Nicola Cornick - Gra na cztery ręce.pdf

(1063 KB) Pobierz
Miss Verey's proposal
Nicola Comick
Gra na cztery ręce
79836443.002.png
PROLOG
- Powiedz, że to zrobisz, Jane! Błagam cię, powiedz!
Panna Sophia Marchment nachyliła się do przyjaciółki; w jej błękitnych oczach kryła się
prośba.
Jane Verey przygryzła wargę - najwyraźniej była zatroskana.
- Och, Sophy, ja bym naprawdę bardzo chciała, ale... Prawda była taka, że panna Verey
nade wszystko lubiła jeść, a przyjaciółka proponowała jej coś niewyobrażalnie trudnego.
- Posłuchaj mnie, Jane, to jest taka wspaniała przygoda! Jeżeli pójdziesz spać bez kolacji i nie
będziesz się za siebie oglądała, to przyśni ci się twój przyszły mąż. - Sophia klasnęła w ręce. - Dla
mnie to jest warte największej porcji jedzenia.
Jane pomyślała tęsknie o bochnie ciepłego chleba, który kucharka upiekła przy niej tego
dnia, o świeżo zrobionym maśle i grubych plastrach szynki peklowanej w piwie. Ślina napłynęła
jej do ust. Nie, to niemożliwe...
Sophia popchnęła w jej stronę zbiór legend. Naderwana okładka, zapach kurzu i szelest
kruchego papieru - wszystko to razem świadczyło o sędziwym wieku książki. Jane niechętnie
popatrzyła na wyblakłe słowa.
„...bo jeśli w wigilię świętej Agnieszki pójdziesz spać bez kolacji i nie będziesz się oglądała
za siebie, to przyśni ci się twój przyszły mąż...”
Nagie gałęzie dębu za oknem niecierpliwie stukały w szybę. Jane podskoczyła. Sophia dalej
pochylała się nad książką, a jej złociste loki lśniły w blasku świec.
- Widzisz! Dziś jest wigilia świętej Agnieszki. Och, Jane, nie skazuj mnie na to, żebym
musiała zrobić to sama!
Jane przewidywała wszelkie trudności. Jak można zamknąć za sobą drzwi sypialni, nie
oglądając się za siebie? Jak wytłumaczyć sobie sen, w którym pojawia się nie jeden mężczyzna,
tylko dwóch czy nawet trzech? Już miała przedstawić Sophii swoje wątpliwości, kiedy
przyjaciółka odezwała się ponownie.
- Molly, druga pokojówka, przysięga, że to prawda, Jane! Dwa razy robiła próbę i za każdym
razem śnił jej się Gregory Pullman, kowal, więc chyba wie, co mówi.
Jane nie widziała w tym żadnej logiki. Ostatnim razem, kiedy widziała Pullmana, usiłował,
właśnie za stajniami przewrócić jakąś dziewczynę, i to wcale nie była Molly.
- A czy Gregory już wie, że ma się ożenić z Molly? - zapytała przytomnie. - Może upłynąć
ze dwadzieścia lat, zanim to do niego dotrze, a przez ten czas Molly zostanie zgorzkniałą starą
panną. I czy Molly to nie ta sama dziewczyna, która w majowy ranek myła twarz rosą i
przysięgała, że będzie od tego piękna, a potem dostała krowiej ospy...?
Sophia machnęła tylko białą dłonią.
- Och, Jane, nie przesadzaj, naprawdę nic ci się nie stanie, jeśli raz nie zjesz kolacji. -
Ogarnęła spojrzeniem bardziej niż pełną postać przyjaciółki. -I naprawdę może ci się przyśnić
jakiś nieziemsko przystojny mężczyzna! Proszę cię, proszę...
79836443.003.png
W brzuchu Jane zaburczało deprymująco głośno. Głodzić się dobrowolnie, nie, to zupełny
nonsens, ale Sophia naprawdę robiła wrażenie nieszczęśliwej.
- No już dobrze, dobrze - poddała się niechętnie, myśląc jednocześnie, że przecież Sophia i
tak nigdy się nie dowie, czy na przykład Jane nie wstała w nocy w poszukiwaniu jakiegoś
jedzenia.
Trzy godziny później Sophia wróciła do Penistone Manor, a Jane poszła do łóżka, ogromnie
się nad sobą użalając i pamiętając, żeby się nie obejrzeć za siebie.
- To nie jest w porządku, proszę wielmożnej pani - narzekała kucharka do lady Verey. -
Piętnastoletnia dziewczynka, która rośnie, nie powinna odmawiać jedzenia. Ona nam zupełnie
zmarnieje!
- Ale Jane rośnie nie tylko wzwyż - zauważył bezlitośnie, choć nie bez racji, jej starszy
brat Simon. - Ma zapas tłuszczu na dłuższy czas.
W środku nocy Jane obudziły dotkliwe skurcze głodowe. Zerwał się wiatr, który w
ciemnościach miotał kroplami deszczu o szyby. Zawiedziona Jane nie mogła sobie przypomnieć,
żeby jej się cokolwiek śniło, chociaż się dokładnie zastosowała do instrukcji. Ale może przy
pełnym żołądku będzie lepiej...
Wstała z łóżka, drżąc w cieniutkiej bawełnianej koszuli. Mało brakowało, a wróciłaby do
cieplutkiego puchowego gniazdka, które właśnie opuściła. Drzwi zaskrzypiały, kiedy je zaczęła
otwierać. Przed nią, aż do schodów, ciągnął się ciemny korytarz. Jane nigdy nie była dzieckiem
przesądnym, ale nagle stary dom w Ambergate, ze swoimi ciemnymi kątami, wydał jej się obcy
i nieprzyjazny. Zawahała się. Już miała pchnąć drzwi, mobilizując całą swoją odwagę, kiedy u
szczytu schodów usłyszała kroki.
Zza rogu wyłaniał się właśnie mężczyzna. Cofnęła się gwałtownie. Drzwi były zaledwie
uchylone, ale przez wąską szparę dostrzegła go wyraźnie, ponieważ trzymał świecę. Nie miała
wątpliwości, że nigdy wcześniej go nie widziała, w przeciwnym razie z pewnością by go
zapamiętała. Nie mógł być służącym i Jane przez chwilę nawet się zastanawiała, czy nie jest
zjawą, wytworem chorej wyobraźni, umysłu osłabionego brakiem jedzenia.
Odniosła wrażenie, że jest bardzo wysoki i ubrany ze swobodą, jaka przystoi tylko
mężczyźnie. Krawat miał rozluźniony, a biała rozpięta u góry koszula odsłaniała smagłą, silną
szyję. Pantalony obciskały muskularne uda, a w wypolerowanych do połysku wysokich butach
odbijał się płomień świecy. Jane wstrzymała oddech, patrząc na niego zafascynowana. Był
bardzo ciemnej karnacji, a czarne, jedwabiste włosy lśniły w słabym świetle. Luźny kosmyk
opadł mu na czoło i tajemniczy gość odgarnął go niecierpliwym ruchem ręki. Groźnie ściągnięte
brwi nadawały jego twarzy jeszcze bardziej surowy wyraz. Spojrzenie zamyślonych piwnych
oczu spoczęło na drzwiach Jane i dziewczyna cofnęła się jeszcze głębiej w cień, nie mając
wątpliwości, że została dostrzeżona. Przez dłuższą chwilę nieznajomy jak gdyby się wahał,
patrząc wprost na jej drzwi, po czym zniknął. Jedynym odgłosem, jaki usłyszała Jane, było ciche
trzaśniecie drzwi gdzieś dalej w korytarzu. W jakieś dziesięć minut później stwierdziła, że znów
79836443.004.png
się może poruszać, wobec tego dała nurka do łóżka, ze strachu całkowicie zapominając o
mękach głodu. Niestety jednak długo nie mogła zasnąć, przekonana, że mężczyzna, którego
zobaczyła, jest jakimś intruzem albo duchem. Nie mogła przy tym zdobyć się na to, żeby wyjść z
pokoju i szukać pomocy. Wreszcie zapadła w niespokojny sen i śniła o ciemnym nieznajomym,
który skradał się korytarzami Ambergate.
Obudziwszy się nazajutrz rano, stwierdziła, że odzyskała zarówno przytomność umysłu,
jak i apetyt.
- Dlaczego mama mi nie powiedziała, że mamy gościa? - zapytała przy śniadaniu,
nakładając sobie dwie porcje ked - geree - indyjskiego dania podawanego na gorąco,
składającego się z ryżu gotowanego z grochem, cebulą, jajkami, masłem i przyprawami. - W
nocy zobaczyłam na korytarzu mężczyznę i mało się nie przewróciłam o własną koszulę!
Lady Verey wymieniła spojrzenia z mężem, który odchrząknął, ale nie odezwał się
słowem.
- Nie mamy żadnych gości, kochanie - powiedziała, uśmiechając się do córki ze słodyczą. -
Musiało ci się to przyśnić. A jeśli będziesz przed spaniem jadła ser...
- Nie jadłam wczoraj kolacji i nic mi się nie przyśniło! - oświadczyła Jane z mocą, ale i tak
wiedziała, że jest na straconej pozycji. Na twarzy matki gościł łagodny, ale stanowczy uśmiech,
który świadczył o tym, że temat jest wyczerpany. Ojciec głośno szeleścił gazetą.
- Wiecznie z nosem w książce - powiedział krótko. - A to jest błąd. Nie trzeba jej pozwalać
tyle czytać. Tego wymaga zdrowy rozsądek.
Lady Verey obróciła słodko uśmiechniętą twarz w stronę małżonka.
- Masz rację, kochanie. Czy wybierasz się dziś do Penistone? Może Jane mogłaby pojechać
z tobą? Mam pewną sprawę do pani Marchment...
Mąż i żona ponownie wymienili znaczące spojrzenia.
- Simon jest już na koniu - podjęła z zadowoleniem lady Verey. - Sądzę, że nie będzie go
wiele godzin...
W ten sposób ani Jane, ani jej brat nie widzieli samotnego jeźdźca, który w jakieś dwie
godziny później jechał aleją lipową. I chociaż służba szeptała o dziwnym gościu, to jednak nikt
pod groźbą utraty pracy nie sprzeniewierzył się woli lady Verey i nie powiedział o nim ani Jane,
ani Simonowi.
- Co ci się śniło, Jane? - zapytała Sophia, kiedy lord Ve-rey przywiózł ją dwukółką. Nie
czekając na odpowiedź, ciągnęła: - Bo ja miałam bardzo dziwny sen: śnił mi się młody
mężczyzna, ale jaki przystojny... blondyn o niebieskich oczach, uroczy! Oświadczam... -
złożyła dłonie - że musi w przyszłości zostać moim mężem, i już!
- Nic mi się nie śniło - odparła bardzo stanowczo Jane. - Przez całą noc nie miałam
żadnych snów. - Zdecydowanie .odsunęła od siebie wizerunek mężczyzny na korytarzu. Była
przekonana, że nie spała, kiedy przechodził obok jej drzwi, a to, że śniła o nim później, nie
miało najmniejszego znaczenia.
79836443.005.png
Na twarzy Sophii odmalowało się rozczarowanie.
- Nie miałaś żadnych snów? To straszne, Jane! To znaczy, że zostaniesz starą panną.
Jane wzruszyła pulchnymi ramionami. Jakże jej matka ubolewała nad tą manierą!
- Wytłumaczono mi, że będzie lepiej dla mnie, jeśli nie wyjdę za mąż - powiedziała z ustami
pełnymi ciasta z dżemem. - Że nie nadaję się na uległą żonę dla nikogo.
Sophia już miała zaprzeczyć, jak przystało na lojalną przyjaciółkę, ale coś ją powstrzymało.
Bez wątpienia Jane była najlepszą z przyjaciółek, ale jednocześnie różniła się od wszystkich
innych dziewcząt...
- Może spotkasz człowieka, który nie będzie przywiązywał wagi do twoich dziwnych
pomysłów... - Urwała, rumieniąc się lekko. - Och, Jane, jestem przekonana, że znajdzie się
odpowiedni dla ciebie mężczyzna!
Jane nawet nie zadała sobie trudu, żeby podjąć rozmowę. Zrozumiała, że jeśli będzie
podkreślała swoją odmienność, to tylko postawi Sophię w niezręcznej sytuacji. A zresztą na-
stępne słowa przyjaciółki zamknęły wszelką na ten temat dyskusję.
Och, Jane - powiedziała smutno Sophia. - Ty musisz wyjść za mąż! Musisz! Bo co byś
innego robiła?
79836443.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin