Brzytwą kochanie brzytwą.doc

(184 KB) Pobierz
Brzytwą kochanie, brzytwą

PAWEŁ SIEDLAR

 

Brzytwą kochanie, brzytwą

 

 

 

Jest bardzo lekko. Lekko i cudownie. Ogarnia mnie ogromna tolerancja i zrozumienie wszystkiego. Sprawy, o których jeszcze przed chwilą nie wiedziałem zgoła nic, jawią mi się jako zupełnie oczywiste. Delektuję się tym stanem wszechwiedzy i niewyobrażalnej radości, graniczącej z euforią. O ludziach myślę pobłażliwie, z życzliwą litością. Staję się właśnie czystą świadomością, pozbawioną lub prawie pozbawioną emocji. Prawie, bo oto pojawia się, z początku nieśmiało, lecz narastające z każdą chwilą wspomnienie bólu, którego, nie mając ciała, nie mogę przecież odczuwać. Ale ono staje się, jest, trwa, eksploduje we wnętrzu mej bezwymiarowej struktury, sprawiając, że nieprawdopodobna jasność, której cząstką zaczynałem się stawać, oddala się. Płynne, wchłaniające mnie światło przygasa, wreszcie znika całkiem. Wraz z nim znika tolerancja i zrozumienie. Nie tracę tylko poczucia zadziwiającej lekkości, nieskrępowania niczym, wiedzy o wszystkim. Pozostawiłem za sobą coś ważnego, coś, czego nie dane mi było ukończyć. Coś, co kazało mi się cofnąć, wyrwać z kręgu wabiącej mnie, nieskończenie pięknej światłości. Jest to coś, co usiłuję sobie przypomnieć i co ma związek z bólem. Jak silne musiało być to uczucie, jak wielkie cierpienie, jeśli pamięć o nim trwa nawet teraz, wobec mocy porywającego mnie, lśniącego wiru, niweczącego wszystko, co było przed nim, lecz obiecującego w zamian bezpieczeństwo, wolność, szczęście w doskonałej, skończonej postaci.

Wracam więc, walcząc z wsysającą mnie nicością. Jestem trzeźwy i czujny. Muszę się dowiedzieć i dowiem się, co mnie zatrzymało, bo to jest jedyne, czego nie wiem.

 

***

 

Mieliśmy ciężki dzień.

Młody mężczyzna opiekuńczo obejmuje ramieniem nieco starszą od siebie, bardzo atrakcyjną kobietę.

Zrobić ci drinka?

Kobieta bez słowa potakująco kiwa głową. Z wdzięcznością przyjmuje szklaneczkę. Sadowią się na obitej skórą otomanie. Piją alkohol z wyraźnym smakiem i ulgą. Napięcie widniejące na ich twarzach słabnie nieco, lecz kobieta zaczyna płakać. Mężczyzna obejmuje ją ciaśniej, starając się włożyć w ten gest czułość, tkliwość. Gładzi jej włosy, całuje twarz, usta, szyję, piersi, lecz ona się odsuwa.

Daj spokój prosi. Nie dziś. Nie teraz.

Jak to? Nie chcesz już. Właśnie teraz? Kiedy pozbyliśmy się go i możemy swobodnie… Możemy się nikogo nie obawiać?

Chcę, chcę. Ale dzisiaj po prostu nie mogę. Zrozum mnie prosi, widząc na jego twarzy z trudem maskowaną irytację. To musi potrwać. Jeśli jest tak, jak mówisz, jak wierzę, że jest, to musisz mi dać trochę czasu na otrząśnięcie się, na oswojenie z sytuacją. Przecież wiesz….

Wiem, wiem.

Zaplanowali wszystko dokładnie. Dopracowali każdy detal. Nie było ich zbyt wiele. Wymyślili prosty plan, toteż nie mieli specjalnych trudności z jego wykonaniem. Mąż, żona i przyjaciel domu spędzili dzień w wiejskiej posiadłości, zażywając kąpieli i słońca. Potem zjedli dobrą kolację. W ostatniej chwili, tuż przed odjazdem, Ewelina zaproponowała, by zamienić się samochodami. Koniecznie chciała pojechać nowym wozem Petera.

Proszę, kochanie. Dlaczego nie? Greg zgodził się bez wahania.

No bo niby dlaczego miałby się nie zgodzić. Znali się od kilku dobrych lat. Peter wniósł w ich życie tyle entuzjazmu i radości. Był młody, przystojny, inteligentny, toteż początkowo Greg z pewną nieufnością traktował zbyt częstą, jak mu się zdawało, obecność młodzieńca. Po pewnym czasie przywykł do niej, zwłaszcza, że żona w żartach nazywała go zazdrośnikiem i głuptasem, a sam Peter przedstawił mu śliczną studentkę architektury jako swą narzeczoną. Młody człowiek z prowincji, nieco zagubiony w „wielkim świecie”, łaknął towarzystwa, a przede wszystkim oparcia. Zwierzał im się czasem z obaw i kłopotów, zasięgał rad i opinii, traktując zarówno Grega, jak i Ewelinę z nieco zabawną rewerencją.

Daleka kuzynka Eweliny poleciła ich uwadze młodszego krewniaka, stawiającego pierwsze kroki na śliskiej ścieżce poważnego biznesu. Greg zajął się nim początkowo niechętnie, mocno naciskany przez obie panie. Po pewnym czasie, widząc postępy młodego człowieka, przekonał się do niego i zaopiekował nim bardziej, niż wymagał tego święty spokój i interesy. Zaczął nawet traktować jak przyjaciela, w czym różnica wieku nie okazała się być przeszkodą. Peter równoważył ją wielkim taktem, rozsądkiem oraz ujmującym sposobem bycia.

 

***

 

Do posiłku wypili po kieliszku lekkiego, białego wina i wsiedli do wozów.

Wiesz kochanie, ja się chyba przesiądę oznajmiła Ewelina. Ten samochód jest jakiś ciasny.

Zrozum kobietę i nie oszalej mruknął. Przecież przed chwilą bardzo ci się podobał. Mnie nadal się podoba. Jak chcesz, możesz jechać z Peterem naszym autem. Ja z przyjemnością poprowadzę to cudeńko uruchomił silnik.

Dobrze, Gri, Gri nazywała go tak, gdy miała szczególne powody do zadowolenia. Czule cmoknęła w policzek. W tej zabawce tak nisko się siedzi. Nie polubiłabym go chyba.

Ładna zabawka zaśmiał się. Czy wiesz, że on ciągnie dwieście osiemdziesiąt? Zabawka, ha ha. Z sercem smoka.

Ach, wy mężczyźni westchnęła kokieteryjnie i wysiadła. Po małej chwili Greg ujrzał tył własnego samochodu w perspektywie alejki. Został sam w pachnącej skórą i nowością, istotnie niezbyt obszernej kabinie. Cieszył się możliwością przetestowania rasowego wozu. Nie mógł wiedzieć, że wyrusza w swą ostatnią podróż. Wraz z winem wypił własną śmierć.

 

***

 

Peter prowadzi nerwowo i bardzo szybko. Jeden wiraż, drugi, trzeci, wzięte z piskiem opon i wóz z Gregiem, podążający jak przylepiony, w niezmiennej odległości, wciąż w zasięgu wzroku, wciąż siedzący mu na ogonie.

Kiedy wreszcie to zacznie działać warczy przez zęby. Traci cierpliwość. Jak długo można prowadzić z wzrokiem utkwionym w lusterku?

Zwalnia. Czerwone porsche wyprzedza srebrne BMW. Teraz oboje widzą sylwetkę kierującego nim człowieka.

Może w ogóle skończy się na niczym? szepce Peter. Prawie chcieliby tego. Napięcie jest zbyt wielkie. Przerasta ich wytrzymałość. Sięga zenitu.

Reakcja organizmu może być rozmaita. Greg jest bardzo silny, może więc okazać się mało podatny na… urywa, bo oto mały samochód zaczyna tańczyć po szosie, uderza w zbocze po lewej stronie, odbija się jak piłka, by złamać barierę i runąć w przepaść.

Rozbłysk i smuga ognia znaczą jego drogę. Kobieta zasłania oczy dłońmi. Mężczyzna nawet nie zwalnia. Stało się. Już nie ma odwrotu.

 

***

 

Wiem już, gdzie i do czego muszę wrócić. Moje ciało płonie we wraku samochodu. Cofam się w czasie. Wizja tabletki, rozpuszczonej w lampce wina, nakłada się na obraz idącego głębokim ślizgiem auta. Moje dłonie wciąż ściskają kierownicę. Spadam wraz z masą płonącego metalu, sekundy upadku wloką się jak wieki. Nie mogę się poruszyć. Krwawa miazga, w którą zmienia mnie każde kolejne uderzenie o występ skalny, nie jest jeszcze całkiem martwa. Płomienie sięgają coraz wyżej. Docierają do dłoni, twarzy, oczu.

Ból odczuwany przez moje wciąż jeszcze żywe ciało, każe mi zawrócić, zawracam więc. Obserwuję żarzącą się kupę złomu. Płomień przygasa, nie wzbija się już, pełgając rubinowo. Tam nie pozostało ze mnie takiego, jakim byłem, prawie nic. Ból minął.

 

***

 

Jeśli już się zdecydowałaś, zaakceptowałaś mój plan, czy raczej zaplanowałaś wszystko, musisz, po prostu musisz być konsekwentna. Czy nie potrafisz tego zrozumieć?

Rozumiem. Rozumiem całkiem dobrze. Nawet nie wiesz, jak dobrze, ale nie mogłam przypuszczać, że to będzie takie trudne, takie straszne. Nalewa sobie kolejną porcję koniaku.

Nie to jest straszne, co się stało. Tego już nie ma. Straszne jest nasze wyobrażenie o tym i o ewentualnych konsekwencjach. Zrozum kochanie, że żadnych konsekwencji nie będzie, jeśli okażemy się silni. Jeśli będziemy się nadal wspierać i kochać. Przecież wiesz, że tak dłużej być nie mogło, prawda?

Prawda, prawda. Ewelina kiwa głową zamaszyście, z przekonaniem. Jest mocno wstawiona, co pozwala jej pojmować słowa i zawarte w nich fakty jako prawie oczywiste. Tak musiało się stać, Peter. Musiało. Moja ty maskotko. Już mi przeszło. Już będzie dobrze. Tylko nie trzeba za wiele myśleć. Jaki ty jesteś mądry i silny. Mój silny mały chłopczyk, mój wspaniały, silny mężczyzna.

Twój, twój. Pamiętaj tylko, że nie jestem już maskotką. Byłem nią zbyt długo.

Już nie, już nie. Jesteś znacznie więcej. Jesteś wszystko.… prawie droczy się.

Rozpina mu koszulę, spodnie. Po chwili leżą nadzy obok siebie. On szczupły, muskularny, wysportowany, ona rozkwitła pięknie pełnią trzydziestoparoletniej, doskonale utrzymanej kobiecości.

Obserwuję ich z pewnym zainteresowaniem, lecz nie wydaję się sobie podglądaczem. Nie czuję nic ponad to, co może odczuwać badacz, obserwujący pod mikroskopem wyhodowany przez siebie ciekawy szczep bakterii. Ich czynności są mi obojętne emocjonalnie. Jednakże świadomość, że oszukiwali mnie, nie jest miła. A oszukiwali od dawna. Pozbyli się mnie. Po co? Przecież mogli mi o wszystkim powiedzieć. Przecież istnieje mnóstwo rozwiązań tego typu sytuacji. Nigdy nie byłem brutalem ani tyranem. Nie byłem też ani uparty, ani złośliwy. Dałbym Ewelinie rozwód, gdyby go zażądała, gdyby spokojnie porozmawiali ze mną, gdybym zdał sobie sprawę, iż utrzymanie małżeństwa nie ma sensu i nie rokuje nadziei. Wcale nie musieli postępować ze mną tak, jak postąpili. Wcale nie musieli mnie… zabijać.

A może chodziło o co innego? Pewnie tak. Oczywiście. Jakież to prostackie i żałosne. Ewelina zawsze chciała być niezależna, nie miała jednak predyspozycji, by stać się niezależną od zera o własnych siłach. Nigdy nie umiała niczego robić. Prawda, potrafiła ładnie wyglądać i kochać się. Niczego więcej od niej nie oczekiwałem. Może to był błąd? Może powinienem był dostrzegać jej wybujałe aspiracje? Ale nawet jeśli by tak było, jeśli bym je zauważał, to czy zdobyłbym się na poważne ich traktowanie? Nie. Niby jakim cudem? One stały w zbyt jaskrawej sprzeczności z nikłymi predyspozycjami Eweliny.

Taaak. Pomiędzy jej predyspozycjami a aspiracjami istniały, istnieją i zawsze będą istnieć zbyt wielkie, wręcz kolosalne dysproporcje. To musi być dla niej wysoce frustrujące. Skłamałbym jednak, gdybym twierdził, że jej współczuję z tego powodu. Po rozwodzie moja żona zostałaby bez środków do życia, na takim poziomie, do jakiego zdążyła przywyknąć. Teraz jest bogata. Jest nie tylko żoną bogatego męża. Jest bogata samodzielnie. Jest niezależna, a przynajmniej za taką się uważa. Zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, co związało ją z Peterem. Nic nie wiąże mocniej niż wspólnie dokonana zbrodnia. Czyżby nie czytali kryminałów? Myśl o majątku, który przejmie już niedługo, bardzo podnosi ją we własnych oczach. Nie rozumie, że majątek trzeba pomnażać, dbać o niego, prowadzić interesy. W przeciwnym razie zgromadzony przez lata kapitał ulegnie rozproszeniu, firma popadnie w ruinę. Tymczasem Ewelina dorównuje Peterowi, ba, nawet przewyższa go i to znacznie. Peter jest bogaty. Dzięki swej inteligencji, pracowitości, ale przede wszystkim dzięki mnie, osiągnął bardzo wiele w stosunkowo krótkim czasie. Teraz stracił wszystko, choć jeszcze o tym nie wie. Głupia, przeraźliwie głupia, ale sprytna Ewelino! Nie zdążysz roztrwonić zgromadzonej przeze mnie fortuny. Peter, żal mi cię, chłopcze. Naprawdę cię lubiłem, zakochany młody frajerze. Przesuwając się w czasie dowolnie, znam rozwój wypadków, wiem wszystko, co stanie się waszym udziałem w całkiem niedalekiej przyszłości.

Zastanawiam się nad sposobem urozmaicenia im wieczoru. Dopiero zaczynam się orientować w zakresie własnych możliwości. Nie wypróbowałem ich jeszcze i gdyby nie poczucie zawodu, krzywdy i wielkiej niesprawiedliwości, może nawet uznałbym sytuację do pewnego stopnia za zabawną. Obawiamy się śmierci bardziej jako wielkiej niewiadomej, niż ostatecznego końca. Nie sądzę, by wielu ludzi było absolutnie przekonanych, że ustanie życiowych funkcji organizmu stanowi całkowity kres ich egzystencji. Nie wydaje mi się możliwe, by istniał największy nawet sceptyk, który nie żywiłby choć cienia nadziei na kontynuację, w innej, zmienionej formie, ale przecież… życia (życia? nasuwa mi się szereg pytań o to, czym jest życie). W pewnym okresie często myślałem o śmierci. Wyobrażałem sobie, że umrę jako człowiek stary, powoli dogasając. Bałem się nie biologicznego porządku, naturalnej kolei rzeczy, lecz sposobu jej urzeczywistnienia. Obawiałem się choroby, kalectwa, demencji, niesprawności. Przeznaczenie zakpiło ze mnie, z moich obaw, ale i z oczekiwań. Nie ma to już jednak żadnego znaczenia. Dla mnie, takiego, jakim jestem, jakim się stałem, właściwie nic nie ma znaczenia.

Miłosna gra osiąga kulminację. Jęki i okrzyki Eweliny przybierają na sile. Znam je dobrze, aniołeczku. Sam dobywałem z ciebie podobne tony wcale nie tak dawno temu. Peter jest naprawdę sprawnym, wytrwałym i oddanym kochankiem. Czy zauważyłaś, że bardziej dba o ciebie niż o własną przyjemność? Czy to doceniasz? Pewnie nie. Pewnie uważasz, że ci się to należy. Jak wszystko. Peter, brawo. Brawo! Sam bym tego lepiej nie zrobił! Śledzisz uważnie reakcje kochanki, nie jesteś egoistą, przyziemnym, szybkozlewnym samcem. Nie. Ty jesteś wirtuozem, koneserem. Znakomicie Peter. Teraz chyba już pora na mnie. Chyba powinienem włączyć się w ten uroczy spektakl.

W pokoju rozlega się cichutkie postukiwanie w szybę. Zrazu nie zwracają na nie uwagi, pochłonięci sobą. Nagle zastygają oboje w pół ruchu, w pół szeptu, w pół oddechu.

Co się stało? Co ci jest? pyta Peter.

Nie wiem. Ten dźwięk… jakoś dziwnie… posłuchaj no… co to?

Jest im bardzo nieswojo.

Ktoś stuka do okna! Ewelina nie tai lęku.

To niemożliwe, kochanie. Jesteśmy na piętrze trzeźwo zauważa Peter.

Wstaje niechętnie, spogląda w ciemność nocy, otwiera okno.

Spójrz, to gałąź drzewa. To wiatr. Trzeba będzie ją przyciąć. Jutro powiem ogrodnikowi…. Albo lepiej ty wydaj mu polecenie.

Ewelina oddycha z ulgą.

Już myślałam…

Co, co myślałaś?

Nic. Nic ważnego. Zamknij okno i wracaj do mnie. Zimno mi.

Peter starannie zamyka zasuwkę i gwałtownie odskakuje.

Przytrzasnąłem sobie palec wyjaśnia, widząc jej zdumione spojrzenie. Dlatego tak odskoczyłem. Śmieje się nienaturalnie, dmuchając sobie na palec.

Nie przyzna się, że w ciemnej szybie ujrzał zarys mojej sylwetki. Spięty wraca do łóżka. Ewelina przytula się do niego.

Obejmij mnie, obejmij swoją maleńką myszkę przymila się.

Niezrażona nagłym chłodem kochanka, usiłuje go zachęcić, pobudzić. Nic z tego. Peter odwraca się od niej ze zniecierpliwieniem.

Daj spokój, przestań prosi. Poczułem się nienajlepiej. Pewnie wypiłem za dużo. A może przerwaliśmy zbyt nagle? Nie wiem, co mi się stało.

Cóż, pewnie tak. Pośpijmy wzdycha Ewelina. Leżą obok siebie, każde ze swymi myślami. Nie są to myśli wesołe. Prawie zasypiają już, zmożeni trochę seksem, a trochę alkoholem. Towarzyszę im stale, niewidzialny, lecz wyczuwalny całkiem nieźle. Ewelina zrywa się, szarpiąc Petera za ramię.

Tu ktoś jest! Tu ktoś jest! krzyczy.

Śpij, maleńka uspokaja ją bezskutecznie. Tu nie może być nikogo. Zresztą zaczekaj.

Wstaje. Z szuflady wyjmuje mojego browninga.

Czyżby alarm nawalił? Jeśli chcesz, mogę dokładnie sprawdzić cały dom. Przejdę się. Może rzeczywiście zakradł się jakiś złodziej? Jeśli tak, to już jest martwy dodaje sobie otuchy.

Nie, nie, błagam. Nie zostawiaj mnie samej… z nim.

Z kim? Z kim? O kim, o czym ty mówisz? Co ty opowiadasz? Stara się nie okazać zdenerwowania, nie może jednak całkowicie zapanować nad głosem. Zbyt dobrze wie, kogo miała na myśli.

Czy ty naprawdę nic nie czujesz?

Peter walczy z sobą. Nie wypada mu okazać się tchórzem czy mięczakiem.

Co masz na myśli? Usiłuje nadać słowom lekki ton. Sporo go to musi kosztować.

Moja obecność staje się niemal namacalna. Zapala górne światło.

Spójrz Znów śmieje się sztucznie. Tu nie ma nikogo. Oprócz nas, oczywiście.

Tak, tak. Coś mi się przyśniło.

Sny są projekcją naszej podświadomości. Im więcej ci się wyśni, tym szybciej odzyskasz spokój tłumaczy.

Tak, tak, zapewne. To była tylko projekcja powtarza za nim bezwiednie Ewelina.

Nieznane wcześniej pojęcia, którymi operuje Peter, wzbudzają w niej zaufanie do jego rozsądku i mądrości. Ona znów jest bezbronną, bezradną dziewczynką, dużym dzieckiem, rzeczywiście potrzebującym opieki i oparcia. Nie jak wtedy, przed laty, gdy okłamywała mnie, umiejętnie uczyniwszy z niedojrzałości, naiwności i prostoty kamuflaż dla swej właściwej natury.

Doskonale znała życie, zdawała sobie sprawę z uczuć, jakie potrafi wzbudzić w dojrzałym mężczyźnie za pomocą iście idiotycznych w swej prostocie i zwykle dzięki temu właśnie niezawodnych sztuczek.

Czego oczekuje od kobiety mężczyzna, który osiągnął prawie wszystko? Przecież nie będzie szukał partnerki w interesach, bo taka nie jest mu potrzebna. Towarzyszka życia? Nonsens.

Towarzyszami, kolegami, przyjaciółmi mogą być tylko mężczyźni jego pokroju, wysoce wyspecjalizowani łowcy. Pani domu? A jakiż to dom? Człowiekowi typu Grega już od bardzo dawna nie był potrzebny dom w potocznym tego słowa znaczeniu. Nie miałby nawet czasu na przebywanie w nim. Nie potrzebował więc i żony, która byłaby tego domu współtwórczynią i jego głównym filarem.

W Ewelinie, ślicznej, niewinnej, świeżej, znalazł atrakcyjną zabawkę i w pewnym sensie, coś w rodzaju etykietki firmowej. Lubił ją ubierać, stroić, obsypywać kosztownymi prezentami, pokazywać ją w towarzystwie. Nie żył z nią, a raczej hodował, niczym niezwykle cenne zwierzę, na przykład rasowego konia, którego posiadanie nie jest do niczego potrzebne, ale dodaje splendoru właścicielowi. Ewelina błyszczała na przyjęciach, stawała się centrum męskiego zainteresowania. Swą obecnością pomagała mu w interesach. Istotnie, oczekiwał od niej tylko pełnienia funkcji reprezentacyjnych i od czasu do czasu seksu. Umiejętnie zagrała swoją rolę. Musiał zwrócić uwagę właśnie na nią, bo tylko z taką kobietą gotów był się związać.

Bo tylko takiej kobiety szukał. A właściwie nie szukał kobiety, lecz żywej laleczki, którą mógłby całkowicie zdominować. Marionetki obdarzonej rozumem tylko na tyle, by go nie kompromitować w towarzystwie. Przynajmniej nie ponad umowną granicę przyzwoitości.

Ewelina tym razem jest naprawdę przestraszoną dziewczynką, kompletnie bezradną wobec czegoś, co ją przerasta, czego nie rozumie i czego panicznie się boi. Niepewnie wpatruje się w kochanka, wspólnika.

To był sen, koszmarny sen powtarza, upewniając samą siebie.

Tak, jasne, że sen. Peter wsuwa broń pod łóżko, aby łatwo móc po nią sięgnąć. Magiczny, dodający odwagi i pewności siebie, śmiercionośny kawałek metalu spocznie w zasięgu ręki.

Przed kim, czy przed czym ma was dzisiaj obronić, wy żałosne, beznadziejnie żałosne stwory?

Na dzisiaj wystarczy. Po co mają przywykać do mnie? Mam mnóstwo czasu. Mam przed sobą cały czas i doczekam się. Doczekam się was obojga.

Swoją drogą mieli sporo szczęścia. Gdyby wóz nie eksplodował, nie spalił się, gdybym nie zwęglił się razem z nim, mogliby mieć kłopoty. A tak? Żadna sekcja nie wykaże utlenionej w ogniu odrobiny substancji, którą dobrowolnie, choć nieświadomie przyjąłem przed odjazdem. Zresztą sekcji zwłok nie będzie. Bo i po co? Pozostanie szybki, nieznany wóz na krętej, górskiej drodze, zmęczenie, chwila dekoncentracji. Pozostanie brak motywów plus zeznania świadków o zgodnym pożyciu z żoną i wieloletniej przyjaźni z Peterem. Pozostanie policja z mnóstwem beznadziejnej, papierkowej roboty, z tysiącami spraw, z setkami wypadków na tej i na wielu innych trasach. Zespół przepracowanych urzędników w granatowych mundurach. Grupa ludzi, od których wymaga się rzeczy niemożliwych.

Nie, nie zależy mi na tak zwanym wymiarze sprawiedliwości. Co mi da, że Ewelina i Peter powędrują do więzienia w wyniku długotrwałego procesu dochodzeniowego i nudnej rozprawy? Czy w ogóle można mówić o karze? Czym miałaby być owa kara i co by zmieniła? Ja również nie chcę ich karać. Zależy mi na czymś innym. Może to ma być satysfakcja? Może chcę im tylko uzmysłowić, że nie byli tak przebiegli, jak sądzą? A jeśli nawet byli, to że na nic im się ta przebiegłość nie przydała. Jestem złośliwy? Być może stałem się taki ostatnio. Zresztą sam sobie nie potrafię odpowiedzieć, dlaczego ich zniszczę. Bo przecież tylko po to zostałem z wami… moi drodzy.

 

***

 

Ewelina jest roztrzęsiona. Wcale nie musi udawać. Spazmuje, szlocha. Boi się okropnie. Peter siedzi obok, trzymając ją delikatnie za rękę.

Sam pan rozumie, sam pan widzi, panie komisarzu. Od niej, od pani Bellert, niczego pan się nie dowie, dopóki znajduje się w takim stanie. Bardzo, bardzo pana proszę, panie komisarzu, by jej pan już dzisiaj dłużej nie… dręczył. Ja wiem wszystko. Chętnie udzielę wszelkich możliwych informacji i wyjaśnień, nawet teraz. Czy nie znalazłyby się tu jakieś środki uspokajające? Widzi pan przecież jej reakcję na to, o czym poinformował nas pan przed chwilą. Zawdzięczam im prawie wszystko. Od lat byłem bliskim współpracownikiem i przyjacielem zmarłego, to jest, chciałem oczywiście powiedzieć pana Bellerta. Sądzę, że opiekując się panią Bellert w tak trudnej i bolesnej chwili, w jakiś sposób okazuję wdzięczność za to, co dla mnie zrobiła, co razem ze swym nieodżałowanym małżonkiem zrobili dla mnie.

Głos łamie mu się ze wzruszenia, może z żalu. (Niezły z ciebie aktor, chłopcze.) Policjant kiwa głową ze współczuciem.

Ewelina pochlipuje. Wcale nie gra. Ona naprawdę żałuje. Żałuje siebie. Skąd może o tym wiedzieć zażywny, siwiejący pan komisarz policji? Dla niego Ewelina jest zrozpaczoną kobietą, której zawalił się cały świat. Nawiasem mówiąc, moja była żona wygląda okropnie! Nędznie i staro. Makijaż rozmazał się, tworząc na jej twarzy coś w rodzaju tragikomicznej maski, zmieniając trzydziesto paroletnią piękność w życiowy wrak w nieokreślonym wieku. Alkohol i bezsenna noc też zrobiły swoje. To punkt dla nich. Żaden mężczyzna o zdrowych zmysłach nie posądzałby przystojnego, bardzo bogatego młodzieńca o romans z… kimś takim.

Dlaczego państwo przyszli dopiero teraz? Nie daje za wygraną policjant. Czy nie niepokoiła pani przedłużająca się nieobecność męża?

Ewelina wybucha koncertowym rykiem. Peter obrzuca pytającego spojrzeniem pełnym wyrzutu. Ten, widząc, że nic nie wskóra, wydobywa z apteczki jakieś krople.

Proszę to szybko wypić. Nie są smaczne, ale pomogą. Powinny przynieść ulgę.

Co to jest?

Boisz się podstępu, maleńka? Podejrzew...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin