Hoffmann Kate - Spadająca gwiazda.pdf

(315 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ PIERWSZY Koziorożec
KATE HOFFMANN
Spadająca gwiazda
Shooting Stars
Cykl: Zapisane w gwiazdach/Written In The Stars
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W piwnicy z winami panował chłodny półmrok. Grube kamienne mury i
solidny strop sprawiały, że przez okrągły rok temperatura ukrytego pod
wzgórzem pomieszczenia utrzymywała się na tym samym niskim poziomie.
Przez maleńkie drewniane okienka wpadało szare światło poranka,
ukazując chmury kurzu wzbijanego przez stopy Spencera Reida. Była to jego
ulubiona pora dnia, bo mógł sobie niespiesznie pospacerować między rzędami
ogromnych beczek z dębowego drewna, wypełnionych dojrzewającym winem.
Żeby dostać się do swojego biura, które mieściło się w odległym krańcu budynku,
wcale nie musiał schodzić do piwnic, jednak ta przechadzka napawała go miłym
poczuciem, że sukces jest już blisko.
Jeden koniec obszernego pomieszczenia zajmowały półki zastawione
baryłkami wina z ostatnich zbiorów. Merlot z ubiegłego roku został już rozlany
do butelek i czekał na swoją kolej w innej piwnicy. Reid wiązał z nim spore
nadzieje. Miał zamiar dowieść, że w połowie należąca do niego Winnica
Spadającej Gwiazdy produkuje nie tyle dobre, co doskonałe wina.
Drugi koniec pomieszczenia zajmowało stanowisko kipera. Przy starym
dębowym stole czekał już Alberto Castillo. Spencer zwolnił, gdy dostrzegł na
stole otwartą butelkę. Wiedział, że to merlot z rocznika 98 i przeczuwał, co go
czeka. Alberto, z którego zdaniem zazwyczaj bardzo się liczył, już od trzech
miesięcy zażarcie przekonywał, że należy wypuścić wino na rynek, ale Spencer
wciąż uważał, że jest na to jeszcze za wcześnie. Był pewien, że właśnie to wino
odmieni opinię o Spadającej Gwieździe. Niczym ojciec, który boi się puścić
dziecko na pierwszy samotny spacer, odwlekał tę chwilę w nieskończoność.
– Jest gotowe – oznajmił krótko Alberto. Spencer z łatwością odgadywał
jego myśli.
Dwa tysiące skrzynek wina po siedem dolarów za butelkę na razie nie
przynosiło nic poza większą ilością kurzu w piwnicy. Jednak przechowywanie
wina przez okres leżakowania było ryzykownym przedsięwzięciem i Spencer
chciał mieć pewność, że nadeszła właściwa chwila.
– Zaraz skosztuję – obiecał, gdy Alberto opuszczał już piwnicę.
Winiarnia była w jego rodzinie od lat siedemdziesiątych, gdy jego rodzice
zawiązali spółkę z Joem i Sophią Santinimi i wspólnie kupili winnicę w Sonoma
Valley. W tamtych czasach gromadzili się tu hippisi, a wina kalifornijskie dopiero
zyskiwały swoją markę. David Reid miał talent marketingowy, a Joe Santini
wiedział wszystko o produkcji wina, więc dość szybko wypuścili na rynek
całkiem niezłe Cabernet. Od tej chwili winiarnia przynosiła stały dochód, ale
Spencer wiedział, że tkwi w niej o wiele większy potencjał.
Teraz rodzice Spencera przeszli na emeryturę i przeprowadzili się do
133398989.001.png
Arizony, by być bliżej wnuków i swej starszej córki. Joe Santini zmarł rok przed
przeprowadzką Reidów i teraz Sophia zarządzała drugą połową spółki. Spencer
nie uważał jej jednak tylko za wspólniczkę. Była przyjaciółką, zastępczą matką i
wspaniałą nauczycielką. Pamiętała też czasy, kiedy Spadająca Gwiazda była
jedynie odległym marzeniem, jej osoba łączyła więc teraźniejszość z
przeszłością.
Uczynił krok w kierunku stołu, na którym stała samotna zielona butelka i
pusty kieliszek. Według wszelkich prawideł sztuki, Alberto otworzył wino
godzinę wcześniej, żeby pozwolić mu odetchnąć. Spencer chwycił kieliszek i
butelkę i głęboko się zamyślił. Był zbyt zdenerwowany, by od razu dokonać
oceny trunku. Czy wino spełni jego oczekiwania? Czy inwestycja w beczki z
francuskiego dębu się opłaci? A może będzie to kolejne zwykłe wino z kolejnej
zwyczajnej winnicy?
Spencer przechylił butelkę, ale wielka chwila została przerwana
nietypowym w winiarni dźwiękiem. Zaczął czujnie nasłuchiwać. W piwnicach, w
których przechowuje się wino, dźwięki zawsze są zniekształcane przez echo, ale
to, co przed chwilą do niego dotarło, brzmiało jak szczekanie psa. Za chwilę
usłyszał również stukot psich pazurów na kamiennej posadzce. Po chwili od
strony beczek nadbiegł niewielki, biały, puchaty piesek i zaczął zapamiętale
obwąchiwać buty Spencera.
– Co, do diabła?
Ton jego głosu nie spodobał się zwierzakowi, który zaczął warczeć.
Spencer, by się odsunąć, uczynił drobny kroczek i nagle mała bestia wpiła ostre
ząbki w nogawkę jego dżinsów. Intruz szarpał i ciągnął, aż podskakiwały mu
uszy. Nie puścił nawet wtedy, gdy Spencer uniósł wysoko nogę.
– Hej, puszczaj, ty...
– Gaby! Gaby! Arrête ! Przestań natychmiast! Mauvais chien! Niedobry,
niedobry piesek!
Spencer spojrzał na właścicielkę psa i stłumił nieprzyjemne słowa, które
cisnęły mu się na usta. W tej samej chwili pies puścił jego spodnie. Niewiele było
kobiet, które mogły na nim zrobić wrażenie, ale widok pięknej nieznajomej
odebrał mu dech w piorunującym tempie. Nawet w przyćmionym świetle
dostrzegł jej klasyczny profil, prosty nos, zmysłowe usta, ciemne włosy i
przepastne zielone oczy.
Ubrana była na czarno, poczynając od zawadiackiego beretu, kończąc na
wysokich, skórzanych, modnych butach. Spencer nie mógł nie zauważyć jej
zgrabnej sylwetki i odkrytych szczupłych nóg. Schyliła się, podniosła pieska,
przytuliła do siebie i szeptem zaczęła czynić mu wyrzuty po francusku.
– Wybacz – powiedziała ze skruchą. – Ona nie rozumie po angielsku.
W jej słowach nie było obcego akcentu.
– Ja... w czym mógłbym... co mogę dla pani... – Spencer kaszlnął, żeby
133398989.002.png
pokryć zażenowanie.
Wiedział, że bełkocze jak wyrwany niespodziewanie do tablicy uczniak.
– Nic mi nie trzeba.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwał od niespodziewanego gościa.
– Czy pani kogoś szuka?
– Szukałam, ale już znalazłam. – Wtuliła twarz w puszyste futerko psa. – A
to co? – Wskazała butelkę, którą trzymał Spencer.
– Merlot.
– Młody?
– Nie. To rocznik 98.
– Mogę?
Spencer wciąż był nieco zdenerwowany, ale skinął głową, nalał odrobinę i
podał kieliszek pięknej nieznajomej. Najpierw powąchała wino. Bukiet musiał jej
się spodobać, bo kiwnęła głową z uznaniem i zakręciła winem w kieliszku.
Spencer patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Sam robił to tysiące razy, oceniając
smak i zapach win, ale teraz każdy jej gest zdawał mu się szalenie egzotyczny i
uwodzicielski. Prawie jęknął, gdy jej zmysłowe wargi dotknęły brzegu kieliszka.
Posmakowała wina, zerknęła na Spencera znad naczynia i tajemniczo się
uśmiechnęła. Zakręciło mu się w głowie. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że
wstrzymuje oddech.
– Całkiem przyjemne – powiedziała powoli. – Powiedziałabym nawet, że
to dość niespotykany bukiet. – Z namysłem oblizała wargi.
Nie mógł oderwać od niej wzroku. Za nic w świecie nie chciał, by
czarowny moment minął.
– Mogę jeszcze? – Podstawiła mu kieliszek.
– Mhm – wymruczał, nalewając wino.
Znów chciwie patrzył, jak zanurza usta w rubinowym płynie. Niemal sam
się oblizał, widząc kroplę na jej wardze. Zamrugał gwałtownie, zaskoczony
biegiem swych myśli. Gdy nieznajoma znów się uśmiechnęła, zdał sobie sprawę,
że bawi ją jego zachowanie.
Zaklął pod nosem. Nie miał ochoty na głupie gierki, które prowadziły
donikąd. Jeśli to dalej potrwa, zrobi z siebie zupełnego głupca.
– Czego chcesz? – spytał prawie wrogo.
– Więcej wina – oznajmiła figlarnie i znów podetknęła mu kieliszek.
– Nie to miałem na myśli.
– Proszę? – Zrobiła błagalną minkę. Niechętnie chlusnął do kieliszka
trochę wina, ale nieznajoma znacząco skinęła głową.
– Jeszcze. – Zmarszczyła brwi, gdy znów dolał zaledwie kilka kropel.
– Wystarczy? – burknął, kiedy wino niemal przelewało się przez brzeg
kieliszka.
Oui. Merci beaucoup. Tak. Bardzo dziękuję. – Zachichotała, okręciła się
133398989.003.png
na pięcie i ruszyła w stronę drzwi.
Gniewnie zawołał za nią, ale odpowiedziało mu tylko echo. Zaklął na głos.
Zmarszczył brwi, powąchał trunek, upił łyk z butelki. Wino niczym płynny
jedwab rozpłynęło mu się w ustach. Lekko uszczypnęło w język i spłynęło do
gardła, pozostawiając po sobie smak dojrzałych wiśni i wonnych porzeczek.
Wreszcie było gotowe. Jednak zamiast przywołać Alberta, ze zmarszczonymi
gniewnie brwiami wpatrywał się w cienie, myśląc wciąż o tajemniczej piękności.
– Witam! Witam!
Spencer drgnął, gdy pojawiła się przed nim Sophia Santini. Uśmiechała się
tak radośnie, że w kącikach oczu pojawiły się kurze łapki. Mimo że jej włosy
dawno posiwiały i dobiegała sześćdziesiątki, wciąż tryskała wigorem i roztaczała
dziewczęcy urok. Jak co rano niosła pod pachą zwiniętą gazetę, a w dłoniach
wielki kubek parującej kawy. Gdy zobaczyła, co Spencer trzyma w dłoniach,
stuknęła kubkiem o butelkę, jakby wznosiła toast.
– Czy to merlot z 98? Alberto wspominał, że dojrzałeś wreszcie do
skosztowania tego wina.
Spencer tylko skinął głową, błądząc myślami gdzieś daleko.
– Widziałaś ją? – zapytał gwałtownie po chwili milczenia.
– Kogo? – zdziwiła się Sophia i rozejrzała wokół.
– Kobietę z małym białym pieskiem i tym czymś na głowie. – Wykonał
niepewny gest. – Taki kapelusz, co go noszą Francuzi... Jakże on się nazywa?
– Beret?
– Właśnie! Dopiero co tu była. Trzymała na rękach niedużego puchatego
pieska. Była... naprawdę piękna.
– Nikogo nie widziałam. – Sophia, przyglądając mu się uważnie, usiadła
przy stole. – Ale mam dobre wieści. Tylko nie jestem pewna, czy powinnam ci je
zdradzić.
Spencer potrząsnął głową, starając się uporządkować myśli. Kim mogła
być piękna nieznajoma? Skąd się tu wzięła? Przecież jej sobie nie wymyślił.
Nerwowo zerknął na nogawkę spodni. Ślady po ostrych psich ząbkach wciąż tam
były.
– Co mi zdradzić? – zainteresował się w końcu.
Z nieśmiałym uśmiechem podała mu kopertę. Ledwie zerknął i już
dostrzegł logo „Konesera Win”, pisma, które było wyrocznią dla producentów
tego trunku. Sophia, widząc jego zdumienie, nie potrafiła dłużej powstrzymywać
radości. Wyjęła czasopismo z koperty i zaczęła czytać na głos:
Jeśli merlot z 97 miałby przepowiadać przyszłość Spadającej Gwiazdy, to
powiedziałbym, że stanie się ona wiodącą winnicą w Sonoma Valley. Po
spróbowaniu naszego wina tak napisał Jonathan Cartwright. Dał nam
dziewięćdziesiąt osiem punktów na sto możliwych! Musimy szybko wypuścić
wino z następnego rocznika, póki ludzie jeszcze kupują poprzedni. Trzeba też
133398989.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin