Steel Danielle - Samotny Orzel.pdf
(
992 KB
)
Pobierz
Steel Danielle - Samotny Orzel
Steel Danielle
Samotny Orzeł
PROLOG
Grudzień 1974
Telefon zadzwonił w chwili, kiedy najmniej się go spodziewała,
śnieŜnego grudniowego popołudnia, niemal dokładnie trzydzieści
cztery lata po ich pierwszym spotkaniu. Trzydzieści cztery lata, niezwykłe lata. Spędziła z nim
dwie trzecie swojego Ŝycia. Kair miała pięćdziesiąt jeden lat, Joe — sześćdziesiąt trzy. I mimo
wszystkich swoich doświadczeń i dokonań wciąŜ wydawał się jej młody, był witalny,
energiczny, pełen niespoŜytych sił. Przypominał kometę uwięzioną w ludzkim ciele, ciągle
pędzącą przed siebie, przebijającą kosmos w drodze ku niewidzialnym celom. Nikt nie był tak
ekscytujący i olśniewający jak on, pojęła to w momencie, kiedy się spotkali i nigdy później nie
zmieniła zdania, chociaŜ nie zawsze rozumiała powody takiego stanu rzeczy. Ale juŜ wtedy,
trzydzieści cztery lata temu, stało się dla niej oczywiste, Ŝe jest kimś odmiennym od
wszystkich, kimś waŜnym, szczególnym, kimś jedynym w swoim rodzaju.
Wszedł jej w krew, stał się cząstką jej duszy. Nie zawsze naj
będziesz przyjemniejszą, ale niezmiennie bardzo waŜną.
Zdarzały się w tych latach konflikty i wybuchy, bywały wzloty
i upadki, wschody i zachody słońca, burze i cisza, zawsze jednak był dla niej Everestem,
Szczytem świata, punktem wszelkich odniesień,
miejscem, które za wszelką cenę pragnęła osiągnąć. Był teŜ wciąŜ nie do końca spełnionym
marzeniem, piekłem i niebem rozdzielanymi czasem męczarnią w czyśćcu. Był geniuszem,
człowiekiem pełnym skrajności.
Wzajemnie nadawali sens swojemu Ŝyciu, nadawali mu barwę
głębię, niekiedy zaś budzili w sobie bezgraniczny lęk, jednakŜe
z czasem i z wiekiem przychodziły spokój, akceptacja i wyrozumiała miłość. Zapłacili za nie
wysoką cenę.
Stanowili dla siebie największe wyzwanie, a jedno było, pod wieloma względami,
ucieleśnieniem największych obaw drugiego, lecz w końcu uzdrowili się wzajem, dopasowali
niczym dwa elementy układanki, które połoŜone obok siebie sprawiają pozór jedności.
Przez trzydzieści cztery wspólnie przeŜyte lata znaleźli coś, co staje się udziałem niewielu... po
burzach, wybuchach i uniesieniach znaleźli więź jedyną w swoim rodzaju: nauczyli się
magicznego tańca o krokach tak trudnych, Ŝe tylko wybrani mogą je opanować.
Joe był człowiekiem wyjątkowym, odmiennym od reszty ludzi
— widział sprawy niedostrzegalne dla innych, przedkładał samotność nad czyjeś towarzystwo i
zdołał wykreować wokół siebie niezwykły świat. Z rozmachem wizjonera stworzył nowy
przemysł, imperium, rozepchnął granice świata, poszerzył jego horyzonty w takim stopniu, jaki
uwaŜano za niemoŜliwy. Coś gnało go nieustannie, by tworzyć, łamać bariery, nieprzerwanie
iść coraz dalej i dalej.
Kiedy zadzwonił telefon, od trzech tygodni przebywał w Kalifornii i miał wrócić za dwa dni. Kate
juŜ od dawna nie obawiała się o niego, bo choć odchodził czasem, zawsze wracał, jak pory
roku i słońce. Gdziekolwiek był — pozostawał blisko niej, poniewaŜ jedynym, co prócz Kate
miało znaczenie dla Joego, były jego samoloty. Jak ona, stanowiły nierozdzielną cząstkę jego
istoty. Były mu niezbędne, w pewnym sensie nawet bardziej niŜ ona. Rozumiała to i
akceptowała, widząc w samolotach równie waŜną cząstkę osobowości Joego jak jego dusza i
oczy. Nauczyła się je kochać, bo w jakimś sensie były nim, elementem cudownej mozaiki,
której na imię Joe.
Rada z ciszy panującej w domu i urody świata otulonego za oknami pierzyną świeŜego
śniegu, pisała dziennik. Najwyraźniej straciła poczucie czasu, bo kiedy zadzwonił telefon,
odruchowo zerknęła na zegarek i stwierdziła ze zdumieniem, Ŝe juŜ szósta. Odgarnęła z czoła
pukiel ciemnorudych włosów i z uśmiechem podniosła słuchawkę. Była pewna, Ŝe dzwoni Joe,
Ŝe za chwilę usłyszy głęboki aksamitny głos, który z oŜywieniem zacznie relacjonować
wydarzenia dnia.
— Halo? — odezwała się, wyglądając przez okno. Rozciągał się za nim bajeczny widok.
święta będą cudowne, kiedy tylko ściągną do
domu dzieci. Dzieci... mają domy, kariery, nowych najbliŜszych... Jej świat kręcił się teraz tylko
wokół Joego. Tylko Joe w nim pozostał, tylko on zajmował to uprzywilejowane miejsce w
samym centrum duszy.
— Pani Allbright? — Głos nie naleŜał do Joego. W pierwszej chwili była rozczarowana, ale
zaraz powiedziała sobie, Ŝe to nic, Ŝe Joe zadzwoni za parę minut. Bo przecieŜ zawsze
dzwonił. Nastąpiła dłuŜsza pauza, jak gdyby męŜczyzna o znajomym skądinąd głosie zakładał,
iŜ domyśli się powodów jego telefonu. Tak, był nowym asystentem Joego, kiedyś z nim
rozmawiała. — Tu biuro pana Allbrighta. — Znów pauza i Kate, bez Ŝadnego konkretnego
powodu, pomyślała, Ŝe to Joe kazał swojemu pracownikowi zadzwonić, chociaŜ duchem
obecny jest przy niej, stoi tuŜ obok.
— Ja... jest mi bardzo przykro. Był wypadek.
StęŜała, jak gdyby nagą wyrzucono ją na śnieg.
Zrozumiała, zanim dotarł do niej sens wypowiedzianych słów. Wypadek... był wypadek...
nastąpił wypadek... długo czekała na dzień, w którym zabrzmią te słowa, potem o nich
zapomniała, poniewaŜ Joe był na ten swój czarnoksięski sposób nieśmiertelny.
Niezniszczalny, niepokonany, nieugięty. Gdy się poznali, oświadczył, Ŝe ma do dyspozycji sto
Ŝywotów i wykorzystał zaledwie dziewięćdziesiąt dziewięć, tak więc w zapasie pozostaje
jeszcze jeden.
— Po południu poleciał do Albuquerque — kontynuował głos i nagle Kate usłyszała, Ŝe w
pokoju donośnie tyka zegar, tyka tak samo jak czterdzieści lat temu, kiedy przyszła matka,
Ŝeby powiedzieć jej o śmierci ojca. Tykanie było dźwiękiem, jaki wydaje uciekający czas, było
spadaniem w bezdenną otchłań... wierzyła, Ŝe nigdy więcej nie stoczy się w tę otchłań, Ŝe Joe
jej na to nie pozwoli. — Oblatywał prototyp. — Głos w słuchawce wydał się Kate chłopięcy.
Dlaczego to Joe nie dzwoni? Po raz pierwszy od wielu lat przeraŜenie ścisnęło ją swymi
szponami. — Samolot eksplodował.
Te ostatnie słowa poraziły ją jak bomba.
— Nie.., ja... to nie mogło się wydarzyć... to niemoŜliwe... wykrztusiła, a potem zastygła z
przeraŜenia. Wiedziała juŜ wszystko, nie musiał niczego dodawać. Wokół niej obracały się w
ruinę ściany jej bezpiecznego świata. — Tylko proszę nie mówić, Ŝe...
Zapadła długa chwila ciszy, potem młody asystent Joego, który jako jedyny znalazł w sobie
dość odwagi, aby zadzwonić do Kate, dodał:
— Rozbił się nad pustynią.
Kate zamknęła oczy. Nie było Ŝadnego wypadku, pomyślała. Ten telefon to urojenie. Joe by
tego nie zrobił. Był za młody, Ŝeby mogło mu się przydarzyć coś takiego. Ona była za młoda,
Ŝeby zostać wdową. A przecieŜ znała tyle kobiet opłakuj ących stratę swych męŜów
oblatywaczy. Joe je zawsze odwiedzał... A oto teraz dzwoni ten rnlokos... ten dzieciak... który
nie ma pojęcia, kim był dla niej be lub teŜ kim ona była dla niego. Skąd jednak mógłby
wiedzieć? Znał tylko budowniczego imperium. Człowieka-legendę. Nigdy nie dowie się o nim
tego wszystkiego, czego ona uczyła się przez pół Ŝycia.
— Czy zbadano wrak? — zapytała drŜącym głosem, dochodząc do wniosku, Ŝe chyba nie, bo
gdyby ktoś to zrobił, z pewnością znalazłby Joego, ten zaś otrząsnąłby się z kurzu, roześmiał i
kazał się zawieźć do najbliŜszego telefonu, z którego mógłby do niej zadzwonić.
Młody człowiek na drugim końcu linii nie chciał mówić, Ŝe eksplozja w powietrzu rozświetliła
niebo jak erupcja wulkanu czy teŜ
— by posłuŜyć się porównaniem uŜytym przez pilota, który lecąc znacznie wyŜej, obserwował
próbę — jak zrzucona na Hiroszimę bomba atomowa. Po Joem pozostało tylko nazwisko.
— Nie mamy złudzeń, pani Allbright... Najserdeczniejsze wyrazy współczucia. Czy mógłbym
coś dla pani zrobić?
Milczała, niezdolna znaleźć właściwe słowa. A pragnęła tylko powiedzieć, Ŝe Joe jest tu, przy
niej, i zawsze będzie. Nikt i nic nie zdoła go jej odebrać.
— Ktoś z biura zadzwoni do pani później w... w... mhm... sprawach organizacyjnych — rzekł z
zakłopotaniem młody człowiek. Kate w milczeniu skinęła głową i odłoŜyła słuchawkę. Nie
miała nic więcej do powiedzenia, nie mogła powiedzieć nic więcej. Spojrzała na śnieg za
oknem i zobaczyła Joego, stał tuŜ obok niej, jak zawsze. Wyglądał tak samo jak wtedy, kiedy
się poznali, bardzo dawno temu.
ChociaŜ ogarniała ją panika, wiedziała, Ŝe musi być silna, musi pozostać tą kobietą, którą
stała się dzięki niemu. Tego by po niej oczekiwał. Nie mogła dopuścić, by znowu ogarnęły ją
mroki, by
zawładnął nią lęk, z którego wyleczyła ją miłość do niego. Zamknęła oczy i kilkakrotnie
wymówiła jego imię.
Joe... Joe... nie odchodź... jesteś mi potrzebny — wyszeptała czując, jak po policzkach
spływają jej łzy.
„Jestem tutaj, Kate. Nigdzie nie idę, przecieŜ wiesz.”
Głos był mocny, spokojny i tak rzeczywisty, iŜ ogarnęła ją pewność, Ŝe słyszy go naprawdę.
Joe nigdy jej nie opuści, chociaŜ robi to, co musi zrobić, jest tam, gdzie pragnie być, w jakichś
swoich własnych niebiosach, które mu były pisane... tak samo, jak były mu pisane wszystkie
te lata jej miłości.
Mocarny. NiezwycięŜony. Wolny.
Nie mogła tego zmienić Ŝadna eksplozja, nic nie mogło go jej odebrać. Był ponad takie
błahostki, był zbyt wielki, Ŝeby umrzeć. Musiała raz jeszcze dać mu wolność, aby mógł
wypełnić swoje przeznaczenie. Miał to być — ze strony ich dwojga ostateczny dowód odwagi.
Nie potrafiła wyobrazić sobie Ŝycia bez Joego, ale kiedy spojrzała
w mrok, zobaczyła, Ŝe Joe oddala się od niej, potem przystaje, śle jej uśmiech... Był tym
samym męŜczyzną co zawsze, tym samym męŜczyzną, którego obdarzyła miłością i którego
kochała od tylu lat.I który od tylu lat ją kochał.
Dom wypełniła otchłanna cisza, Kate zaś długo w noc wspominała chwilę, kiedy się poznali.
Miała wtedy siedemnaście lat, a on był młody, olśniewający i pełen mocy. Ta chwila odmieniła
jej Ŝycie, właśnie wtedy — kiedy spojrzała nań po raz pierwszy — rozpoczął się taniec...
ROZDZIA£ I
Kate Jamison pierwszy raz spotkała Joego na balu debiutantek
w grudniu 1940 roku, trzy dni przed BoŜym Narodzeniem. Razem
z rodzicami przyjechała na tydzień z Bostonu do Nowego Jorku
— mieli zrobić zakupy świąteczne, spotkać się z przyjaciółmi, a przede
wszystkim wziąć udział w owym balu, Kate bowiem była przyjaciółką
młodszej siostry debiutantki. Udział siedemnastoletniej panny w podobnej imprezie nie był
rzeczą zwykłą, poniewaŜ jednak Kate była nad
wiek dojrzała i oszałamiająco piękna, gospodarze nie zawahali się
z wystosowaniem zaproszenia.
Salę, do której wkroczyła Kate pod ramię z ojcem, wypełniali niezwykli doprawdy ludzie: głowy
państw, osobistości ze świata polityki, damy i matrony, a poza tym tak wielu przystojnych
młodzieńców, Ŝe moŜna by z nich wystawić armię. Zawitali wszyscy liczący się przedstawiciele
nowojorskiej socjety, prócz tego zaś pojawiło się sporo gości z Bostonu i Filadelfii, w sumie
siedemset osób, obsługiwanych w sali balowej i ogrodzie — przez ponad stu wyfraczonych
kelnerów. Wszystko to składało się na olśniewający kalejdoskop pięknych kobiet i
przystojnych męŜczyzn, wytwornych sukien, klejnotów i fraków.
Gość honorowy — drobna jasnowłosa dziewczyna w kreacji od Schiaparellego — stojąc w
towarzystwie rodziców witała przybyWających, a czyniła to z ogromnym przejęciem, poniewaŜ
ten dzień, dzień, w którym oficjalnie rozpoczynała Ŝycie towarzyskie, był w jej przekonaniu
najwaŜniejszym z wszystkich dotychczasowych. Wyglądała jak porcelanowa laleczka.
Kate była znacznie bardziej uderzającej urody: wysoka i szczupła, miała ciemnokasztanowe
włosy wdzięczną falą spływające na ramiona, kremową cerę i nienaganną figurę, a podczas
gdy debiutantka witała gości z dystynkcją i powściągliwością, Kate zdawała się emanować silą
witalną, wręcz tryskać energią. Przedstawiana przez rodziców znajomym, patrzyła im prosto w
oczy z promiennym uśmiechem. Było w jej wyglądzie, kształcie ust coś, co sygnalizowało, Ŝe
lada chwila zaŜartuje albo teŜ powie jakąś rzecz waŜną i godną zapamiętania. Odnosiło się
wraŜenie, iŜ pragnie obdarzyć wszystkich cząstką swej triumfującej młodości, Ŝe pochodzi z
innego świata i jest jej pisana wielkość. W kaŜdym, nawet najlepszym towarzystwie wyróŜniała
ją uroda, inteligencja i dowcip. W domu zawsze skora do figlów i snucia najbardziej
szaleńczych planów, stanowiła dla rodziców niewyczerpane źródło radości i rozrywki. Przyszła
na świat dopiero po dwudziestu latach ich małŜeństwa, ale ojciec zwykł mawiać, Ŝe długie
oczekiwanie opłaciło się z nawiązką, matka zaś oburącz podpisywała się pod jego opinią.
Uwielbiali Kate, była centrum ich świata.
Dzieciństwo upływało jej beztrosko; pochodząc z bardzo zamoŜnej rodziny, znała tylko
dostatek i zabawę. Jej ojciec, dziedzic znamienitego bostońskiego rodu, poślubił jeszcze od
siebie bogatszą Elizabeth Palmer, a obje familie uznały mariaŜ za idealny. Ojca Kate wielce
powaŜano w kręgach finansjery za trzeźwe sądy i mądre inwestycje, ale podczas krachu w
1929 roku i jego strąciła w otchłań niepowstrzymana lawina bankructw, rozpaczy i beznadziei.
Na szczęście, z inicjatywy rodziny Elizabeth, w intercyzie został zawarty zapis o odrębności
majątkowej, dzięki czemu ostroŜnie zarządzana przez krewnych Elizabeth fortuna nie doznała
podczas krachu prawie Ŝadnego uszczerbku.
John Barrett natomiast swoją stracił w całości. Elizabeth robiła wszystko co w ludzkiej mocy,
aby pomóc mu otrząsnąć się z szoku i ponownie stanąć na nogi, lecz uczucie hańby
doszczętnie zburzyło fundamenty jego świata. Trzech z jego najpowaŜniejszych klientów i
najbliŜszych przyjaciół popełniło samobójstwo kilka miesięcy po bankructwie; załoŜony
przezeń bank upadł jeszcze wcześniej; John aby stoczyć się na samo dno rozpaczy,
potrzebował dwóch lat.
Kate rzadko widywała go w tym okresie. Oszańcował się w sypialni na górze, z nikim nie
spotykał, prawie nigdy nie wychodził. ¯ yjąc jak nieprzystępny, opryskliwy pustelnik
rozchmurzał twarz tylko wtedy, kiedy sześcioletnia podówczas Kate przynosiła mu cukierka
lub swój rys nek. Jak gdyby Wyczuwając intuicyjnie, Ŝe zagubił się w labiryncie Własnej
rozpaczy, usiłowała wywabić go na światło dzienne, jej próby jednak kończyły się fiaskiem i w
końcu nawet przed nią drzwi pokoju ojca zamknęły się na klucz, a matka przypieczętowała
sprawę kategorycznym zakazem wchodzenia na górę. Nie chciała, by choćby przypadkiem
Kate ujrzała pijanego, nieogolonego i zaniedbanego ojca, który potrafił przesypiać całe dni.
John Barrett odebrał sobie Ŝycie we wrześniu 1931 roku, niemal dwa lata po krachu; jedynym
pocieszeniem dla jego Ŝony i córki mogło być to, Ŝe naleŜą do niewielkiego grona
szczęśliwców, którzy w tych latach niepewności nie muszą się martwić o swoje
bezpieczeństwo finansowe.
Kate na zawsze zapamiętała tę chwilę, gdy dowiedziała się o śmierci ojca. Z ulubioną lalką w
ręku siedziała wówczas w pokoju dziecinnym pijąc czekoladę. Kiedy tylko weszła matka, dla
Kate natychmiast stało się jasne, Ŝe nastąpiło coś strasznego. A potem Elizabeth, bez płaczu
ani histerii, oznajmiła spokojnie i rzeczowo, Ŝe tata Kate poszedł do nieba i będzie teraz
mieszkać blisko Pana Boga. Kate poczuła, Ŝe wali się na nią cały świat: upuściła lalkę, z
przechylonej w bezwładnej dłoni filiŜanki pociekla na podłogę gorąca czekolada. Zrozumiała,
iŜ w jej ¯ yciu zaszła nieodwracalna zmiana.
Podczas pogrzebu Kate stała spokojnie i uroczyście, a z dobiegających jej uszu strzępków
rozmów zrozumiała jedynie to, Ŝe tata odszedł, bo był zbyt smumy... zrozpaczony.,, nigdy nie
doszedł do siebie.., zastrzelił się... zaprzepaścił majątki kilku klientów.., dobrze się stało, Ŝe
nie zarządzał równieŜ fortuną Elizabeth,..
Z pozoru dla Kate i Elizabeth niewiele się od tego momentu Zmieniło — mieszkały w tym
samym domu, widywały tych samych jzdzi, Kate chodziła do tej samej szkoły, a tuŜ po śmierci
ojca tflzpoczęła naukę w trzeciej klasie.
Ale przez wiele miesięcy towarzyszyło jej uczucie oszołomienia. Oto bowiem człowiek, którego
tak kochała, starała się naśladować, ktoremu bezgranjcznj ufała, człowiek, który poza nią nie
widział SWlata, oto ten człowiek odszedł — bez uprzedzenia, wyjaśnienia, bez jakiegokolwiek
zrozumiałego dla niej powodu. PoniewaŜ zaś zrozpaczona Elizabeth na kilka miesięcy niemal
całkowicie zniknęła z Ŝycia córki, Kate miewała wraŜenie, iŜ straciła nie tylko ojca, lecz oboje
rodziców.
Zarządzanie tym, co pozostało z majątku Johna, Elizabeth powierzyła bliskiemu przyjacielowi
rodziny, bankierowi Clarke”owi Jamisonowi. On teŜ wyszedł z krachu bez szwanku. Był
spokojnym, miłym i solidnym człowiekiem, jego Ŝona umarła na gruźlicę dwa lata wcześniej,
nie miał dzieci. Dziewięć miesięcy po śmierci Johna oświadczył się Elizabeth, został przyjęty, a
niespełna pół roku później poślubił ją podczas kameralnej uroczystości, której zaokrąglonymi
powaŜnymi oczyma przypatrywała się Kate.
Lata pokazały, Ŝe wychodząc za Clarke”a, Elizabeth podjęła mądrą decyzję. Powodowana
szacunkiem dla pamięci zmarłego męŜa, nigdy nie wyznała tego w gronie osób trzecich, ale
była z Clarkiem bodaj jeszcze szczęśliwsza niŜ z Johnem. Pasowali do siebie, mieli podobne
zainteresowania, poza tym zaś Clarke rychło zaczął darzyć Kate prawdziwym uwielbieniem,
niemal religijną czcią, usiłując z całego serca zastąpić jej utraconego ojca. Był
najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, kiedy zdołał tego dokonać, a w oczach Kate znowu
zapłonęły figlarne ogniki. Potem, po przedyskutowaniu sprawy w ro— dzinnym gronie,
oficjalnie zaadoptował dziesięcioletnią wówczas Kate. Dziewczynka zrazu Ŝywiła obawę, Ŝe
godząc się na to, uchybi pamięci ojca, jednakŜe w dniu kiedy miano dopełnić formalności,
wyznała Clarke”owi, iŜ o niczym innym nie marzyła tak mocno. Rodzony ojciec zaczął
wymykać się z Ŝycia Kate, kiedy miała zaledwie sześć lat, i to właśnie Clarke zagwarantował
przybranej córce niezbędną do prawidłowego rozwoju emocjonalną stabilność. Niczego jej nie
odmawiał, mogła na nim polegać w kaŜdej wyobraŜalnej i niewyobraŜalnej sytuacji.
Stopniowo zapominała, Ŝe nie jest jej biologicznym rodzicem, a o prawdziwym ojcu, który
odsuwał się coraz dalej z tych obszarów pamięci, gdzie wszystko jest wyraźne, myślała tylko w
nieczęstych chwilach powaŜnej zadumy. I robiła co w jej mocy, Ŝeby jak najrzadziej myśleć o
tym strasznym momencie, gdy usłyszała o jego śmierci. Wolała, by drzwi do tego
wspomnienia pozostawały zamknięte.
Charakter jej to ułatwiał. Nie naleŜała do osób samobiczujących się rozpaczą, skłonnych do
smętnego rozpamiętywania przeszłości. Wolała cieszyć się Ŝyciem i dawać radość innym,
przede wszystkim nowemu ojcu, który w ciągu dziewięciu lat stał się prawdziwym i jedynym
tak naturalnie i bezboleśnie, Ŝe Kate całkowicie przestała o tym myśleć. Ona zaś w kaŜdym
moŜliwym sensie juŜ dawno temu stała się jego córką.
Clarke Jamison był szanowanym bostońskim bankierem, pochodził z dobrej rodziny, studiował
w Harvardzie i był niezmiernie rad ze swojego Ŝycia, w szczególności zaś z tego, Ŝe poślubił
Elizabeth i adoptował Kate. UwaŜał — a wszyscy znajomi podzielali tę opinię
— Ŝe do szczęścia nie brakuje mu niczego. Dokładnie to samo mogła o sobie powiedzieć
Elizabeth. Wydając w czterdziestym roku Ŝycia córkę na świat, spełniła swe największe
marzenie i od tego momentu wszystkie nadzieje wiązała z Kate. Baczyła, by mimo swego aŜ
nadto czasem Ŝywego usposobienia, Kate nabierała nienagannych manier, aby umiejętnie
potrafiła wykorzystywać to wszystko, czym obdarował ją los. Potem, po ślubie z Clarkiem,
oboje traktowali Kate jak małą dorosłą kobietę, włączali ją w swe Ŝycie i zabierali w rozliczne
podróŜe za granicę: kaŜdego lata bywała w Europie, a jako szesnastolatka odwiedziła
Singapur i Hongkong.
Zgromadziła zatem znacznie więcej doświadczeń niŜ jej rówieśnice i gdy teraz sunęła
pomiędzy gośćmi, sprawiała wraŜenie prawdziwej młodej damy, nie zaś podfruwajki, za jaką
naleŜałoby ją uwaŜać z racji wieku. Dostrzegało się natychmiast naturalność jej zachowania,
całkowitą swobodę, z jaką podejmowała rozmowy na wszystkie moŜliwe tematy. Nic jej nie
peszyło i nic nie zbijało z tropu. Delektowała się Ŝyciem.
Większość dziewcząt wyglądała prześlicznie w pastelowych lub jaskrawych sukniach
balowych — kolor biały był bowiem zarezerwowany dla gościa honorowego — Kate jednak
wyróŜniała się i pod tym względem. Lodowoniebieska atłasowa suknia kupiona w ParyŜu
poprzedniego roku, nie przyozdobiona Ŝadnymi falbankami czy koronkarni, trzymająca się na
ramiączkach cienkich jak pajęczyna, zdawała się spływać z niej nizym woda, podkreślając jej
nienaganną figurę. Spod kunsztownych pukli przebłyskiwały co chwila kolczyki z
akwamarynów i brylancików, leciutko przypudrowana skóra zachowywała swą naturalną
bladoróŜaną barwę, z którą olśniewająco kontrastowała czerwień warg. Elegancja Kate była
równie kobieca jak jej zachowanie.
Powoli sunąc pod rękę z ojcem śmiała się z jego Ŝarcików, Elizabeth zaś, idąca tuŜ za nimi,
przystawała co pięć sekund, Ŝeby pogwarzyć z przyjaciółmi. Kilka minut później w grupie
młodych ludzi płci obojga Kate dostrzegła siostrę debiutantki, przyjaciółkę, która zaprosiła ją
na bal, odbiegła więc od ojca, rzucając na poŜegnanie, Ŝe zobaczą się później. Clarke
Jamison odprowadzał córkę spojrzeniem wyraŜającym bezgraniczną dumę: zapewne sama
nie zwróciła na to uwagi, kiedy jednak przeciskała się przez tium, wszystkie głowy odwracały
się w jej stronę. Kilka sekund później rozprawiała Ŝywo z nowym towarzystwem, a kaŜdy
chłopiec na sali wpatrywał się w nią cielęcym spojrzeniem. Ciarke pomyślał, Ŝe pragnienie
Ŝony, aby za parę lat Kate znalazła godnego siebie kandydata, zostanie zrealizowane bez
najmniejszego trudu.
Elizabeth zaś, szczęśliwa z Clarkiem w kaŜdej chwili ich dziesięcioletniego małŜeństwa,
takiego samego szczęścia pragnęła dla córki, ale Clarke łatwo ją przekonał, Ŝe najpierw Kate
musi zdobyć odpowiednie wykształcenie. Szkoda, oświadczył, marnować jej wrodzoną
inteligencję, choć, rzecz oczywista, studia wcale nie muszą oznaczać, Ŝe po ich ukończeniu
podejmie pracę. Niemniej dyplom to dyplom. Przez całą zimę zatem Kate, niezmiernie
podekscytowana perspektywą pójścia w przyszłym roku na studia, wysyłała papiery do
Wellesley, Radcliffe, Vassar, Barnard i innych, znacznie — z jej punktu widzenia — mniej
pociągających college”ów. Z racji harvardzkich studiów ojca numerem jeden było Radcliffe.
Wraz z całym towarzystwem Kate przepłynęła z sal recepcyjnych do balowej; zamieniała po
parę słów ze znajomymi dziewczętami, była przedstawiana tuzinom młodzieńców, z których
wielu dołączało do orszaku ciągnącego się za nią niczym welon panny młodej. Gdy rozpoczęły
się tańce, młodzieńcy owi odbijali sobie Kate z takim zapałem, Ŝe niekiedy podczas jednego
trzykrotnie zmieniała partnerów. Bawiło ją to, lecz zachowywała się powściągliwie.
Stała przy bufecie, rozmawiając ze znajomą, która opowiadała jej o pierwszym roku swej
nauki w Wellesley, gdy podniosła głowę, by po
sekundzie stwierdzić ze zdumieniem, Ŝe się na niego gapi. Był bardzo wysoki, miał szerokie
bary, płowe włosy i rzeźbione rysy... i... tak, był Znacznie starszy niŜ większość młodzieńców z
Plik z chomika:
ssaaggaa
Inne pliki z tego folderu:
Steel Danielle - Zupelnie obcy czlowiek.pdf
(1177 KB)
Steel Danielle - Zoja.pdf
(1690 KB)
Steel Danielle - Zatrzymane chwile.pdf
(1903 KB)
Steel Danielle - Zadza przygód.pdf
(1240 KB)
Steel Danielle - Wysluchane modlitwy.pdf
(1196 KB)
Inne foldery tego chomika:
Sabatini Rafael
Sacher-Masoch Leopold Von
Sade Donatien Alphonse Francois De
Sady Wojciech
Sagan Carl
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin