15476.txt

(169 KB) Pobierz
JYLlllOIl   Bieńkowska
możliwości
bilion możliw6ści
ЇУХіїїОЛ   Bieńkowska
moźliw6ści
Ilustrowała Wanda Orlińska
„Nasza Księgarnia"  • Warszawa 1983
KSIĄŻKA WYRÓŻNIONA NA KONKURSIE „NASZEJ KSIĘGARNI" 1981

ьъ
Text © Copyright by Danuta Bieńkowska, Warszawa 1983
llustrations © Copyright by Wanda Orlińska, Warszawa 1983
Miguel
środa 10 stycznia
Czytałem książkę o angielskim podróżniku, który po śmierci swoich towarzyszy został sam w dżungli. Otóż mniej się bał trudów i niebezpieczeństw niż samotności. Pomyślałem, że ja jestem samotniejszy od niego. Bo on ciągle się pocieszał, że w domu czeka na niego żona i normalne życie. A ja nie mogę się niczym pocieszyć, bo moje normalne życie jest właśnie takie: nikt na mnie nie czeka. Nawet ptaki przylatują na nasz balkon nie do mnie, ale do słoninki.
Mojej rodzinie nic nie można zarzucić. Ojciec jest geologiem, mama lekarką, mój starszy brat, Antoś, jest harcerzem. Tylko ja jestem sobą samym, bo mam dopiero dwanaście lat. Oni ciągle coś muszą: ojciec w najgorszą pogodę jedzie na próbne wiercenia, mama choćby nie wiem co nie opuści nocnych dyżurów, Antoś zawsze się spieszy, jak nie na zbiórkę, to na biwak, zimowisko, alert czy coś w tym rodzaju. Nawet nie mógł odwieźć mamy na lotnisko, kiedy wyjeżdżała teraz za granicę, więc ja odniosłem jej walizkę do autobusu, a potem do odprawy bagażowej. Było mi przyjemnie, lubię opiekować się mamą. Szkoda, że ona się przed tym broni. Kiedy przy-
6
chodzi zmordowana ze szpitala i kładzie się na drzemkę po obiedzie, chciałbym, żeby sobie długo pospała i obudziła się zaróżowiona. Żeby potem Tiapiła się herbaty i usiadła przy radiu z jakimś szyciem czy cerowaniem. I żeby oprócz nas nikogo nie było w domu. Lubię radio, bo ono nie przeszkadza. Można przy nim rozmawiać. A przy telewizji nie można. Ja lubię rozmawiać z mamą. Nieważne o czym. Ale już dawno nie rozmawialiśmy tak naprawdę. Mama zrywa się po półgodzinnej drzemce i leci do roboty. Gotuje obiad na dzień następny albo pierze. Spieszy się, jest opryskliwa, myśli o swoich sprawach, czuję, że jej przeszkadzam, nawet jeśli staram się w czymś pomóc. Wcale nie jestem jej potrzebny. Chyba po to, żeby robić zakupy. Serdecznie tego nie cierpię. Sto razy chętniej pomagam przy praniu albo myciu okien. Ale im mama bardziej jest zmęczona, tym bardziej chce być sama. Nieraz myślę, po co ludzie mają dzieci? Bo wszyscy narzekają, że tyle z nimi kłopotu, że są jak kamień u szyi. Kiedy wracam ze szkoły, nikt na mnie nie czeka. Sam odgrzewam sobie obiad, a najczęściej zjadam tylko chleb z czymś tam i mama wiecznie się o to gniewa. Ale ja naprawdę wolę pajdę chleba niż odgrzewanie zupy, ryżu czy makaronu. Co innego, jeśli jemy obiad razem, wtedy wcinam chętnie -każdą ciepłą potrawę. Rzadko jadamy razem. Tata zwykle w terenie, Antoś z harcerzami, mama — jeśli nie ma dyżuru — jedzie do babci pod Warszawę. Mógłbym z nią jechać, ale woli sama. Może chce bez świadków pogadać z babcią? Może się jej poskarżyć? Bo przy mnie musiałaby trzymać fason. A może po prostu odpoczywa sobie w pociągu, w drodze przez las, kiedy z nikim nie potrzebuje mówić?
7
.1 dlatego jeszcze uważam, że jestem najsamotniejszy, bo mieszkamy w ogromnym bloku. Na dole, w holu rośnie istna dżungla: paprocie, fikusy, chińskie róże. Dawniej szybko marniały, ale teraz dba o nie nasz dozorca, właściwie były dozorca, straszny pijak, który przez to zachorował na gruźlicę, i dali mu rentę inwalidzką, i nie mogą go usunąć z mieszkania, i jest szczęśliwy, nie musi nic robić. W naszym bloku sprząta teraz inny dozorca, dochodzący, tylko że jak nie ma mieszkania, to nie ma i serca do roboty, więc na korytarzach i w windzie jest dosyć brudno, a jak zsypy się pozatykają, tó śmieci śmierdzą tak, że nos wykręca. A tamten bez żadnego obowiązku, dla własnej przyjemności hoduje te rośliny. Ludzie przystają na ulicy i patrzą przez szyby, bo nawet w kwiaciarniach rzadko można zobaczyć takie ładne okazy.
Ten hol z kwiatami zawsze mnie dziwi: taki wielki, a niczemu nie służy, lokatorzy nawet na kwiaty nie zwracają uwagi, każdy pędzi do windy albo do skrzynki z listami. Tych skrzynek jest 1064. Tyle mieszkań mamy w bloku/tyle rodzin żyje obok siebie, choć nikt nikogo nie zna. Jak przyszedł do mamy list z zaproszeniem do Belgii, to ponieważ na kopercie był tylko numer bloku bez numeru mieszkania, listonosz napisał „adresat nieznany" i byłby go odesłał z powrotem. Na szczęście ten dawny dozorca, który cały dzień siedzi w holu, zwrócił mu uwagę, że przecież mama mieszka w tym bloku od ośmiu lat, i to on, ten listonosz, jest tutaj nieznany, a nie mama. Wystarczyłoby zresztą, żeby sprawdził w spisie lokatorów. Albo się lenił, albo jest mało rozgarnięty. Chociaż, z drugiej strony, przeczytać te tysiąc sto nazwisk — to strata czasu, komu by się chciało.
8
I tak dzięki pijakowi mama pojechała do Belgii, do jakiegoś instytutu, żeby się dokształcić w swojej specjalności. Wahała się wprawdzie, czy może nas zostawić samych, bo ojciec właśnie wybył na dłuższą robotę w terenie, ale ja myślę, że tak, w głębi duszy, to od razu postanowiła jechać. Bo przede wszystkim jest lekarką. Dla nas nie starcza jej sił i czasu.
Od miesiąca chyba mówiła, żeby Antoś umocował gipsem hak, na którym wisiało jej lustro w przedpokoju. Duże lustro w owalnej ramie, jedyna rzecz, jaka jej została sprzed wojny. Antoś odkładał z dnia na dzień, zły, że nie pojedzie na zimowisko, bo musi się mną opiekować. Jeszcze w dniu wyjazdu prosiła: zagipsuj, bo hak się rusza. W dwa dni później lustro spadło i rozbiło się w drobny mak.
12 stycznia, piątek
Dzisiaj poszedłem do szklarza, żeby wprawił lustro do tej owalnej ramy. Koło nas jest akurat taka spółdzielnia szklarska, duży, ładny lokal. Kierownik powiedział, że trzeba by dać lustro kryształowe, oni takiego nie mają, zresztą do owalu trudniej wprawiać, nie opłaca się, lepiej kupić nowe w ramie ze sztucznego drewna.
Jak nie, to nie. Pomyślałem, że zapytam u prywaciarza. Na Wilczej albo na Poznańskiej. Są tam takie warsztaty w suterenach. Ciemne, głębokie, nie wiadomo, co jest za kupą ram, listew i starych gratów.
Wyszedł do mnie siwy facet w szarym fartuchu, obejrzał ramę, wyjął z niej odłamek lustra, stwierdził z żalem, że było bardzo piękne, trudno będzie znaleźć coś w tym ro-
9
dzaju, ale spróbuje, tylko że to musi kosztować. Jak usłyszałem cenę, to zgłupiałem i pewno to było po mnie widać, bo uśmiechnął się smutno. Spytał, kto lustro stłukł i komu na nim zależy. Pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie udawał, wiedziałem, że chciałby mi pomóc, ale trudno, żeby dokładał do interesu. Stanęło na tym, że zostawię u niego ramę i pomyślę, skąd wziąć forsę, bo z tej, którą mama dała nam na życie, nie można by tyle urwać.
Antoś uznał sprawę za beznadziejną. Trudno, przyzna się mamie, a jeśli ona zechce, to sam każe lustro wprawić. Zresztą na co nam takie lustro? Mama nie jest już młodą dziewczyną, nie potrzebuje się stroić ani malować.
To mnie wkurzyło. Jakim prawem on ma wyrokować, co wypada mamie. Zresztą ja lubię, kiedy trochę zadba o siebie i nie wygląda mizernie. Choć wiem, że ten jej zdrowy wygląd — to tylko puder i róż, ale jakoś mi weselej. Nie nachodzą mnie wyrzuty sumienia, że wzięła dodatkowe dyżury, żeby dla nas kupić to czy tamto. Więc powiedziałem, że moglibyśmy na lustro zarobić.
—   Niby jak? — spytał z przekąsem Antoś.
—   Moglibyśmy wywiesić w holu ogłoszenie, że myjemy okna,   sprzątamy  mieszkania,   czyścimy   parkiety...
—   Bo to wiele by nam z tego przyszło?
—   Pewnie, że wiele. W każdym „Życiu Warszawy" ogłaszają się tacy, co myją i sprzątają. Więc pewnie im się opłaca. Moglibyśmy zatelefonować pod jeden z podanych numerów i dowiedzieć się, ile biorą.
—   Nam by nikt tyle nie dał, bo my nie fachowcy.
—   Niechby nawet i połowę dali tego, co innym, ale na lustro byśmy zarobili.
10
—   Kiedy?                               -
—   Przecież masz wakacje zimowe.
—   Ale obiecałem prowadzić zajęcia z harcerzami. Wiesz, akcja „Zima w mieście".
—   Nie będzie nieszczęścia, jeśli przez dwa tygodnie będziesz się mniej „udzielał społecznie".
Umyślnie tak powiedziałem, bo byłem na niego cięty. Zawsze mi się zdawało, że on dzięki tej społecznej robocie wymiguje się od zajęć, na które nie ma ochoty. Łatwiej jest omawiać plany akcji, niż robić w domu pranie, przyjemniej pojechać na biwak, niż odremontować kuchnię. W dodatku i nauczyciele nie za bardzo takiego aktywistę przyciskają. Znana rzecz, nie warto się rozpisywać. Chociaż jak się to wszystko napisze, jakoś na sercu lżej. Pamiętnik trzymam pod szafą. Murowane, że nikt tam nie zajrzy. Komu by się chciało tak porządnie sprzątać?
14 stycznia, niedziela
Ogłoszenie napisałem sam i poprosiłem dawnego dozorcę, żeby przylepił je obok skrzynek na listy. Chciałem mieć jego poparcie, liczyłem, że zrobi nam reklamę, bo człowiek dużo gotów zrobić, jeśli ma się do niego odpowiednie podejście.
Dziś odebrałem pierwsze telefony. Dwa zlecenia na sprzątanie i jedno na załatwianie zakupów. Po południu pójdziemy z Antkiem się umówić. Poradziłem mu, żeby włożył kombinezon taty, bardzo fajny, z kieszeniami na udach. Będzie w nim poważniej wyglądał. Prawie jak prawdziwy fachowiec.
11
15 stycznia, bardzo późnym wieczorem
Ten poniedziałek podkreśliłem czerwonym ołówkiem,  -bo to pierwszy dzień w moim życiu, kiedy zacząłem naprawdę pracować. Jak to dobrze, że w szkole pękły kaloryfery i mamy cały tydzień wolny!
Wczoraj poszliśmy z Antosiem obgadać robot|. Ja miałem stracha, on chyba też, ale nie było po nim znać. Jedno mieszkanie marne, u emerytów, którzy sami sobie nie mogą poradzić. Mieszkanie zagracone, ściany brudne, trzeba by zrobić remont, a nie zwyczajne porządki. Nawet jak się wymyje okna i wypastuje podłogi, nie bardzo będzie widać zmianę. Antoś już chciał się wycofać, ale uszczypnąłem go w porę. Pierwszej roboty nie wolno o...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin