Ziemianski Andrzej - Przesiadka w przedpieklu.pdf
(
572 KB
)
Pobierz
Ziemianski Andrzej - Przesiadka
PATRICK SHOUGHNESSY
PRZESIADKA W PRZEDPIEKLU
tytuł oryginału: Jumper
Przekład: GraŜyna Pawłowska
wydanie oryg: 1990
wydanie polskie: 1991
Bezlitosny blask jarzeniówek raził wyczerpane bezsennością oczy, sprawiając
coraz większy ból i powodując uporczywe łzawienie. Zalew światła ujawnił
wszystkie tajemnice stacji metra. Najwyraźniej jednak nie przeszkadzało to dwom
policjantom przechadzającym się wzdłuŜ ściany. Wprost przeciwnie, ich miarowe
kroki, przedziwnie spokojne, a jednocześnie myszkujące wszędzie oczy i idealny
bezruch trzymanych w dłoniach pałek, zdawały się harmonizować z doprowadzoną do
skrajności aseptycznością rozległej sali.
Ukryty za filarem Lynn Fargo ostroŜnie wychylił głowę. Szerokie, okryte ciemnym
materiałem plecy patrolowych oddalały się coraz bardziej. Usiłując nie wywoływać
hałasu, przemknął do wąskiego korytarza prowadzącego na inny poziom. U jego
wylotu tuŜ pod pokrytą świeŜą farbą ścianą stała ławka. Rozejrzał się wokół.
Nie, to nie jest dobre miejsce. Ruszył w dół, zatrzymując się na kaŜdym podeście
wyściełanych schodów, Ŝeby dać odpocząć drŜącym nogom. Perony poniŜej były
oświetlone równie jasno, lecz duŜo szersze i gęściej ustawione słupy dawały
więcej cienia. Fargo stanął pod jednym, obserwując otoczenie. Nieliczni o tak
późnej porze podróŜni nie zwracali uwagi na obszarpańca o wpół przymkniętych
powiekach. Brak snu dokuczał mu coraz bardziej. Pokusa rzucenia się pod
najbliŜszą ścianę była bardzo silna, ale wiedział, Ŝe nie miałoby to
najmniejszego sensu. Po dziesięciu minutach zmienił miejsce, potem jeszcze raz i
jeszcze. Pół godziny później miał juŜ jednak przynajmniej nadzieję na normalne
spędzenie nocy. TuŜ za duŜym, zamkniętym juŜ kioskiem i obwieszoną reklamami
kratownicą stała długa, drewniana ława. Fargo błyskawicznie skoczył w wąski
przesmyk między filarami i połoŜył się na jedynej jeszcze wolnej przestrzeni
pomiędzy takimi jak on łachmaniarzami.
Naturalna osłona ścian kiosku i kratownicy okazała się jednak iluzoryczna
Zdawało mu się, Ŝe ledwie połoŜył głowę na zgiętym ramieniu sąsiada, gdy poczuł
mocne uderzenie.
- Jazda!
Dwóch policjantów końcami długich pałek szturchało leŜących.
- Jazda! Jazda stąd!
Fargo wstał z trudem, krztusząc się własnym oddechem. Ból przenikający całe
ciało zdawał się kumulować w piekących oczach. Zgięty wpół dotarł do ruchomych
schodów, które wyniosły go na górę i tam, w głównej hali podziemnego dworca
spróbował jeszcze raz. Po cichu, tłumiąc ataki suchego kaszlu, podszedł do drzwi
toalet. Szansa była niewielka. Kiedy dotknął tafli nieprzezroczystego szkła,
miał wraŜenie, Ŝe nie widzi go nikt z obsługi. Na palcach wszedł do środka i
zatoczył się w kierunku kabin. Otworzył jedną i wszedł do środka, ale nie zdąŜył
nawet zabezpieczyć drzwi, kiedy na zewnątrz rozległy się kroki.
- Hej, ty!
Głos kobiety nie zawierał ani złości, ani agresji, ani nawet cienia
zainteresowania. Był po prostu zmęczony.
- Idź umierać gdzie indziej.
Zrezygnowany zapiął swój ocieplany gazetami płaszcz i nacisnął klamkę. Nie
podniósł nawet głowy, Ŝeby na nią spojrzeć. Kolejny człowiek wykonujący swoje
obowiązki. Podniósł kołnierz, przemierzył hall i wyszedł w objęcia chłodu
mrocznej ulicy. Być moŜe panujące tu zimno dla normalnego obywatela było miłym
urozmaiceniem po upalnym dniu. Jednak dla jego wycieńczonego organizmu było
niemal arktycznym mrozem, przy którym drętwiały palce, słabły ramiona, a kaŜdy
oddech odzywał się kłuciem obolałych płuc. Taka temperatura powodowała jeszcze
inną dolegliwość. Pusty, skurczony Ŝołądek coraz dokuczliwiej przypominał, Ŝe
trawienie własnych soków nie jest jego podstawową funkcją.
Za rogiem oświetlonej neonami ulicy Fargo skręcił, ginąc w labiryncie
opuszczonych dawno, na pół rozwalonych, starych kamienic, warsztatów i garaŜy z
czerwonej cegły. Dysząc z wysiłku, przelazł przez płot ograniczający teren dawno
nieczynnej fabryki i przykucnął przy wątłym ognisku Ŝywiącym się kartonowymi
pudłami i cienkimi deskami transportowych skrzynek. Otaczający je ludzie,
podobnie jak on, walczyli z sennością, zdając sobie sprawę, Ŝe przy panującej
wilgoci ciepło jest iluzoryczne i nie ogrzeje nieruchomego człowieka.
- Boli... - szeptał męŜczyzna w rozdartej, marynarskiej kurtce, oparty o stos
pustych kontenerów. - Boli...
- Pobili cię? - spytał Fargo tylko dlatego, aby wymazać ze świadomości
wspomnienie wabiącego ciepła dworca.
Siwy marynarz skinął głową.
- Złodzieje...
- Złodzieje? Ciebie? - odezwał się ktoś z boku. - Niby po co?
- Nie wiem. Pobili... - groteskowa sylwetka wygięła się, jakby chcąc ujść w ten
sposób paraliŜującemu ją bólowi.
- Ludzie, ja umieram...
- Masz cały kręgosłup? Gdzie ci dali?
Fargo zauwaŜył obok brudną, samotną dziewczynę, na którą zwrócił uwagę juŜ
poprzedniego dnia. Przysunął się do niej.
- Zimno?
Było to idiotyczne pytanie, ale jego wymęczony mózg juŜ dawno nie działał jak
naleŜy. Długie, brudne i tłuste włosy opadły na twarz dziewczyny, kiedy
przysuwała się bliŜej.
- Masz coś do jedzenia?
Ona teŜ nie była w najlepszej formie.
- MoŜe... - przełknął ślinę - ...moŜe czegoś poszukamy? - zaproponował.
JuŜ w momencie wypowiadania tych słów, Ŝałował swego pomysłu, a kiedy dziewczyna
skwapliwie potrząsnęła głową, poczuł złość. środek nocy nie był dobrą porą na
szukanie czegokolwiek, a widok rozbawionego miasta, pełnych barów, klubów i
restauracji sprawiał niemal fizyczny ból ludziom takim jak oni. Wszystkie te
rozedrgane, beztroskie dźwięki, współzawodniczące ze sobą zapachy oraz pełni
luzu i demoralizującej pewności siebie bywalcy tych miejsc byli treścią
koszmarów, które nękały bezdomnych. Patrzenie na tamtych ludzi urealniało je,
stając się wręcz torturą. Dziewczyna jednak nie miała o tym Ŝadnego pojęcia.
Wiedział, Ŝe była córką bogatych, zajętych sobą rodziców, w których Ŝyciu stało
się coś, w jej rozumieniu tak waŜnego, tak niszczącego, Ŝe nie mogła juŜ z nimi
Ŝyć. Jej ucieczka była zaprzeczeniem całego jej dotychczasowego Ŝycia...
Znalazła się na ulicy, bez pieniędzy, bez Ŝadnych rzeczy, ale za to z
nieprawdopodobnym wprost szczęściem, które przez całe dwa tygodnie chroniło ją
przed zgrajami gwałcicieli, maniaków czy zwykłych bandytów, od których roiło się
miasto.
Fargo nie wiedział, jak powiedzieć jej, Ŝe nie ma moŜliwości, która zapewniłaby
jej przeŜycie trzeciego tygodnia. Wstał powoli, prostując zdrętwiałe nogi
bynajmniej nie dlatego, Ŝe spieszno mu było grać ze złudzeniami dziewczyny, ale
dyskusja przy ognisku zaczęła przybierać coraz ostrzejsze tony i dłuŜsze
przebywanie tu mogło zakończyć się fatalnie.
- Chodź.
Ruszyli wzdłuŜ porośniętych zielskiem ceglanych rumowisk, ulicami z
potrzaskanymi dźwigarami, które kiedyś przytrzymywały stalowe rury. Ich
pordzewiałych szczątków nie sposób było odróŜnić od organicznych odpadków
zalegających cały teren. Opuszczoną w latach kolejnej recesji fabrykę zamieniono
na wysypisko śmieci, ale i ono juŜ dawno przestało spełniać swą funkcję.
Zachowując ostroŜność, wspięli się na stertę pokrytych ziemią starych opon.
- Tędy.
światło księŜyca pozwalało odnaleźć drogę. Przeszli przez dziurę w załomie muru,
potem dziewczyna zatrzymała się pod zbitym z nierównych desek parkanem.
- Mam dość - szepnęła.
- Zmęczyłaś się? - nie zrozumiał w pierwszej chwili.
PołoŜyła mu rękę na ramieniu. Popatrzył na nią zdziwiony, szukając jakichś
podtekstów w tym geście. Niestety, szybko zrozumiał, Ŝe był to tylko stary,
niepotrzebny ruch wyniesiony z zupełnie innej rzeczywistości.
- JuŜ nie mogę. Nie mogę w ogóle... - jej cienki głos załamał się nagle.
Głód i napięcie potrafiły zmienić wszystko. Posadził ją w kręgu migotliwego
światła rzucanego przez jedyną, jakby zapomnianą latarnię.
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
Znowu uświadomił sobie, Ŝe jej obecność przywołuje dawno zapomniane wzorce z
zamierzchłej przeszłości. Wszystko co mówił, co mógł powiedzieć brzmiało
niedorzecznie. PołoŜyła mu głowę na ramieniu.
- Jesteś jakiś dziwny - szepnęła. - Mam wraŜenie, jakbyś mnie wchłaniał.
Jakbyś... - szukała słów - ...przyjmował całą moją osobowość.
- Czy... - urwał nagle. Zdał sobie sprawę, Ŝe nie wie, o co chciał zapytać.
- Mogę rozmawiać tylko z tobą. Inni... - ona teŜ zamilkła na dłuŜszą chwilę. -
Nie wiem, jak to powiedzieć. Przez cały czas mam wraŜenie, Ŝe naprawdę mógłbyś
przyjąć mnie całą.
ZmruŜyła oczy, patrząc w górę na migającą w poszarpanym rytmie jarzeniówkę.
- Wiesz - wyjęła nagle z kieszeni nową talię kart. - PowróŜymy sobie.
W przypływie chwilowego optymizmu zaczęła ją tasować z niezwykłą sprawnością.
- Najpierw tobie, dobrze?
ZnuŜony skinął głową.
- Wierzysz w karty?
- Oczywiście - podsunęła talię do przełoŜenia. - Lewą ręką. Najpierw kim jesteś
i co cię czeka.
Jej drobne ręce z ogromną szybkością rozkładały kolorowe kartoniki.
- A więc narasta coś, z czym nie mogłeś sobie poradzić od bardzo dawna.
Rozwiązanie jest w otoczeniu koloru czarnego. Same trefle i piki. A ty...
Zmusił się do uśmiechu.
- Ty jesteś... - długie palce zamarły w bezruchu. Podniosła oczy, w których nie
było juŜ iskierek udawanej wesołości. - Nie wiem, kim jesteś - szepnęła.
- A co to za karta? - spytał.
- Ta karta nie ma prawa tu być.
Odwróciła głowę, najwyraźniej myśląc juŜ o czymś innym. Rysy twarzy zdawały się
drgać w jakimś niezrozumiałym, wewnętrznym rytmie.
- Czy coś się stało?
Zerwała się, rozsypując całą tę kolorową mozaikę przed jej nogami.
- Nie! JuŜ nie wytrzymam. JuŜ nie chcę!
Wstał równieŜ, ale ona odskoczyła o kilka kroków.
- Nie mogę tak Ŝyć! Nie mogę, rozumiesz? - zrobiła zamach, jakby chciała
odrzucić coś niewidzialnego, co tkwiło w jej dłoni.
- Wracam do domu! - krzyknęła. - Ja mam dom! Wiesz? Dom, rodzinę, przyjaciół...
A ty nie!
Więc nareszcie zrozumiała - pomyślał. Widział wiele takich załamań, ale tylko to
mogło znaleźć w miarę szczęśliwy koniec.
- Wy wszyscy nic nie macie! Ja wracam... - odwróciła się szybko i pobiegła
niknąc w mroku.
Długo jeszcze słyszał zamierający powoli odgłos jej stóp. Potem usiadł na ziemi,
opierając się o parkan. Przyjął wygodną pozycję, aby przygotować się na
spotkanie uczucia samotności, które czuł, Ŝe za chwilę opanuje go z całą siłą.
Popatrzył na rozrzucone karty i tą, którą dziewczyna przedarła w ostatniej
chwili. „Ty jesteś...” - zabrzmiało mu w uszach. Nie, sam nie wiedział, kim
jest. Przez lata błąkał się po ulicach tego miasta, ale wszystko co było
przedtem, tysięczny juŜ raz sprowadzał do kilku wersów jakiejś piosenki.
Więc zabierz,
Zabierz mnie do ogrodu rozkoszy,
Gdzie sekretne pocałunki na górze wiatru
Nie rozproszą drobnych okruchów niewinnej młodości,
Nie zniszczą bezimiennego piękna
Pajęczych tworów nie chybiającej nigdy pamięci.
To było wszystko, co jego skołatany umysł ocalił z głębokiej amnezji. Co było
jej przyczyną? Nie wiedział. Nie pamiętał niczego, co działo się przedtem, zanim
nie kończąca się tułaczka wypełniła całą treść jego Ŝycia.
Wyjął złoŜoną starannie szmatkę, w której trzymał zbierany w parku tytoń. Powoli
skręcił papierosa i zapalił go znalezionymi zapałkami. PrzecieŜ on teŜ powinien
mieć jakąś rodzinę i jakichś przyjaciół. Gdyby tylko mógł przebić tę
niewidzialną zasłonę. Gdyby mógł przypomnieć sobie skąd... Zachłysnął się
gryzącym dymem i długo kaszlał, starając się odzyskać normalny oddech. Potem
ostroŜnie zgasił papierosa, zawinął w brudną chustkę i schował do kieszeni
płaszcza. Wzruszył ramionami. Myślenie o przeszłości nie miało sensu. Sprawiało
jedynie ból... Dość! Musi się skupić na czymś innym. Do świtu zostało jeszcze
tyle godzin, Ŝe gotów zamarznąć, siedząc tu bez ruchu. Jednak nie wstał. Z
zakamarków ubrania wyciągnął ostatnią zabawkę, jaka mu została. Pamiętał, Ŝe
kiedyś miał duŜo nieznanych tu gadgetów. Sprzedawał je kolejno, Ŝeby mieć na
jedzenie... Spojrzał na trzymaną w ręce kartę kredytową. Kiedy chwytał ją za
górny lewy róg, barwny emblemat znikał, a w jego miejsce pojawiał się napis:
Posiadacz tej karty jest szefem brytyjskiego kontrwywiadu. Apeluje się do
wszystkich słuŜb, wszystkich organizacji i wszystkich obywateli o udzielenie mu
wszelkiej pomocy, jakiej zaŜąda. Jeśli kartę trzymało się za lewy dolny
naroŜnik, napis zmieniał się, oferując wysoką nagrodę za udzieloną pomoc. A
jeśli chwycił za prawy róg, pojawiała się groźba, Ŝe kaŜdy kto wejdzie w drogę
posiadaczowi tej karty, zadrze z całym wywiadem, który będzie go ścigał, nie
szczędząc wysiłków.
Fargo obracał w dłoniach plastikowy prostokąt, obserwując uwaŜnie następujące
zmiany. Kiedyś Terry Duret, właściciel małego baru, chciał kupić tę kartę.
Niestety, kiedy dotykał jej rogów, napisy nie chciały się pojawić. CóŜ,
widocznie Duret nie był szefem brytyjskiego kontrwywiadu.
* * *
To Ŝe Fargo zdołał się obudzić nie było takie dziwne. Naprawdę dziwną rzeczą
było to, Ŝe leŜał w miękkim, a przede wszystkim ciepłym łóŜku. Oszołomiony
rozejrzał się wokół. W niewielkiej, stosunkowo jasno oświetlonej salce stało
prawie dwadzieścia łóŜek. Wszystkie były zajęte przez męŜczyzn w róŜnym wieku i
o róŜnym wyglądzie. KaŜda twarz nosiła jednak charakterystyczne piętno, po
którym poznał, Ŝe leŜy wśród takich samych jak on włóczęgów.
Potrząsnął głową, usiłując przypomnieć sobie, jak się tu znalazł. Pamiętał, Ŝe
cały poprzedni dzień juŜ od rana naznaczony był pechem. Ledwo umknął z rąk
motocyklowego gangu, gdy dopadł go patrol i wypytywał tak długo, Ŝe kiedy
wreszcie wolny zgłosił się do garkuchni za magazynem Pastiera, okazało się, Ŝe
lista tych, którzy otrzymują darmowy posiłek jest juŜ zamknięta. Pamiętał takŜe,
Ŝe później krąŜył po pulsującym ruchem centrum miasta, szukając juŜ nie
poŜywienia, lecz jakiegoś punktu zaczepienia, który pozwoliłby mu przetrwać.
CzyŜby stało się to wtedy? Nagły skurcz i ból brzucha czy moŜe serca...?
Pamiętał jeszcze paraliŜujący płuca, spazmatyczny kaszel i otaczającą go
ciemność...
- Hej ty!
Otworzył szerzej oczy.
- Zrozumiałeś nareszcie, Ŝe ciągle jeszcze jesteś po tej stronie?
Odwrócił głowę. Na sąsiednim, oddalonym moŜe o trzydzieści centymetrów łóŜku
leŜał zwalisty brodacz o długich, skudlonych włosach. Mimo Ŝe opierał się na
łokciu, potargane loki sięgały poduszki.
- Gdzie jestem? - spytał Fargo.
- W szpitalu - gęsta broda sprawiała, Ŝe nie moŜna było dostrzec ust mówiącego.
Rzut oka na pokryte pieczątkami, wykrochmalone firanki w oknach, rząd nocnych
szafek z identyfikacyjnymi numerami i na zdobiące kaŜde łóŜko tablice
informujące o przebiegu choroby wystarczył, Ŝeby stwierdzić, Ŝe brodacz mówi
prawdę. Nie wyjaśniało to jednak niczego.
- A... Jak się tu znalazłem?
- W twoim pechowym Ŝyciu zdarzył się jeden szczęśliwy traf - tamten wzruszył
ramionami. - Twój zdezelowany organizm raczył zacząć się sypać przed jakimś
rządowym budynkiem - uśmiechnął się cynicznie. - Policji nie pozostało nic
innego, jak przywieźć cię tutaj.
Brodacz potrząsnął głową, moszcząc się w pościeli.
- Nawet nie wiesz, jakie masz cholerne szczęście - ciągnął. - To nie jest Ŝaden
pieprzony punkt opieki. To jest... - zawiesił dramatycznie głos - miejski
szpital!
Do Fargo ciągle nie docierała waga tej informacji.
- No to co?
Sękate ramiona zatrzęsły się od tłumionego śmiechu.
- Zachowuj się grzecznie, podpisuj wszystko, co podsuną i nigdy, pamiętaj nigdy,
nie proś o dokładki, a być moŜe przetrzymają cię tu nawet przez tydzień!
Fargo poczuł, Ŝe wreszcie zaczyna rozumieć. W czarnej dotychczas przyszłości
rysowała się wątła nadzieja - szansa spokojnego przeŜycia choć kilku dni.
- Jakich dokładek mam nie Ŝądać? - spytał szybko, czując irracjonalny strach
przed nagłym wtargnięciem na salę osób z kierownictwa szpitala, które jego,
człowieka pozbawionego podstawowych informacji, wezmą w krzyŜowy ogień pytań,
Ŝeby dowieść mu, Ŝe kwalifikuje się wyłącznie do wyrzucenia na bruk.
Sąsiednie łóŜko zatrzeszczało pod cięŜarem zmieniającego pozycję potęŜnego
ciała.
- Oni tu posługują się prostą logiką. Kto duŜo je, znaczy zdrowy. Dostaje więc
kopa w tyłek i znowu ląduje na ulicy...
Człowiek leŜący przy drzwiach podniósł nagle rękę i zaraz opuścił ją z powrotem.
- Hej tam, cisza! - syknął.
- LeŜeć! - odezwało się naraz dwóch innych pacjentów.
Ludzie wokół błyskawicznie przykrywali się kołdrami, poprawiali poduszki i
prześcieradła. Fargo opuścił głowę akurat w momencie, kiedy dobiegł odgłos
kroków na korytarzu i szczęknęły otwierane drzwi. Starsza, powaŜnie wyglądająca
pielęgniarka podeszła wprost do jego łóŜka.
- Ocknęliśmy się juŜ? - zapytała.
Niezdarnie skrzywił wargi.
- Chyba popadłem w kłopoty - prawie szepnął.
Podeszła bliŜej.
- MęŜczyzna bez kłopotów to tylko pół męŜczyzny - powiedziała surowym głosem. -
A męŜczyzna, który nigdy nie miał kłopotów nie jest człowiekiem - uśmiechnęła
się nagle. Był to nawet ciepły uśmiech. - Proszę się nie martwić - dodała po
chwili. - Zrobimy panu badania, a potem na pewno coś poradzimy.
Podała mu długopis i formularz. Zgodnie z wcześniejszymi radami podpisał prawie
bez czytania. ZdąŜył jedynie w rubryce: Forma płatności, zauwaŜyć pieczątkę:
Opieka społeczna.
- Niech pan odpoczywa - pielęgniarka złoŜyła równieŜ swój podpis. - Potem ktoś
się panem zajmie.
Fargo prawie zszokowany patrzył, jak odchodziła. Od dawna nikt nie zwracał się
do niego „pan”. Ale dalsze dziwy miały dopiero nastąpić.
Chwilę później na salę wtoczył się wózek i zaczęto podawać obiad. Najpierw była
zupa, co prawda mleczna, ale za to z ryŜem, potem zrazy z kartoflami obficie
polanymi sosem. Fargo z niedowierzaniem przyjmował otaczającą go rzeczywistość.
Był to pierwszy gorący posiłek, jaki jadł od bardzo dawna i być moŜe pierwszy
prawdziwy obiad od lat. Potem rozdano kubki z gorącą kawą. Fargo korzystając z
nieuwagi salowej, nasypał do kubeczka kilkanaście łyŜeczek cukru. Widząc to
brodacz, w poczuciu odruchowej solidarności, zajął starszą kobietę rozmową, więc
zupełnie juŜ rozzuchwalony Fargo zaczerpnął cukru pełną garścią.
- Chcesz? - zapytał sąsiada, kiedy wózek zniknął za ogromnymi drzwiami.
Brodacz podsunął swój kubek. Dokładnie wytrzasnął wszystkie białe kryształki,
nawet te które przylepiły się do dłoni. Pili upiornie słodką kawę, czując jak
glukoza rozpuszcza się w ich krwi.
Zapowiadanych badań nie realizowano, więc Fargo spał do wieczora, budząc się co
jakiś czas, by sprawdzić czy rzeczywiście wciąŜ leŜy w miękkim łóŜku i naprawdę
nikt nie zamierza na niego napaść. Przyszłość zapowiadała się zbyt
optymistycznie. Kiedy podano kolację - grube kromki chleba z masłem i dŜemem -
poczuł, Ŝe coś musi się zmienić. Jego wyćwiczona latami walki intuicja
podpowiadała, Ŝe nic tak pięknego nie moŜe trwać długo.
Wieczorem musiał wyjść z sali. Nie czuł niczego szczególnego poza lekkim kłuciem
gdzieś pod płucami. Pomyślał, Ŝe mogło być wynikiem zbyt obfitego posiłku.
Zdołał dojść do końca korytarza, kiedy zaczaj się atak. Charakterystyczny ból i
kaszel z początku nie były zbyt silne, później jednak podłoga zakołysała się pod
nim gwałtownie. Czuł jakby wicher czy moŜe zmienna siła ciąŜenia znosiła go na
bok, wprost na drzwi z cienkiego tworzywa. Wywalił je cięŜarem ciała, padając na
podłogę tuŜ przed rzędem błyszczących umywalek. Nie wiedział, Ŝe Ŝycie
zawdzięcza jakiemuś pijakowi sączącemu w jednej z toalet przemycony przez
rodzinę alkohol. On właśnie przez szparę w drzwiach swojej kabiny zobaczył
leŜące nieruchomo ciało Farga. Pieczołowicie ukrył płaską butelkę, dla zabicia
zapachu possał miętówkę i przepłukał usta wodą, a potem wszczął alarm. Cała
bieganina, okrzyki, urywające się telefony, sanitariusze z noszami nie dotarły
juŜ do świadomości Fargo.
Ocknął się dopiero na sali reanimacyjnej. Z pewnym zdziwieniem obserwował
oplatające go przewody, podłączone do Ŝył plastikowe rurki, którymi sączyły się
jakieś płyny oraz ustawione przy łóŜku mrugające leniwie lampkami aparaty.
Jedynym źródłem światła była tu mała jarzeniówka pod sufitem. W pomieszczeniu
nie było nikogo poza nim. Skądś dochodził delikatny szum pracującego
Plik z chomika:
ssaaggaa
Inne pliki z tego folderu:
Ziemianski Andrzej - Wojny urojone.pdf
(648 KB)
Ziemianski Andrzej - Toy Trek.pdf
(245 KB)
Ziemianski Andrzej - Toy Toy Song.pdf
(238 KB)
Ziemianski Andrzej - Przesiadka w przedpieklu.pdf
(572 KB)
Ziemianski Andrzej - Nostalgia za Sluag Side.pdf
(858 KB)
Inne foldery tego chomika:
Zablocki Kazimierz Jacek
Zaborski Sylwin
Zadan Serhij
Zaganczyk Mieszko
Zahn Timothy
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin