5392.txt

(54 KB) Pobierz
S�awomir Prochocki

W�r�d swoich

Si�a podmuchu rzuci�a mn� o �cian�. Odbi�em si� jak 
pi�ka i polecia�em na biurko zrzucaj�c z blatu papiery, 
telefon i kilka innych rzeczy. Bez sensu spr�bowa�em je 
z�apa� i przez to pistolet wy�lizn�� mi si� z d�oni i wpad� 
pod fotel. Oszo�omiony osun��em si� na dywan. W pokoju by�o 
pe�no dymu. W g�owie hucza�o jak w ulu, przed oczami lata�y 
�wietliste muszki. Podnios�em si� i ruszy�em w stron� 
wyj�cia. 
Wydawa�o mi si�, �e drzwi b�d� po prawej stronie. Pod 
nogami zazgrzyta�y od�amki szyby. Nagle potkn��em si� i 
kolanami znowu wyl�dowa�em na pod�odze. Z do�u widzia�em dym 
uciekaj�cy przez rozbite okno; potem przez rzedniej�ce 
bia�awe k��by zobaczy�em zw�oki m�czyzny. �atwo by�o si� 
domy�li�, �e nie �yje, bo nie mia� g�owy. Szyja 
ko�czy�a si� krwawym strz�pem popalonej sk�ry i cia�a. 
Wymin��em trupa i chwiejnym krokiem zbli�y�em si� do drzwi. 
Nagle w wej�ciu pojawi�a si� kobieta. Nie mog�em dostrzec 
wyrazu jej twarzy, ale s�dz�c po tym, �e krzycza�a i to 
g�o�no, nie by�a usposobiona do rozmowy. Odepchn��em j� i 
przekroczy�em pr�g nast�pnego pomieszczenia. Zwali�em si� na 
krzes�o. 
Dotychczas dzia�a�em jak w transie, bez zastanowienia, 
odruchowo. Teraz przyszed� czas na refleksj�. Po pierwsze, 
nie wiedzia�em, co si� sta�o. Nie mia�em zielonego poj�cia, 
co robi�, sk�d si� tutaj wzi��em i po co. Jedyne, co 
pami�ta�em, to kula ognia przed oczami i podmuch eksplozji. 
Nic wi�cej. Kobieta wrzeszcza�a, ci�gle tym samym wysokim 
tonem histeryczki, brodz�c w szkle w s�siednim pomieszczeniu 
robi�a kr�tkie przerwy na oddech, stanowczo za rzadko. 
Nagle nast�pi�a zmiana w tonacji wrzasku - zapewne 
dostrzeg�a trupa. Gdzie� z daleka zbli�a� si� ryk syreny 
policyjnej. Zacz��em my�le�. Mia�em chyba jaki� pistolet. 
Czy z niego strzela�em, czy mia�o to jaki� zwi�zek z 
eksplozj� w s�siednim pokoju - nie mog�em sobie przypomnie�. 
Kim by� ten facet bez g�owy ? Wysili�em m�zgownic�, ale w 
pami�ci mia�em czarn� dziur�. Zero. Wrzask zmieni� si� w 
szloch. Kobieta p�aka�a, sta�a teraz przede mn�, jej w�skimi 
ramionami wstrz�sa� dreszcz. W nag�ym impulsie chcia�em 
wsta� i obj�� j� ramieniem. 
Zda�em sobie spraw�, �e nie s�ycha� ju� syreny. 
Podnios�em si� z krzes�a i w tym momencie do pokoju wesz�o 
dw�ch policjant�w. Byli wysocy, jasnow�osi, na w�skich 
biodrach mieli kabury, z kt�rych wystawa�y r�koje�ci kolt�w. 
Jeden zosta� przy drzwiach, drugi ignoruj�c mnie podszed� do 
szlochaj�cej kobiety. 
- Oficer Rogers. Co tu si� sta�o? 
Spojrza� na mnie przelotnie. Kobieta kilkakrotnie 
westchn�a urywanym oddechem, potem przetar�a oczy wierzchem 
d�oni 
- Nie wiem. Ten cz�owiek - tu wskaza�a na mnie - wszed� 
do gabinetu pana Moora. Jaki� czas chyba rozmawiali, a potem 
us�ysza�am strza�y i co� wybuch�o. Potem on wyszed� i usiad� 
na tym krze�le, a ja pobieg�am zobaczy�, co si� sta�o. Pan 
Moor le�y teraz tam na pod�odze i... - jej twarz wykrzywi�a 
si� w grymasie. Znowu zacz�a p�aka�. 
Policjant przy drzwiach, od samego pocz�tku nie 
spuszczaj�cy ze mnie wzroku, teraz nieznacznie poprawi� 
kabur�. Rogers zerkn�� przez rami� kobiety do gabinetu. 
Lekko poblad�, ale nic nie powiedzia�. Obr�ci� si� do mnie. 
- Jak si� pan nazywa?
- Nazywam si�... - pytanie, na kt�re musia�em odpowiada� 
zapewne tysi�ce razy, sprawi�o mi niespodziewan� trudno��. - 
Nazywam si�... - powt�rzy�em idiotycznie, pr�buj�c odnale�� 
w pami�ci te dwa s�owa, kt�rych ode mnie ��dano. No pewnie, 
�e si� jako� nazywam, tylko jak? Roz�o�y�em bezradnie r�ce: 
- Nie pami�tam. To chyba ten wybuch. Musz� mie� przy sobie 
jakie� dokumenty i zaraz... - Na widok wycelowanej we mnie 
lufy przerwa�em i zamar�em z r�k� na wp� podniesion� do 
kieszeni marynarki. Ten policjant przy drzwiach m�g� 
wyst�powa� w westernach jako Billy Kid. By� szybki jak 
b�yskawica. 
- Nie r�b tego, kole� - podszed� i przystawi� mi 
bro� do brzucha.
- Jay, nie jestem pewien, czy...
- Cicho b�d�, Dick, s�ysza�e�, co powiedzia�a ta lalunia. 
S�ysza�a strza�y, a jak my�lisz kto strzela�? Chyba nie 
Moor, skoro to on le�y teraz za �cian�. - Niew�tpliwie 
ten kowboj by� tak szybki w my�leniu jak w wyci�ganiu 
spluwy. 
- Podnie� �apki, draniu, i nie pr�buj �adnych sztuczek. - 
Musia� mie� gotowe teksty na takie okazje opanowane do 
perfekcji. Tak naciska� luf�, �e ba�em si� o wn�trzno�ci. 
Podnios�em r�ce. Fachowo obr�ci� mnie do �ciany i nog� 
rozsun�� mi szeroko stopy, podci�gaj�c je jednocze�nie do 
ty�u. Sta�em teraz w klasycznej pozie zatrzymanego 
przest�pcy i nie by� to dobry znak na przysz�o��. Policjant 
obszukiwa� mnie, a w tym czasie drugi dzwoni� po ekip� 
�ledcz� i koronera. Nic przy mnie nie znale�li, co bardzo 
zgniewa�o kowboja. Ze z�o�ci� wykr�ci� mi r�ce i sku� je 
kajdankami. W tym czasie Rogers informowa� mnie o 
obywatelskich prawach. Nadjechali kolejni policjanci. 
Zosta�em sprowadzony na d� i zapakowany do samochodu. W 
asy�cie dw�ch mundurowych odwieziono mnie na komisariat i 
zamkni�to w pojedynczej celi. Nikt przez ten czas nie 
zamieni� ze mn� ani s�owa, a i ja nie narzuca�em si� z 
rozmow�. Usiad�em na pryczy i zacz��em rozciera� sobie 
przeguby. Kowboj z gorliwo�ci nastawi� kajdanki na �cisk i 
czu�em teraz w palcach silny b�l. 
Sytuacja nie by�a weso�a. Z�apali mnie prawie na gor�cym 
uczynku. Co prawda, nie przypomina�em sobie, �ebym kogo� 
zabi� lub strzela�, ale czu�em, �e nie jestem w porz�dku. 
Pami�tam, �e mia�em jaki� pistolet. Zgubi�em go w tamtym 
pokoju, ale policjanci na pewno go znajd�. Musia�y by� na 
nim moje odciski palc�w. To i zeznanie sekretarki wystarcz� 
na krzes�o elektryczne. Najgorsze by�o to, �e nie mog�em 
sobie niczego przypomnie�. Jak si� nazywam, gdzie mieszkam 
i pracuj�, bo chyba musia�em gdzie� pracowa�. Mia�em na 
sobie dobry garnitur i drogie buty. Spojrza�em uwa�niej na 
r�ce. D�onie porz�dnie utrzymane, sk�ra g�adka, bez 
zadrapa�, je�li nie liczy� obrz�ku po kajdankach. By�o co� 
niesamowitego w traktowaniu swojego cia�a jako obiektu 
bada�. Zupe�nie nie wiedzia�em, jak wygl�daj� moje stopy, 
nogi i ca�a reszta. Twarz tak�e, o kurcz� - zw�aszcza 
twarz! Nie pami�ta�em nic, nic zupe�nie. 
Przyszli we dw�ch. Bez s�owa zn�w mnie skuli i 
poprowadzili d�ugim korytarzem. Wprowadzono mnie do ma�ego 
pokoju, kt�rego ca�e umeblowanie sk�ada�o si� z trzech 
krzese�, sto�u i sporego lustra na �cianie. By�o oczywiste, 
�e za lustrem jest okno do obserwacji zatrzymanych. 
Policjanci wyszli i znowu zosta�em sam. Nie na tyle d�ugo, 
bym m�g� zmieni� pozycj� i obejrze� w tym lustrze swoj� 
twarz. 
Mia� sympatyczne oczy. Ubrany w ciemny garnitur z 
doskonale dobranym krawatem sprawia� raczej wra�enie 
biznesmena, sta�ego bywalca biur na Wall Street ni� 
policjanta. M�wi� g��bokim, nieco powolnym tonem, 
zdradzaj�cym spor� inteligencj�. Potwierdza�o to uwa�ne 
spojrzenie jasnoniebieskich oczu. 
- Jak si� pan nazywa? - Chyba nigdy nie pytano mnie tak 
cz�sto o nazwisko jak dzi�. 
- Nie wiem. Pr�bowa�em sobie przypomnie�, 
ale nic z tego. Prosz� mi wierzy�, naprawd� nic nie 
pami�tam. Nie wiem, co robi�em u tego faceta bez g�owy, sk�d 
si� tam wzi��em i po co. Mo�e to skutek wstrz�su, ale w 
m�zgu mam pustk� absolutn�. Nie pami�tam te� nazwiska 
swojego adwokata i nie znam jego numeru telefonu. Gdyby 
udost�pniono mi moje rzeczy, ktore zabra� mi kowboj, to 
mo�e co� bym sobie przypomnia�. 
- Kowboj? - Przez twarz przemkn�� mu wyraz zaskoczenia, 
zaraz potem nieuchwytnie si� u�miechn��. - A, sier�ant 
Robertson... Niestety, musz� pana zmartwi�. Nie zostawi� 
pan tam nic osobistego poza kalendarzem bez �adnego zapisu i 
zupe�nie czystego notesu. Sekretarka Moora zezna�a, �e 
przedstawi� si� pan jako Robert Crowley z biura adwokackiego 
Crowley & Crowley. Sprawdzili�my, taka firma nie jest 
zarejestrowana w naszym stanie. Teraz sprawdzamy w stanach 
s�siednich, wyniki b�dziemy mieli dopiero jutro. 
Rozleg�o si� pukanie i do pokoju wsun�a si� g�owa w 
policyjnej czapce. 
- Przepraszam, panie poruczniku, ale przyszed� lekarz. 
Czeka teraz w s�siednim pokoju. 
- O.K. Zabierzcie podejrzanego - porucznik podni�s� si� z 
krzes�a i wyszed�. Policjant uj�� mnie fachowo za rami� i 
pomaszerowali�my w asy�cie jeszcze jednego mundurowego do 
lekarza. 
Lekarz by� malutkim, �wawym cz�owieczkiem z du�� g�ow� i 
kr�tkimi nogami. Posadzi� mnie na taborecie, zajrza� w oczy 
przez jaki� przyrz�d, a potem wzi�� s�uchawki i zbada� mi 
t�tno. Z niedowierzaniem pokr�ci� g�ow� i jeszcze raz 
os�ucha� mi klatk� piersiow�. Nagle przerwa� badanie, zdj�� 
s�uchawki i chowaj�c je do torby rzek� do pilnuj�cych mnie 
ludzi: 
- To android. Na jakie� dziewi��dziesi�t procent. 
Ca�kowit� pewno�� uzyskam po badaniu rentgenowskim. Nie 
jestem specjalist� i nie potrafi� teraz okre�li�, czyj to 
produkt, ale to drogi model. Nawet ja nie zorientowa�em si� 
od razu. Dopiero t�tno go zdradzi�o - przyjrza� mi si� z 
zainteresowaniem. - Ch�tnie bym ci� zbada� dok�adnie, m�j 
ma�y, zanim ci� rozkr�c� do ostatniej �rubki - rzek� 
pieszczotliwie, klepi�c mnie po ramieniu. W drzwiach 
odwr�ci� si� po raz ostatni, spojrza� na mnie z podziwem: - 
�wietna robota, jak �ywy cz�owiek - i zamkn�� drzwi. 
Nic nie zrozumia�em z jego dowcipu. Jaki android? 
Oczywi�cie, wiedzia�em, co to s� androidy, ale ja przecie� 
by�em cz�owiekiem. Owszem, straci�em chwilowo pami�� i nie 
potrafi�em nic o sobie powiedzie�, ale ja by�em �ywy, 
my�la�em, czu�em. Nonsens. Prawie si� roze�mia�em. Nie by�o 
natomiast do �miechu moim stra�nikom. Gdy dotar�y do nich 
s�owa doktora, mocno pobledli i natychmiast wyci�gn�li 
rewolwery. Kazali mi si� po�o�y� brzuchem na pod�odze i w 
tej pozycji jeden z nich za�o�y� mi dwie pary kajdanek. 
Drugi za� przez ca�y czas mierzy� do mnie, ale r�ce mu 
bardzo lata�y. Le�a�em tak do momentu, a� przyszed� 
porucznik w asy�cie dw�ch dodatko...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin