Andrzej Pilipiuk - Szambo.doc

(118 KB) Pobierz
Autor: ANDRZEJ PILIPIUK

Autor: ANDRZEJ PILIPIUK

Tytuł: SZAMBO

 

Z "NF" 7/97

 

   Stiepan nie przypuszczał, że może istnieć tajna rządowa stacja metra Kremlowska. Owszem, słyszał różne pogłoski, a teraz zdumiony stwierdził, że były prawdziwe.

   - Tędy.

   Wachman-przewodnik wszedł na wąską kładkę z boku tunelu. Szli wzdłuż torów, a potem z lewej otworzył się czarny korytarz. Skręcili tam bez słowa. Przejście było ciemne, zawodziła w nim wentylacja. Oddychało się ciężko.  Stiepan poczuł nad głową ciężar tysięcy ton ziemi, betonu i ludzi. Dla pewności pomacał rewolwer w kieszeni. Coś z piskiem wyrwało się wachmanowi spod nóg. 

   - Szczur - wyjaśnił. 

   - Nie można wytruć? 

   - Próbowaliśmy. Przyłażą z kanałów. Głębiej żyją w dużych stadach. Walczą między sobą, napadają na ludzi. To plaga. Ciekawe, co zrobimy, jak wyjdą na ulice. 

   - Mam nadzieję, że nie zawloką zarazy. 

   - Nadzieja jest matką... wynalazków. Oto jesteśmy. 

   Tunel był teraz większy.  Stał tu pociąg towarowy. Rozładowywało go kilkunastu wynędzniałych mężczyzn w mundurach z demobilu po KGB.  Pilnowała ich grupka

spasionych wachmanów uzbrojonych w karabiny. Opodal winda towarowa pomknęła w górę ze zgrzytem. 

   - Tędy idzie zaopatrzenie dla Kremla? Dla rządowych sklepów? 

   Wachman obejrzał się z drwiącym uśmiechem. 

   - Jakie zaopatrzenie? Do jakich sklepów? 

   Stiepan natychmiast zrozumiał. 

   - Mam przywidzenia. Już mi lepiej. 

   - To skutek długiego przebywania w ciemności.  Dojdziemy w oświetlone miejsce, powinno się panu poprawić. 

   Stanęli przed potężnymi żelaznymi drzwiami z dwuryglowym zamkiem. Na obłażącej z farby blasze widniał napis:

                    BLOCKHAUZ C SEKTOR 4

   Za drzwiami rozciągał się wąski korytarz. W stróżówce łysy spaślak obserwował na ekranach wyładunek towarów. Dalej były wieszaki z rzuconymi byle jak cywilnymi ubraniami. Wreszcie weszli do niewielkiej sali zaopatrzonej w solidny właz w podłodze. Siedziało tu kilku mężczyzn paląc papierosy i czyszcząc broń. Na ścianach wisiały listy gończe. Było ich kilkadziesiąt. Co najmniej połowa przekreślona grubym czerwonym flamastrem. Z kantorka wyszedł mężczyzna w mundurze pułkownika KGB. 

   - Kapitan Szyłganow - przedstawił się.

   - Agent Stiepan. 

   - Dzwonili w waszej sprawie. Najlepszy fachowiec od tych labiryntów powinien już być, trochę się spóźnia. Poczekacie, czy... 

   - Poczekam. Miały też być mapy. 

   - Są. Zrobiliśmy ksero. Niestety, muszę was rozczarować. Powstawały za komunizmu i odzwierciedlają wiedzę przeznaczoną dla pewnej kategorii dostępu.  Nie ma na nich na przykład siłowni geotermalnych ani tej próbnej elektrowni. Część kanałów, zwłaszcza w okolicy Kremla, została celowo źle zaznaczona. 

   - Jak tam jest na dole? 

   - Hm, niebezpiecznie, mokro i ciepło. 

   W klapę pośrodku pomieszczenia zapukano kawałkiem metalu. Jeden z mężczyzn otworzył klapę za pomocą potężnego pokrętła. Z szybu wygramolił się niewielki człowieczek w impregnowanej skórzanej kurtce, piankowych spodniach do nurkowania i kaloszach z demobilu po Armii Czerwonej. Miał czapkę pilotkę i gogle. Zawiało od niego wonią dawno nie sprzątanego wychodka. 

   - Pan pozwoli - rzekł kapitan. - Oto pański przewodnik. 

   Przybysz nastroszył się.

   - Mam towar - powiedział opryskliwie. 

   - No to pokaż - zachęcił kapitan. 

   Przybysz postawił na stole dwie duże puszki.  Wachman otworzył wieczka, buchnęła para. Wypełnione były suchym lodem, chłodzącym ludzkie głowy. Po jednej w każdej. Walcząc z obrzydzeniem kapitan wyciągnął pierwszą za włosy.  Chwilę porównywał z podobiznami na listach gończych. 

   - Mychajło Sokow. Ksywa Sierpagen. Kara śmierci za siedem zabójstw i przynależność do struktur mafijnych. Sto dwadzieścia rubli. Albo dwieście pięćdziesiąt dolarów. 

   - Rublami proszę. 

   Wachman otworzył stalową kasetkę i odliczał banknoty.

Kapitan wyjął drugą głowę.  

   - Tego nie znam - powiedział.

   - Był razem z tym Sierpagenem. Miał broń... - przybysz wyłowił z plecaka pistolet maszynowy Skorpion z tłumikiem i celownikiem laserowym. - Może w balistyce coś się okaże. 

   - Mieli dokumenty? 

   - Nie, ale przyniosłem ich ręce do daktyloskopii. 

   Stiepan odwrócił się i zacisnął zęby, żeby nie rzygnąć.

Szefowie wymagali zbyt wiele sądząc, że w towarzystwie tego degenerata wlezie w szambo pod miastem. Ale potem przypomniał sobie, że sam też jest degeneratem. 

   Sala konferencyjna amerykańskiej ambasady w Moskwie była jasno oświetlona. Kilka punktowych reflektorów wydobywało z ciemności błyszczącą powierzchnię wypoliturowanego stołu; poza nią panował półmrok.  Na stole butelki z mineralną i szklanki z topornie rżniętego kryształu, spadek po imperium. Popielniczek nie było. Dywan świeżo przeciągnięty odkurzaczem wyglądał na gruby i gęsty jak mech. W powietrzu unosił się delikatny poszum, na granicy słyszalności ukrytych w ścianach potężnych zagłuszarek. Żadne ze słów, jakie padną między znajdującymi się w tym pomieszczeniu, nie mogło wydostać się na zewnątrz. Siedzieli przy stole. Ubrani po cywilnemu, całkowicie anonimowi. Jednak to oni pociągali za polityczne i gospodarcze sznurki i od nich zależała polityka dwu potężnych krajów. Nie mogliby nic więcej, gdyby byli ich właścicielami. Po lewej stronie Amerykanie, naprzeciw Rosjanie. W szczycie siedział facet o twarzy ciecia cofniętego w rozwoju przez chroniczny alkoholizm. W drugim końcu niemłody człowiek, którego szczera słowiańska twarz wywierała niekorzystne wrażenie zarówno na Amerykanach, jak i na Rosjanach.  Widział najlżejsze grymasy ich warg, ilekroć zdarzyło im się spojrzeć w jego stronę. Siedzący po lewej stronie nazywali się Smith, Robinson i Brown. Tak przynajmniej przedstawili się podczas prezentacji.  Rosjanie nazywali się Iwanow, Aleksiejew i Fiodorow. Ich nazwiska też były nieprawdziwe. Człowiek o twarzy ciecia nazywał się Pedro Sales. Amerykanie mieli być w kolejności od lewej: generałem wywiadu, szefem tajnego projektu poszukiwań inteligencji pozaziemskich i koordynatorem systemu obrony powietrznej Stanów Zjednoczonych. Po stronie rosyjskiej siedzieli: dowódca specgrupy sabotażu orbitalnego (która nigdy oficjalnie nie istniała, co kilka lat wcześniej nie przeszkodziło Rosjanom poinformować Amerykanów o jej rozwiązaniu), dyrektor wydzielonego zarządu wywiadu wojskowego (nie pochwalił się ani z czego ten zarząd został wydzielony, ani do jakich celów), wreszcie charyzmatyczny generał lotnictwa wsławiony bombardowaniem napalmem czeczeńskich i inguskich wiosek oraz użyciem po raz pierwszy w historii bomby wodorowej o mocy trzydziestu megaton w celu zakończenia secesji Autonomicznej Czukockiej Republiki Kołymy. Siedzący w końcu stołu człowiek o twarzy ciecia był światowej klasy uczonym, pracującym przy nasłuchu fal radiowych pochodzących z kosmosu. Dla odmiany Stiepan Iwańczuk był tym, na kogo wyglądał - weteranem Afganistanu, byłym policjantem ściganym międzynarodowymi listami gończymi za fizyczną likwidację dwustu osiemdziesięciu jeden podejrzanych o przynależność do rosyjskich, ukraińskich, ormiańskich, inguskich i czeczeńskich struktur mafijnych.  Chwilowo przed światowym wymiarem sprawiedliwości chronił go wywiad wojskowy. Zafundowano mu radykalną operację plastyczną, która nie wyszła, skutkiem wyraz jego obecnej twarzy. 

   - Przejdę do meritum - powiedział Smith. - Spotykamy się po raz trzeci w ciągu pięciu lat. Za pierwszym, dla przypomnienia, chodziło o sprawę: kryptonim "Biała Sól". 

   Uczony i weteran nie byli wtajemniczeni, więc udawali, że wiedzą o co chodzi. Wtajemniczeni skinęli głowami.  

    - Na drugim spotkaniu przed dwoma laty dyskutowaliśmy problem obcej sondy wiszącej za orbitą księżyca.  W styczniu ubiegłego roku sonda odpaliła pocisk o nieznanej konstrukcji, przypominający skutkami działania wybuch czystej bomby wodorowej, której do tej pory nie udało nam się skonstruować - zdanie było długie i trochę się w nim zapętlił. 

   Rosjanie uśmiechnęli się. Oni ją mieli, a przynajmniej twierdzili, że mają. Uśmiechnęli się pozostali Amerykanie. Oni także coś wiedzieli. Wiszący na podsłuchach agenci Pakistanu, Izraela i Korei Północnej uśmiechnęli się również. 

   - Uderzenie zniszczyło nasz prom kosmiczny dalekiego zasięgu "Alabama", zginęło trzech kosmonautów i dwu waszych oraz pięciu z innych krajów. Był to pierwszy i do tej pory ostatni akt agresji.  Kamery promu na chwilę przed eksplozją przekazały wygląd obiektu. 

   Poruszył przełącznikiem w kieszeni.  Obraz telewizyjny na ścianie przedstawiał zniszczony statek kosmiczny w kształcie zbliżonym do wklęsłego walca.  Boki pojazdu przeorane były wgnieceniami i bruzdami, jakby długo dryfował w przestrzeni zderzając się z setkami meteorów. 

   - Ustalanie jego orbity trwa do dziś.

   Generał lotnictwa Fiodorow odchrząknął. 

   - Nam też się nie udało - powiedział. 

   - To nie jest w tej chwili najistotniejsze.  Przejdę do kolejnego punktu. Właściwie  sprawa sondy zaczyna się wyjaśniać. Mamy na naszej planecie obcą agenturę. 

   Wiszący na podsłuchach agenci obcych państw zbledli i oblali się potem. Rosjanie nie wykonali żadnego ruchu.  Amerykanin zauważył na jednej tylko twarzy wyraz zaskoczenia. Były policjant nie ukrywał zdziwienia.  Nie miał pojęcia, po co się tu znalazł. 

   - Emisja sygnału następuje co szesnaście godzin  jedenaście minut i trwa dwadzieścia dwie sekundy - przemówił Iwanow. - Nadawany jest z okolic kanionu Kolorado i po dwudziestu sekundach z Islandii. Potem siedem sekund przerwy i nadawanie podejmuje nadajnik w Moskwie. 

   Amerykanin wykonał w jego stronę rodzaj ukłonu. 

   - Te informacje są przestarzałe. Dwie godziny temu dokonaliśmy szturmu na stacje nadawcze w Kolorado i w Reykjawiku. 

   Uśmiechy zniknęły z twarzy Rosjan. 

   - Udało się wziąć jeńców? - zapytał Aleksjejew. 

   - Wysadzili się w powietrze. Mamy jedynie próbki tkanki. Ludzkiej tkanki w postaci żałosnych strzępów. 

   - Czy wiadomo, co nadawali?

   - Tak. Z naszego terenu listę osób przeznaczonych do likwidacji. Tak przynajmniej to interpretujemy. 

   - Naszego przechwyconego sygnału też nie możemy do końca odczytać. Wygląda to na skomplikowany schemat... 

   - Bo to są schematy. Kody genetyczne wybranych ludzi. 

   - Teraz nasza kolej? 

   Odezwał się Robinson. 

   - Wasza. Musicie zlikwidować agenturę w Moskwie. Za jedenaście godzin nadają. Przypuszczam, że nie wiedzą jeszcze o naszych, hm... sukcesach. 

   - Tego się obawialiśmy. 

   - Możecie ich zlokalizować? Spróbujemy pomóc... Profesor Sales jest do dyspozycji. 

   - Znaleźliśmy antenę nadawczą. Gorzej z nadajnikiem. 

   - Jeśli można być niedyskretnym... 

   - Raczej ciekawym. Można. Jako pierścienia nadawczego używają trakcji i torów metra w obrębie Kolcowej. 

   - Można prosić dokładniej?

   Iwanow wyjął z kieszeni plan miasta i rozłożył go na stole. 

   - Jak panowie widzą, centrum miasta otacza pierścień ulic i bulwarów, tak zwane Sadowoje Kolco. Pod tym pierścieniem znajduje się Kolcowaja. Pociągi metra jeżdżą wkoło jak po rondzie, a w bok odchodzą inne trasy. Przejrzysty schemat, ułatwia podróżowanie... Nieważne. Jeśli wzbudzić wiązkę elektromagnetyczną w tym kole, uzyskuje się antenę nadawczo-odbiorczą w postaci pierścienia o średnicy kilkunastu kilometrów. Teoretycznie można nadawać, gdyby nie zakłócenia wywołane przez wodociągi i kable elektryczne. 

   - Skąd biorą prąd? 

   - Prawie siedemdziesiąt procent elektryczności pompowanej w miasto znika w złodziejskich podłączeniach. 

   - Zakładam, że domyślaliście się wyniku naszych rozmów

   - Tak, ale ostrzegam, że nie jesteśmy gotowi do podjęcia działań w ciągu jedenastu godzin. Możemy zacząć, lecz nie zdołamy ich zakończyć sukcesem. 

   - Czy, wybaczcie pytanie, nie wystarczy odszukać miejsca, gdzie podłączony jest kabel i pójść jego tropem? 

   - Nie będzie to łatwe. To nie Manhattan, gdzie metro wykuto w granitowej skale. Tu są piaski, gliny, żwiry i iły. Przejść, korytarzy technicznych, kolektorów nieczystości i kanałów mamy tu więcej niż korytarzy korników pod korą drzewa. W dodatku są one zamieszkane. 

   - O? - wyraził zdziwienie jeden z Amerykanów. 

   - I to bynajmniej nie przez kloszardów. Znajdziecie tam dwie sekty religijne, knichoźreńców, chłystów, satanistów, anarchistów, faszystów... - machnął ręką. - Szkoda, że moje ubogie słownictwo uniemożliwia kontynuowanie specyfikacji. 

   - Siedzą tam także bandyci rozmaitych maści, funkcjonują bimbrownie, fabryki narkotyków, domy publiczne oferujące najbardziej perwersyjne uciechy. To jak klatka pełna dzikich zwierząt.  Oddziały udające się tam na rozpoznanie kilkakrotnie wybito do nogi. 

   - To faktycznie problem. 

   - Zaczął się za czasów komunizmu, teraz nabrzmiał jak wrzód. 

   - Co radzicie? 

   - Wyślemy tam agenta. On wytyczy szlak, a jego śladem puścimy grupę bojową. To chyba jedyna szansa. 

   Stiepan uniósł głowę. Wiedział już, po co się tu znalazł. 

   Kapitan delikatnie dotknął ramienia Stiepana.

   - No cóż. Załatwiliśmy formalności. Rusza pan? 

   Przemógł się. Człowiek w czapce-pilotce wyciągnął rękę. 

   - Wołają mnie Szczur - przedstawił się. 

   - Stiepan Iwańczuk - powiedział agent ściskając pokrytą bliznami dłoń. 

   Oczy Szczura rozszerzyły się ze zdumienia. 

   - Ten Stiepan Iwańczuk?

   - Tak. Ten sam. 

   - Jestem zaszczycony - głos kanalarza zafalował uznaniem. 

- Zawsze fascynowała mnie perfekcja likwidacji gangu Wachtaga Amidżebidze w Tbilisi. To przyładowanie z wyrzutni rakiet przeciwpancernych w knajpę, gdzie się zebrali... Ilu ich było? Czterdziestu ośmiu za jednym zamachem? Praca z panem jest zaszczytem. 

   Zeszli po drabince na dno kanału. Klapa zatrzasnęła się nad nimi z metalicznym trzaskiem. Zostali sami w ciemnościach. Zapalili latarki. 

   - Na razie nic nam nie grozi - powiedział Szczur. - Na tym poziomie nigdy nic się nie dzieje. Na rządowe transporty napadają piętro wyżej. 

   - Dużo jest takich napadów? 

   - Zaopatrzenie się poprawiło, więc prawie wcale.  Dawniej na każdy skład, zwłaszcza jak żarcie jechało z południa, zaczajały się dwa-trzy gangi. Teraz spokój.  Czego lub kogo mamy poszukać? 

   - Obowiązuje mnie tajemnica, ale trochę muszę powiedzieć. Ktoś korzysta z metra Kolcowaja jako anteny nadawczej. To pierścień stali o sporej średnicy. 

   - Mamy złapać tych, co nadają? 

   - Tylko ustalić, skąd to robią. Muszą mieć dobre przyłączenie do prądu albo własny generator. 

   Szczur roześmiał się. Echo w korytarzu odebrzmiało ponuro. 

   - Dobre przyłączenie? Wystarczy zedrzeć kawałek izolacji z jednego z tysięcy kabli, które biegną szybami technicznymi i kanałami lub podczepić się do którejś linii awaryjnej zaopatrującej w prąd przepompownie ścieków. A generator?  Działa tu ich pewnie ze czterdzieści. Zaopatrują fabryki amfetaminy, podziemne burdele dla zoofili i pederastów, fabryki broni. 

   - Ile właściwie jest poziomów i ile kilometrów korytarzy? 

   - Hy! Poziomy zasadniczo są cztery. Jesteśmy na pierwszym. Kanały burzowe i ściekowe cztery metry pod powierzchnią gruntu. W niektórych miejscach głębiej. Pod nami jest poziom metra. Pod metrem kanały zbiorcze i kolektory nieczystości, a niżej schrony z czasów Stalina i pomysły w rodzaju siłowni geotermalnych.  Całość przecinają korytarze techniczne i drogi ewakuacyjne z różnych okresów. Przy Kolcowej będziemy za czterdzieści minut. Myślę, że należałoby zejść poziom niżej. Tam wprawdzie będzie niebezpieczniej, ale... Zgaś! 

   Przyczaili się przy ścianie. Stiepan drżącymi dłońmi wyjął z plecaka noktowizor. Usłyszał, że  Szczur robi to samo. Założył, włączył. Ciemność zamieniła się w ogniście zielone piekło.  Coś z plaśnięciem uderzyło w mur obok. Pochylił się i wymacał dłonią gorącą kulę. 

   - Widzisz ich? - szepnął Szczur. 

   - Nie. Muszą siedzieć w załomie. 

   Milczeli. Broń chłodziła ręce, które nagle pokryły się potem. Rozległ się tryl papużki, a może kanarka. 

   - Ihorszczuk - szepnął Szczur. 

   - Twój znajomy? 

   - Można powiedzieć. Wyznaczył pół miliona rubli za moją

głowę. 

   - Nowych czy starych? 

   - Nowych. Chyba któryś usiłuje zajść nas od tyłu. 

   Ptaszek zaćwierkał w ciemności. Trudno określić z której strony. Stiepan obejrzał sięostrożnie.  Oślepił go zielony wybuch. Miewał już podobne przypadki w Afganistanie.Oznaczało to, że spotkały się spojrzenia dwu noktowizorów. Bez wahania nacisnął na spust. Seria z pistoletu pomknęła cicho w głąb korytarza. Tamten nie bawił się w używanie tłumików, tylko od razu wypruł z kałacha. Ci z przodu wystrzelili kilka razy. 

   - Co robimy? - zapytał Stiepan. 

   - Rzutkę. Będziesz walił do tyłu, a ja do przodu. 

   - Chym? 

   - Jak się wychylą. 

   - Wychylą się? 

   - Tak. 

   Zdjął z siebie kurtkę, potem rzucił ją na środek tak, by chwilę zawisła w powietrzu.  Tamci wyskoczyli i powitali ją dwiema salwami. Agent i łowca głów nie tracili czasu. Gdy cofnęli się do wnęki, wymienili magazynki. 

   - Ilu masz? 

   - Jednego. 

   - Ja chyba dwu. Myślisz, że jest zupełnie zabity? 

   - Chyba tak. A twoi? 

   - Zupełnie na śmierć. Obaj leżą. 

   - Co robimy? 

   - Może teraz twoją kurtkę? 

   Agent wychylił kurtkę  na zewnątrz. Szarpnęła mu się w dłoni, gdy ją chował. Wcześniej zobaczyli na niej czerwoną plamkę. 

   - Ma celownik laserowy i tłumik - powiedział Szczur. - Trudno, poradzimy sobie. Masz maskę przeciwgazową? 

   - Mam. 

   - To zakładaj. 

   Z maskami na twarzach wyrzucili dwa granaty gazowe. Tunel wypełnił się siną mgłą.  Mgła świeciła w noktowizorze. 

   - Ciekawe, czy już załatwieni? - zapytał Stiepan stłumionym przez maskę niewyraźnym głosem. 

   - Możliwe. To iperyt z jakąś domieszką. 

   Kula uderzyła w ścianę koło wnęki

   - Chym. Inna niż poprzednio. Ale w tej mgle zobaczymy celowniki laserowe. 

   - Do licha, przecież powinno ich dupnąć. 

   - Pewnie też mają maski. Od czasu, jak rosyjska frakcja Najwyższej Prawdy urządziła w metrze atak gazowy, wszyscy je mają. Dobra. Nie będziemy tu tracili całego dnia. 

   Z kieszeni kurtki Szczur wydobył granat. Wyrwał zawleczkę i rzucił w kierunku niewidocznych przeciwników. Stiepan spiął się oczekując na wybuch, ale to, co nastąpiło, okazało się straszniejsze niż mógł przewidzieć.  Byli oddaleni od miejsca eksplozji i chronił ich załom muru, mimo to powietrze uderzyło jak młot. Huk przyszedł po chwili. Kanał zawibrował jak wnętrze dzwonu. Szczur z bronią w ręce wyskoczył z wnęki i pobiegł do przodu. Po chwili zapalił latarkę. Mgła opadała. Zawołał Stiepana. 

   - W porządku. Po nich. 

   W tym miejscu z ich korytarzem łączył się drugi murowany z cegieł. Leżały w nim zmasakrowane zwłoki czterech kafarów. Tylko dwaj mieli na twarzach maski. 

   - Widać nie dla wszystkich starczyło - Szczur ściągnął im z palców sygnety; podwinął rękawy kurtki  i koszuli i dopiął zegarki do imponującej kolekcji.  Sygnety wrzucił do plecaka. 

   Ruszyli. Dopiero po jakichś dwudziestu minutach Stiepan zdecydował się na pytanie. 

   - Nie zabierzesz ich głów? 

   - Zabierzemy wracając, jeśli jeszcze będą leżeli. 

   - Ktoś może zabrać? 

   - Lekarze. 

   - Jacy znowu lekarze? Mafijni? 

   - Coś takiego. Alkoholiczne wypędki ze służby zdrowia, mieli dość umiejętności i odwagi, żeby tu wleźć. Wypruwają ze świeżych ciał narządy i wysyłają na górę. Mają z tego trochę kasy.  Nieszkodliwi. 

   - A z żywych nie próbują? 

   - To specjalność wampirów - wzruszył ramionami Szczur. - Ale lekarze nie mają z tym nic wspólnego. 

   W bok odchodziła gwałtownie opadając odnoga kanału. 

   - Może być gorąco - powiedział Szczur zatrzymując agenta, który wysforował się do przodu. 

   Kanał kończył się w potężnym zbiorniku. Stało w nim stare cuchnące szambo. Ze środka basenu sterczały resztki przerdzewiałej gigantycznej pompy. 

   - Jesteśmy poniżej poziomu rzeki.  Za Chruszczowa wybudowali sieć zagłębionych korytarzy na tym poziomie. Żeby odsysać nieczystości z wyższych warstw. 

   - Co się z nimi działo? 

   - Do tego służyły te pompy - Szczur wskazał napis na ścianie. W zielonym świetle wnętrza noktowizora napis był czarny. Miał inną temperaturę niż mur pod nim. 

   - Sektor Alfa - odczytał szeptem agent. 

   - Tak. Były promieniście wzdłuż Sadowego Koła, ale trochę mniejsza średnica. Znaczy były w pierścieniu. Mieli to obsługiwać zecy, tu są jeszcze pomieszczenia. 

   Urwał na dźwięk cichego stuknięcia. Poderwali broń do oczu. W trzewiach pompy zapłonęła zapałka. 

   - Nie strzelajcie, wujkowie - rozległ się głos dzieciaka. 

- Ja tu tylko po kable. 

   - Pokaż się - zażądał Szczur. 

   Chłopiec stanął na ramie. Nieduży, mógł mieć dziesięć lat. 

   - Dobra. W porządku. Rób swoje, ale uważaj. 

   Ruszyli wąskim i niskim kanałem. 

   - Po co on tu przyszedł? 

   - Wypruwa kable z tych pomp. To miedź, utrzymują się z tego. Lepiej, żeby nie trafił w łapy wampirów ani mafii. 

   - Zabiliby go? 

   - W końcu na pewno tak. Dwa lata temu, jak się na górze zabrali za hazard i walki psów, był tu zakonspirowany lokalik. Urządzali walki dzieciaków na śmierć i życie. Poszedłem i rozwaliłem wszystkich. Organizatorów i widzów. I wiesz, co zrobiły bachory? Usiłowały mnie kropnąć. Musiałem je też... Od małego chowane, żeby zabijać. Wtrąciłem się do zabawy. 

   - Skrajna patologia. 

   - Patologie są na górze. Tu jesteśmy już tylko dzikimi zwierzętami. Nawet ja, choć nie zatraciłem resztek człowieczeństwa. Zabijam  i odcinam głowy. I po co je przynoszę na Kremlowską? Płacą mi, ale i tak nic nie muszę kupować.  Niepotrzebne mi pieniądze. Ponad rok nie byłem na górze i nawet mnie nie ciągnie, a tu nie ma sklepów. 

   - Na górze też niewiele da się kupić, a jednak ludzie lubią pieniądze. 

   - Ty mi nie mówisz wszystkiego. Czego szukamy? Nikt tu nigdy niczego nie szuka, chyba że guza albo jak ja... przychodzi za ludźmi. 

   - No, cóż. Spotkałeś kiedyś ufoludki? 

   - Tu jest wszystko, ale ufoków jeszcze nie. Stop, podsłuchałem kiedyś, jak dwu rozmawiało o trzecim, którego rozpuściło na mielone. Zastrzeliłem ich, zanim skończyli. 

   - To nadawanie przez Kolcową, to oni. Przekazują swoim dane, żeby łatwiej było nas napaść. Kody genetyczne naszych. 

   - Choroba. To już na poważnie? 

   - Drugie gniazdo było w Ameryce, ale Amerykańcy wytłukli swoich do nogi. Kolej na nas. 

   - Kurde. A jak przylecą się zemścić?

   - Przylecą tak czy siak. A jak nie dostaną informacji, łatwiej będzie się bronić. Może uda się wziąć zakładników. 

   - Jasna cholera. Może nic nie robić.  Przylecą, wezmą nas pod but i nie będzie mafii, prostytucji, narkotyków. 

   - Będzie inna mafia.  Małych zielonych. Ludzie im się przydadzą jako niewolnicy w kopalniach. 

   - Może tak, a może i nie. Ja tam bym nie narzekał jakby mnie załatwili razem z całą ludzkością. 

   - Mimo wszystko byłoby mi nieprzyjemnie. 

   - Raz zostałem zabity podczas wojny secesyjnej na Powołżu. Kozacy mnie postrzelili. Kula wyszła plecami. 

   - To nie byłeś zabity na śmierć. 

   - Ale myślałem, że jestem. 

   - Ja dostałem odłamkiem w wojnie mafijnej o Uralwagonzawod. 

   - Wtedy, co zdobyli dwadzieścia czołgów T-98? Mała wojna, trzy miesiące się kotłowało. 

   - Ale zdobyli dwa miasta. Powiesili dwustu policjantów, w szturmie zginęło ze trzy tysiące komandosów. Dopiero napalm ich uspokoił. Albo wojna baszkirska. Tam było gorąco. 

   Daleko rozległ się stłumiony wybuch. Powietrze drgnęło. 

   - Chyba Sieńka wykańcza konkurencję - powiedział Szczur. 

   - Sieńka Rezunow? 

   - Tak. Umiarkowany bandytyzm. Przekręty bankowe, oszustwa i hazard. Zabija tych od prostytucji, narkotyków i płatnych zabójstw. Równy gość. Miałem go kiedyś na muszce, ale odpuściłem. Niech mi trochę odwali roboty. 

   - Też miałem podobną sprawę. Szykowała się spec grupka do przejęcia kontroli nad Pskowem. Rozrabiali i rozrabiali, wreszcie trzy rodziny z miasta zebrały się na naradę w motelu, jak ich stukać. A tamci tymczasem zaminowali budynek. Mogłem ich przyskrzynić, i co? Dostaliby po trzy lata łagru i połowa by wróciła. A tak sześćdziesięciu bandziorów poleciało do nieba, wysadzaczy złapałem pięć minut później. Dostali szubienicę, cała piątka. Mieli mnie sądzić za zaniedbania, musiałem wsiąknąć. 

   Daleko rozległa się seria z broni maszynowej. Chwilę potem zatrzymali się przed zawałem. 

   - Dziwne - powiedział przewodnik. - Tydzień temu tego nie było. 

   - Da się obejść? 

   - Tu wszystko da się obejść, ale może to oznaczać, że ktoś robi sobie twierdzę. Zejdziemy poziom niżej i spróbujemy go ominąć. 

   - Daleko stąd do Kolcowej? 

   - Kilometr. Może bliżej. 

   - Zostało nam osiem  godzin, żeby ich znaleźć. A trzeba liczyć jeszcze z godzinę, żeby wezwać specgrupę. 

   - Myślałem, że sam ich załatwisz. Z moją oczywiście pomocą. 

   - Zobaczymy na miejscu. Jeśli sprawa jest aktualna. 

   - Co to znaczy? 

   - Mogli nadać sygnał i ich armia jest już w drodze.

   Przed zawałem był szyb inspekcyjny. 

   - Lepiej załóżmy maski, tam jest naprawdę brudno - powiedział Szczur. - I ślisko. 

   - Mam stalowe okucia na podeszwie. 

   - To nie ten rodzaj śliskości. Schodzimy. 

   Szyb miał dziesięć metrów głębokości i kończył się w kolejnym kanale podobnym do tego wyżej, ale o większej średnicy. Po bokach miał kładki, a środkiem płynęła rzeka fekalii. Gdy ruszyli, niespodziewanie w świetle latarki pojawiły się przed nimi trójpalczaste ślady. 

   - To oni? - zapytał Szczur przez maskę. 

   - Nie mam pojęcia. Nigdy nie widziałem Obcych.

   - Może lepiej to sprawdzić? 

   Ruszyli tropem. Ślady zakręciły w chodnik prowadzący ukośnie w górę. Stiepan w podnieceniu zaczął się wspinać. Niespodziewanie coś podcięło mu nogi gwałtownym uderzeniem. Upadł, ale nie zgubił latarki. Coś przygniotło mu dłoń z bronią. Spostrzegł przy twarzy uzębioną paszczę. Broń w ręce łowcy głów plunęła ogniem.  Kule wyrywały dziury w kostropatej zielonej skórze. Bestia miotnęła się na bok i agent uwolnił rękę. Przyłączył się do ostrzału. 

   - Cholera - powiedział Szczur uchylając maski. - Myślałem, ze to nieziemiec. 

   Na ziemi leżał dwumetrowy krokodyl. 

   - Ale z nas idioci. Trójpalczaste ślady. Dobre sobie.  Ciekawe, skąd się tu wziął. 

   - Ściekają tu wszelkie produkty miasta, zawsze jest wilgotno i ciepło. To i lęgną się różności. 

   - Włazimy do góry? 

   - Jeśli w górze mamy blockhauz, lepiej nie. Jest nas tylko dwu. Przejdziemy z pół kilometra kanałem, a potem wyleziemy na poziom pod Kolcową.

   Ruszyli szybko w zupełnych ciemnościach. Bateria w noktowizorze Stiepana zaczęła się wyczerpywać, wymienił ją na świeżą. Korytarz łagodnie zakręcił, a potem spostrzegli ciało unoszące się na wodzie. 

   - Nie da rady, musimy zapalić - powiedział agent.  - Może być coś ważnego. Na przykład ślad po postrzeleniu laserem. 

   - Dob...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin