Sheldon Sidney - Po drugiej stronie ciemności.doc

(2353 KB) Pobierz

 

 

SIDNEY               SHELDON:

 

Po drugiej stronie ciemności

               

             

 

 

 

 

 

 

PrzekładMałgorzata Dors

              AMBER.


Tytuł oryginałuTHE OTHER SIDE OF MIDNIGHT

              Ilustracja na okładceTHOMAS PYBURN

              Redakcja merytorycznaMONIKAROLŚKA

              RedakcjatechnicznaANDRZEJ WITKOWSKI

              KorektaJOANNA DZIKELZBW^EPNER

              w^

              Copyńght 1973 the Sidney Sheldon Family Liniited PartnershipAli ńghts reserved

              For the PolisheditionCopyńght 1997 by Wydawnictwo Amber Sp.

z o.

o.

              ISBN 83-7169-338-9

              Afcc

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

              PROLOG

              Ateny: 1947

              Przez zakurzoną przednią szybęsamochodu szef policji, Georgios Skoun,obserwował śródmiejskie biurowce i hotele, które w powolnym acz wyniszczającym tańcu przewracały się jeden na drugi jak rzędy gigantycznychkręgli w kosmicznej kręgielni.

              - Dwadzieścia minut - obiecał policjantza kierownicą - żadnegoruchu.

Skouri skinąłgłową z roztargnieniem i gapił się na budynki.

To był widok, którynigdy nie przestawał gofascynować.

Rozgrzane sierpniowymsłońcempowietrze drgało, sprawiając wrażenie, iż budynki przechylają sięi opadająna ziemię, tworząc pełen gracji wodospad ze szkła i stali.

              Zegar wskazywał dziesięć minut po dwunastej i ulice były niemal puste,ale nawet ci nieliczni przechodnie,których mijali, zbyt byli ospali, żebyzwrócić uwagę na trzy policyjne samochody, pędzące w kierunku znajdującego siędwadzieścia kilometrów od Aten lotniska Hellenikon.

Szefpolicji jechał.

w pierwszym aucie.

Normalnie zostałby w swoim wygodnym, chłodnymgabinecie,wysyłając do pracy w toupalne południe podwładnych, ale sytuacjabyła daleka od normalnej i Skouri udał się na lotniskoosobiście aż z dwóchpowodów.

Po pierwsze tego dnia przylatywały do Aten bardzo ważne osobistościz różnych stron świata, które należało odpowiednio powitać i dopilnować, by przeszły przezodprawęcelno-paszportową bezzbędnych ceregieli.

A po drugie,i to akurat było ważniejsze, nalotnisku pełno było dziś zagranicznych dziennikarzy i reporterów, zbierających materiał do telewizyjnychwiadomości.

Skouri nie był głupi, toteżkiedy rano się golił, przyszło mu dogłowy, że jego karierze z pewnością nie zaszkodziłoby, gdyby w wieczornym dzienniku pokazano, jak podejmuje szacownychgości.

Fakt, że sensacyjne wydarzenie, którym interesował się cały świat, miałomiejsce akuratnapodlegającym mu terenie, był nadzwyczajnym zrządzeniem losu i Skoun byłby głupcem,gdyby tego nie wykorzystał.

Omówił to zresztą dokładnie.


z dwiema najbliższymi mu osobami - ze swoją żoną i kochanką.

Pochodzącaze wsi Anna, kobieta w średnim wieku,brzydka i zgorzkniała, kazała mutrzymać się od lotniska z daleka i w ogóle nie angażować się w całą sprawę,aby nikt nie mógł go winić, gdy coś pójdzie nie tak.

Natomiast słodki, ślicznyanioł, jakim była młodziutka Melina, poradził mu, aby osobiście przywitałważnych gości.

Zgadzała się ona z jego opinią,że tego typu wydarzenie możewjednej chwili przynieść mu szeroki rozgłos.

Gdyby odpowiednio je wykorzystał,mógłby co najmniej dostać podwyżkę, a przy odrobinie szczęściaotrzymać stanowisko komisarza policji, gdy obecnie zajmujący je człowiekprzejdzie na emeryturę.

Po raz setny już chyba Skouri uświadomił sobie, jakwielką ironię losu stanowił fakt, że Melina była jego żoną, a Anna kochanką,i po raz kolejny zaczął się zastanawiać, gdzie popełnił błąd.

              W końcuwróciłmyślami doczekającego go zadania.

Musiał dopilnować,aby na lotniskuwszystko odbyło się bez zarzutu.

Zresztą zabrał ze sobądwunastu swoich najlepszych ludzi.

Zdawał sobie sprawę, że najtrudniej przyjdzie mu trzymanie dziennikarzy z daleka.

Zdziwił się na wieść, ilu reporterównajważniejszych gazet z całego świataprzyjechałodo Aten.

Z nim samymprzeprowadzonojuż sześć wywiadów, za każdym razem w innym języku.

Jego odpowiedzi tłumaczone były na niemiecki,angielski,japoński, francuski, włoski i rosyjski.

Ledwie jednak zaczął się cieszyć nowo zdobytą sławą,zadzwonił do niego komisarz ioznajmił, iż jego zdaniem szef policji postępujebardzoniemądrze, wypowiadając się publiczniena temat procesu o morderstwo, który jeszcze się nawet nie odbył.

Skouribył pewien, iżjegoprzełożonym kierowaławyłącznie zazdrość,lecz uznał, że rozsądniej będzie nie upierać się przy swoim, tak więc od tej poryodmawiał udzielania wywiadów.

Doszedł jednak do wniosku, że jeśli przypadkowo sfotografują go w czasiezajęć na lotnisku oczekujący na przybywające osobistości reporterzy, to komisarz nie może mieć o to pretensji.

              Kiedy samochódpędził w dółaleją Sygrou i przy wybrzeżu skręcił w lewo w kierunkuPhaleronu, Skouri poczuł ucisk w żołądku.

Od lotniska dzieliło go jeszcze tylkopięć minut jazdy.

Myślami przebiegł listęnazwisk tychwszystkich sław, które przybywałydzisiaj do Aten.

              Armandowi Gautier dokuczała choroba lokomocyjna.

Gdzieś wgłębi duszybardzo bał się latania, a strachten wynikał z jego przesadnej miłości do samego siebie i do życia.

W połączeniu z turbulencjami,jakie zwykle latem rzucały samolotami zbliżającymi się do Grecji, sprawiał, żeArmando męczyłygwałtowne mdłościi wymioty.

Gautier był wysokim, chorobliwie wręcz chudym mężczyznąo wyglądzieuczonego, wysokimczole i przylepionym doust sardonicznym uśmiechu.

W wiekudwudziestu dwóch lat pomógł borykającemu się z trudnościami francuskiemu filmowi stworzyć La NowelleVagtie, a później odniósł jeszczewiększe sukcesyw dziedzinieteatru.

Obecniebył jednymz najlepszych reżyserów na świeciei w pełni zdawał sobie z tego

              sprawę.

Jeszcze dwadzieścia minut temulot wydawał mu się całkiem przyjemny.

Stewardesa rozpoznała go i nie tylko spełniała wszelkie jego życzenia,alei dała mu do zrozumienia, że czeka na propozycje.

Kilkakrotnie podchodzilidoniego różni pasażerowie, którzy chcieli wyrazić podziw dla jego filmów isztuk teatralnych, ale Gautiera najbardziej zainteresowałaładna Angielka studiująca w Oksfordzie w college'u św.

Anny.

Przygotowywała właśnie pracę magisterską na temat związany z teatrem i zdecydowała się pisaćo Gautierze.

Rozmawiało sięmu z niąbardzoprzyjemnie, dopóki nie wspomniała o NoellePage.

              - Grała kiedyś w sztukach, które pan reżyserował, prawda?

- spytała.

-Mam nadzieję, że uda mi się dostaćna salę sądową.

Będzie tam istny cyrk.

              Gautierpoczuł, żechwyta rękoma brzegi siedzenia, dziwiąc się, żetawzmianka tak nim wstrząsnęła.

Chociaż minęło tyle lat, wspomnienieNoellewciążbudziło w nimostry ból.

Nikt nigdy niezranił go bardziej niż ta kobietai zapewnenikomu więcej sięto nie uda.

Odkąd trzymiesiące temuprzeczytałw prasie o aresztowaniu Noelle, nie mógł myśleć o niczym innym.

Wielokrotnie pisałdo niej listy i wysyłałtelegramy, oferując wszelkąpomoc, aleani razu nie dostał odpowiedzi.

Wprawdzie nie zamierzał przyjeżdżać na proces, leczwiedział,że nie potrafisię od tego powstrzymać.

Wmawiał sobie, żejedziepo to, by zobaczyć czy Noelle zmieniła się od czasu, kiedy ze sobą żyli.

Przyznałjednak sam przed sobą,iż jest jeszcze jeden powód ku temu.

Jegodusza reżysera lubowała siędramatem - pragnął przyglądać się poszczególnym scenom i zobaczyć twarz Noelle, kiedysędzia wyda wyrok decydujący

              ojej życiulub śmierci.

              Nagle dobiegający z interkomu, metaliczny głos pilota oznajmił, iż za trzyminuty samolotwyląduje w Atenach, i Armanda Gautiera ogarnęło takie podniecenie na myśl o zobaczeniu Noelle,żezapomniał zupełnie o swoich nudnościach.

              Doktor Israel Katz leciał do Aten z Capetown, gdzie mieszkał nastałeipracował jako neurochirurg oraz szef personelu medycznegow GrooteSchuur,ogromnym nowo wybudowanym szpitalu.

Katz uznawany byłzajednego z najlepszych neurochirurgów na świecie.

W czasopismach medycznych ażroiło się odartykułów o jego odkryciach w tej dziedzinie, a do jegopacjentówzaliczali się pewien premier, prezydent jednego zpaństw oraz król.

              Średniego wzrostu mężczyzna o wyrazistych rysach, głębokoosadzonych oczach, inteligentnej twarzy i szczupłych, długich, niespokojnychrękach oparł się wygodnie wfotelu.

Czuł sięzmęczonyi, jak zwykle w takich wypadkach, zaczął mu doskwierać bólw prawej nodze, której zresztą już nie miał,bo sześć lat temu amputował mują siekierą pewien odważny człowiek.

              Doktor miał za sobądługi dzień.

W nocy przeprowadził operację, potem odwiedził kilku pacjentów, a następnieuczestniczył wzebraniu.


kierownictwa szpitala, z którego wyszedł w połowie, by zdążyć na samo- lot do Aten, a tym samym na proces.

Estera, jego żona, próbowała godo tejpodróży zniechęcić.

              - I tak w żaden sposób nie możesz jej pomóc -mówiła.

Może i miała rację, lecz Noelle Page zaryzykowała kiedyś dla niego własneżycie, więc uważał, żejest jej coś winien.

Gdyo tym myślał, znów ogarnęłogoto samo trudne do opisania uczucie, które towarzyszło mu, ilekroć przebywałw jej towarzystwie.

Zupełniejakby wystarczyło pomyślećo tejkobiecie, abyprzestały istnieć wszystkie minione lata, przez które się nie widzieli.

Wiedziałjednak, że to tylko jego romantyczna fantazja.

Tamtych czasów nicprzecież niemogło wrócić.

Nagle doktor Katz poczuł, że samolot lekko drgnął; pilot wypuścił właśnie podwozie i rozpoczął podchodzenie do lądowania.

Lekarz wyjrzałprzez okno i zobaczył pod sobą Kair,gdzie miał przesiąść się na samolot liniiTAElecący do Aten ido Noelle.

Czy takobieta winnabyła morderstwa?

Samolot kierował się w stronę pasa, a Katz przypomniał sobiepewną strasznązbrodnię,której Noelle dopuściła się kiedyś w Paryżu.

              Wsparty o reling swego jachtu PhilippeSorelpatrzył na zbliżające sięnabrzeże w Pireusie.

Ogromnielubił morskierejsy, bo były jedną z nielicznych okazji,by uciec od fanów.

Sorel należałdo tych niewielu artystów,których występy niezawodnie przyciągały rzesze widzów, dlatego miałwielkie szansę stać się gwiazdą.

Nie był jednak przystojnym mężczyzną.

Przeciwnie - miał twarz boksera, który przegrał kilkanaście ostatnich walk; jegonos nosił ślady kilkuzłamań, rzadkie włosy nie dodawały mu urody, a gdyszedł, utykał na jedną nogę.

To wszystko jednak nie miało najmniejszegoznaczenia, bo Philippe Sorel był szaleniepociągający.

Ten wykształcony człowiek o łagodnym głosie potrafiłdoprowadzać kobiety doszaleństwa połączeniem wrodzonej delikatności z twarzą i sylwetką gbura, a i mężczyźnispoglądali naniego jak na bohatera.

Jacht zbliżał się do portu,a Sorel po razkolejny zastanawiał się, co właściwie go tuprzywiodło.

By móc uczestniczyćwprocesieNoelle, odłożył kręcenie nowego filmu.

Wiedział, że pozbawionyochrony swoich menadżerów i rzeczników prasowych, będzie na sali sądowej łatwym celem dla wszystkich dziennikarzy.

Pewien był, że reporterzybłędnie zrozumieją jegoobecność na procesie byłej kochanki, sądząc, żechcepo prostuzwrócić na siebie uwagę.

Wiedział, że tak czy owak będziesię czułokropnie, ale musiał zobaczyć Noelle i upewnić się, czy może jej jakoś pomóc.

Patrząc, jakjacht przybija do białego nabrzeża, wspominał tęNoelle,którą kiedyś znał, z którą mieszkał isypiał, i doszedł do wniosku, że jestcałkowicie zdolna do popełnienia morderstwa.

              W czasie,gdy jachtPhilippe'a Sorela zbliżał się do brzegówGrecji, w samolocie linii Pan American, oddalonym jeszcze o sto milod lotniska Hellenikon,

              siedział specjalny asystent prezydenta Stanów Zjednoczonych.

WilliamFraser byłprzystojnym mężczyzną po pięćdziesiątce, miał siwe włosy, wyraźniezarysowane kości policzkowe i wyraz twarzy człowiekanawykłego do sprawowania władzy.

Wprawdzie trzymał w ręku jakieś dokumenty, ale od ponad godziny nieodwrócił strony ani nawet się nie poruszył.

Aby móc przybyć do Aten,wziął urlop, mimo iż czasbył potemu nienajlepszy, bo Kongresdebatował akuratnad bardzo ważnymisprawami.

W pełnibył świadom, żenajbliższe tygodnieprzyniosą mu wielebólu, lecz czuł, że nie może postąpićinaczej.

Jechał, żeby się zemścić, i myślta napawała go zimną satysfakcją.

W końcu zmusił się, aby nie myśleć o rozpoczynającym się następnego dniaprocesie, iwyjrzał przez okno.

W dolezobaczył podskakującą na falach wycieczkową łódź i odległe wybrzeże Grecji, ku któremu zmierzała.

              August Lanchon już od trzechdnicierpiał na chorobęmorską i w dodatku dręczył go strach.

Męczyły go nudności,ponieważ płynąc wynajętą w Marsyliiłodzią natknął się na wiejący mistral, i obawa, że jegożona dowie się,gdzie się wybrał.

Lanchonprzekroczył już sześćdziesiątkę i byłotyłym, łysym mężczyzną okrótkich, przysadzistychnogach, ospowatej twarzy ześwińskimi oczkami i wąskimiwargami, między które zawsze wciśnięte byłotanie cygaro.

W Marsylii miał sklep z ubraniami i nie mógł sobie pozwolić, aprzynajmniej takmówił swojej żonie, bywyjeżdżać na wakacje, jak to robilibogaci ludzie.

Iteraz nieomieszkał przypomnieć samemu sobie, że ta wyprawa nie miała naturalnie wakacyjnego charakteru.

Musiałjednak jeszcze razzobaczyć swą ukochanąNoelle.

Odkąd go opuściła, zwielkim zainteresowaniem śledził przebieg jej kariery, czytając kolumny towarzyskie i artykuływ rozmaitych gazetach i czasopismach.

Kiedyzagrała w swojej pierwszejsztuce, Lanchon wybrał się pociągiem do Paryża, żebysię z nią spotkać, leczjej głupia sekretarka do tegonie dopuściła.

Potem oglądał wszystkie jej filmyi to wielokrotnie, iza każdym razem wspominał, jak się ze sobą kochali.

Zdawał sobie sprawę, żeobecna podróż będzie go dużokosztować, ale wiedział,że wartajestkażdego grosza.

Wyobrażał sobie, że jego najdroższa Noelleprzypomni sobie te czasy, kiedy byli razem, i poprosi go o pomoc.

A on przekupi sędziego czy jakiegośinnego urzędnika, o ile oczywiście niebędzie to zadrogo kosztowało, i tym sposobem uwolni Noelle, a potem zabierze ją doMarsylii i umieści wjakimś małym mieszkanku, gdzie będzie cały czas do

              jego dyspozycji.

              Jeśli naturalnie żona nie dowie się o jegowyprawie.

              Tymczasem prawnik, Frederick Stavros,pracował w swym maleńkimbiurze mieszczącym sięw starym, walącym się budynku w ubogiej dzielnicyAten, Monastiraki.

Stavros był młodym, ambitnym, pełnym chęci do pracy,ale i uczuciowym człowiekiem, który starał się zarobić na życie, wykonując.


wybrany przez siebie zawód.

Nie mógł sobie pozwolić na asystenta, więcsam musiał zajmować się żmudnym zbieraniem materiałów do prowadzonych przez siebie spraw.

Niecierpiał tej części swej pracy, lecz tym razemgodził się ztą koniecznością, gdyż wiedział, że jeśli wygra tęsprawę, dokońca życia nie będzie musiał martwić się o klientów.

Wreszcie będziemógłożenić się z Eleną izałożyć rodzinę.

Mógłby też wynająć luksusowe biuroi zatrudnić pracowników, a nawet zapisać siędo jakiegoś modnego klubu, jakna przykład Athenee Lesky, gdzie bez truduspotkałby potencjalnych klientów, bogatych zresztą.

A zmiany prowadzące do osiągnięcia tego wszystkiego już się zaczęły.

Ilekroć Stavros pojawiał się na ateńskich ulicach, zawszerozpoznał go ktoś, kto widział jego zdjęcie w gazecie.

Wystarczyło kilka krótkich tygodni, aby zaczął byćznany jako obrońca Larry'ego Douglasa.

Chociaż w głębi duszy Stavros uważał, że znalazł się naniewłaściwej pozycji.

Wolałby bronić Noelle Page niżtego szaraczka.

Larry'ego Douglasa, ale w końcu sam też był szaraczkiem.

Wystarczyło mu więc, że on, Frederick Stavros,gra jedną z ważniejszych ról w sprawie okrzykniętej najbardziej sensacyjnymmorderstwem stulecia.

Jeżeli w tym procesie oskarżeni zostaną uniewinnieni,tosławy nie zabrakniedla nikogo.

Właściwie tylko jednarzecz martwiła Stavrosa i nie mógł przestaćo niej myśleć.

Wprawdzieobydwojgu oskarżonymzarzucono popełnienietej samej zbrodni, lecz Noelle Page miała własnegoobrońcę.

Jeśli ona zostałaby uniewinniona, a Larry Douglas skazany.

ta myślprzyprawiałago o dreszcze i próbował odpychać ją od siebie.

Reporterzywciąż pytali go, czy jego zdaniemoskarżenisą winni.

Uśmiechem kwitowałtę ich naiwność.

Bo jakie to w końcu miało znaczenie, czy popełnili przestępstwo czy nie?

Mieli pełneprawo donajlepszej obrony, jaką tylko można sobiezapewnić za pieniądze.

Oczywiście w przypadku jego osoby to stwierdzeniebyło nieco przesadzone, lecz jeżeli chodziło o prawnika Noelle Page.

no, tojuż była zupełnie inna sprawa.

Noelle reprezentował Napoleon Chotas, najlepszy obrońca w sprawach kryminalnych na świecie.

Chotasani razu nieprzegrał ważnej sprawy.

Ta myśl wywołała uśmiech na twarzy Stavrosa.

Wprawdzie przed nikim by siędo tegonie przyznał,lecz zamierzał wykorzystać talent kolegi po fachu w celu osiągnięcia sławy.

              Podczas gdy Stavros ciężko pracował w swym biurze, Napoleon Chotasuczestniczył w eleganckimprzyjęciu odbywającym sięw luksusowej williw modnej dzielnicy Aten, Kolonaki.

Sławnyprawnik był chudym,wymizerowanym mężczyzną o dużych,smutnych oczach charta i pomarszczonej twarzy.

Pod maską łagodnego, nieco zagubionegoczłowieka krył się błyskotliwy umysł i umiejętność formułowania ciętych uwag.

Dłubiąc widelczykiemw deserze, prawnik rozmyślał w skupieniu o rozpoczynającym się następnego dnia procesie.

Zresztątego wieczoru rozmowy koncentrowały się głównie na tym wydarzeniu.

Były jednakdość ogólnikowe, bo goście wykazywalizbyt wiele taktu, by zadawać bezpośrednie pytania.

Jednakże gdy wieczór

              10

              miał się już ku końcowi, a ouzoi brandy szybciej znikały z kieliszków, gospodyni przyjęciazapytała:

              - Proszęnam powiedzieć, czy panazdaniemci dwoje są winni?

              -Ależ to niemożliwe - odrzekł niewinnym głosem Chotas.

- Przecieżjedno z nich jest moim klientem.

              Taodpowiedź wywołała pełen uznania śmiech.

              - Jaka tak naprawdę jest Noelle Page?

              Chotaswahał się przez chwilę, po czym odparł:

              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin