugim piętrze zostało ledwie kilka osób i one pewnie wyjdą
wcześniej, żeby uniknąć korków w godzinach szczytu.
- Powiem Nate’owi, że jeszcze jesteś. - Torres wziął teczkę i spojrzał w okno.
- Ale sypie.
- Rzeczywiście - przyznała Ellie uprzejmie.
Nate. Zapomniała o ochroniarzu. Miły facet, ale czujny. Może się zastana-
wiać, co ona robi w archiwum, kiedy wszyscy poszli do domu. Do diabła. Cze-
kała całe lata na taką okazję i nie mogła pozwolić, by przeszła jej koło nosa.
- Dobranoc - powiedział prokurator.
- Dobranoc - odparła. Nerwy miała napięte jak struny.
Pracowała na komputerze, udając zaaferowanie, dopóki nie upewniła się, że
Ben rzeczywiście wyszedł. W całym budynku panowała cisza, niepokojąca na
zazwyczaj gwarnych korytarzach. Ale ta cisza była jej sprzymierzeńcem. Pozwoli
jej usłyszeć kroki, jeśli Nate pojawi się gdzieś w pobliżu.
Minęła gabinet prokuratora i wstukała numer przy drzwiach archiwum na
końcu korytarza. Otworzyły się z cichym stuknięciem. Przyciskając teczkę do
piersi, Ellie ruszyła w dół po schodach. Przed nią ciągnął się długi korytarz z
mnóstwem drzwi po obu stronach.
Archiwum.
Pchnęła właściwe drzwi i natychmiast poczuła charakterystyczny zapach
123969253.003.png
starego papieru i wilgoci. Znajomy i dziwnie uspokajający. Jako niższy urzędnik
spędzała wśród tych zakurzonych akt wiele czasu.
Sięgnęła do włącznika i po chwili wąchania zapaliła światło. W końcu wy-
konywała tylko swoją pracę - tak przynajmniej powie, jeśli Nate ją tu nakryje.
Oczywiście będzie się trzymała swojej historii.
Skręciła i weszła między półki. Wiedziała dokładnie, dokąd idzie. Wcześniej
wiele razy mijała pudło, w którym leżały interesujące ją akta. Tak. Oto one.
Nietknięte ludzką ręką od ponad dziesięciu lat.
Sprawa numer 6973. Stan Kolorado przeciw Johnowi Crandallowi.
Postawiła teczkę na podłodze, wzięła głęboki oddech i wyciągnęła pudło.
Nareszcie. Usiadła i położyła je obok.
Betonowa posadzka była zimna jak lód. Ellie przyciągnęła pudło bliżej i
zdjęła pokrywkę. Ręce drżały jej z podniecenia.
Już miała wyjąć pierwszą szarą teczkę z aktami, kiedy usłyszała dziwny
dźwięk, coś jakby ciche, drobne kroki. Znieruchomiała. Myszy? Nie. Nad nią, na
poziomie gruntu, znajdowało się małe zakratowane okienko. To śnieg uderzał w
szybę. Oczywiście, pomyślała, kładąc teczkę na kolanach. Dokumentacja
policyjna. Mnóstwo stron zapisanych drobnym drukiem, spomiędzy których
wystawało kilka czarno-białych fotografii. Wyciągnęła je, rozprostowała, a potem
długą chwilę wpatrywała się bez ruchu w pierwszą z nich.
- O Boże - szepnęła. Trzymała w ręce zdjęcie Stephanie Morris na szpital-
nym łóżku. Dziewczyna miała zamknięte oczy; była nieprzytomna. Na jej po-
wiekach widniały ślady popękanych naczyń krwionośnych, na szyi rozległe
siniaki.
Ellie gwałtownie wciągnęła powietrze. Zdjęcie musiało zostać zrobione przez
któregoś z policjantów tamtej nocy wiele lat temu.
Stephanie wyglądała młodo i spokojnie, zupełnie jakby spała. Chociaż nie,
niezupełnie.
Kolejne fotografie. Znowu Stephanie. Dom Morrisów, piwnica sfotografo-
wana z kilku miejsc. Ciemne zagracone pomieszczenie z półką pełną butelek
wina.
Ile lat miała ta dziewczyna? Szesnaście. Ellie była cztery lata starsza od
Stephanie. Teraz zbliżałaby się do trzydziestki. Ale nie będzie obchodzić swoich
urodzin.
Ellie wiedziała, że nie powinna tracić czasu na przeglądanie zdjęć, ale nie po-
trafiła się powstrzymać. Stephanie była ładną młodą dziewczyną o długich jas-
nych włosach. Czy bardzo cierpiała? Czy nadal cierpi, pogrążona w śpiączce?
Została zgwałcona, a potem sprawca ją dusił. Czy chciał ją zamordować?
Czy nie zrobił tego jak należy, czy może od początku zamierzał zostawić ją przy
życiu?
Może gwałciciel chciał, by jego ofiara żyła i mogła opowiadać o tym, jak
123969253.004.png
wielkie zadał jej cierpienie. Ale Stephanie Morris nie mogła być świadkiem.
Popełnił błąd, dusił ją trochę za długo.
Później albo zmienił sposób działania, albo go udoskonalił. Jego następna
ofiara, zaatakowana dziesięć lat temu, zmarła. Kolejna, sprzed siedmiu lat, także.
Obie zostały zgwałcone i uduszone. Potem znowu popełnił błąd. Jego ofiara nie
tylko przeżyła, ale nawet nie doznała żadnego uszkodzenia mózgu. Ellie czytała
raport z Pueblo. Ktoś mu przeszkodził. Tak, z pewnością tę dziewczynę też miał
zamiar zamordować.
Rozległ się głuchy metaliczny dźwięk i Ellie zamarła. Nagle przypomniała
sobie, gdzie jest i co robi. To musi być Nate albo dozorca sprawdza, czy drzwi są
zamknięte. Spokojnie. Wszystko w porządku. Oddychaj. Miała swoją bajeczkę, a
kłamać umiała doskonale.
Przejrzała wszystkie koszmarne zdjęcia Stephanie Morris, włożyła je do
teczki i zabrała się do zeznań jednego z dwóch policjantów, którzy pierwsi po-
jawili się na miejscu zbrodni. Podniosła zadrukowaną kartkę papieru i spojrzała
na podpis. Michael Callas. Zgadza się. I kilka kolejnych kartek podpisanych przez
Finna Rasmussena. Gliniarze. Cholerni gliniarze. Bohaterowie.
Zacisnęła zęby i przejrzała pierwsze raporty Callasa i Rasmussena. Musiała
przyznać, że odwalili kawał dobrej roboty. Nagle łzy napłynęły jej do oczu.
Dobra robota, w porządku, ale przecież oni się mylili. Za szybko aresztowali
niewinnego człowieka. Czy to się nazywa prawo? Sprawiedliwość? Do diabła, jak
mogli popełnić taki błąd?
Czytała raporty, nieświadoma zimna panującego w podziemiach i ciemności,
która zapadła za oknem. Wiatr z furią szarpał gałęziami drzew, w kątach
dziedzińca i na ławkach zbierał się śnieg. Ellie nie zwracała na to uwagi; cały jej
świat zawęził się do pudła wypełnionego papierem. Całe lata czekała, planowała,
oszukiwała i kłamała - po to właśnie, by znaleźć się w tym miejscu.
Drzwi na górze otworzyły się i zamknęły z trzaskiem. Ellie oprzytomniała i
ogarnęła ją panika.
Nate?
A jeśli ją zobaczy i wspomni o tym Torresowi? Nie miała żadnego powodu,
by siedzieć tego wieczoru w archiwum. Nate tego nie wiedział, ale Ben Torres -
owszem. Przez całą minutę wstrzymywała oddech i nasłuchiwała w napięciu. Nic.
Cisza.
Zesztywniała, ze zdrętwiałą nogą, wstała i wsadziła plik akt do swojej teczki.
Musi je dokładnie przestudiować. Może w poniedziałek uda jej się przemycić
akta z powrotem do archiwum i zabrać do domu kolejne. Teraz nic jej już nie
powstrzyma.
Weszła na schody i nasłuchując, zatrzymała się pod ciężkimi metalowymi
drzwiami. Potem ruszyła szybko korytarzem w stronę biur prokuratora. Na jej
górnej wardze pojawiły się kropelki potu. Ale gdyby Nate ją teraz zobaczył, nie
123969253.005.png
zauważyłby nic nadzwyczajnego. Ot, zapracowana studentka prawa. A nikt nigdy
nie sprawdzał, co nosiła w teczce. Przynajmniej nie wtedy, kiedy opuszczała
budynek. Ale w poniedziałek będzie musiała przejść przez ochronę, a jej torebka i
teczka zostaną prześwietlone... No i co z tego? Każdy urzędnik ma w teczce takie
czy inne dokumenty.
Zapinała właśnie teczkę, usiłując się uspokoić, kiedy drzwi biura się otwo-
rzyły.
- Jest tam kto? - rozległ się męski głos.
Kto to? Oby tylko nie Torres.
- To ja... Eleanor Kramer - rzuciła pogodnie. A potem zobaczyła Nate’a,
który przechodził przez oszklone drzwi oddzielające poczekalnię od recepcji i
biur.
- Och, Ellie, dobry Boże - powiedział. - Zapomniałem, że Torres mówił, że
będziesz pracowała do późna. Dobrze, że cię nie zastrzeliłem - zażartował.
- Rzeczywiście, mam szczęście.
- Wychodzisz?
- Zaraz idę.
- Odprowadzę cię.
- Dzięki - odparła. - Pogaszę tylko światła.
Wyszła, przyciskając teczkę do czarnego płaszcza. Kuląc się w ostrych
porywach wiatru, ruszyła w stronę Canyon Boulevard. Nie czuła zimna ani śniegu
padającego na jej twarz. Myślała tylko o tym, że w końcu zdołała zrealizować
swój plan.
Śnieżyca trwała całą noc. Nad ranem przestało padać i wiatr osłabł, ale
wszędzie leżała gruba warstwa śniegu. Boulder i cały region Gór Skalistych był
sparaliżowany. Na drogi natychmiast wyjechały wielkie pomarańczowe pługi i
główne arterie łączące miasto z Denver oraz autostrady międzystanowe były
przejezdne jeszcze przed ósmą.
Celeste Steadman, współlokatorka Ellie od sześciu lat, zbudziła ją wcześnie.
- Jedziemy na narty. Na A-Basin i Copper Mountain otwierają dzisiaj wy-
ciągi. Chodź, Jennifer i Bonnie już się zbierają.
- Na narty? - Ellie usiadła, przecierając oczy.
- Tak. Wiesz, to taki zimowy sport... dwie długie deski i plastikowe buty.
- Nie mam nart, Celeste, przecież wiesz.
- Narty można wypożyczyć, a Jenn ma dla ciebie buty. Tylko nie zaczynaj
znowu o karnecie na wyciąg. Ja stawiam. I nie chcę słyszeć słowa protestu. -
Celeste zniżyła głos. - Wiesz, że nie wytrzymam sama z Bonnie i Jenn.
Propozycja była bardzo kusząca. Pierwszy śnieg w górach. Narty, przyja-
ciółki, zabawa. Mężczyźni.
Ellie spojrzała na Celeste i zagryzła wargi.
123969253.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin