Harrison Harry - Uwiedzenie.doc

(75 KB) Pobierz
Harry Harrison

Harry Harrison

 

Uwiedzenie

Opowieść z dnia nader pojutrzejszego

 

 

Pojawienie się pięknej dziewczyny nie było tu niczym nowym. Na obszernym, komfortowo urządzonym dachu dwustupiętrowego wieżowca Sardiego dziewczyny, szczególnie te piękne, uchodziły za zjawisko powszednie. Nikt zatem nie zwrócił uwagi na rudzielca w zielonym kostiumie aż do chwili, gdy dziewczyna stanęła przed Ronem Lowellem-Steinem i wymierzyła mu policzek, aż echo poszło.

   Nadrabiający wcześniejszy brak czujności ochroniarze napięli muskulaturę i odciągnęli dziewczynę, a jeden posunął się nawet tak daleko, że przytknął jej lufę pistoletu do podstawy kręgosłupa.

   - No dalej, zabij mnie - powiedziała napastniczka, potrząsając długimi do ramion włosami. Na jej twarzy bladość ustępowała miejsca rumieńcowi gniewu. - Dodaj jeszcze jedno morderstwo do długiej listy twoich występków.

   Ron był zawsze uprzejmy wobec kobiet, wstał zatem niezwłocznie i skinieniem głowy odprawił ochronę.

   - Może zechce pani usiąść i wyjaśnić, o jakich to występkach mowa? - spytał.

   - Nie sil się na hipokryzję, ty młodociany Don Juanie. Mówię o mojej przyjaciółce, Dolores, dziewczynie, którą zniszczyłeś.

   - Doprawdy? Skłonny byłem sądzić, że ma zapewniony byt na wiele lat. - Tym razem zdążył złapać jej nadgarstek; dzięki częstej grze w polo i helihokeja oraz strzelaniu do rzutków miał wyrobione mięśnie i szybki refleks. - To głupota. Może byśmy tak usiedli i porozmawiali jak cywilizowani ludzie? Zamówię black velvet. Jeśli nigdy nie próbowała pani tego szampana, to zapewniam, że znakomicie koi skołatane nerwy.

   - Nie usiądę przy jednym stoliku z mężczyzną pańskiego pokroju - prychnęła dziewczyna, zajmując jednak miejsce. Trzymana wciąż za nadgarstek, nie miała większego wyboru.

   - Jestem Ron Lowell-Stein. Wiem, że mnie pani nie cierpi, ale nie przedstawiła się pani...

   - Pieprzę konwenanse. Nie pańska sprawa.

   - Kobiety powinny zostawić przeklinanie mężczyznom, którzy są w tym o wiele lepsi.

   Spojrzał na ochroniarza, który właśnie podawał mu wydruk z kieszonkowego faksu.

   - Beatrice Carfax - odczytał. - Ponieważ nie przepadam za klasycznymi imionami, będę nazywał panią Bea. Ojciec... matka... urodzona... No proszę, kochana, ma pani dopiero dwadzieścia dwa lata, grupa krwi 0, tancerka. Otaksował spojrzeniem jej sylwetkę. - Tancerki są zwykle cudownie umięśnione.

   Dziewczyna spłonęła rumieńcem i odsunęła ustawiony właśnie przed nią kryształowy puchar z ciemnym, musującym płynem. Ron postawił naczynie z powrotem na miejsce.

   - Nie sądzę, abym rzeczywiście zaszkodził pani przyjaciółce imieniem Dolores - powiedział. - Skłonny byłem raczej uważać, że czynię jej przysługę. Niemniej, ponieważ jest pani osobą atrakcyjną i zdecydowaną, przekażę jej pięćdziesiąt tysięcy dolarów, które to wiano wytłumi wszelkie możliwe obiekcje jej potencjalnego męża.

   Beatrice aż zatkało, gdy usłyszała, o jaką chodzi sumę. - Nie mówi pan poważnie.

   -Ależ jak najbardziej. Jest tylko jeden warunek. Zje pani dziś ze mną kolację. Potem obejrzymy przedstawienie baletowe w wykonaniu chorwackiego zespołu tanecznego.

   - Myśli pan, że może narzucić mi swoją wolę? - spytała zaczepnie dziewczyna.

   - Och, bogowie - westchnął Ron, ocierając oczy białą chusteczką. - Przepraszam za mój atak śmiechu, ale muszę przyznać, że nigdy jeszcze nikt nie powiedział mi tego głośno. Podoba mi się pani, Beo. Jest pani naturalna i naiwna, to czyste błogosławieństwo dla dziewczyny, szczególnie tak kształtnej. Mój szofer przyjedzie po panią o siódmej. A co do pytania, to będę szczery, o wiele bardziej szczery niż z innymi dziewczętami, które zazwyczaj oczekują po mnie stworzenia romantycznej aury: tak, zamierzam skłonić panią, aby była mi powolna.

   - Nie uda się panu!

   - No to tym bardziej nie ma się pani czego obawiać. Proszę założyć suknię ze złotymi cekinami. Bardzo chcę ujrzeć panią w takim właśnie stroju.

   - O czym pan mówi? Nie mam takiej sukni.

   - Ma pani: Zostanie doręczona, zanim jeszcze wróci pani do domu.

   Nim dziewczyna zdążyła zaprotestować, przy stoliku wyrósł szef sali.

   -Scusi mille, panie Lowell-Stein, ale pańscy goście już przyszli.

   W polu widzenia pojawiło się dwóch łysiejących biznesmenów z zaokrąglonymi brzuszkami, na oko Brazylijczyków Przywitali się z gospodarzem, ochroniarze tymczasem pomogli Bei wstać i w nie znoszący sprzeciwu sposób poprowadzili ją do wyjścia. Starając się zachować resztki godności, dziewczyna odsunęła się od przewodników i sama zniknęła za progiem. Skonfundowana wróciła do domu, to jest mieszkania, które zajmowała razem z nieszczęsną Dolores.

   - Święta matko! - pisnęła przyjaciółka, gdy Beatrice stanęła w drzwiach. - Popatrz tylko na to!

   W dłoniach trzymała dopiero co wypakowaną suknię, dzieło prawdziwego artysty. Tkanina mieniła się niczym złociste zwierciadło, a w tym otoczeniu (i okolicznościach) wydawało się, że naprawdę jest z drogiego kruszcu. W rzeczy samej, wprawdzie dziewczyny o tym nie wiedziały, ale cekiny wykonano z osiemnastokaratowego złota.

   - To od niego - warknęła Beatrice, odwracając głowę. Nie przyszło jej to łatwo, suknia bowiem była naprawdę przepiękna. W krótkich słowach dziewczyna wyjaśniła przyjaciółce, co zaszło, a gdy skończyła, Dolores pogładziła materiał i uśmiechnęła się.

   - No, to masz dziś z nim randkę - powiedziała. - Nie chodzi tylko o mnie, chociaż sama wiesz, pięćdziesiąt kawałków to kupa forsy. Idź i baw się dobrze.

   Beatrice zapłonęła oburzeniem.

   - Chcesz, żebym poszła? Po tym, co ci zrobił?

   - Stało się i trudno. Ale skoro możemy jednak na tym skorzystać... Podzielę się z tobą po połowie. Na dodatek najesz się. Ale jedno ci radzę, bo nigdy nic nie wiadomo: uważaj na tylne siedzenie w jego samochodzie.

   - To zbyt intymne sprawy ..

   - Nie pękaj. Całkiem miłe miejsce, lepsze niż zwykła tapicerka, którą wygniatało się w szkolnych czasach. To było zaraz po przedstawieniu, czekałam na taksówkę, gdy ten wielki wóz zatrzymał się dokładnie przede mną. Gość zaproponował, że mnie podwiezie. Żadna sprawa. Z przodu siedział kierowca i jeszcze dwóch goryli, ale skąd miałam wiedzieć, że szyby dają się przyciemnić, światła przygasić, a całość zmienia się błyskawicznie w łoże z jedwabnymi prześcieradłami. I jeszcze muzyczka, coś do picia... Po prawdzie, słonko, to wszystko stało się tak nagle i było tak niesamowite, że połapałam się we wszystkim dopiero wtedy, gdy wysiadałam z samochodu. A ty się jeszcze najesz. Ja miałam z tego tylko podarte pończochy, chociaż zaoszczędziłam na taksówce.

   Beatrice pomyślała chwilę.

   - Chcesz powiedzieć - spytała zdumiona - że ze mną będzie tak samo? Nie jestem taka!

   - I co z tego? Ja też nie. Ale byłam bez szans.

   - Ja załatwię to inaczej! - stwierdziła pewnym głosem, a w szarozielonych oczach zapaliły się uparte ogniki. - Żaden mężczyzna nie zmusi mnie do... do czegokolwiek, czego bym nie chciała.

   - No to mu pokażesz, słonko - powiedziała Dolores, przesuwając pieszczotliwie dłonią po sukni. - Miłej kolacji.

   O szóstej chłopak w liberii przyniósł perfumy. Całą kwartę aperge.

   O szóstej trzydzieści inny posłaniec dostarczył szarawą etolę i liścik następującej treści: "By ogrzać bezcenne ramiona".

   Złota suknia pozbawiona była rękawów i naramek, a etola pasowała do niej wręcz idealnie. Całość robiła wrażenie. O siódmej, gdy znów zakołatano do drzwi, dziewczyna była gotowa. Wyszła, trzymając się prosto i dumnie. Już ona mu pokaże.

   - Pan Lowell-Stein przysłał swój helikopter, zamiast samochodu. Powiedział też, że... - Tutaj posłaniec dotknął schowanego w kieszeni odtwarzacza i rozległ się melodyjny głos Rona: - Im szybszy pojazd, tym rychlej będziesz ze mną, kochana.

   - Prowadź - stwierdziła opryskliwie dziewczyna. Po cichu cieszyła się, że ominie ją podróż zautomatyzowaną sypialnią na kółkach. Chociaż, z drugiej strony, kto wie, jakie innowacje zamontowano w tym śmigłowcu...

   Jeśli nawet maszyna miała swoje tajemnice, tym razem ich nie ujawniła. Lot był krótki i zakończył się na marmurowym balkonie lśniącego wieżowca Lowella-Steina. Była to monumentalna budowla, biurowiec i mieszkanie zarazem, siedziba ogarniającej swymi mackami cały świat korporacji Lowell-Stein Industries.

   - Wyglądasz cudownie, kochana. Witaj w moim domu powiedział przystojny i pełen szacunku gospodarz. Beatrice postanowiła podgrzać nieco atmosferę.

   - Całkiem udany śmigłowiec - stwierdziła lodowatym głosem. - Szczególnie, że nie zmienia się w latający kurwispodek.

   -Ależ oczywiście, że może zmienić się w niejedno, chociaż nie dla ciebie. Nas czeka najpierw kolacja i przedstawienie.

   - Jak śmiesz!

   -Ja? Bierzesz w tym udział z własnej woli, sama mi to powiedziałaś. Teraz proszę do środka.

   Szklana ściana uniosła się i bezgłośnie opadła za nimi. - Proponuję koktajl. Jestem nieco staroświecki, zatem drinki też będą tradycyjne. Martini, wódka albo gin, co wolisz?

   Ron wskazał na obraz Goi Maja naga (oczywiście oryginał), który odsunął się, ukazując barek, a w nim niezliczone szeregi butelek zawierających wszystkie gatunki wódki i ginu, jakie ludzkość wyprodukowała od czasów, gdy świat .był jeszcze młody. Beatrice musiała uznać swą ignorancję. Nie dość, że nie miała ulubionego gatunku wódki, ale nie wiedziała nawet, co to jest takiego martini. Machnęła zatem beztrosko ręką.

   - Ty zapraszałeś, to wybierz teraz coś stosownego.

   - Wspaniale. Zatem gin bombay i kropelka noilly prat, w proporcji tysiąc do jednego, bo tak należy to podawać. Automatyczny barman dosłyszał polecenie, szeregi butelek poruszyły się. Królowa Wiktoria zmierzyła je z góry spojrzeniem. Chromowane ramię odłowiło stosowną butlę, otworzyło, przechyliło i wylało zawartość prosto w powietrze.

   - Och - szepnęła Beatrice, gdy trunek pociekł prosto na dywan.

   - To taki pokaz - wyjaśnił Ron - ale lubię podobne efekty W ostatniej chwili spod podłogi wyrósł kielich i przechwycił strugę, nie roniąc przy tym ani kropelki.

   Z zafascynowaniem przyglądała się, jak maszyneria produkuje drinka. Pole magnetycznie pojmało objęty metalową taśmą kielich i uniosło go do poziomu oczu. Do zawieszonego w powietrzu kielicha maleńka dysza dodała rozpyloną esencję wermutu. Ron lekko trącił kielich i po pokoju rozszedł się delikatny aromat.

   - Lubię kończyć rzecz osobiście - stwierdził. - Dopiero wtedy trunek nabiera prawdziwego smaku.

   Raz, dwa, trzy... Wypełniona helem spirala zmroziła płyn do pożądanej temperatury (z dokładnością do tysiącznych części stopnia), na krańcu teleskopowego ramienia pojawiły się identycznie schłodzone szklanki.

   - Cebulka czy cytrynka? - spytał Ron.

   - Zostawiam decyzję tobie - odparła z uśmiechem.

   - Zatem jedno i drugie. Niech to będzie wieczór sybarytów Stosowny manipulator dostarczył plasterki cebulki oraz cytryny i po chwili gospodarz mógł wręczyć Beatrice gotowy napitek.

   - Proponuję toast - oznajmił. - Za naszą miłość.

   - Proszę bez takich poufałości - mruknęła dziewczyna, smakując drinka. - Całkiem dobre.

   - Jest tak dobre, że uzależnia. To nie była poufałość. Przypominam jedynie, że nim ta noc się skończy, zaznasz najwyższej rozkoszy.

   - Nic z tych rzeczy - Odstawiła szklankę i wstała. - Jestem głodna i chętnie poszłabym coś zjeść.

   - Przepraszam, ale nie wspomniałem, że jeść będziemy u mnie. Pewien jestem, że ci zasmakuje. Mamy twój ulubiony ristaffel. Jak wiem, uwielbiasz indonezyjską kuchnię. - Ujął jej łokieć i poprowadził dziewczynę do jadalni. Zaczniemy od loempii, potem nasi-goreng sambal olek, co zaś do wina, to znalazłem coś idealnie pasującego do tych egzotycznych potraw.

   Ukryta orkiestra zaczęła grać, pojawiły się świątynne tancerki. Pierwsze danie parowało już na stole, krąg z przyprawami i sosami obracał się z wolna. Beatrice nie wątpiła już, że ryż będzie dogotowany i sypki. Owszem, uwielbiała taką kuchnię, ale należało nieco popsuć szyki przeciwnikowi.

   - Owszem, jadam to czasem, ale to tyle - powiedziała jakby znudzonym głosem, łowiąc jednocześnie zapachy tak smakowite, aż ślinka zaczęła jej się zbierać mimowolnie pod językiem. - Najbardziej lubię...

   Co niby? Spróbowała przypomnieć sobie coś naprawdę egzotycznego.

   - Duńską kuchnię. Te kanapki przyrządzone na duński sposób...

   - Uchroniłaś mnie od popełnienia niewybaczalnego błędu - powiedział Ron. - Usunąć to.

   Beatrice aż się wzdrygnęła, gdy cały stół z zastawą zapadł się pod podłogę. Zanim drzwi zapadni wróciły na swoje miejsce, dobiegł ją jeszcze łomot i brzęk. Bardzo dobrze, musi teraz wyrzucić srebrną zastawę, kryształy, żarcie. Orkiestra i tancerki zniknęły z podium tak gwałtownie, że przez chwilę dziewczyna gotowa była sądzić, że i oni trafią do zsypu.

   - Podoba ci się Rembrandt? - spytał gospodarz, wskazując na obraz na tylnej ścianie.

   Spojrzała. -Nocna straż. Jeden z moich ulubionych...

   - Myślałam, że to było w Holandii... - zaczęła, ale urwała, aby spojrzeć na środek jadalni, gdzie znów coś się działo.

   Z podłogi wyłonił się długi dębowy stół i pasujące doń wysokie krzesła. Stół był, rzecz jasna, nakryty.

   - Smórrebród - powiedział Ron - to nie są zwykłe kanapki. Jest ich tu pięćset, zatem chyba trafisz na ulubione. I jest piwo, tuborg, rzecz jasna. Oto ciasteczka, jedyne szlachetne potrawy, które najlepsze są właśnie z piwem i okowitą. Podaje się je zmrożone w bloku lodu. Wszystko zgodnie z regułami.

   Tego akurat nie wiedziała, ale uznała, że nigdy za późno na naukę. Nałożyła sobie i wzięła się do jedzenia. Nie mogła zebrać myśli, co rusz gubiła wątek migoczący niby płomienie stojących przed nią świec. Zanim jednak skończyła konsumpcję, ochłonęła i wróciła jej pewność siebie. Przypomniała sobie, gdzie jest i o co chodzi.

   - Uważasz, że można mnie kupić - powiedziała, przełykając ostatnie łyżki rode grod med flode. - Mam dać się ponieść wrażeniu i z wdzięczności...

   - W żadnym wypadku. - Uśmiechnął się czarująco. - Nie zaprzeczam, że wiele dziewczyn można kupić samym tylko drinkiem i zaproszeniem do stołu, ale nie ciebie. To tylko dla twojej przyjemności, ja zaś muszę, chcąc nie chcąc, czekać na następny twój kaprys.

   - Nie rozumiem.

   - Zrozumiesz. W prostych kulturach obowiązuje wzór zachowania podobny do układu partnerskiego: obie strony dogadują się, nie ma zwycięzcy ani pokonanego. My straciliśmy tę umiejętność, odeszliśmy od prostoty zachowań na rzecz różnych symbolicznych substytutów, na rzecz rytuału. Wróciliśmy w ten sposób do czegoś na kształt tańca godowego, który zwykliśmy zwać uwodzeniem. Kobieta ulega mężczyźnie, przez co pozostaje bez winy Chociaż w rzeczywistości oboje czerpią z tego tyle samo radości, to zgodnie z regułami naszej kultury kobieta jest niewinna. Uwiedzenie jest prostą wymówką i kobiety nie mają zwykle nic przeciwko takiemu semantycznemu oszustwu. Wystarczy znać figury tańca godowego i wobec każdej kobiety trzeba zastosować nieco inne kroki. Sprawą kobiety jest wówczas ulegać, sprawą mężczyzny znajdować sposoby osiągnięcia celu.

   - Nie wobec mnie!

   - Mylisz się, także wobec ciebie. Nie jesteś inna, skoro wychowałaś się w tej kulturze, tkwisz w niej. Tyle tylko, że reprezentując pewien poziom, nie zadowalasz się chwytami takimi jak upicie, brutalna siła, prosta zapłata czy coś podobnie plebejskiego. Znajdziemy jednak. Zanim świt wstanie, poznamy klucz i do twojej osoby.

   - Nie chcę o tym więcej słyszeć - powiedziała, upuszczając łyżkę i wstając. - Chodźmy już do tego teatru.

   Może gdy wyjdą, będzie wreszcie bezpieczna. Już tu nie wróci.

   - Proszę bardzo.

   Podał jej ramię. Ruszyli ku przeciwległej ścianie, a ta uniosła się bezszelestnie, odsłaniając widownię z dwoma tylko miejscami.

   - Wynająłem cały zespół na dzisiejszy wieczór. Czekają tylko na znak.

   Mowę jej odjęło, usiadła więc i aż do końca przedstawienia trwała w zdumieniu. Nagrodziwszy artystów oklaskami, czekała już tylko na jego następny ruch. Zdumiała się, że jedynie wziął ją za rękę.

   - Nie powinnaś się mnie bać - powiedział. - Nie bywam gwałtowny. Wobec ciebie takie zachowanie byłoby zresztą bez sensu, kochana. Proponuję ci teraz kieliszek zwykłego koniaku i porozmawiamy może o wspaniałym przedstawieniu, które dane nam było obejrzeć.

   Wyszli przez jedyne tu drzwi, które prowadziły do nastrojowego wnętrza, gdzie węgierski skrzypek grał rzewne cygańskie pieśni. Ledwie usiedli przy stoliku, pojawił się kelner z butelką w wyściełanym koszyku. Ustawił ją troskliwie pośrodku stołu.

   - Nie pozwalam nikomu otwierać butelek w mojej obecności, zawsze robię to sam. Korki są tak kruche - stwierdził Ron i dodał: - Podejrzewam, że nigdy jeszcze nie próbowałaś napoleona?

   -Jeśli to jest z Kalifornii, to musiałam próbować - powiedziała szczerze.

   Ron przymknął oczy

   - Nie - odparł zduszonym głosem. - Tego trunku nie robi się w stanie Kalifornia, ale we Francji, ojczyźnie win. Koniak ten został wydestylowany, zabutelkowany i złożony w piwnicach za krótkiego, ale pełnego chwały panowania cesarza Napoleona Bonaparte...

   - To chyba setki lat temu?

   - Właśnie. A z każdym rokiem cesarski koniak nabierał nieco smaku. Zatrudniam ludzi, których jedynym zadaniem jest przetrząsanie najdalszych zakątków świata, by za każdą cenę zdobyć to, co najlepsze. Nie będę się zniżał do spraw tak przyziemnych, jak koszt tej butelki. Sama uznasz z pewnością, że było warto.

   Mówiąc to, ostrożnie zajął się wyciąganiem korka w jednym kawałku. Z lekkim cmoknięciem zamknięcie ustąpiło i butelka została błyskawicznie opatulona serwetką. Gospodarz napełnił pieczołowicie dwa pękate kieliszki, każdy do połowy wysokości.

 ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin