Wells Herbert George - Sen.pdf

(805 KB) Pobierz
Wells Herbert George - Sen
HERBERT GEORGE WELLS
SEN
POWIEść
PRZEK£AD AUTORYZOWANY J. SUJKOWSKIEJ
T£OCZONO W ZAK£ADACH GRAFICZNYCH "DRUKARNIA BANKOWA",
WARSZAWA, MONIUSZKI 11.
1929 R.
CZęść I.
JAK POWSTA£ HENRYK MORTIMER SMITH?
ROZDZIA£ PIERWSZY
WYCIECZKA.
1.
Sarnac pracował prawie bez przerwy przez większą część roku nad pewnemi bardzo
subtelnemi reakcjami, zachodzącemi w komórkach nerwowych systemu sympatycznego.
Wstępne badania otworzyły przed nim świeŜe i zdumiewające moŜliwości. Te zaś z kolei
ukazały mu horyzonty jeszcze rozleglejsze i bardziej nęcące.
Pracował moŜe za gorliwie, gdyŜ pomimo Ŝe nadzieje jego i ciekawość nie straciły wcale na
natęŜeniu, to przecieŜ zdał sobie sprawę, Ŝe zaczyna manipulować z mniejszą delikatnością
wyczucia, i Ŝe mózg jego nie funkcjonuje juŜ z taką akuratnością i zwrotnością, jak
poprzednio.
Najwidoczniej potrzebował wypoczynku. Doszedł do końca rozdziału swej pracy i chciał
nabrać sił do nowego początku. Słoneczna Iskra z dawna cieszyła się myślą, Ŝe wyjadą
razem. I ona równieŜ była w takiej fazie pracy, Ŝe mogła sobie pozwolić na przerwę, to teŜ
oboje wyruszyli razem na wędrówkę wśród gór i jezior.
Stosunki ich przeszły właśnie w bardzo rozkoszne stadjum. Znajomość ich i przyjaźń
datowały się juŜ od dość dawnych czasów, tak, Ŝe czuli się ze sobą zupełnie swobodnie, ale
nie do tego stopnia, Ŝeby stracić intensywne, obopólne zainteresowanie dla swoich osób i
poczynań.
Słoneczna Iskra kochała się w Sarnacu na zabój i radowała się tą miłością, on zaś czuł się
zawsze w jej towarzystwie szczęśliwy i przyjemnie podniecony. Słoneczna Iskra odznaczała
się głębszą uczuciowością i wnikliwością w sprawach sercowych, niŜ jej kochanek.
Rozprawiali o wszystkiem z wyjątkiem pracy Sarnaca, gdyŜ pragnęli wypocząć i nabrać sił do
nowej pracy. O swej własnej pracy Słoneczna Iskra mówiła duŜo i często. Odtwarzała piórem
obrazy szczęścia i niedoli dawno minionych wieków, i umysł jej przepełniały rozwaŜania na
temat myśli, i uczuć, oŜywiających niegdyś śpiących w grobach przodków.
Przez kilka dni pływali łódkami po wielkiem jeziorze, Ŝeglowali i wiosłowali, czasami znów
pozostawiali czółno koło jakiejś wysepki, wśród słodko woniejącego sitowia i kąpali się i
pływali. Przenosili się z jednego pensjonatu do drugiego nad brzegiem wody i narobili wiele
interesujących i ekscytujących znajomości.
W jednym pensjonacie, bawił 98-letni starzec, który na schyłku Ŝycia zajmował się wyrobem
posąŜków wielkiej piękności i prawdy Ŝyciowej. Zdumienie ogarniało, gdy się patrzało, jak glina
przybierała w jego rękach Ŝywe kształty. Ponadto umiał przyrządzać w pewien bardzo
apetyczny sposób ryby z jeziora - przyprawiał ich wielki półmisek i częstował wszystkich
chwilowych mieszkańców willi.
Poznali równieŜ jednego muzyka, który skłonił Słoneczną Iskrę, by mu opowiadała o dawno
minionych czasach, a potem wygrał na klawjaturze uczucia minionych pokoleń. Zagrał jedną
rzecz, która, jak wyjaśnił, powstała przed dwoma tysiącami lat. Twórcą jej był niejaki Chopin, a
nosiła tytuł etiudy Rewolucyjnej. Słoneczna Iskra nie mogła wprost uwierzyć, Ŝeby fortepian
mógł wyrazić tak namiętne porywy niechęci i buntu. Później wygrywał dziwaczne, gniewne,
bojowe melodje i zgrzytliwe marsze z dawnych czasów, wreszcie zaimprowizował coś
własnego, huczącego namiętnością i wzburzeniem.
Słoneczna Iskra, siedząc pod złotą latarnią, przysłuchiwała się muzyce i przyglądała
zwinnym palcom artysty, ale Sarnac doznał wstrząśnienia, o wiele głębszego, W Ŝyciu rzadko
mu się zdarzało słuchać muzyki, ten zaś muzyk zdawał się otwierać wierzeje na rzeczy,
głębokie, ciemne i gwałtowne, które od dawien dawna zamknęły się przed duchowym
wzrokiem ludzkości.
 
Uczony siedział z policzkiem, wspartym na dłoni, z łokciem na parapecie ogrodowego muru,
spoglądając poprzez stalowo-błękitne jezioro na ciemniejące zwolna niebo. Migotały gwiazdy,
ale niebawem olbrzymi zwał chmur, w kształcie półksięŜyca niby zaciskająca się ręka, zaczął
je zagarniać w kolosalną pięść ciemności.
MoŜe jutro będzie deszcz. Latarnie wisiały nieruchomo, tylko od czasu do czasu lekki
podmuch wiatru wprawiał je w przelotne kołysanie. Niekiedy znów wielka biała ćma
nadlatywała z ciemności, trzepotała się chwilę między latarniami i znikała. Za moment
ukazywała się z powrotem albo teŜ nadlatywała inna towarzyszka, taka samą, jak i ona.
Chwilami te przelotne widziadła zjawiały się po trzy, cztery naraz. Wydawało się, Ŝe tej nocy
były one jedynemi owadami, które z nastaniem zmierzchu wychyliły się z tajemniczych
kryjówek.
Słaby plusk w dole skierował uwagę Sarnaca na światło łodzi, która wynurzyła się z
granatowych toni zmroku i podpłynęła tuŜ pod wał, zamykający taras. Było to okrągłe, Ŝółte
światło niby rozpłomieniona pomarańcza. Słychać było, jak wciągnięto wiosła i jak ustało
kapanie wody, ale ludzie w łodzi nie poruszali się, dopóki muzyk nie skończył na dobre grać.
Wtedy weszli po schodkach na taras i poprosili gospodarza o pokoje na nocleg. Obiad zjedli w
innem miejscu, w górze jeziora.
Było ich czworo. Dwoje rodzeństwa o pięknym czarnym południowym typie i dwie piękne
kobiety, jedna błękitno-, a druga - piwno-oka, najwidoczniej bardzo przywiązane do brata i
siostry. Weszli i zaczęli rozmawiać o muzyce, a następnie o wielkiej wyprawie, jaką obiecali
sobie urządzić w ogromne góry, rozciągające się nad jeziorami.
Brat i siostra nosili imiona: Promiennego i Gwiaździstej. Zadaniem ich Ŝycia, jak wyjaśnili,
było wychowywanie zwierząt, do czego mieli prawie instynktowną skłonność i wrodzoną
zdolność. Dwie młode blondynki, Wierzba i świecąca Muszka, były elektrotechniczkami.
W ciągu kilku ostatnich dni Słoneczna Iskra spoglądała co chwila tęsknym wzrokiem na
błyszczące pola śniegowe, przejęta pragnieniem udania się w śnieŜne góry, które zawsze
miały dla niej po prostu magiczny urok. Wmieszała się bardzo skwapliwie do rozmowy o
górach, i niebawem postanowiono,, Ŝe ona wraz z Sarnacem przyłączą się do nowo
poznanego towarzystwa i razem wedrą się na upragnione szczyty. JednakowoŜ przed
pójściem w góry chcieli oboje zwiedzić jakieś staroŜytne mury, które właśnie odkopano w
dolinie, graniczącej z jeziorem od stromy zachodu. Czwórka nowoprzybyłych okazała Ŝywe
zainteresowanie ruinami i zmieniła swe plany celem obejrzenia ich w towarzystwie Słonecznej
Iskry i Sarnaca. Potem wszyscy sześcioro mieli się udać w góry.
2.
Wspomniane ruiny liczyły pewnie więcej niŜ dwa tysiące lat wieku.
Były to szczątki staroŜytnego miasteczka, dosyć duŜej stacji kolei Ŝelaznej i tunelu,
przechodzącego prosto przez góry. Tunel zawalił się, ale odkopujący, posuwając się ze swemi
pracami wzdłuŜ jego linji, znaleźli kilka zgruchotanych pociągów, które najwidoczniej były
przepełnione wojskiem i uciekinierami.
Szczątki tych nieszczęśliwych, pogryzione przez szczury i robactwo, były rozrzucone po
wagonach i szynach toru kolejowego. Jasnem było, Ŝe tunel został zatarasowany za pomocą
materjałów wybuchowych, a wszyscy ludzie, znajdujący się w pociągach, Ŝywcem pogrzebani
pod gruzami.
Później zniszczono miasto, a wszystkich mieszkańców wytruto gazami trującemi, ale nie
wiadomo było jeszcze, co to były właściwie za gazy, i badania trwały w dalszym ciągu. Gazy te
miały jakieś konserwujące właściwości, gdyŜ wiele ciał zachowało się nie tyle w postaci
szkieletów, ile mumij, a w wielu domach znaleziono sporo ksiąŜek, papierów i przedmiotów; z
papier m?ché w zupełnie dobrym stanie. Zachowały się nawet tanie, bawełniane towary,
jakkolwiek straciły wszelką barwę.
Po tej wielkiej katastrofie, ta część świata musiała przez czas pewien faktycznie pozostać
niezamieszkaną. Wkrótce bowiem obsunięcie się ziemi zablokowało niŜszą część doliny i
zatamowało jej wody, które zalały miasto, pokryły je rzadkim mułem i zapieczętowały
kompletnie tunel. Obecnie przekopano zaporę, osuszono z powrotem dolinę i wydobyto na
światło dzienne wszystkie te ślady jednej z charakterystycznych klęsk ostatniego okresu wojen
w historji ludzkości.
Wycieczkowicze, udawszy się na miejsce, doznali bardzo silnego wstrząśnienia, aŜ zbyt
silnego, Ŝeby to odczuć jako przyjemność, zaś na zmęczonym umyśle Sarnaca zrodziło to
szczególnie głębokie wraŜenie. Przedmioty, znalezione w mieście, umieszczono w długiej
muzealnej galerji, zbudowanej ze szkła i stali. Było tam wiele ciał, prawie nienaruszonych;
stara, chora kobieta, zabalsamowana przez gaz, została złoŜona z powrotem na łóŜku, z
którego ją zniosła woda, a w kołysce umieszczono równieŜ z powrotem pomarszczone,
 
maleńkie dziecko. Prześcieradła i kołdry zbielały i zbrunatniały, ale łatwo się było zorjentować,
jak niegdyś wyglądały.
Zdaje się, Ŝe ludzie zostali zaskoczeni niespodziewanie w czasie przygotowywania
południowego posiłku; w wielu domach ponakrywano do stołów. I teraz, po 20 wiekach,
badacze staroŜytności wydobyli z pod pokładów mułów, zielsk i ryb starodawne fabryczne
obrusy i naczynia stołowe. Nagromadziły się wielkie stosy tych Ŝałosnych bezbarwnych
resztek po minionem Ŝyciu z owych czasów.
Zwiedzający nie posunęli się daleko w głąb tunelu; byli w takim nastroju, Ŝe świadomość
okropności, jakieby tam zobaczyli, wydała im się zbyt wstrząsająca, a nadto Sarnac potknął
się o szynę i skaleczył rękę o wystający odłamek stłuczonej szyby w oknie wagonu. Rana była
bardzo bolesna i nie goiła się tak prędko, jak się tego moŜna było spodziewać, zupełnie, jakby
dostała się do niej jakaś trucizna. Noc przepędził bezsennie.
Przez resztę dnia rozmawiano o strasznych czasach ostatnich wojen świata i okropnościach
ówczesnego Ŝycia. świecąca Muszka i Słoneczna Iskra pomyślały, Ŝe egzystencja musiała się
wtedy wydawać nieznośnym cięŜarem, przędzą nienawiści, terroru, braków i niewygód od
kołyski aŜ do grobu.
Promienny wszakŜe wystąpił z twierdzeniem, Ŝe ludzie ówcześni byli niemniej szczęśliwi lub
nieszczęśliwi niŜ om sam; Ŝe dla kaŜdego człowieka w kaŜdym wieku istnieje pewien stan
normalny, i ewentualne wyniesienie się nadzieją lub odczuciem ponad poziom codzienności
stanowi szczęście, a obniŜenie tego poziomu - nieszczęście. Wszystko jedno, jaki jest w
danym razie ten stan normalny.
- W obydwóch kierunkach dochodzili do ostateczności - mówił. - W Ŝyciu ich było więcej
ciemności i bólu, ale nie więcej nieszczęścia.
Słoneczna Iskra skłaniała się do tej samej opinji; za to Wierzbina wystąpiła z zarzutami
przeciwko psychologicznym wywodom Promiennego, dowodząc, Ŝe moŜliwy jest stan ciągłej
depresji - w chórem ciele lub w Ŝyciu, pędzonem pod przymusem i grozą. Mogły być istoty, z
natury nieszczęśliwe, zarówno, jak i stale i zasadniczo szczęśliwe.
- Naturalnie - wtrącił Sarnac - pod warunkiem istnienia jakiejś modły na zewnątrz ich
samych.
- Ale dlaczego oni prowadzili takie wojny? - wykrzyknęła świecąca Muszka. - Dlaczego
wyrządzali sobie nawzajem takie straszne, rzeczy ? Wszak byli ludźmi, takimi, jak i my?
- Ani Jepszymi - rzekł Promienny - ani gorszymi,- z punktu widzenia ich wrodzonych
właściwości. To nawet nie sto pokoleń temu.
- Ich czaszki były takie duŜe, jak nasze, i tak samo dobrze ukształtowane.
- Ci biedacy w tunelu! - westchnął Sarnac.
- Ci nieszczęśnicy zaskoczeni w tunelu! Ale kaŜdy człowiek w owych wiekach musiał się
czuć jak zaskoczony w tunelu.
Niebawem dogoniła ich burza i przerwała rozmowę. Szli w górę wąskim przesmykiem ku
pensjonatowi, połoŜonemu nad jeziorem, i właśnie, gdy znajdowali się koło wierzchołka
przesmyku, wybuchła burza. Błyskawice były wprost straszliwe, i piorun uderzył w sosnę,
znajdującą się w odległości niecałych stu jardów. Na ten widok wydali okrzyk radości.
Rozpętanie Ŝywiołów, huk i trzask napełniły wszystkich wesołem podnieceniem. Deszcz
chłostał ich nagie, silne ciała, a wicher dął chwilami tak silnie, Ŝe zatrzymywali się, ledwie
mogąc ustać, niezdolni zrobić kroku naprzód, co nie przeszkadzało im zaśmiewać się prawie
do utraty tchu.
Mieli kłopoty ze ścieŜką i wątpliwości, czy nie zabłądzili. Przez czas pewien z powodu ogni,
wybuchających na skałach i drzewach, stracili orjentację. Idąc ciągle z biegiem płynącej
strumieniem wody deszczowej, opryskując się i potykając, dostali się wreszcie na zalaną.,
skalistą ścieŜkę i stamtąd do miejsca przeznaczenia.
Przemoknięci byli jak po pływaniu, zgrzani i rozpaleni, tylko Sarnac, który przyszedł ze
Słoneczną Iskrą za innymi, był zmęczony i zziębnięty. Gospodarz pensjonatu zamknął
okiennice i rozpalił dla nich wielki ogień z szyszek i gałęzi sosnowych, poczem przygotował
gorący posiłek.
Po chwili znów zaczęli rozmawiać o odkopanem mieście i o zeschniętych ciałach, leŜących
cicho w elektrycznem świetle oszklonych sal muzealnych, tych biednych ciałach, obojętnych
na zawsze na blaski słońca i burze Ŝycia.
- Czy oni się kiedy śmiali tak, jak my? - zapytała Wierzbina. - dla samej radości Ŝycia?
Sarnac prawie się nie odzywał. Siedząc koło ognia, rzucał weń sosnowe szyszki i przyglądał
się, jak stawały z trzaskiem w płomieniach. Wkrótce wstał, wytłumaczył się zmęczeniem i
poszedł do łózka.
3.
 
Deszcz lał rzęsiście przez całą noc i prawie do południa dnia następnego, ale potem
nastąpiło nagłe wypogodzenie. Po południu mała gromadka wybrała się na wycieczkę przez
dolinę w góry, które postanowili przebyć pieszo. Szli powolnym marszem i w półtora dnia
zrobili zaledwie łatwy kurs jednodniowy. Deszcz napełnił świeŜością górną dolinę i zasłał
ziemię mnóstwem kwiecia.
Następny dzień był pogodny i złocisty. Wczesnem popołudniem doszli do płaskowzgórza,
pokrytego łąkami i złotogłowiem, i tam rozsiedli się, by spoŜyć przyniesione zapasy.
Znajdowali się tylko o dwie godziny drogi od górskiego schroniska, dokąd mieli się udać na
nocleg, i nie było się czego śpieszyć.
Sarnac rozleniwił się na dobre. Wyznał, Ŝe jest bardzo śpiący. W nocy miał gorączkę, a we
śnie majaczyli mu się ludzie, pogrzebani w tunelu i zabici przez gazy trujące. Pozostali wyrazili
Ŝartobliwie zdumienie, Ŝe ktoś moŜe chcieć spać wśród białego dnia, ale Słoneczna Iskra
postanowiła nad nim czuwać.
Wyszukała mu miejsce na murawie, a on połoŜył się obok niej i usnął tak nagle i ufnie, jak
małe dziecko, z policzkiem, przytulonym do jej boku. Siedziała nieruchomo niby piastunka,
gestami nakazując innym milczenie.
- Potem będzie znów zdrowy - zaśmiał się Promienny j, w towarzystwie świecącej Muszki
czmychnął w jedną stronę, podczas gdy Wierzbina i Gwiaździsta udały się w drugą, by
wdrapać się na pobliski skalisty występ, z którego, jak sądziły, roztaczał się rozległy i moŜe
bardzo piękny widok na połoŜone w dole jeziora.
Przez czas pewien Sarnac leŜał cicho, pogrąŜony w głębokiem uśpieniu, ale potem zaczął
się poruszać i rzucać. Słoneczna Iskra pochyliła się nad nim troskliwie, prawie Ŝe dotykając
jego głowy swoją ciepłą twarzą. Znów się uspokoił na chwilę, ale niebawem jął się miotać,
przyczem mruczał coś, z czego nie mogła rozróŜnić ani słowa.
Odwrócił się od niej, wyrzucił przed siebie ramiona i zawołał:
- Nie mogę tego znieść, nie mogę: Teraz nic juŜ tego nie zmieni. Jesteś nieczysta, skalana.
Objęła go łagodnie i ułoŜyła znów w wygodnej pozycji, niby piastunka dziecko.
- Kochanie! - szepnął i przez sen wyciągnął rękę ku jej ręce.
Kiedy tamci powrócili, przebudził się właśnie.
Siedział na trawie z sennym wyrazem twarzy, a przy nim klęczała Słoneczna Iskra z ręką na
jego ramieniu.
- Przebudź się! - mówiła. Spojrzał na nią tak, jakby jej nie poznawał, a potem zwrócił
zdumione oczy na Promiennego.
- A więc istnieje drugie Ŝycie! - rzekł w końcu.
- Sarnac! - krzyknęła Słoneczna Iskra, potrząsając nim z całej siły. - Czy mnie nie
poznajesz?
Przesunął ręką po twarzy.
- Tak - odparł powoli. - Nazywasz się Słoneczna Iskra. Zdaje się, Ŝe pamiętam. Słoneczna
Iskra... Nie, Hetty. Nie, chociaŜ jesteś bardzo podobna do Hetty. Dziwne! A ja - ja nazywam
się Sarnac. Naturalnie! Jestem Sarnac.
Roześmiał się i spojrzał na Wierzbinę.
- A myślałem, Ŝe nazywam się; Henryk Mortimer Smith - ciągnął dalej. - Doprawdy, tak
myślałem. Przed chwilą byłem Henrykiem Mortimerem Smithem..... Henrykiem Mortimerem
Smithem.
Rozejrzał się naokoło.
- Góry - rzekł. - Słońce, białe narcyzy. Naturalnie, weszliśmy tutaj, dzisiaj rano. Słoneczna
Iskra opryskała mnie wodą, przy kaskadzie... Doskonale to sobie przypominam... A przecieŜ
leŜałem w łóŜku - przestrzelony. LeŜałem w łóŜku... Sen? A więc miałem sen, sen całego
Ŝycia, dwa tysiące lat temu!
- Co ty wygadujesz? - zapytała Słoneczna Iskra.
- Całe Ŝycie: dzieciństwo, wiek chłopięcy, wiek męski. I śmierć. Zabił mnie, biednego
szczura. Zabił mnie!.
- Sen?
- Sen, ale bardzo Ŝywy sen. Najrzeczywistszy ze snów. JeŜeli to był sen... Teraz mogę ci
odpowiedzieć na wszystkie pytania, Słoneczna Iskro. PrzeŜyłem całe Ŝycie w tym starym
świecie. Wiem... Mam jeszcze uczucie, jakby tamto Ŝycie było rzeczywiste, a to tylko snem.
LeŜałem w łóŜku. Pięć minut temu leŜałem w łóŜku. Byłem umierający... Doktor powiedział:
"Kona!", i słyszałem szelest sukien mojej Ŝony, idącej przez pokój...
- Twojej Ŝony? - krzyknęła Słoneczna Iskra.
- Tak, mojej Ŝony, Milly!
Słoneczna Iskra spojrzała na Wierzbinę z podniesionemi brwiami i bezradnym wyrazem
twarzy.
Sarnac zapatrzył się w nią zdziwionemi, rozespanemi oczyma.
 
- Milly - powtórzył bardzo słabym głosem. - Stała przy oknie.
Przez chwilę nikt się nie odzywał.
Promienny stał z ręką, wspartą o ramię świecącej Muszki.
- Opowiedz nam o tem, Sarnac. Czy cięŜko było umierać?
- Zdawało mi się, Ŝe zapadam się coraz to niŜej w ciszę i spokój; i nagle przebudziłem się
tutaj.
- Opowiedz nam teraz za świeŜej pamięci.
- Czy nie postanowiliśmy dojść do schroniska przed zapadnięciem, nocy? - rzekła
Wierzbina, spoglądając na słońce.
- Jest tu malutki pensjonat w odległości pięciu minut drogi - odparła świecąca Muszka.
Promienny usiadł przy Sarnacu.
- Opowiedz nam teraz swój sen. JeŜeli ci uleci z pamięci albo jeŜeli okaŜe się
nieinteresujący, to ruszymy w dalszą drogę; ale jeŜeli nas zajmie, to go wysłuchamy do końca
i tutaj przenocujemy. To bardzo miłe miejsce, a tamte fioletowe zręby skalne za wąwozem, ze
słabo mglistemi tonami w zagłębieniach, są tak piękne, Ŝe mógłbym na nie patrzeć przez cały
tydzień bez zniecierpliwienia. Opowiedz nam swój sen, Sarnacu.
Potrząsnął przyjacielem.
- Obudź się, Sarnac!
Sarnac potarł oczy.
- To taka dziwna historja i wymaga tylu objaśnień.
Zastanawiał się przez chwilę.
- To będzie długa historja.
- Naturalnie, jeŜeli obejmuje całe Ŝycie.
- Pozwólcie mi naprzód przynieść z pensjonatu śmietany i owoców dla nas wszystkich -
rzekła świecąca Muszka - a potem Sarnac opowie nam swój sen. Pięć minut, Sarnacu, i będę
tutaj, z powrotem.
- Pójdę z tobą - zawołał Promienny, śpiesząc za nią.
Oto historja, którą opowiedział Sarnac:
ROZDZIA£ DRUGI.
POCZ¥TEK SNU.
1.
- Sen mój zaczął się - rzekł opowiadający - tak, jak zaczynają się wszystkie nasze Ŝycia, od
fragmentarycznych, niepowiązanych z sobą wraŜeń. Przypominam sobie, jak leŜałem na sofie,
pokrytej ciekawym rodzajem twardej, błyszczącej materji w czerwone i czarne desenie, i
wydzierałem się na całe gardło, ale nie wiem, dlaczego tak krzyczałem.
ZauwaŜyłem, Ŝe ojciec stoi w drzwiach pokoju i patrzy na mnie. Wyglądał straszliwie; był
częściowo rozebrany, miał na sobie spodnie i flanelową koszulę, a włosy jego tworzyły na
głowie jasną, zwichrzoną zawieruchę. Golił się właśnie, i całą brodę pokrywała mu piana z
mydlin.
Rozgniewały go moje wrzaski. Przypuszczam,, Ŝe się uciszyłem, ale nie jestem tego pewien.
Przypominam teŜ sobie siebie, klęczącego na tej czarno-czerwonej kanapie obok mej matki
i wyglądającego oknem - sofa stała oparciem do okna - na deszcz, zalewający jezdnie. Ramę
okna czuć było słabo farbą, miękką, złą farbą, która popękała na słońcu. Była burza, deszcz
lał jak z cebra, droga była źle wybrukowana i rozmiękła od Ŝółtej, piaszczystej gliny. Pokrywała
ją warstwa mętnej wody, na której krople deszczu tworzyły mnóstwo błyszczących bąbelków.
Wiatr gnał je przed sobą - rozpryskiwały się momentalnie, ale w ślad za niemi nadpływały
coraz to inne i inne.
- Popatrz-no, syneczku - rzekła matka. - Jedne za drugiemi jak Ŝołnierze.
Przypuszczam, Ŝe byłem jeszcze bardzo młody, kiedy się to zdarzyło, ale nie do tego
stopnia, Ŝeby nie zauwaŜyć i nie zapamiętać Ŝołnierzy w hełmach i z bagnetami,
maszerujących często drogą.
- Więc to musiało mieć miejsce - zauwaŜył Promienny - na jakiś czas przed Wielką Wojną i
Społecznem Przesileniem.
- Jakiś czas przedtem - rzekł Sarnac i zadumał się. - Na 21 lat przedtem. Dom, w którym się
urodziłem, znajdował się zaledwie w odległości dwóch mil angielskich od wielkiego
brytyjskiego obozu wojskowego w Lowcliff, w Anglji, zaś stacja kolei Ŝelaznej w Lowcliff
oddalona była tylko o kilkaset jardów.
Poza mojem ogniskiem domowem najbardziej interesowali mnie Ŝołnierze. Ubrani byli
bardziej kolorowo niŜ inni ludzie. Matka wywoziła mnie codzień na świeŜe powietrze w
dziecinnym wózeczku, i ilekroć spotkaliśmy Ŝołnierzy, zwracała się do mnie ze słowami:
- Oh! śliczne Ŝołnierzyki!
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin