Ziemkiewicz Rafal A. - okolice fantastyki.pdf
(
217 KB
)
Pobierz
Ziemkiewicz Rafal A. - okolice fantastyki
Rafał A. Ziemkiewicz - okolice fantastyki
# Kto by lubił Kasandrę
1
# Kwitko Worczyk, Nornik z Dnoworek
2
# Kupa radości
3
# Jak jest?
4
# Czas na fantastykę
6
# Człowiek w sieci
8
# Guru
9
# Frajerzy
10
# Dług
11
# Chuchać i dmuchać !
12
# Okolice fantastyki
13
# Chwała pechowcom
17
# A mury runą...
18
# Kto by lubił KasandrĘ
"KsiąŜki fantastyczne? Lubię, ale tylko złe" - mówił w jednym z opowiadań pilot Pirx. W gruncie
rzeczy określał w ten sposób pewną ogólną prawidłowość. Ludzie lubią ksiąŜki fantastyczne wtedy, gdy
są one złe; w kaŜdym razie te złe lubią znacznie bardziej. A moŜe, lepiej, nie tyle bardziej je lubią, co
bardziej ich potrzebują.
Proszę się nie obawiać, ten felieton nie będzie jeszcze jedną lamentacją nie chcianego pisarza, Ŝe
świat schodzi na psy, bo masowa publiczność zamiast czytać jego dzieła ogląda na wideo "Krwawe
bęcki 7". Określenia "złe ksiąŜki fantastyczne" uŜywam tu w pewnym szczególnym sensie, takim
właśnie, jakie miało ono w zacytowanej na początku "Opowieści Pirxa"; nie po to, by owe ksiąŜki
piętnować, tylko po to by stwierdzić pewien mechanizm, podwaŜający w jakimś stopniu sens istnienia
dobrej science fiction.
Skoro zacząłem od Lema, to i na jego przykładzie rzecz wyjaśnię. Napisał on w latach
sześćdziesiątych powieść "Głos Pana", przez wielu uwaŜaną za najlepszą w dorobku pisarza. (Ciekawa
historia, swoją drogą; paręnaście lat temu zabierałem się do tego tekstu tak i owak, od przodu, od tyłu,
ze środka - i za kaŜdym razem padałem po paru stronach; ostatnio trafiłem go gdzieś na taniej ksiąŜce i
połknąłem w zachwycie od jednego kopa. CzyŜbym jednak z wiekiem troszkę mądrzał?) Temat dla
science fiction standardowy, kontakt z obcą cywilizacją. Ujęcie natomiast jak na SF rewolucyjne, bo
oto Lem opisał sprawę tak, jakby ona rzeczywiście mogła wyglądać. śadnego picu, rysowania na
piasku twierdzenia Pitagorasa i innych naiwnych głupactw, których tyle SF naprodukowała. Zamiast
tego pokazuje Lem, jak grupa naukowców, i nie byle neptków, tylko najwybitniejszych, łamie sobie
zęby na próbie rozwiązania zadania ze zbyt wielką liczbą niewiadomych. Zresztą nie będę streszczał,
kaŜdy szanujący się fan zna.
To właśnie nazywam tu fantastyką dobrą. Czy "Głos Pana" odniósł sukces? Hm, w pewnym stopniu,
w pewnym kręgu odbiorców... Ale czy moŜna porównać to z sukcesem "Kontaktu" Sagana? Nie
przypadkiem porównuję "Głos Pana" właśnie z tą powieścią. Punkt wyjścia jest w obu niemal
identyczny; odebranie przesłanego z kosmosu sygnału. Dalej jednak idzie zupełnie inaczej. U Lema
odkrycie zostaje natychmiast utajnione, pracujący nad nim naukowcy ukrywają się w tajnej bazie
wojskowej, na owocach ich wysiłku kładą łapę politycy i generalicja, przede wszystkim sprawdzając
starannie, czy nie stanowią one zagroŜenia dla bezpieczeństwa narodowego. U Sagana z punktu
zaczyna się sielanka, wodzowie światowych mocarstw (tekst ma swoje lata) padają sobie w ramiona,
uzgadniając współdziałanie dla dobra ludzkości. U Lema naukowcy nadgryzają komunikat od róŜnych
stron analizą matematyczną i za kaŜdym razem nie są w stanie zrozumieć otrzymanego wyniku. U
Sagana "suną bez wysiłku w sedna środek", jak to śpiewał ongiś Młynarski. Gdy lemowscy naukowcy
próbują zastosować otrzymany komunikat jako przepis konstrukcyjny, otrzymują w efekcie nie do
końca wiadomo co; gdy to samo robią eksperci u Sagana, w try miga udaje im się skonstruować
gwiezdny powóz, tylko wsiadać i fruuu, prosto pomiędzy odległe galaktyki.
Biorąc rzecz tak na zdrowy rozum, idiotyzm pogania u Sagana idiotyzm. Spróbujcie nadać dzikim
buszmenom opis konstrukcji "Poloneza", wystukując go na tam - tamie alfabetem Morse'a. Jeśli
buszmeni słysząc wasze stukanie nauczą się sami z siebie owego alfabetu, a następnie szybciutko
rozwiną przemysł metalurgiczny, gumowy, naftowy, chemiczny i inne, jakie są do tego niezbędne -
wszystko oczywiście bez pomocy z zewnątrz - i w czasie krótszym niŜ pokolenie wyfabrykują coś, co
będzie w stanie jeździć, to zjem cały nakład "Fantastyki" z tym felietonem i odszczekam spod stołu.
Choć oczywiście ten akurat przykład jest bardzo dla Sagana Ŝyczliwy, bo róŜnica poziomu między
nami a buszmenami jest znikoma wobec przepaści, jaka musiałaby dzielić nas od cywilizacji zdolnej do
podróŜy międzygwiezdnych, a i ukręcenie "Poloneza" z piasku to betka w porównaniu ze stworzeniem
na Ziemi, posiadanymi tu materiałami i technologiami czegoś, co by było do takich podróŜy zdolne.
Ale naiwność naiwnością, a sukces "Kontaktu" był niewątpliwy ("Milion dolarów za ten guzik wart
elaborat!" - wyrwał się Lemowi okrzyk zgrozy i oburzenia w jednym z wywiadów). Nie "pomimo"
oczywistego faktu, iŜ cała jego fabułka jest od góry do dołu niemoŜliwa, absurdalna, wyssana z palca i
naciągana do niemoŜności - ale właśnie dlatego.
Pamiętacie Państwo, dlaczego Pirx lubił tylko złą fantastykę? Ano dlatego, Ŝe dobra opisuje świat
takim, jakim on jest - a świata takiego, jaki on jest, Pirx miał wokół siebie po dziurki w nosie i ani
myślał mieć go jeszcze w lekturze. Oto i odpowiedź.
Biskup Krasicki (proszę bardzo PT. Nawiedzonych, Ŝeby darowali sobie nadsyłanie pełnych jadu
listów, iŜ uŜywając w druku słowa "biskup" dopuszczam się propagowania klerykalizmu i państwa
wyznaniowego; naprawdę wiem wszystko, co moŜecie napisać i serdecznie to, hm, lekcewaŜę) napisał
swego czasu bajeczkę o dwóch malarzach, z których jeden klepał biedę, a drugi był obsypywany złotem
- bo pierwszy malował twarze podobne, a drugi piękniejsze. Ta zasada obowiązuje takŜe przy
fantazjowaniu. Mało kto oczekuje po fantastyce prorokowania tego, co się zdarzyć moŜe naprawdę. To
co się zdarzy naprawdę, będzie ani chybi szare, smutne albo wręcz parszywe, jak to Ŝycie. Po
fantastykę ludzie sięgają, Ŝeby pobujać w obłokach, poobcować z radosną bajeczką, znieczulić się
nieuzasadnionym optymizmem. Dlatego niepoprawny marzyciel Sagan musiał wygrać z kraczącym jak
kruk Lemem.
Powie ktoś, Ŝe przecieŜ dzieła katastroficzne teŜ cieszą się popytem - ale to będzie uwaga nader
powierzchowna, bo w istocie, kultura masowa trawi tylko takie katastrofy, gdzie z dala widać, iŜ walą
się tekturowe makiety. Ludzie chętnie się poboją wielkiego rekina albo Zoltara z planety jakiejśtam;
poboją się strachem bezpiecznym, oczyszczającym i rozładowywanym łatwą pointą. Ale gdy
katastroficzna wizja nabiera niepokojących znamion realizmu, gdy odbiorca zaczyna czuć, Ŝe to mu
naprawdę grozi - popyt na nią spada gwałtownie. Gdyby było inaczej, ludzie zamiast kaset z
horrorkami kupowaliby masowo przestrogi naukowców.
Innymi słowy, pisarz SF musi być grabarzem własnej popularności. Jeśli zacznie pisać za dobrze,
zbyt prawdziwie, ludzie przestaną go czytać. Jeśli będzie pisać źle, zagryzą go wyrzuty sumienia (nie
dotyczy grafomanów i chałturników). Jeśli któremuś z czytelników wciąŜ jeszcze kołatał się w głowie
taki szalony pomysł, by łapać się za pisanie fantastyki, mam nadzieję, Ŝe skutecznie wybiłem mu go z
głowy.
Rafał A. Ziemkiewicz - okolice fantastyki
# Kwitko Worczyk, Nornik z Dnoworek
Rzecznicy spolszczania nazwisk i nazw u Tokiena szermują argumentem, Ŝe to właśnie sam Mistrz
kazał, by owe imiona i nazwiska brzmiały w kaŜdym języku swojsko. Ich przeciwnicy, podobnie,
powołują się na osobiste przykazanie Mistrza, by hobbici w kaŜdym języku przypominali Anglików, a
więc pozostawali przy oryginalnych nazwiskach i nazwach. Sam Mistrz, z przyczyn obiektywnych,
zachowuje milczenie. I bądź tu, człowieku, mądry.
Myślę jednak, Ŝe to, co miał on na ten temat do powiedzenia, nie jest najwaŜniejsze. Argumentem
rozstrzygającym powinno być rychłe wejście w Ŝycie przygotowywanej w sejmie ustawy o ochronie
języka polskiego. Fakt, Ŝe projekt nie idzie tak daleko, jak prawo francuskie (gdzie nawet "komputer"
przerobiono na "l'ordinateur" - ale to kompleksy uwiędłego imperium) i nie narzuca zmian w utworach
literackich. Jeszcze nie narzuca; ale roztropność kaŜe się załapywać z duchem czasu, gdy tylko
rzeczony duch daje się uchwycić - i fakt, Ŝe wydawca i tłumacz juŜ teraz wyszli mu, być moŜe
nieświadomie, naprzeciw, moŜe tylko cieszyć.
Szkoda tylko, Ŝe wyszli tak słabo i niekonsekwentnie. Przyznam bowiem, Ŝe nowy przekład "Władcy
Pierścieni" p. Łozińskiego, opublikowany przez Zyska i S-kę, budzi głęboki niedosyt. Po prostu jest nie
dość jeszcze swojski. Bilbo Baggins to na przykład u Łozińskiego Bilbo Bagosz. Przepraszam, Bagosz
brzmi dla mnie równie obco, jak Baggins; cząstka "bag" kojarzy się, jeśli juŜ z czymś, to z bagnem, a
powinna z workiem. A więc, jeśli juŜ, to nie "Bagosz", tylko "Worczyk". Imię Bilbo równieŜ wymaga
spolszczenia - zawarta w nim bowiem cząstka "bil" brzmi dla Anglika bardzo znajomo, winna zatem
zabrzmieć podobnie i dla nas. "Bill" to w angielskim albo zdrobnienie imienia William (które nie ma
polskiego odpowiednika, niestety), albo słowo oznaczające rachunek, a bardziej po naszemu: kwit.
Jestem zatem przekonany, Ŝe będzie doskonałym spełnieniem intencji autora zamiana tego
dziwacznego dla Polaków imienia na polskie "Kwitko". Kwitko Worczyk - oto nasza swojska
odpowiedź na sługusa językowego imperializmu anglosasów, Bilba Bagginsa!
Gdzie mieszka Kwitko Worczyk? Oczywiście, nie moŜe to być Bagoszno. Ta nazwa teŜ nie kojarzy
się z wyraźnie zaznaczonym w oryginale workiem (chyba, Ŝe przez brzmieniowe skojarzenie z moszną
- ale to dość odległa asocjacja). W oryginale jest "Bag End", co moŜna przetłumaczyć bardzo ładnie i
tak swojsko, Ŝe nawet minister Podkański będzie uradowany: Dnoworki (kogo czego: Dnoworek, komu
czemu: Dnoworkom, etc, to jest, tfu, przepraszam, itd.) Dnoworki zaś, jak wiemy, są częścią miejsca,
które w angielskim nazwane zostało "Hobbitonem", a w przekładzie pana Łozińskiego "Hobbitowem".
Nie, nie, nie, panie spolszczaczu! Znowu popełnia pan ten sam błąd, co przy przy "Bagoszu" -
ogranicza się pan do spolszczenia końcówki, a obco brzmiący źródłosłów pozostawia bez zmian. Tak
nie moŜna! A poniewaŜ słowo "hobbit", ewidentnie (tfu, tfu - chciałem powiedzieć, Ŝe jak w pysk)
angielskie naleŜy do kluczowych w całej opowieści, nie ma co robić uników, tylko trzeba chwycić byka
za rogi.
Sprawa, przyznaję, nie była łatwa, bo choć "hobbit" brzmi bardzo angielsko, to nic po angielsku nie
znaczy. Na szczęście w załącznikach, w trzecim tomie trylogii, autor wyjaśnia jego pochodzenie. Pisze
Tolkien, Ŝe jego bohaterowie sami nazywali swoją rasę "kudukami", co z kolei pochodziło od "kud-
dukan", czyli "mieszkaniec nor". "Przetłumaczyłem tę nazwę jako holbytla i utworzyłem jej skróconą
formę hobbit - bo tak zapewne przekształciłby się ten wyraz, gdyby był istniał w naszym starym
języku". "Nasz język" oznacza oczywiście u Tolkiena angielski, nie ma zatem najmniejszego powodu,
by z jego tłumaczenia korzystać. Na polski "kud-dukan", mieszkaniec nor, przekłada się krótko jako
"nornik". A miasteczko norników to oczywiście Nornikowo. Przy okazji wiemy juŜ, jaki tytuł nadać
nowemu przekładowi pierwszej z wydanych drukiem ksiąŜek Tolkiena, której teŜ przecieŜ nie moŜna
zostawić tak jak teraz, zachwaszczonej angielszczyzną.
Trzeba jednak podejść do sprawy odwaŜnie: jeśli ma być swojsko, samo spolszczenie nazw, nazwisk i
imion nie wystarczy. Będzie bowiem powaŜnym zgrzytem, gdy pozwolimy naszemu Kwitko
Worczykowi mieszkać dalej w Pagórku przypominającym jako Ŝywo angielską rezydencję, zamiast w
czymś podobniejszym do swojskiej chałupy. Mniejsza juŜ nawet o drzwi, okrągłe "jak okienko
okrętowe", zielone i z mosięŜną klamką "sterczącą dokładnie pośrodku". Ale za tymi drzwiami, jak
czytamy we wspomnianej juŜ powieści "Nornik", rozciąga się - przepraszam za to słowo - "hall", i to "z
boazerią na ścianach i chodnikiem na kafelkowej podłodze". Na dodatek czytamy o kilku garderobach i
o otaczającym Pagórek typowo angielskim ogrodzie, w którym bohater, z "porządnie
wyszczotkowanymi" stopami (swojski, rodzimy Kwitko nie ma prawa szczotkować sobie
czegokolwiek!) ćmi sobie fajkę.
Czy muszę dowodzić, Ŝe w porządnym, swojskim przekładzie fajkę musi zastąpić "sport",
ewentualnie "klubowy", a o Ŝadnych kafelkach, garderobach i boazeriach po prostu nie moŜe być
mowy? Wysoki status Kwitka i bogactwo jego siedziby podkreślić naleŜy w taki sposób, jak to się
rzeczywiście robi na polskiej prowincji - okładając Pagórek lusterkami i montując na nim wielki, wielki
talerz anteny satelitarnej. A wewnątrz domu oznakę zamoŜności stanowić będzie nie mnóstwo pokojów
"przeznaczonych wyłącznie na ubrania", tylko ustawiony w kaŜdym pomieszczeniu kolorowy telewizor
i wideo, to jest, mówiąc swojsko, "widziaj". I jest jasne, Ŝe w swojej luksusowej willi Kwitko nie
będzie podejmował Gandalfa "kropelką czerwonego wina" i szarlotką, tylko...
Ohoho, zapędziłem się i omal nie wpadłem w lukę prawną, na którą niniejszym zwracam Wysokiemu
Sejmowi uwagę - chcąc pozostać konsekwentnie wiernym duchowi ustawy o ochronie języka trzeba by
naruszyć ustawę o wychowaniu w trzeźwości. Poprzestańmy na stwierdzeniu, Ŝe czym Kwitko będzie
podejmował czarodzieja, to i tak kaŜde polskie dziecko, wychowane w ustawowej trzeźwości, dobrze
wie. Zresztą nie zamierzam w tym felietonie odwalać całej roboty za przyszłych tłumaczy, którzy pójdą
szlakiem wytyczonym przez p. Łozińskiego. Chciałem tylko uświadomić im, jak wiele trzeba będzie
jeszcze zmienić, aby w duchu konsekwentnie swojskim i ustawowym przedstawić polskiemu
czytelnikowi przekład "Czerwonej Księgi".
"Czerwona Księga"... Przynajmniej to brzmi niezwykle we wspomnianym duchu, bez Ŝadnych
dodatkowych zabiegów tłumaczy.
Rafał A. Ziemkiewicz - okolice fantastyki
# Kupa radoŚci
Jeszcze parę lat temu wielu polskich autorów fantastyki jedyną szansę sprzedania ksiąŜki widziało w
ukryciu się pod brzmiącym z angielska pseudonimem. Dziś chce się wierzyć, Ŝe te czasy juŜ nie
powrócą. W miesiącu, w którym piszę ten tekst, w pierwszej piątce listy bestsellerów "Gazety
Wyborczej" - mowa o kategorii ksiąŜek polskich, oczywiście - znalazły się aŜ trzy polskie ksiąŜki
fantastyczne. Zajęły tam miejsca obok noblistki Szymborskiej oraz powieści Tomka Tryzny, bardzo
chwalonej i wspartej filmem Wajdy.
Dostarczyła mi ta wiadomość róŜnorakich radości, daleko wykraczających poza tę najoczywistszą, iŜ
sam, obok Sapkowskiego i Wolskiego, załapałem się do grona autorów bestsellerowych. Na tę
najprostszą radość autora nałoŜyła się, rzecz jasna, radość fantasty, zadowolonego, Ŝe wieloletnia praca
tylu miłych jego sercu ludzi nie idzie na marne, Ŝe przynosi owoce. Odezwała się i radość polskiego
szowinisty (którym jestem, przyznaję otwarcie, w dwóch dziedzinach - literatury i piwa), choć ta
pojawiała się juŜ wcześniej, gdy w czytelniczych plebiscytach "Fantastyki" tubylcy zaczęli wygrywać z
obcokrajowcami. DołoŜyła się teŜ do nich radość zagorzałego liberała: oto w tych czasach
powszechnego skiełczenia o rządową opiekę i o dotacje, Ŝałosnego mamlania, Ŝe "państwo musi", Ŝe
"na całym świecie" etc. - literatura, której nikt nie pomaga, a wielu rzuca kłody pod nogi, daje sobie
radę i wygrywa z przeciwnościami losu. O radości człowieka biesiadnego z okazji do wypitki nawet juŜ
nie wspomnę.
Pamiętam, Ŝe w lipcu roku 1995, kiedy Mirek Kowalski zdecydował się rzucić na rynek jednocześnie
cztery polskie powieści i zainwestować co nieco w promocję krajowej fantastyki, uznano to za czyn o
wysokim stopniu ryzyka. Sam pomysłodawca zdawał się mieć duszę na ramieniu. Po roku okazało się,
Ŝe wyszedł do przodu nie tylko na Sapkowskim - z trzech pozostałych powieści jedną dodrukowywał
jak dotąd trzy, drugą dwa razy, a tylko jedna sprzedała się w nakładzie załoŜonym pierwotnie.
Co więcej: przez ten rok pojawiły się na rynku dwa wydawnictwa, utrzymujące się z publikowania
autorów polskich. Pierwsze to SR, którego gwiazdorem stał się Przewodas, czyli - dla nieznajomych -
Konrad Lewandowski. Wydawnictwo raczej na nim nie straciło, skoro sięgnęło takŜe po
Kołodziejczaka, Dębskiego i Jabłońskiego, zapowiada świkiewicza i Komudę oraz, oczywiście,
kolejne ksiąŜki Lewandowskiego. O ile SR startował innymi rzeczami, a z fantastyki publikuje
równolegle dzieła Strugackich i Lovecrafta, to wydawnictwo Trickster zaczęło od razu od dzieł
zebranych Feliksa W. Kresa. I widać na nich nie straciło, skoro obok kolejnych tomów "Księgi
Całości" zapowiada takŜe wspólny tom opowiadań Drzewińskiego i Inglota.
Co więcej, polską fantastykę zauwaŜyły teŜ oficyny od "Nowej", o SR czy "Tricksterze" nie
wspominając, nieporównanie większe. "Zysk i s-ka" zainwestowało w Marka Huberatha, "Rebis" - w
Jacka Inglota. MoŜna oczywiście rzec, Ŝe zadecydowała o tym fandomowa proweniencja obu
rynkowych potentatów. Ale najwyraźniej i oni na polskich autorach nie stracili, skoro juŜ zapowiadają
ich kolejne ksiąŜki.
Ciekawe wnioski daje porównanie list bestsellerów z dzienników z zestawieniem branŜowym, które
sporządza "Nowa Fantastyka" na podstawie danych z księgarń w fantastyce wyspecjalizowanych. W
zestawieniu za październik 1996 pozycja Tomka Kołodziejczaka jest wyŜsza od mojej, a Marcina
Wolskiego nie ma w ogóle. Na liście "Wyborczej" jest Wolski, brakuje Kołodziejczaka (nad czym
zresztą boleję, bo "Kolory Sztandarów" uwaŜam za rzecz bardzo dobrą). Trochę podobnie było i z
poprzednią czwórką "Nowej" - powodzenie poszczególnych tytułów wśród fanów nie pokrywało się z
danymi o sprzedaŜy. MoŜna powiedzieć pesymistycznie: Wolski znany jest z "60 minut na godzinę" i
"Polskiego Zoo", a Ziemkiewicz z polityki - widać trzeba robić karierę gdzie indziej, porządny fantasta
nadal nie ma poza gettem szans. Ja traktuję tę sprawę raczej optymistycznie: coraz więcej autorów
fantastyki potrafi zainteresować takŜe czytelników z zewnątrz. Nawet jeśli pomogło im w tym
zaangaŜowanie w inne sprawy, to przecieŜ przecierają drogę kolegom, pracują na lepszą markę całego
gatunku, na zainteresowanie nim hurtowników, księgarzy i czytelników. Na - powiedzmy to odwaŜnie -
kolejny boom polskiej fantastyki. A co?
Od tamtego z początku lat osiemdziesiątych minęła juŜ cała dekada. NajwyŜszy czas na następny.
Rafał A. Ziemkiewicz - okolice fantastyki
# Jak jest?
W kabaretowym skeczu z okresu schyłkowej propagandy sukcesu na powyŜsze pytanie odpowiadano:
"jest nieźle i coraz nieźlej!" Na pytanie o stan polskiej fantastyki u schyłku roku 1998 odpowiedzieć
trzeba odwrotnie: jest nieźle, ale coraz mniej nieźle.
Nieźle, rzecz jasna, jeśli porównać z początkiem dekady, kiedy to Ŝadna sygnowana polskim
nazwiskiem ksiąŜka nie miała szansy wyjść na księgarską ladę (choć, mam wraŜenie, w czasopismach
było wtedy ciekawiej niŜ dziś). PrzeŜyliśmy jednak niedawno chwilę ekscytacji, gdy po udanym
wprowadzeniu na rynek przez Nową kilku polskich powieści w 1995 i 1996 wydawało się, Ŝe krajowa
SF wyszła wreszcie z dołka. W stosunku do rozbudzonych wówczas oczekiwań moŜna być
rozczarowanym. Zapowiadany (między innymi i przeze mnie) boom nie nastąpił.
Przejdźmy do konkretów. Nowa w roku 1998 wydała tylko jedną ksiąŜkę - mój "Walc stulecia".
Zapowiadane jest jeszcze na ten rok "Gniazdo światów" Huberatha, choć nie moŜna wykluczyć, Ŝe
przeleci na styczeń 1999. Powód tej posuchy prozaiczny - wszyscy przewalili terminy. Niemniej teksty,
acz z poślizgiem, z wolna spływają do wydawcy. W końcowej fazie pracy są nowe rzeczy Wolskiego,
Sapkowskiego (piąty i ostatni tom sagi), Dukaja, Białołęckiej i Dębskiego - wymieniam w
prawdopodobnej kolejności druku. Zadebiutuje na rynku ksiąŜkowym (powieścią utopioną wcześniej w
SR) Jacek Komuda, oraz, takŜe powieścią, otwierającą cykl fantasy, Anna Brzezińska.
Z innymi wydawnictwami jest gorzej. SR zakończył wydawanie fantastyki w równie brzydkim stylu,
w jakim tę działalność prowadził - Dębski, Jabłoński, Lewandowski i śółtowska wylądowali na taniej
ksiąŜce, razem z resztą produkcji upadłej firmy. Równie brzydko rozstał się Zysk z Huberathem,
oddając do jatek niesprzedane egzemplarze obu jego zbiorów. Ten sam tekst niemal jednocześnie
nagrodzony został Zajdlem i trafił na wyprzedaŜ - przypadek bez precedensu i, delikatnie mówiąc, nie
świadczący o sile przebicia naszego środowiska. Z publikowania polskiej fantastyki zrezygnował, jak
się zdaje, równieŜ Rebis; jak na razie przynajmniej o tyle uczciwiej, Ŝe bez wyrzucania wydanych juŜ
ksiąŜek na stragan.
W tej sytuacji Nowa pozostała na placu boju osamotniona. Być moŜe na krótko - serię polską
zapowiada Prószyński i s-ka. A nawet aŜ dwie serie, jedną Malinowskiej, a drugą Parowskiego. Z tym,
Ŝe ksiąŜki tego ostatniego wychodzą, powiedzmy, z oporami: jubileuszowa antologia na piętnastolecie
ukazała się dobre pół roku po promujących ją reklamach i recenzjach, i jak na razie wciąŜ pozostaje
jedyną pozycją zapowiadanej serii, choć anonse kolejnych antologii oraz zbioru Zimniaka zdąŜyły
poŜółknąć.
Natomiast seria Malinowskiej, co juŜ widać z zapowiedzi i wyników ogłoszonego przez
wydawnictwo konkursu, stawia na fantastykę do czytania - a więc na to właśnie, czego Parowski
obsesyjnie nienawidzi, co nazywa "SF rozrywkową" i co tępi w imię "SF problemowej". PoniewaŜ
naczelny NF z miesiąca na miesiąc wydaje się coraz bardziej dziwaczeć (naubliŜać czytelnikowi, w
odpowiedzi na drukowany list, od chamów - to numer, jakiego chyba jeszcze nikt w Polsce nie wyciął!)
moŜna spodziewać się, Ŝe pismo będzie wojować z serią formalnie przez nie współprowadzoną.
Są przesłanki kaŜące się spodziewać, iŜ ambicja Parowskiego by mieć swą serię ksiąŜkową (kompleks
Kowala?) skłania go do porzucenia deklaracji, jakoby nie publikował nazwisk, a tylko teksty. Jeśli jego
seria nie okaŜe się tylko mrzonką, pewne wydaje się jej powiązanie z pismem w swoisty mini-koncern,
promujący miłą sercu redaktora odmianę SF i utworzenie przy takim koncernie "stajni" autorów. To z
kolei wymusi na Nowej jakieś sformalizowanie układu wiąŜącego ją z tradyjnie tam drukującymi
pisarzami; słowem, moŜe w przyszłości dojść do sytuacji, gdy będzie się albo autorem "Fantastyki",
albo Nowej, i jedno będzie wykluczać drugie. Przedsmak stanowią juŜ teraz noty o autorach w NF
(Dukaj w 11/98. Goraj w 12/98) omijające nazwę wydawnictwa, w którym pierwszy opublikował
ksiąŜkę, a drugi debiutował.
By skończyć obraz rynku ksiąŜkowego, wspomnieć trzeba o sporadycznych wydaniach poza seriami.
Trzy polskie powieści z pogranicza baśni i fantasy wydał Prószyński, a jedną Wydawnictwo Literackie.
Ponadto dał o sobie znać Stanisław Wiśniewski, spadkobierca nieboszczyka Snerga - w wydawnictwie
C&T upchnął on juwenilną, eksploatującą Daenikena "Trzecią cywilizację", a w Amberze inną nie
drukowaną powieść brata "Oro". Swego rodzaju fantastyką jest teŜ powieść Redlińskiego "Krfotok" -
propagandowa wizja, do czego doprowadzić by mogło rozwydrzenie "Solidarności", gdyby nie
patriotyzm Jaruzela. Statystyka wygląda więc nawet nieźle.
Co do czasopism: dominująca pozycja "Fantastyki" nie ulega kwestii. SprzedaŜ pisma stabilizuje się
na poziomie daleko niŜszym niŜ w latach prosperity, ale wciąŜ opłacalnym dla wydawcy; w trzecim
kwartale jakby nawet zaczęła minimalnie wzrastać. Jeszcze nie wiadomo, na ile oŜywi ją nowa wkładka
"Cyberkultura" (i czy się zwróci - 16 kolorowych stron bez podnoszenia ceny to ryzyko, chyba Ŝe
przedsięwzięcie ma nieujawnionego sponsora). Generalnie, znać w piśmie stagnację. Nie ma
konkurencji, która by zmuszała do stawania na palcach. Największą przewagą zasiedziałego czempiona
nad półamatorską konkurencją pozostaje sekretarz redakcji. Dział graficzny usamodzielnił się i
poświęca gros energii realizacji rozmaitych kontraktów reklamowych, ilustrując pismo w chwilach
wolnych od zarabiania pieniędzy. Jednoosobowy dział publicystyki pracuje, hm, adekwatnie do sum,
jakie mu "Fantastyka" sp z o.o płaci i sposobu, w jaki go traktuje. Teksty się ukazują, nierzadko nawet
ciekawe, ale Ŝadnego w tym bigla, a recenzowanych ksiąŜek przewaŜnie juŜ od dawna w sprzedaŜy nie
ma. Marek nie jest teŜ w stanie - albo nie chce mu się - obronić przed Parowskim tekstu, który ten uzna
za "niezgodny z linią pisma" ani wyperswadować mu, Ŝe w szanującym się piśmie naczelny nie
"prostuje" wymowy idowej kaŜdego publikowanego tekstu dopisywaniem się doń pieniackimi peesami
(patrz przypadek szkicu Krywaka o fantastyce gadzinowej). Dział zagraniczny właściwie znalazł się
jakby poza redakcją - daje opowiadania z reguły dobre, ale mające się nijak do reszty pisma. Wyborcza
klęska koalicji "Ojczyzna" daje szansę, Ŝe Jęczmyk zmieni swą wcześniejszą decyzję i przyjmie
złoŜoną mu przez redakcję propozycję. Co do działu polskiego - cóŜ, jaki jest, kaŜdy widzi. Tu się na
razie nic nie zmieniło i nic się nie zmieni, póki pismo jest prywatnym folwarkiem Parowskiego - a ten,
dochrapawszy się takowego po latach oczekiwania, trzyma się stołka równie mocno jak prezes PZPN.
Dla jasności obrazu dodajmy, Ŝe wierszówki uchodzące w NF za stawkę extra stanowią obecnie mniej
więcej połowę tego, co przyzwoite gazety płacą za zrobiony na kolanie tekścik o polityce lub dziurze w
moście.
"Fenix" wygląda jeszcze gorzej niŜ za czasów gdy byłem tam wpisany w stopce jako naczelny - a to
znaczy, Ŝe wygląda naprawdę źle. Mówię o wyglądzie, bo wskutek ogromnej ilości wszelkich
moŜliwych błędów technicznych czytać mi go trudno i zazwyczaj poprzestaję na "Piątym piwie". Jeśli
Plik z chomika:
ssaaggaa
Inne pliki z tego folderu:
Ziemkiewicz Rafal A. - Wybrancy bogów.pdf
(1229 KB)
Ziemkiewicz Rafal A. - Pieprzony los kataryniarza.pdf
(1234 KB)
Ziemkiewicz Rafal A. - opowiada.pdf
(632 KB)
Ziemkiewicz Rafal A. - okolice fantastyki.pdf
(217 KB)
Ziemkiewicz Rafal A. - Czerwone dywany odmierzony krok.pdf
(1167 KB)
Inne foldery tego chomika:
Zablocki Kazimierz Jacek
Zaborski Sylwin
Zadan Serhij
Zaganczyk Mieszko
Zahn Timothy
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin