Zelazny Roger - Maska Lokiego.pdf

(1202 KB) Pobierz
Zelazny Roger - Maska Lokiego
Roger śelazny Thomas T. Thomas
Maska Lokiego
The Mask of Loki
PrzełoŜył Tomasz Jabłoński
 
Prolog
Obwaruj jeno swoje męstwo,
A nie chybimy.
William Szekspir
śar bijący od pieca ściągnął jej skórę na czole i wysuszył gardło. Wykrzywiła usta
w grymasie i poczuła, jak równieŜ wokół nich wysycha skóra. Warstwa szminki na
wargach wydała jej się nagle gruba i skruszała jak asfalt bulgoczący czarnymi bąblami
na słońcu.
Aleksandra Vaele odsunęła się o dwa kroki od otwartych drzwi paleniska. To był
błąd. Gwałtowny spadek temperatury spowodował, Ŝe drobne kropelki potu pojawiły
się na czole, górnej wardze i w zagłębieniu szyi. Czuła, jak sztywny jedwab białej
bluzki wysycha i obwisa wokół ramion i piersi. Za chwilę pokaŜą się plamy potu.
— Pan Thorwald? — próbowała przekrzyczeć huk podsycanego gazem płomienia.
— Ivor Thorwald?
Kudłata głowa podniosła się i skinęła potakująco, a potem znowu zaczęła się
kołysać zgodnie z rytmicznym ruchem ramion. Aleksandra patrzyła przez chwilę, jak
tkanina jego bawełnianej koszulki naciąga się to z jednej, to z drugiej strony w, rytm
pracy. Przesunęła się nieco, by zobaczyć, co robi, a jednocześnie po to, by ciało
męŜczyzny zasłoniło ją przed białoŜółtym okiem paleniska.
Bryła stopionego szkła miała wielkość i barwę dojrzałego pomidora. Jednak jej
czerwień była agresywną czerwienią Ŝaru, a nie chłodnym kolorem wilgotnego
owocu. Wnętrze prześwitywało Ŝółtawo, jak wspomnienie paleniska. Thorwald,
osadziwszy blok na końcu stalowego pręta, zaokrąglał go i wygładzał przy pomocy
nadpalonej drewnianej formy, tocząc pręt po stalowej belce. Na ręce, którą obrabiał
szkło, nosił dla ochrony watowaną rękawicę, pokrytą metaliczną tkaniną. Udo przed
Ŝarem paleniska osłaniała metalowa płyta, zaokrąglona i uformowana jak część
rycerskiej zbroi, trzymająca się na popękanych skórzanych paskach. Thorwald miał na
nosie duŜe okulary ochronne i palił papierosa.
Po stu obrotach szkło prawie zupełnie sczerniało. Thorwald wyprostował się,
odrzucił w bok niedopałek, na którym zebrał się długi słupek popiołu, zwaŜył w ręku
stalowy pręt, odwrócił się, nieomal uderzając Aleksandrę w twarz jego drugim
końcem, i wrzucił bryłę szkła z powrotem do paleniska. Wcisnął pręt w uchwyt
przymocowany naprzeciwko pieca.
— O co chodzi? — zapytał, rozprostowując palce w rękawicy. Taksował ją
wzrokiem od góry do dołu: luźna biała bluzka, szeroki pasek ciasno opasujący wąską
talię, prosta, czarna spódnica, pod którą rysowały się biodra, odsłonięte kolana…
— Przyjmuje pan prace na zamówienie? — spytała szybko.
— ZaleŜy.
— ZaleŜy od czego?
— ZaleŜy, czy mnie takie zamówienie… — zawiesił głos. Ach, to taki facet —
westchnęła do siebie. Poruszyła delikatnie biodrami, tak jakby miała na coś ochotę.
— …zainteresuje — dokończył przeciągle. — A o co chodzi?
Aleksandra sięgnęła do torebki i wyciągnęła kopertę. Otworzyła ją, rozgięła brzegi
i delikatnie wytrząsnęła zawartość, uwaŜając, by nie wysypała się poza papier,
starając się jednocześnie nie dotknąć niczego palcami dłoni, którą podstawiła na
wypadek, gdyby okruchy miały się rozsypać.
Thorwald przysunął się bliŜej. Spojrzał na nią, jakby prosząc o pozwolenie, a
 
potem zdjął rękawicę. Dłoń miał zaskakująco białą. Chwycił jeden z kawałków
kciukiem i palcem wskazującym i przyjrzał mu się w smudze światła dziennego, które
padało z drugiej strony szopy.
— Onyks — powiedział Thorwald. — Albo sardoniks, biorąc pod uwagę ten
czerwonawy pasek. Za mało, Ŝeby wyszło coś efektownego.
— MoŜe pan z tego zrobić naczynie?
— Z takiej ilości? Ile tu pani tego ma? Piętnaście, najwyŜej dwadzieścia karatów.
Chyba Ŝe na podwórzu jest tego jeszcze cała cięŜarówka.
— To wszystko, co mi… To wszystko, co mam.
— Proszę sobie schować na pamiątkę.
— MoŜe mógłby pan to zmieszać z czymś innym… mam na myśli jakiś inny
materiał, z którego pan robi szkło.
— Jasne, onyks jest tylko jednym z gatunków kwarcu. To dwutlenek krzemu —
prawie to samo, co szkło. Jeśli dodam te pani dwie drobinki do wytopu, to zrobią
„psst” i znikną. MoŜe trochę zabarwią szkło, w zaleŜności od tego, jakie duŜe miałoby
być to naczynie. Ale to nie będzie odcień, o jaki moŜe chodzić.
— Bardzo dobrze. Właściwie im mniej koloru, tym lepiej. A najlepiej, gdyby nie
było w ogóle Ŝadnego zabarwienia, tylko czyste szkło.
— To po co w ogóle czegoś dodawać?
— Bo to waŜne. Tyle mogę powiedzieć. Przyjmuje pan zamówienie?
— Zamówienie na co?
— Na naczynie z dodatkiem tych kawałków sardoniksu… jak je pan tam nazwał.
— Naczynie… — Thorwald zmarszczył nos. — Puchar? Kieliszek do wina? Do
koniaku? Dmuchane szkło?
— To ma być zwykła szklanka, taka, z jakiej pije się colę albo wodę mineralną.
Proste ścianki, płaskie dno.
— Nie interesuje mnie to.
Odwrócił się w stronę paleniska i schwycił stalowy pręt.
— Dobrze zapłacę. Sto. Tysiąc dolarów. Ramiona, które właśnie podnosiły pręt,
opadły.
— To duŜo pieniędzy.
— Musi być doskonała. Nie do odróŜnienia od fabrycznie produkowanych
szklanek.
— Chodzi o jakiś kawał? Coś na party dla nadzianych facetów?
— Właśnie. — Aleksandra Vaele uśmiechnęła się do niego szeroko i tym razem
uśmiech był szczery. — To będzie takie zaproszenie na party.
 
Pierwsza sura
Koronacja
Pomyśl, ruiny karawanseraju,
Którego portale zmienia noc i dzień,
Tu kiedyś sułtan za sułtanem w chwale
Czekał losu i w swoją drogę szedł.
Omar Chajjam
Buty krzyŜowca śmierdziały kobylim moczem. Do rąbka cięŜkiego wełnianego
płaszcza poprzyczepiały się kawałki Ŝółtego nawozu, które teraz przy kaŜdym kroku
rozsypywały się po marmurowej posadzce. Okropność.
Mimo to Alojzy de Medoc, rycerz zakonu templariuszy i komandor twierdzy w
Antiochii, powitał gościa z otwartymi ramionami.
— Bertrandzie du Chambord! Przybywasz z tak daleka! A przecieŜ tak spiesznie,
Ŝe nie zdąŜyłeś nawet przystanąć, by oczyścić buty.
OstroŜnie objął krewniaka i klepnął go po okrytych kolczugą i płaszczem
ramionach. Podniosła się chmura kurzu. Alojzy kichnął.
Wypuszczając Bertranda z objęć, ogarnął wzrokiem jego postać. Na brudnej i
ogorzałej od słońca twarzy połyskiwało kilka świeŜych blizn, najwidoczniej po ranach
zasklepionych rozpalonym Ŝelazem. CięŜka, bojowa kolczuga Bertranda była
zardzewiała od potu, z wyjątkiem miejsc, gdzie rozdarcia naprawiono niedawno
błyszczącymi kółkami. Białą tunikę, ozdobioną prostym czerwonym krzyŜem
mającym imitować godło templariuszy, pokrywały łaty i cery. Prostokątne łaty
przykrywały przetarcia, cery — ślady po cięciach zadanych szablą. Jak moŜna było
sądzić po nieomal białej barwie tkaniny wokół tych ostatnich — kolczuga spełniła
swoje zadanie i ochroniła skórę. śadnych śladów zakrzepłej krwi — w kaŜdym razie
Ŝadnych widocznych śladów.
— Jego skóra jeszcze mi się przyda — pomyślał z radością templariusz.
Podobnie jak jego kuzyn, Alojzy miał na sobie białą tunikę, z tym Ŝe jego utkana
była z delikatnego lnu, a nie z pokutnej wełny. Nosił teŜ podobny kaptur z Ŝelaznych
kółek, lekki jednak jak koronka, zrobiony z najdelikatniejszego drutu, jaki potrafili
wykuć damasceńscy płatnerze.
Alojzy odsunął się i skinął na saraceńskiego chłopca, stojącego w przedpokoju. On
takŜe ubrany był w spodnie i tunikę z lnu — widoczny znak zamoŜności twierdzy,
która dostatnio ubierała nawet swoich niewolników. SłuŜący nosił buty z miękkiej
skóry antylopy, a na głowie miał turban z czystego płótna. Chłopak rzucił się naprzód
i zaczął czyścić brzeg szaty Bertranda.
Alojzy kopnął sługę.
— Szmaty i woda, chłopcze! Usuń to łajno z posadzki! I rozpal drewno sandałowe
koło okna, Ŝeby oczyścić powietrze.
— Tak, panie — rzekł chłopiec i natychmiast zniknął.
— A więc, Bertrandzie, czym mogą ci słuŜyć templariusze z Antiochii?
— Mój biskup nakazał mi odprawić akt pokuty w Ziemi Świętej. Ja jednak
wolałbym dokonać czynów, które okryją mnie sławą.
— Na chwałę BoŜą, oczywiście.
— Oczywiście, kuzynie. I w tym właśnie problem. To wszystko jest takie
kosztowne: przeprawa okrętem z jednego bezpiecznego portu do drugiego, bandy
niewiernych, walka… sama podróŜ morska i dotarcie do Outremer uszczupliły moje
 
zasoby.
Alojzy uśmiechnął się najuprzejmiej jak potrafił, poklepał męŜczyznę po ramieniu
i popchnął go w kierunku krzesła z libańskiego cedru. Przynajmniej siedzenie miał
czyste, a kolczuga osłonięta płaszczem nie mogła porysować drewna.
— Ilu miałeś ludzi?
— Czterdziestu konnych rycerzy, wszyscy z północnych prowincji, wszyscy
szaleńczo odwaŜni w bitwie.
— Ekwipunek?
— Konie, broń, kolczugi, Ŝywność i wino, wozy na łupy — Bertrand uśmiechnął
się szeroko — koniuchowie, słuŜący, kucharze, pomywacze i dziewki słuŜebne.
— A ilu ci zostało?
Uśmiech zniknął z twarzy Bertranda.
— Czterech ludzi, sześć koni, jeden wóz. Dziewki oddaliśmy w niewolę piratom w
zamian za darowanie Ŝycia.
— CóŜ, krewniaku, wygląda na to, Ŝe ciągle jeszcze masz miecz i kolczugę.
Będziesz mógł walczyć w armii, którą sformuje Gwidon Luzynian, kiedy zostanie
koronowany na króla Jerozolimy. MoŜesz teŜ wyruszyć z Antiochii z Reynaldem de
Châtillon, naszym księciem, to przysporzy ci sławy.
— Ale ja przyrzekłem biskupowi z Blois bitwę, którą sam obmyślę i którą wygram
siłą własnego oręŜa na chwałę Jezusa Chrystusa.
— Niełatwa to sprawa, z czterema ludźmi i bez odpowiednich koni.
— Pomyślałem, Ŝe mógłbyś mi pomóc.
— W jaki sposób?
— WypoŜycz mi ludzi.
— Z zakonu templariuszy?
— Podlegają twoim rozkazom. Alojzy zacisnął wargi.
— Wszyscy w zakonie jesteśmy braćmi w Chrystusie. Dowodzę twierdzą, która ma
być dla moich braci ostoją i bezpiecznym miejscem odpoczynku. Nie mogę wydać
takich rozkazów.
— MoŜesz przekonać swoich braci.
— By z tobą wyruszyli?
— Tak, na rany Chrystusa.
— Co właściwie mieliby robić?
— Zdobyć Grób…?
— Cha, cha, chrześcijanie zdobyli juŜ Górę Oliwną, Grób i miejsce, gdzie stała
Świątynia Salomona. CóŜ jeszcze mógłbyś zdobyć, dokonując swojego aktu pokuty?
— No cóŜ, mógłbym…
— Słuchaj no, panie, a właściwie jakie masz środki?
— Tylko to, co na grzbiecie.
— A w domu?
— Honor rodziny. Zbroję wykutą, zanim urodził się Karol Wielki. Dochody z
siedemdziesięciu tysięcy akrów najlepszej ziemi w Orleanie, przyznane przez starego
króla Filipa w roku jego śmierci.
— Nic na własność?
— śonę — przyznał Bertrand.
— Nic, co miałoby konkretną wartość?
— CóŜ, jedną, dwie parcele.
— Ile tego?
— Trzy tysiące akrów.
— Wolne od zobowiązań?
— Dostałem od ojca.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin