Cierniowy szlak.docx

(189 KB) Pobierz

46

Cierniowy szlak

Zapadał cichy, wiosenny zmierzch. Przed dużą, starą, narożną kamienicą, należącą do radcy Schrotera, przystanęła nieśmiało szczupła, wysoka dziewczyna. Miała na sobie skromną żałobną sukienkę, a na głowie czarny filcowy kapelusz. Bladą, mizerną twarzyczkę rozświetlały ogromne, ciemne oczy, w których malował się wyraz wielkiego smutku i jakby niepewność. Spoglądała trwożnie i pytająco na wrota szarego, wysokiego domu.

Wąską, dziecinną niemal ręką przygładziła gęste, kasztanowe włosy, wymykające się spod kapelusza. Potem weszła z wahaniem na szerokie schody z piaskowca, prowadzące do drzwi wejściowych.

Pod dzwonkiem w drzwiach błyszczał mosiężny szyld z napisem:

„Radca Schroter."

Dziewczyna zatrzymała się, zaczerpnęła tchu, postawiła na stopniu małą, szarą walizkę podróżną i pociągnęła za dzwonek. Na młodej twarzy pojawił się wyraz stanowczości, który uczynił ją bardziej dojrzałą. Dziewczyna stała, czekając, aż ktoś otworzy drzwi.

Wreszcie usłyszała kroki, potem zgrzyt klucza w zamku. Na progu zjawiła się niska, pulchna staruszka o miłej, dobrotliwej twarzy. Ze zdumieniem popatrzyła przez okulary na młodą dziewczynę.

-  Czego panienka sobie życzy?

-  Czy mogłabym zobaczyć się z panem radcą?

-  Pan radca nie przyjmuje nikogo o tak późnej porze.

-  Przychodzę w pilnej sprawie, pani Ernestyno.

Staruszka spojrzała na nią zaskoczona.

-  Panienka mnie zna?

-  Tylko z opowiadań mojej matki. Powiedziała mi: „Pozdrów Bońcię!"

Na dźwięk tego imienia staruszka drgnęła. Drżącymi rękami uścisnęła szczupłą rączkę dziewczęcia. Następnie pochwyciła walizkę, pociągnęła za sobą przybyłą i zamknęła drzwi. Dziewczyna wraz z walizką zostały szybko wepchnięte do małego pokoiku na korytarzu.

Staruszka czyniła wszystko prędko i w milczeniu. Później weszła do pokoju. W chwili, gdy zamykała drzwi, rozległ się z góry, zapewne z pierwszego piętra, ostry, nieprzyjemny głos kobiecy:

-  Kto tam przyszedł, Ernestyno?

-  Jakiś włóczęga, panienko.

Zamknęła drzwi, lecz jeszcze przez chwilę nadsłuchiwała. Na górze ktoś zamknął drzwi. Wokoło zapanowała niezmącona cisza.

Po chwili staruszka zasunęła rygiel i zapaliła lampę. Łagodny blask światła rozlał się po skromnym, lecz schludnym pokoiku.

-  Panienka nazwała mnie imieniem, którym dotąd nazywała mnie tylko jedna osoba. Niestety, zginęła bez wieści. Kim panienka jest?

-  Właśnie jej córką.

-  Córką Klarci! A gdzież jest matka panienki?

- Nie żyje!

- Nasza Klarcia umarła?

Staruszka usiadła oszołomiona w fotelu. W oczach jej zakręciły się łzy. Później spojrzała ze smutkiem na młodą dziewczynę.

-  Kiedyż umarła?

-  Przed dziesięcioma dniami.

-  I panienka sama tu przyjechała?

Dziewczyna uśmiechnęła się smętnie.

-  A któż miał przyjechać ze mną?

-  Ojciec panienki.

-  Umarł już przed dwoma laty.

-  Biedne dziecko! Skąd panienka przybywa?

-  Z Berlina.

-  Czy panienka mieszkała tam z matką?

-  Tak!

-  A co się teraz z panienką stanie?

-  Nie wiem... Przyrzekłam mojej matce na łożu śmierci, że pojadę do dziadka i poproszę go o opiekę.

-   Ach, mój Boże! Ciotka na pewno nie wpuści panienki do naszego pana! W ciągu ostatnich kilku lat przytępił mu się słuch. Słyszy źle i nie przyjmie nikogo, jeżeli nie ma przy tym naszej panny Ludwiki.

-  Postaram się jednak dotrzeć do niego.

Staruszka zamyśliła się.

-   Gdybym wiedziała, jak to urządzić... Gdyby panienka mogła sama pomówić z panem radcą, wszystko byłoby już dobrze...

-   Czy Brońcia myśli, że nie wypędziłby mnie?

-      Co znowu, dziecinko, nie zrobiłby tego. To potrafiłaby raczej nasza panna Ludwika! Dlatego też dziś wieczorem nie powinna panienka pokazywać się na górze. Ja sobie już ułożę jakiś plan i namyślę się, jak to zrobić, żeby panienka mogła pomówić z panem radcą, gdy będzie sam.

-   Ależ ja muszę pomówić z nim dziś jeszcze! Nie mam dachu nad głową, nie mam też ani grosza! Resztę pieniędzy pochłonęła ta podróż do dziadka...

-    Jeżeli panienka chce, to może panienka przespać się u nas przez tę jedną noc... A co będzie jutro? Ano, zobaczymy.

Oczy dziewczyny zwilgotniały. Pochwyciła rękę staruszki i uścisnęła ją serdecznie.

-    Och, dziękuję, dziękuję... Jaka Bońcia jest dobra! Mateczka powiedziała do mnie przed śmiercią: „Zwróć się do Bońci, ona ci pomoże, gdy nie znajdziesz żadnego wyjścia!"

Staruszka pogładziła szczupłą rączkę swego gościa.

-   Tak powiedziała nasza Klarcia? O, dziecinko, uczynię chętnie wszystko, co będzie w mojej mocy. Więc Klarcia nie żyje... Taka śliczna, taka młoda, wesoła... Mój Ty Boże! Jakbym ją w tej chwili widziała przed sobą! Panienka jest bardzo podobna do mamy: te same oczy, te same włosy... Tylko że panienka wygląda blado i mizernie. Mamusia panieneczki wyglądała zupełnie inaczej, gdy była w tym wieku... Silna, pełna, zdrowa... Miała takie roześmiane oczy i rumiane policzki, aż się dusza radowała w człowieku.

Dziewczyna uśmiechnęła się gorzko.

-   Moja matka miała inną młodość niż ja. Ja wzrastałam w złych warunkach, wśród ciągłych zmartwień i trosk. Staruszka spojrzała na nią ze współczuciem.

-    Panienka musi mi później wszystko opowiedzieć. Teraz przyniosę coś do zjedzenia. Panieneczka pewno jest głodna. Niech sobie panieneczka usiądzie wygodnie w fotelu mego starego. Niechże panienka zdejmie kapelusz! Jak się panienka właściwie nazywa? Przecież muszę panience mówić po imieniu.

-  Regina Volkmar.

-  Regina, jak nieboszczka starsza pani! To się bardzo spodoba naszemu panu radcy! No, ale teraz przyniosę Regince coś do zjedzenia.

Pani Ernestyna podreptała na korytarz i powróciła wkrótce, niosąc na tacy chleb z masłem i szklankę mleka.

-  No, niech Reginka je na zdrowie. Więcej nie mam. Panna Ludwika zamyka u siebie mięso, wędlinę i konfitury. Jest oszczędna i boi się zawsze, że się komu coś wyda z domu. Nie można nawet powiedzieć, żeby żałowała biedakom jałmużny. Nie! Tylko wszystko musi przejść przez kontrolę pana Kirchnera. To nasz skarbnik miejski! Ciocia Reginki pomaga tylko tym ludziom, których on uważa za godnych wsparcia.

Regina uścisnęła jej rękę.

-  Od Bońci wszystko chętnie przyjmę! Dziękuję ci, droga, kochana Bońciu!

-  E, co tam, Reginko! Dla córeczki naszej Klarci zrobimy wszystko, wszyściuteńko! A teraz niech mi Reginka opowie o mamusi! Jakże się jej powodziło? Później, kiedy mój stary powróci z ogrodu, naradzimy się jak wprowadzić Reginkę do pana radcy.

Regina jadła i piła z apetytem. Pani Ernestyna gładziła pieszczotliwie jej ręce, co napełniało serce dziewczyny poczuciem błogiego spokoju i bezpieczeństwa. Po chwili zaczęła opowiadać:

-    Przecież Bońcia wie, że moja matka potajemnie uciekła z rodzicielskiego domu, aby poślubić mego ojca. Ojciec był ubogim aktorem, toteż dziadek sprzeciwiał się temu małżeństwu. Mama jednak tak bardzo kochała tatusia, że poświęciła dla niego wszystko.

Dziadek z całą stanowczością odmówił swego zezwolenia na ten związek. Nie pomogły prośby i błagania mamy. Wtedy po kryjomu opuściła dom rodzinny. Spotkała się z tatusiem w Naumburgu i tam pobrali się. Mamusia była już pełnoletnia i miała przy sobie wszystkie potrzebne dokumenty.

Oboje byli bardzo ubodzy. Wędrowali z jednej miejscowości do drugiej i zatrzymywali się tylko tam, gdzie ojciec otrzymywał engagement. Gdy ja przyszłam na świat, mamusia musiała pozostać sama w jakimś małym miasteczku i dopiero później, gdy odzyskała zdrowie, pojechała za ojcem. Wreszcie ojciec został zaangażowany na kilka lat w jednym z małych teatrzyków w Berlinie. Nie zarabiał wprawdzie zbyt wiele, ponieważ grywał małe role, lecz wystarczało nam na chleb powszedni. Dochody ojca chroniły nas przed biedą.

Mimo to moi rodzice byli niezmiernie szczęśliwi. Kochali się bardzo, a jeżeli się sprzeczali to tylko z dwóch powodów. Po pierwsze ojciec pragnął, abym się kształciła na aktorkę, marzył o tym, że uczyni ze mnie wielką artystkę. Mamusia stanowczo sprzeciwiała się temu. Poznała dostatecznie nędzę aktorskiego żywota i chciała mnie uchronić przed takim losem.

Ja sama nie miałam ani talentu, ani chęci do tego zawodu. Toteż ojciec z wielkim żalem musiał się pogodzić z losem. Po wtóre ojciec nie życzył sobie, by mama pisywała do domu. A to dlatego, że gdy napisała po raz pierwszy, otrzymała odpowiedź nie od dziadka, lecz od cioci Ludwiki. Ciotka oświadczyła mojej mamie, że umarła dla ojca i siostry, że oboje nie chcą jej znać.

Nie zważając na to, mamusia potajemnie napisała znowu do swego ojca, prosząc go o przebaczenie. Nie otrzymała jednak wcale odpowiedzi, co ją bardzo zmartwiło. Wreszcie zaczęła zapadać na zdrowiu.

Stało się to dla nas powodem wielu trosk. Mieliśmy skromne dochody, a na lekarza i lekarstwa potrzeba było dużo pieniędzy. Do tej pory mama wykonywała piękne hafty dla pewnego magazynu w Berlinie. Potem jednak nie mogła już pracować. Przyszła bieda. Miało się jednak zmienić jeszcze na gorsze...

Skończyłam wtedy właśnie piętnaście lat... Pewnego wieczoru przyniesiono do domu ojca. Nie żył już. Jechał do teatru tramwajem i wysiadł tak nieszczęśliwie, że dostał się pod wóz ciężarowy. Konie spłoszyły się, jeden z nich uderzył ojca w głowę kopytem... Ojciec umarł w drodze do szpitala.

Mamusia omal nie postradała zmysłów. Nie można jej było oderwać od zwłok. Później straciła przytomność i ciężko zachorowała.

Och, Bońciu, jakież to były okropne czasy! Byłam młodym, niedoświadczonym dzieckiem i gdyby nie nasi poczciwi gospodarze, którzy zajęli się nami, nie dałabym sobie sama rady.

Gdy się trochę uspokoiłam, napisałam w tajemnicy przed mamą długi list do dziadka. Opisałam mu naszą niedolę i prosiłam o pomoc. Otrzymałam odpowiedź od ciotki Ludwiki. Napisała, czy się nie wstydzę prosić o jałmużnę jak moja matka, która zresztą jest sama sobie winna. Nawarzyła piwa, niechże je teraz wypije.

Nie wspominałam o tym mamusi, ani wtedy, ani też później, gdy w stanie jej nastąpiła pewna poprawa. Nigdy nie odzyskała już całkowicie zdrowia. Brakło nam najniezbędniejszych rzeczy, nie miałam pieniędzy na pożywne potrawy i stare wina, które by ją pokrzepiły.

Potem mamusia sama napisała jeszcze raz do dziadka, pytając, czy pozwoli jej przyjechać do domu. Ten list powrócił nie rozpieczętowany.

Mamusi było coraz gorzej, z dnia na dzień ubywało jej sił. Oskarżała samą siebie, żałowała, że była nieposłuszną córką. Trawiła ją tęsknota za domem, za ojcem. Ach, pragnęła tak bardzo, żeby jej przebaczył!

Mama chorowała tak przez dwa lata, a właściwe powoli gasła. Zaczęłam wtedy zarabiać haftem, żyłyśmy tylko z tego, a było to bardzo mało. Wyprzedawałam powoli wszystkie nasze ruchomości, aby mieć na chleb...

Teraz mamusia nie żyje. Dzięki pomocy naszych gospodarzy wyprawiłam jej skromny pogrzeb. Sprzedałam resztki naszego mienia na umorzenie długów. Zabrałam tylko trochę bielizny i zostawiłam sobie pieniądze na podróż. Przywiozłam dziadkowi list od mamusi, list, który mama napisała do niego przed śmiercią. Przyrzekłam mamusi, że doręczę go sama dziadkowi.

-  Udaj się do Bońci, ona ci pomoże - powtarzała ciągle mamusia i dlatego też zwróciłam się do ciebie, Bońciu. Nie mam nikogo na świecie, jestem biedna sierota i lękam się tak bardzo o przyszłość...

Stara kobieta wstała i otarła oczy z łez. Potem położyła rękę na głowie dziewczęcia.

-    Proszę się nie martwić, dziecinko. Gdyby Reginki nie przyjęto tam, na górze, to starzy Birknerowie zajmą się córką Klarci. Dopóki mamy dach nad głową, nie opuścimy Reginki. Mam jednak nadzieję, że pan radca z wielką radością przyjmie Reginkę.

W tej chwili ktoś nacisnął klamkę. Birknerowa wepchnęła Reginę do przyległej sypialni, a później otworzyła drzwi. Do pokoju wszedł stary Birkner i zapytał zdziwiony:

-  Czemu tak zamykasz drzwi na klucz? Co to za nowa moda?

Birkner miał na sobie wełniany sweter i duży niebieski fartuch. Niósł kilka pustych doniczek i garść cebulek kwiatowych, które ostrożnie ułożył na stole. Żona pomogła mu, po czym znowu zamknęła drzwi na klucz.

-   Co też ci się przyśniło? - spytał zdziwiony. - Czy teraz na stare lata boisz się, że cię ktoś ukradnie?

Ernestyna otworzyła drzwi sypialni, wołając:

- Proszę tu wejść, drogie dziecko!

Wzięła Reginę za rękę i podprowadziła ją do męża.

- No, stary, kto to taki?

- A bo ja wiem? Nigdy w życiu nie widziałem tej panienki.

- Zgadnij!

- Lepiej powiedz mi, kim jest ta panieneczka.

- Córka naszej Klarci!

- Patrzcie państwo! Kto by to pomyślał!

- Tak, tak! Wyobraź sobie, że nasza Klarcia nie żyje.

Opowiedziała prędko mężowi wszystko, czego dowiedziała się od Reginy. Staruszek zapalił sobie fajkę. Gdy żona umilkła, odezwał się gniewnie:

- Dałbym sobie rękę uciąć za to, że to robota panny Ludwiki!

- Ależ, stary!

- No co! Panience nie zawadzi, jeśli dowie się od razu, z kim będzie miała do czynienia. Pan radca nie dostał ani jednego listu od Panny Klarci - chciałem powiedzieć od matki panienki. Przecież wiem doskonale! Nieraz w mojej obecności głośno wzdychał i mówił do siebie: „Kto wie, co się tam stało z moim biednym dzieckiem?" Pan radca źle słyszy i często wypowiada bezwiednie na głos swoje myśli. No, nie powiem już ani słówka! Panienka musi sama pogadać z panem radcą! Nawet już wiem, jak się to zrobi i kiedy. Jutro jest niedziela i panna Ludwika pójdzie do kościoła. Bo trzeba panience wiedzieć, że ciotka panienki jest bardzo pobożna i w każdą niedzielę bywa na nabożeństwie. Pan radca pozostaje w domu, a ja urządzę to jakoś, by panienka mogła wejść do pokoju pana. Tylko panienka musi głośno mówić, bo pan jest przygłuchy i niecierpliwi się, gdy nie od razu rozumie o co chodzi.

- Ale Birkner może z tego powodu mieć nieprzyjemności. Staruszek roześmiał się.

- No, ciocia na pewno zmyje nam głowę, ale my sobie z tego nic nie robimy. Znieśliśmy już niejedną burzę! Prawda, stara?

Birknerowa potakująco skinęła głową.

Regina uścisnęła ręce obojga.

- Jacy wy oboje dobrzy, kochani! Jakaż jestem wam wdzięczna...

- E, niechże panienka przestanie już mówić o wdzięczności. Szkoda słów! Gdyby to jeszcze

było coś wielkiego, ale tak...

-    Słuchaj, stary - rzekła Birknerowa - dzisiejszej nocy będziesz spał na kanapie. Panna Regina przenocuje u nas.

-    Ma się rozumieć! Będę spał tam równie dobrze, jak na moim łóżku. Czy mogę palić fajeczkę, panienko? A może panienkę razi dym?

-  O, bynajmniej!

- No, to wszystko w porządku. Jak tam wygląda z wieczerzą, stara?

-    Podam zaraz kolację, a ty dotrzymuj tymczasem towarzystwa naszej Regince. Muszę najpierw przygotować posiłek dla państwa. Zamknij za mną drzwi na klucz. Panna Ludwika gotowa jeszcze wścibić tu nos, a wtedy przepadłby cały nasz plan.

I Birknerowa wyszła z pokoju. Przez chwilę nadsłuchiwała na korytarzu, sprawdzając czy mąż zamknął od wewnątrz drzwi. Potem udała się do kuchni, znajdującej się również na parterze, lecz od strony podwórza.

Kamienica stała na z...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin