Howard Linda - Misja.pdf

(524 KB) Pobierz
172371034 UNPDF
Linda Howard
Wzgórze
spełnionych
nadziei
Misja
PROLOG
Najlepszy ze wszystkich okazał się jak zwykle Joe - Joe
Mackenzie. I dlatego też mógł jako pierwszy dokonać wyboru,
na który już od dawna czekali wszyscy młodzi kadeci. Rzecz
jasna zdecydował się na myśliwce. Każdy z nich marzył o tym
po nocach i wierzył, że kiedyś będzie mu dane opanować te
szalone maszyny. Latając na myśliwcach, najszybciej można
było zrobić karierę w siłach powietrznych i awansować. Jednak
wszyscy, którzy znali Joego, wiedzieli, że nie o karierę mu
chodzi, ale o same maszyny, o ich niemal nieskończone
możliwości.
Jak na pilota myśliwca był, niestety, za wysoki, mierzył
bowiem równe dwa metry. W związku z tym niecodziennym
wzrostem jego przełożeni mieli niejakie wątpliwości, gdyż
kabina pilota w myśliwcu nie należy do najobszerniejszych i
generalnie lepiej radzą sobie w niej mężczyźni drobnej budowy
ciała. Postanowiono jednak dać mu szansę z uwagi na celujące
wyniki i nienaganną postawę. Był najlepszy i jeszcze zanim
wsiadł do myśliwca, stał się legendą, przynajmniej na miarę
Akademii Wojskowej w Kolorado Springs. Takiego talentu nie
spotyka się codziennie i takiego zapału również. A do tego
wykazywał nadzwyczajną wprost wydolność organizmu,
zarówno psychiczną, jak i fizyczną, no i, o czym nie wolno
zapominać, miał wprost fenomenalny refleks. Podziwiano go
do tego stopnia, że nie mówiono o nim inaczej, jak władca
przestworzy czy stalowy orzeł.
Już jako młody kapitan uczestniczył w konflikcie zbrojnym
w Zatoce Perskiej i w ciągu jednego dnia strącił aż trzy
samoloty przeciwnika. Te dokonania zaowocowały bardzo
szybkim awansem do stopnia majora. I w ten sposób Mix, bo
tak brzmiał jego kryptonim, znalazł się na najlepszej drodze do
zdobycia szlifów generalskich. Podczas kolejnego starcia w
Zatoce Perskiej stał się chlubą całej armii. Jego osiągnięcia
2
przeszły wszelkie oczekiwania. I w ten sposób on - Mix - pół-
Indianin z małej mieściny Ruth w stanie Wyoming, w wieku
trzydziestu dwóch lat otrzymał awans na pułkownika.
Nadspodziewanie szybko wspinał się po szczeblach kariery,
mimo że nigdy nie było to jego ambicją.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
To była najpiękniejsza maszyna, jaką kiedykolwiek widział:
szybka, lśniąca i... śmiertelnie niebezpieczna. Na jej widok
serce Joego przyspieszało swój rytm.
Pułkownik Mackenzie wyciągnął rękę i z fascynacją dotknął
chłodnego, stalowego skrzydła, jak gdyby dotykał ramienia
ukochanej kobiety. Nie mógł wyjść z zachwytu. Cóż za
wspaniałe, nowatorskie rozwiązanie, pomyślał, co za linia i co
za wytrzymałość; to prawdziwa rewolucja w lotnictwie. Miał
wrażenie, że nie czuje pod palcami chłodu stali, lecz prężny,
tętniący życiem organizm. Zresztą, niezależnie od wszystkiego,
każda z tych maszyn stanowiła dla niego swoiste wyzwanie.
Tym razem jednak czekała go szczególna misja. Miał
przetestować, pięć prototypów myśliwców o niezwykłych
3
właściwościach. Nie chodziło już nawet o ich konstrukcję czy
moc, ale głównie o nowy system naprowadzania pocisków.
Wiedział, że te maszyny są najnowszym osiągnięciem techniki
i jako szef całego programu był gotów zrobić wszystko, by
trafiły do seryjnej produkcji. Co prawda ostatecznie wszystko
zależało od Kongresu, ale generał Ramey był przekonany, że
Kongres nie będzie miał zastrzeżeń.
Mackenziemu towarzyszyło więc przekonanie, że
uczestniczy w tworzeniu historii. Te samoloty były bowiem
naprawdę niezwykłe. Specjalne, najnowszej generacji czujniki
pozwalały bez trudu wykryć każdego rodzaju przeszkodę,
podając natychmiast jej rozmiary i właściwości, a także
najlepszą metodę unieszkodliwienia jej, z możliwością
zastosowania śmiercionośnego strumienia laserowego
włącznie. Konstrukcja tej maszyny była tak skomplikowana, że
tylko najlepsi z najlepszych mogli zasiąść za jej sterem. A całe
przedsięwzięcie strzeżone było nieprzepuszczalnym pancerzem
tajemnicy państwowej i nikt niepowołany nie mógł się nawet
zbliżyć do hal, w których znajdowały się te niezwykłe
maszyny.
- Wszystko w porządku, sir?
Joe odwrócił się i ujrzał sierżanta Dennisa Whiteside'a,
zwanego przez kolegów Whiteyem, który poza tym, że
charakteryzował się poczochraną, marchewkową czupryną i
morzem piegów, był wprost niezrównanym mechanikiem. Jeśli
chodzi o samoloty myśliwskie, właściwie nikt nie mógł z nim
konkurować.
- Jak najbardziej - odparł Joe. - Chciałem tylko raz jeszcze
zerknąć na to cacko.
- To moja ulubiona maskotka - mruknął Whitey, który
niezbyt lubił, gdy ktoś inny się do niej zbliżał. Traktował te
maszyny jak własne dzieci. W pewnym momencie dostrzegł na
skrzydle ślady palców Joego. Wyciągnął z kieszeni chustkę i
nieco ostentacyjnie wziął się za polerowanie. - Pan ją jutro
4
zabiera, pułkowniku, prawda? - Na jego twarzy malował się
niepokój.
- Zgadza się...
- No cóż, pan to przynajmniej dobrze się nią zaopiekuje,
można panu zaufać. Nie tak jak inni...
- Co masz na myśli, Whitey? Jeżeli zauważysz tylko, że
któryś z chłopaków źle obchodzi się z którąkolwiek maszyną,
daj mi natychmiast znać, rozumiesz? - powiedział
zaniepokojony.
- Nie to, że źle się obchodzą, ale nie mają do nich tyle serca,
co pan.
- Pamiętaj jednak, co powiedziałem. To bardzo ważne - dodał
ostro.
- Tak jest, sir - zasalutował sierżant.
Joe poklepał go po ramieniu i oddalił się w kierunku swojej
kwatery. Whitey odprowadził go wzrokiem. Nie miał
najmniejszych wątpliwości, że Mackenzie rozszarpałby na
strzępy każdego, kto postępowałby z którąś z tych maszyn
nierozważnie. Ponad wszystko cenił życie i bezpieczeństwo
swoich ludzi, ale wymagał od nich całkowitego oddania, a
utrzymanie samolotów w nienagannym stanie było dla niego
najwyższym priorytetem. Każdy, komu dane było uczestniczyć
w tym specjalnym programie wiedział, iż oczekuje się od
niego, że da z siebie wszystko. Najmniejszy bowiem błąd mógł
spowodować niepowetowane straty.
Joe dostrzegł, że mimo późnej pory w jednym z biur pali się
światło. Oczywiście nie zabraniał nikomu pracy wieczorem, ale
z drugiej strony, rano wszyscy musieli być nie tylko wyspani i
przytomni, ale w najwyższej gotowości. Wiedział, że przy
projekcie Nocny Jastrząb pracowało kilku szaleńców, którzy
najchętniej w ogóle nie opuszczaliby swojego stanowiska. Był
to zespół kilku cywilnych pracowników, zapaleńców i praco-
holików, którzy otrzymali niezwykle odpowiedzialne zadanie.
Zajmowali się bowiem laserowym systemem naprowadzania
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin