Harper Madeline - Tym razem na zawsze.pdf

(670 KB) Pobierz
This Time Forever
Madeline Harper
TYM RAZEM NA ZAWSZE
(This Time Forever)
 
ROZDZIAŁ 1
Kayla Hartwell spóźniała się. Przechodziło to w stan
chroniczny, który nasilał się w trakcie tej jazdy przez cały
kraj.
Między zachodnim i południowym wybrzeżem Stanów
było tak wiele nęcących widoków, tak wiele do zobaczenia,
tyle rozwidlających się dróg. Tydzień, który przeznaczyła na
tę podróż, przeciągnął się do dziesięciu dni, a ona jeszcze nie
dotarła do celu.
Już trzykrotnie dzwoniła do biura prawnika ciotki, aby
zmienić termin spotkania. Każdy następny telefon wprawiał ją
w coraz większe zakłopotanie. Nie chciała jeszcze raz
dzwonić, ale chyba będzie musiała. Już i tak była bardzo
spóźniona, a do przebycia miała jeszcze ponad trzydzieści
kilometrów.
Nie powinnam się zatrzymywać w Salem, pomyślała. To
tylko kolejna historyczna miejscowość, jedna z wielu w tych
stronach. Ale ponieważ pochodziła z Kalifornii, gdzie
„historyczny znaczyło z reguły kilkudziesięcioletni, ciągle
miała ochotę na zwiedzanie prawdziwych zabytków.
Salem zaciekawiło ją również z innego powodu.
Nigdy nie fascynowany „ją czarownice, a tym bardziej
muzea czarownic. Ale po lunchu w Hawthorne Hotel doszła
do wniosku, że może sobie pozwolić na krótką wycieczkę.
Bardzo krótką. Przecież Muzeum Czarownic znajdowało się
naprzeciwko hotelu.
Mieściło się w budynku sprawiającym wrażenie na poły
gotyckiego, na poły romańskiego i, sądząc po tłumie
oczekującym na wejście, było najwyraźniej dużą atrakcją
turystyczną. Nie cierpiała kolejek i chciała już zrezygnować,
gdy usłyszała fragment intrygującej rozmowy.
– To przygnębiające – mówiła jakaś kobieta. – Wszyscy ci
313167213.002.png
niewinni ludzie skazani na śmierć. I za co? Przecież
czarownice nie istnieją.
– Może i tak – odparła jej sąsiadka z błyskiem w oku.
– A może nie – dorzucił jej mąż.
– Ja w każdym razie w to nie wierzę – oświadczył kolejny
rozmówca.
– To dlaczego stoi pan w kolejce?
– Po prostu z ciekawości.
Usłyszawszy to Kayla dołączyła do oczekujących. Również
była ciekawa.
Godzina spędzona w muzeum tylko wzmogła tę ciekawość.
Kayli nie mieściło się w głowie, że niecałe trzysta lat temu
dziewiętnaścioro mężczyzn i kobiet zostało powieszonych w
Salem. Było to znacznie bardziej fascynujące, niż się
spodziewała. Nie tylko fascynujące. Intrygujące i zatrważające
również.
W samochodzie spojrzała na zegarek. Postanowiła, że
przejedzie jeszcze Trasą Pamięci, ale nie może sobie pozwolić
na kolejne postoje.
Skąd miała wiedzieć, że trasa wiedzie obok Domu Siedmiu
Szczytów? Zamierzała tylko zwolnić i rzucić okiem. Doszła
jednak do wniosku, że powinna zatrzymać się na kilka minut.
Oto ten legendarny, dumnie wznoszący się gmach, z
szarymi szczytami malującymi się na tle błękitnego nieba.
Kayla pospieszyła do wnętrza z grupą turystów.
Przewodnik inteligentnie powiązał fakty historyczne z
powieścią Hawthorne’a. Dom był piękny, ale Kayla wyszła z
niego z uczuciem niepokoju, którego nie mogła się pozbyć.
Znów czarownice, stwierdziła w duchu ponuro. Opowieść
Hawthorne’a nawiązywała do procesów w Salem w 1692
roku, kiedy to niewinny mężczyzna został oskarżony o czary,
tylko dlatego żeby pułkownik Pyncheon mógł przejąć jego
313167213.003.png
majątek.
Kayla uruchomiła samochód i włączyła ogrzewanie. Drżała.
Czy sprawiła to pogoda, czy myśli wywołane niedawną
podróżą w przeszłość?
Książka przynajmniej zakończyła się szczęśliwie. Po
wiekach rodziny pułkownika i jego ofiary połączyły się. Kayla
włączyła światła i z niepokojem patrzyła w zapadający mrok.
Niestety, jej wypad w świat czarownic z Salem wpłynie na
teraźniejszość. Spóźni się na spotkanie z Benem
Montgomerym. Naprawdę miała wyrzuty sumienia, zwłaszcza
że odwołała poprzednie spotkania.
Będzie zły, przypuszczała, lecz grzeczny. Odpędziwszy
myśli o Salem i czarownicach, Kayla skoncentrowała się na
osobie prawnika. Ich korespondencja była tak sztywna i
formalna, że mogła go sobie niemal wyobrazić: chudego i
przygarbionego, w okularach w rogowej oprawie, łysiejącego i
w lekko zalatującym stęchlizną ubraniu, ale szarmanckiego.
No cóż, będzie musiała stawić mu czoło, uprzejmie
przeprosić, wziąć klucze do domu ciotki i udać się tam.
Chyba że pan Montgomery zmęczył się oczekiwaniem i
poszedł do domu na herbatę.
Nagle zobaczyła zieloną tablicę z białym, dobrze
widocznym napisem: New Sussex, Massachusetts. Liczba
mieszkańców: 9621.
– Od dziś 9622 – powiedziała na głos Kayla i uśmiechnęła
się.
Benjamin Montgomery odepchnął krzesło od biurka i
spojrzał na zegarek, a później na terminarz. Kayla Hartwell
miała tu być o czwartej. Dochodziła piąta, a ona tym razem
nawet nie raczyła zadzwonić.
Podniósł swoje metr dziewięćdziesiąt z krzesła, przeciągnął
się i opuścił rękawy koszuli. Był zirytowany, mimo iż
313167213.004.png
przypomniał sobie, że jego klientka pochodzi z Kalifornii i
zapewne nie ma nawyku punktualności. Wynikało to z jej
dotychczasowego zachowania.
– Długo jeszcze posiedzisz? – W drzwiach stała sekretarka,
Theresa Fiore, zapinając płaszcz i wkładając rękawiczki.
– Trudno powiedzieć, Terrie. Czekam na panią Hartwell.
Ben podszedł do okna i wyjrzał. Ulica była spokojna i
pusta.
– Mam nadzieję, że nie miała wypadku.
– Może po prostu utknęła w korku. Gdzieś tam są godziny
szczytu, choć nie domyśliłbyś się tego, sądząc po ulicach New
Sussex – odparła. – Czy mam zostać?
– Ależ nie. Idź do domu. Andy i dzieciaki pewnie już cię
wyglądają.
– Mam nadzieję, że zaczęli szykować kolację. Dziś kolej na
nich. – Terrie owinęła szalik wokół szyi. – Do zobaczenia
rano, szefie.
Ben kiwnął głową i pomachał do pleców Terrie, a jego
myśli zaprzątnęła Kayla Hartwell. Ta nieznajoma i dotychczas
nie widziana klientka zaintrygowała go, choć uosabiała to,
czego zawsze unikał – brak poczucia odpowiedzialności. Bez
wątpienia, gdy ją pozna, zareaguje tak jak zawsze. Do tego
czasu pozwoli sobie na błądzenie myślami wokół nieznanego,
co nie zdarzało mu się zbyt często.
Tymczasem Terrie wyszła, a Ben nie przejął się tym, że
nawet nie powiedział jej „do widzenia. W ciągu dziesięciu lat
pracy w biurze, a nawet wcześniej, gdy jeszcze spotykała się z
Andym, Terrie stała się niemal członkiem rodziny.
Ben i Andy Fiore chodzili razem do szkoły średniej,
występowali w zwycięskich zespołach koszykówki i piłki
nożnej, a od czasu do czasu wciąż jeszcze grywali we dwójkę.
W New Sussex w ciągu tych lat niewiele się zmieniło.
Chwilami Ben bolał, że tak było, ale coraz łatwiej
313167213.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin