Herriot James - Wszystkie stworzenia 08 - Wszystkie stworzenia.rtf

(976 KB) Pobierz
James Herriot

James Herriot

 

Wszystkie stworzenia

 

(Przełożył: Zbigniew A. Królicki)

 

 


Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemie, i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi.

 

 

1

 

Wczesnym rankiem nigdy nie jestem w najlepszej formie, szczególnie w takie zimne poranki, jakie bywają w Yorkshire na wiosnę, gdy przenikliwy marcowy wiatr nadciąga z wrzosowisk, wpychając się pod ubrania, szczypiąc w nosy i uszy. To nieprzyjemna pora, szczególnie gdy stoisz na brukowanym podwórzu farmy, spoglądając na pięknego konia kończącego się z powodu twojej niekompetencji.

Wszystko zaczęło się o ósmej. Pan Kettlewell zadzwonił, gdy moje śniadanie miało się ku końcowi.

– Mam tu porządnego kunia pociągowego, który dostał plam.

– Naprawdę? Jakiego rodzaju są to plamy?

– No, okrągłe i płaskie, i ma je wszędzie.

– Czy to zaczęło się nagle?

– Tak, wczora wieczór był zdrów jak ryba.

– W porządku. Zaraz przyjadę go obejrzeć.

Prawie zatarłem ręce. Pokrzywka. Zazwyczaj ustępowała samoistnie, ale zastrzyk przyspieszał ten proces, a właśnie miałem nowy lek przeciwhistaminowy, który chciałem wypróbować, podobno w takich przypadkach szczególnie skuteczny. Poza tym była to jedna z tych sytuacji, kiedy weterynarz bez trudu może się popisać. Miły początek dnia.

W latach pięćdziesiątych do większości prac polowych wykorzystywano już traktory, lecz na farmach wciąż jeszcze było sporo koni pociągowych; przyjechawszy do pana Kettlewella, natychmiast zrozumiałem, że mam przed sobą niezwykły okaz.

Farmer wyprowadził go z boksu na dziedziniec. Wspaniały shire, całe sto osiemdziesiąt sześć centymetrów wysokości; kiedy do mnie podchodził, dumnie podrzucał szlachetnym łbem. Spojrzałem nań z niemal nabożnym podziwem, chłonąc wzrokiem muskularną szyję, szeroką pierś i potężne kończyny pokryte gęstą i długą sierścią nad szerokimi kopytami.

– Jaki piękny koń! – westchnąłem. – Jest ogromny!

Pan Kettlewell uśmiechnął się z cichą dumą.

– Tak, przystojniak z niego. Kupiłem go ledwie miesiąc temu. Lubię mieć w gospodarstwie dobrego kunia.

Ten drobny mężczyzna, niemłody, lecz energiczny, był jednym z moich ulubionych klientów. Podniósł rękę, żeby poklepać masywny kark konia, który w odpowiedzi trącił go pyskiem,

– I łagodny. Naprawdę spokojny.

– No cóż, to wspaniale, kiedy koń nie tylko dobrze wygląda, ale w dodatku ma łagodne usposobienie. – Przesunąłem dłonią po charakterystycznych plamach na skórze. – Tak, to rzeczywiście pokrzywka.

– A co to takiego?

– Czasem nazywa się to liszajem pokrzywkowym. To reakcja alergiczna. Może zjadł coś nieodpowiedniego, ale często trudno określić przyczynę.

– Czy to cuś poważnego?

– Och nie. Dam mu zastrzyk, który zaraz postawi go na nogi. Ogólnie czuje się dobrze?

– Tak, zdrów jak ryba.

– To dobrze. To lek, który mógłby zaszkodzić zwierzęciu, ale ten koń to okaz zdrowia.

Wypełniając strzykawkę środkiem przeciwhistaminowym, byłem przekonany, że nigdy nie wypowiedziałem prawdziwszych słów. Ten wielki koń tryskał zdrowiem i dobrym samopoczuciem.

Nawet nie drgnął, gdy robiłem mu zastrzyk, i już miałem schować strzykawkę, kiedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Dotychczas w przypadkach pokrzywki stosowałem inny specyfik, który zawsze był skuteczny. Może dobrze byłoby na wszelki wypadek wspomóc nim działanie leku przeciwhistaminowego. Chciałem, by ten cudowny koń wydobrzał szybko i całkowicie.

Pobiegłem kłusem do samochodu, przyniosłem sprawdzony lek i wstrzyknąłem zwykłą dawkę. Wielkie zwierzę ponownie nie zwróciło na to uwagi.

– O rany, wcale mu to nie przeszkadza, no nie? – zaśmiał się farmer.

Schowałem strzykawkę do kieszeni.

– Rzeczywiście. Chciałbym, żeby wszyscy nasi pacjenci byli tak spokojni jak on. Jest wspaniały.

Oto, rozmyślałem, weterynaria w całej swej krasie. Łatwy, niekłopotliwy przypadek, miły farmer i łagodny pacjent będący ucieleśnieniem końskiego piękna, na które mógłbym patrzeć przez cały dzień. Nie chciało mi się odjeżdżać, chociaż czekały mnie jeszcze inne wizyty. Stałem więc, jednym uchem słuchając pana Kettlewella, który rozprawiał o nadchodzącej porze kocenia się owiec.

– No cóż – powiedziałem po dłuższej chwili.– Muszę już jechać.

Właśnie miałem się odwrócić i odejść, kiedy uświadomiłem sobie, że gospodarz zamilkł. Milczał przez jakiś czas, po czym mruknął:

– Trochę nim rzuca.

Spojrzałem na konia. Lekko drżały mu mięśnie nóg. Ledwie widoczne dreszcze powoli zaczęły się rozszerzać na inne partie ciała, aż objęły skórę szyi, tułowia i zadu. Były prawie niedostrzegalne, ale nie ulegało wątpliwości, że stopniowo się nasilają.

– Co się dzieje?

– Och, to tylko reakcja na lek. Zaraz mu przejdzie.

Usiłowałem bagatelizować sytuację, ale wcale nie byłem tego pewny.

Męcząco powoli dreszcze przeszły w drżenie, które objęło całe ciało i stopniowo się wzmagało. Obaj z farmerem spoglądaliśmy na to w milczeniu. Miałem wrażenie, że stoję tam już od bardzo dawna, starając się wyglądać na spokojnego i pewnego siebie, podczas gdy nie mogłem uwierzyć własnym oczom, nie rozumiejąc, skąd taka nagła i niewytłumaczalna zmiana bez żadnego powodu. Serce zaczęło mi bić jak młotem; zaschło mi w ustach, gdy drżenie przeszło w silne drgawki, które wstrząsały całym ciałem konia. Przerażone zwierzę wybałuszyło ślepia, jeszcze przed chwilą tak jasne, i zaczęło toczyć pianę z pyska. Gorączkowo usiłowałem znaleźć jakieś wytłumaczenie. Być może nie powinienem był łączyć tych zastrzyków, ale przecież nie mogły mieć aż tak straszliwego działania. To niemożliwe.

Powoli mijały sekundy, a ja czułem, że nie mogę już tego znieść. Krew szumiała mi w uszach. Na pewno koń zaraz dojdzie do siebie, bo gorzej już być nie może.

Myliłem się. Niemal niedostrzegalnie wielkie zwierzę poczęło się chwiać. Z początku tylko troszeczkę, potem coraz mocniej i mocniej, aż zaczęło przechylać się z boku na bok jak potężny dąb podczas burzy. O mój Boże, zaraz upadnie i to będzie koniec. Ów koniec rzeczywiście wkrótce nastąpił. Kamienie bruku zadrżały pod moimi nogami, gdy wielki koń runął na ziemię. Przez długą chwilę leżał na boku, konwulsyjnie grzebiąc nogami, a potem znieruchomiał.

No i masz. Zabiłem tego wspaniałego konia. To było nieprawdopodobne, wprost niewiarygodne: zaledwie kilka minut temu zwierzę stało w całym swym pięknie i zdrowiu, a potem pojawiłem się ja z moimi cudownymi nowymi lekarstwami i oto leży przede mną martwe.

Co miałem powiedzieć? Strasznie mi przykro, panie Kettlewell, po prostu nie pojmuję, jak do tego doszło. Otworzyłem usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk, nawet chrapliwy jęk. Jakbym spoglądał na tę scenę z boku, nagle zdałem sobie sprawę z istnienia kwadratu otaczających nas budynków, ciemnych i usianych pasmami śniegu połonin wznoszących się pod ołowiane niebo, z mroźnych podmuchów wiatru owiewających farmera, mnie i nieruchome ciało konia.

Byłem zmrożony i zgnębiony, ale musiałem coś powiedzieć. Nabrałem tchu i już miałem zacząć mówić, gdy koń nieco uniósł łeb. Nie odezwałem się, pan Kettlewell również, gdy wielkie zwierzę obróciło się, oparło na mostku, przez kilka sekund toczyło wokół wzrokiem i stanęło na nogi. Koń potrząsnął łbem, a potem podszedł do swego pana. Wyzdrowienie było równie błyskawiczne i niewiarygodne jak poprzedzający je upadek na kamienie podwórza, który na szczęście nie pozostawił żadnego śladu.

Farmer wyciągnął rękę i poklepał konia po szyi.

– Wie pan co, panie Herriot, te plamy prawie znikły!

Podszedłem i obejrzałem pacjenta.

– Ma pan rację. Już prawie ich nie widać.

Pan Kettlewell z podziwem potrząsnął głową.

– No tak, to naprawdę cudowna kuracja. Jednak powiem panu cuś. Mam nadzieję, że nie weźmie mi pan tego za złe, ale... – Położył dłoń na moim ramieniu i spojrzał mi w oczy. – Wydaje mi się troszkę brutalna.

 

Wyjechałem z farmy i zatrzymałem samochód pod osłoną kamiennego murku. Poczułem głębokie znużenie. Takie emocje to nie dla mnie. Nie byłem już taki młody – dobrze po trzydziestce – i nie tak odporny na stresy jak kiedyś. Przechyliłem lusterko i przejrzałem się w nim. Byłem trochę blady, ale nie wyglądałem tak okropnie, jak się czułem. Mimo to nie mogłem się pozbyć poczucia winy i zdziwienia, a wraz z nimi nieodparcie powracającej myśli, że muszą być łatwiejsze sposoby zarabiania na życie niż praktyka wiejskiego weterynarza. Dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu ciężkiej i brudnej pracy, pełnej takich stresujących przypadków jak ten przed chwilą. Wyciągnąłem się na fotelu i zamknąłem oczy.

Kiedy otworzyłem je kilka minut później, słońce przedarło się przez chmury, budząc do życia zielone zbocza gór i roziskrzone ośnieżone granie, malując złotem skalne występy. Opuściłem szybę i wdychałem zimne czyste powietrze, świeże i wonne, spływające z wysokich połonin. Zakrzyczał kulik, przerywając głuchą ciszę, a na trawiastej skarpie obok drogi dostrzegłem pierwsze pierwiosnki.

Powoli się uspokajałem. Może nie popełniłem żadnego błędu z tym koniem pana Kettlewella. Może leki przeciwhistaminowe czasem wywołują takie reakcje. W każdym razie, kiedy włączyłem silnik i ruszyłem, z wolna zacząłem odzyskiwać zwykły spokój ducha i po chwili znów nabrałem przekonania, że dobrze jest opiekować się zwierzętami w tak pięknej okolicy. Miałem szczęście, że zostałem weterynarzem w Yorkshire.


2

 

Niewątpliwie takie wstrząsy wyostrzają zmysły, ponieważ gdy z mocno bijącym sercem odjeżdżałem z farmy pana Kettlewella, by dokończyć poranny obchód, miałem wrażenie, że widzę wszystko po raz pierwszy. Podczas codziennej pracy zawsze zdawałem sobie sprawę z otaczającego mnie piękna, z niesłabnącym podziwem patrząc na to, co urzekło mnie od chwili, gdy po raz pierwszy ujrzałem Yorkshire, lecz tego ranka magia gór Dale była silniejsza niż kiedykolwiek.

Mój wzrok raz po raz błądził po stromych zboczach wzgórz, przemykając po szachownicy otoczonych murkami zielonych pól wydartych żółtym trawom wrzosowisk, i z dreszczem podniecenia, jaki zawsze czułem na widok tej urokliwej krainy, spoglądałem na wysokie szczyty.

Po wizycie na odludnej farmie nie mogłem się oprzeć pokusie: zjechałem z drogi i wysiadłem razem z Dinah, moim psem, by przejść się po wabiących mnie wzgórzach. Śnieg znikł niemal w ciągu jednej nocy, pozostawiając tylko białe pasy za murkami; wydawało się, że wiosenne słońce odurzająco słodkimi falami wyzwalało teraz wszystkie uwięzione zapachy ziemi i roślin. Kiedy dotarłem na szczyt, byłem zdyszany i łapczywie chwytałem ustami kryształowe powietrze, jakbym nigdy nie miał się go dosyć nawdychać.

Wokół nie było widać żadnych śladów ludzkiej obecności, gdy przechadzałem się z psem wśród ciągnących się przez wiele kilometrów torfowisk i grzęzawisk, stawków o pomarszczonej wiatrem ciemnej toni, wrzosowisk oraz gnących się i kołyszących na wietrze kęp trzcin.

Kiedy ogarnął mnie cień gnanej wiatrem chmury, rzucającej smugi światłocienia na bezkres mchów i paproci, poczułem uniesienie wywołane pobytem na dachu Yorkshire. Na pustkowiu nic się nie poruszało, ciszę przerywał jedynie krzyk ptaków w oddali, a mimo to miałem wrażenie bliskości, zjednoczenia z naturą.

Syreni śpiew wyżyn kusił mnie jak zawsze, bym został dłużej, jednak czas płynął nieubłaganie, a miałem odwiedzić jeszcze kilka farm.

Z głębokim poczuciem spełnienia dokończyłem obchód i ruszyłem do Darrowby, miejscowości, w której mieszkałem. Gdy zjeżdżałem ze wzgórz, ujrzałem kwadratową wieżę kościelną wyłaniającą się nad stromymi dachami miasteczka. Niebawem jechałem już przez brukowany rynek otoczony z czterech stron sklepami i pubami służącymi czterem tysiącom mieszkańców.

W przeciwległym rogu skręciłem w Trengate, przy której znajdowała się nasza przychodnia, po czym zatrzymałem wóz przed Skeldale House – porośniętym bluszczem dwupiętrowym budynkiem z czerwonych cegieł, będącym moim miejscem pracy i pełnym szczęścia domem, w którym razem z Helen wychowywaliśmy nasze dzieci.

Z tym miejscem wiązały się wspomnienia niezapomnianych chwil, gdy za kawalerskich czasów mieszkał tu mój wspólnik, Siegfried Farnon, i jego niezrównany brat, Tristan. Obaj byli już żonaci i mieszkali z rodzinami we własnych domach. Tristan podjął pracę w ministerstwie rolnictwa, a Siegfried nadal był mo...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin