5393.txt

(3 KB) Pobierz
Micha� Prochownik

Deszcz

Garden party mi�dzy wielkimi szarymi murami kamienic.
Tu, gdzie jeste�my, bieg�a chyba jaka� nieistniej�ca ju� ulica
- teraz miejsce poro�ni�te jest traw� ju� od dawna. W �cianach kamienic s� dziury, zakryte drzwiami wielkimi jak do 
stodo�y, dorobionymi chyba p�niej.
Trawa ma kolor ciemnozielony i jest po�o�ona, jakby ca�y czas wia� po niej wiatr. Ka�dy z nas ma inne krzes�o, a �adne 
z nich nie nadaje si� do siedzenia na dworze. Na ka�dym krze�le s� numery - czasem namalowane farb�, czasem 
wybite na metalowych tabliczkach. I jeste�my my - uczestnicy imprezy, i te krzes�a. Nic do jedzenia i picia. Za to 
powietrze jest ciemne i g�ste. Ludzie, kt�rzy si� oddalaj�, gin� w nim jak we mgle.
Zaczyna pada� deszcz. Od razu pe�n� par�. Nagle. Ni st�d, ni zow�d. Pr�bujemy otworzy� wielkie drzwi kamienicy. 
Ale za nimi nic nie ma. Kamienica to po prostu mur. Sama frontowa �ciana. Wielkie oszustwo, bo przez okna by�o 
przecie� wida� pokoje. Tu powietrze jest nienaturalnie jasne, ale deszcz te�pada. Wida� wielk� polan�, na kt�rej 
chaotycznie stoj� stare, krzywe krzes�a - mocno ju� zniszczone. Wygl�daj�, jakby by�y wro�ni�te w ziemi� i 
rzeczywi�cie - s� wro�ni�te w ziemi�. Nie mo�na u�y� ich jako parasoli. Po drugiej stronie muru deszcz jest inny. 
Inaczej szumi i jest zimniejszy. Wracamy na nasz� stron�, pr�buj�c przykry� si� krzes�ami, kt�re jeszcze nie wros�y w 
ziemi�. Co� si� zmieni�o w naszym deszczu. On jest ju� taki, jak tamten zza muru. Kto� co� krzyczy pokazuj�c na 
drzwi - chyba chce je zamkn��. Nasze krzes�a te� zaczynaj� wrasta� w ziemi�, jakby ta by�a jakim� bagnem, cho� 
wci�� jest twarda. Zauwa�am p�yn�ce po trawie portmonetki i pomi�te pieni�dze. Spostrzegam, �e sam nie mam ju� 
przy sobie nic. Deszcz jakim� cudem wyp�ukuje z nas wszystkie rzeczy, kt�re mamy. Je�eli zorientowa� si� w por�, 
mo�na je jeszcze z�apa� i mocno trzyma� w gar�ci, �eby ich znowu nie wyp�uka�o. Wychodzimy do miasta. Tu jest na 
pewno hotel. Ale hotel to ju� nie to samo. W budynku hotelu jest tylko recepcja. Za to wko�o na betonowym placu jest 
sporo koncentrycznie u�o�onych bia�ych, metalowych ��ek, bez po�cieli, nawet bez materac�w. Czy z nas te� zostan� 
same szkielety jak z tych ��ek? Recepcjonistka zatacza ko�o r�k�. I z czego tu by� dumnym tak jak ona. Za ��kami s� 
betonowe stoliki, takie jak w parkach - do gry w szachy. Przy nich siedz� jacy� robotnicy w drelichach. Maj� termosy z 
napisami "Herbata", "Kawa" - termosy s� otwarte i pada do nich deszcz. Robotnicy wlewaj� zawarto�� termos�w do 
kubk�w, pe�nych deszczu po brzegi, i to wszystko si� wylewa - ale oni pij�. Wyjmuj� sk�d� zawini�te w papier 
pergaminowy kanapki z t�ust� kie�bas�. W momencie, gdy kanapka pojawia si� na stole, deszcz zdziera z niej papier. 
Robotnikom podoba si� ta sztuczka. Niekt�rzy sko�czyli je��. Wk�adaj� sobie wielkie no�e do ust i co� tam 
wyskrobuj�. I ju� ich nie ma. Zostaje pusty plac, na kt�ry wje�d�a autobus. Wszyscy do niego wsiadamy - razem z 
nami rewizor. Nie mamy niczego - nie mamy bilet�w ani pieni�dzy, �eby je kupi�. Nie szkodzi - rewizor te� nie ma 
swojej legitymacji. Ale i tak nam sprawdza bilety. Ka�dy musi si� t�umaczy�, co si� sta�o, a temu staremu cz�owiekowi 
sprawia to przyjemno��. Dobrze, �e tu nie pada. Przypominam sobie, �e kiedy obserwowa�em robotnik�w, gdzie� 
mi�dzy ��kami biegali tajniacy czy ochroniarze. Wymieniali jakie� paczki zawini�te w folie z dziwnymi znakami, 
kt�rych nie zmywa� deszcz. Potem te pistolety... Lepiej st�d chod�my.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin