15190.txt

(700 KB) Pobierz
Michael PALMER
Stowarzyszenie Hipokratesa
Z angielskiego przełożył KRZYSZTOF SOKOtOWSKI




WARSZAWA 2006
Tytuł oryginału: THE SOCIETY
Copyright © Michael Palmer 2004 Ali rights reserved
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2006
Copyright © for the Polish translation by Krzysztof Sokołowski 2006
Redakcja: Jacek Ring Konsultacja medyczna: Lucyna Bednarek-Papierska
Ilustracja na okładce: Jacek Kopalski Projekt graficzny okładki i serii: Andrzej Kuryłowicz
ISBN-13: 978-83-7359-320-6 ISBN-10: 83-7359-320-9
Dystrybucja
Firma Księgarska Jacek Olesiejuk
Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa
t/f. (22)-631-4832, (22)-535-0557/0560
www.olesiejuk.pl
Sprzedaż wysyłkowa - księgarnie internetowe
www.merlin.pl
www.ksiazki.wp.pl
www.empik.com
WYDAWNICTWO ALBATROS
ANDRZEJ KURYŁOWICZ Wiktorii Wiedeńskiej 7/24, 02-954 Warszawa
Wydanie I
Skład: Laguna
Druk: OpolGraf S.A., Opole
Książkę poświęcam siostrze,
Susan Palmer Terry,
oraz wszystkim kobietom walczącym
z rakiem piersi
Tytuł oryginału: THE SOCIETY
Copyright © Michael Palmer 2004 Ali rights reserved
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2006
Copyright © for the Polish translation by Krzysztof Sokołowski 2006
Redakcja: Jacek Ring Konsultacja medyczna: Lucyna Bednarek-Papierska
Ilustracja na okładce: Jacek Kopalski Projekt graficzny okładki i serii: Andrzej Kuryłowicz
ISBN-13: 978-83-7359-320-6 ISBN-10: 83-7359-320-9
Dystrybucja
Firma Księgarska Jacek Olesiejuk
Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa
t/f. (22)-631-4832, (22)-535-0557/0560
www.olesiejuk.pl
Sprzedaż wysyłkowa - księgarnie internetowe
www.merlin.pl
www.ksiazki.wp.pl
www.empik.com
WYDAWNICTWO ALBATROS
ANDRZEJ KURYŁOWICZ Wiktorii Wiedeńskiej 7/24, 02-954 Warszawa
Wydanie I
Skład: Laguna
Druk: OpolGraf S.A., Opole

Książkę poświęcam siostrze,
Susan Palmer Terry,
oraz wszystkim kobietom walczącym
z rakiem piersi
Podziękowania
Przygotowując się do napisania Stowarzyszenia Hipokratesa użyłem mojej listy dyskusyjnej i witryny sieciowej, by zorganizować konkurs. Poprosiłem czytelników, żeby opisali swe zarówno dobre, jak i złe doświadczenia z prywatną służbą zdrowia. Przyszło bardzo wiele zgłoszeń. Czytelnik napotka w trakcie lektury wiele konkursowych opowieści. Wyrażam więc serdeczne podziękowania wszystkim, którzy zdecydowali się mi pomóc, a szczególnie finalistom: dr. Louisowi Borgenichtowi, Fay McEleney, Lisie Reagan, Vicki Kozlowski, Marcie Ficklin, dr. Jackowi Langleyowi, Johnowi Lynchowi, dr. Lamontowi Weide'owi, Bev Spellman, Judy Converse, dr. Markowi Dahlowi, Jill Adams, Laurie Peterson, Geoffreyowi Kentowi, Dinie Mason, Dougowi Ansellowi, Melissie Smith i Jodi VanMeter.
Czuję się uprzywilejowany przez los, mając jako pisarz takich przyjaciół i ekspertów, jakich mam.
Jane Berkey, Don Cleary i Peggy Gordijn z Jane Rotrosen Agency służyli mi pomocą, gdy tylko ich potrzebowałem. Bili Massey i Andie Nicolay z Bantam opiekowali się moją książką od początku do końca jej pisania.
Susan Terry, Daniel Palmer, Robin Guilfoyle i Mimi Santini-Ritt to grupka moich wyjątkowych czytelników.
Porucznik Cole Cordray, Eve Oyer, funkcjonariusz Matthew MacDonald i dr Bud Waisbren pomagali mi w kwestiach technicznych.
Paul Fiore utrzymywał mnie w formie i pilnował stosowania się do zasad koniecznych przy pisaniu powieści.
Bili Wilson i dr Bob Smith nauczyli mnie cierpliwości. Pomogli mi też napisać te pięćset stron, strona po stronie.
Lukę pozostanie dla mnie najważniejszy i stale wspiera mnie we wszystkim, co robię.

PROLOG
Cztery miliony trzynaście tysięcy osiemset sześćdziesiąt cztery.
Marcia Rising odrobinę odchyliła się w krześle, tylko tyle, by ani siedzący po jej prawej stronie główny księgowy Leonard Smith, ani siedzący po lewej stronie pierwszy wiceprezes Dan Elder nie mogli zobaczyć, co zapisuje na kartce dużego bloku. Pisać mogła bez ryzyka, w końcu nawet powinna robić jakieś notatki ze spotkania. Ona tu była szefem. Uśmiechnęła się w duchu i przed pierwszą cyfrą, czwórką, narysowała ozdobny symbol dolara. Tymczasem siedzący po drugiej stronie szerokiego mahoniowego stołu wiceprezes Joe Levinson gadał, gadał i gadał. Podlegała mu kontrola wydatków Eastern Quality Health i z tego tytułu ciążyła na nim największa, jeśli nie liczyć Marcii, odpowiedzialność za dobrą sytuację finansową ich kasy chorych. Ale słuchanie go było mniej więcej tak interesujące jak obserwowanie schnącej farby.
— ...malejące liczby ostatniego kwartału potraktowaliśmy jako poważne ostrzeżenie — można powiedzieć strzał ostrzegawczy — że musimy zdecydowanie zwiększyć motywację naszych pracowników oraz lekarzy do ograniczania kosztów. Narzucone przez nas wewnętrzne współzawodnictwo okazało się pod tym względem wyjątkowym sukcesem. Niemal natychmiast liczba odrzucanych bez rozpatrzenia roszczeń zwiększyła się o dwadzieścia jeden procent, o trzynaście zaś liczba roszczeń chirurgicznych związanych przynajmniej z jednym innym
roszczeniem. Spotkaliśmy się z protestami lekarzy, ale ludzie Billa, odpowiadający za stosunki z nimi, poradzili z tym sobie doskonale...
Cztery miliony.,, trzynaście ty siacy... osiemset sześćdziesiąt cztery.
Marcia odręcznie wypisała poszczególne cyfry i zaczęła je ozdabiać. Razem składały się na jej wynagrodzenie za ostatnie dwanaście miesięcy. Jeśli doliczyć do tego niewykorzystane opcje giełdowe warte osiem milionów, nie było wątpliwości: należała do krajowej czołówki kobiet na kierowniczych stanowiskach. Gdyby głośno wymówiła poszczególne liczby, zabrzmiałoby to pewnie bardzo melodyjnie. Jak walc. Wyobraziła sobie tysiąc dziewięciuset pracowników firmy, tańczących walca na korytarzach.
Czte-ry-mi... lio-ny-trzy... naś-cie...
Była bardziej niż zadowolona ze sposobu, w jaki najlepsi członkowie jej zarządu zareagowali na ostatnie wahnięcie dochodów. Jej filozofia wyznaczania jednej stawki składek i zakresu ochrony ubezpieczeniowej dla firm zatrudniających młodszych, zdrowszych pracowników, a innej dla pracowników starszych, podnoszących próg ryzyka, okazała się oczywiście bezbłędna.
—  Jeśli nie zachorują, nie będą nas nic kosztować — powtarzała raz za razem posłusznie potakującym podwładnym.
Niech inna firma zajmie się ubezpieczaniem tych, którym kończy się czas albo którzy nie umieją o siebie zadbać. Każdy dolar wydany na demograficzne badanie firmy (czarni częściej cierpią na nadciśnienie, cukrzycę i choroby nerek, Azjaci są śmiesznymi hipochondrykami, wśród Latynosów panuje alkoholizm, narkomania i choroby umysłowe, trzydzieści parę lat — w porządku, czterdzieści parę lat — nie w porządku) zwracał się w postaci setek dolców, których Eastern Quality Health nie musiała wypłacać ze swej kasy.
Ty-się-cy... o-siem-set... -i sześć...
—  ...a więc z mojego punktu widzenia firma pokonała groźny, lecz na szczęście krótkotrwały sztorm — mówił dalej Levinson — ale na horyzoncie gromadzą się czarne chmury, zagrażające całej naszej branży. Jednak nasz statek nie zatonie,
10
jeśli będziemy pamiętali o podstawowym fakcie: naszym biznesem jest zdrowie... to znaczy zdrowie Eastern Quality Health.
Levinson skłonił się zadowolony z wybuchu śmiechu w reakcji na nieoczekiwany żart i oklasków. Usiadł. Porządek dzienny został wyczerpany, spotkanie praktycznie się skończyło. Marcia wstała i przemówiła do członków zarządu, żądając, by dzielili się z nią swymi problemami i pomysłami, gdy tylko się pojawią, i nigdy nie tracili z oczu celów Eastern Quality Health, która nie chce być największą prywatną ubezpieczalnią zdrowotną, lecz raczej najlepiej zarządzaną. Następnie podeszła do drzwi apartamentu i żegnała wychodzących, każdemu podając dłoń. Wreszcie usiadła za biurkiem i z przyjemnością zapatrzyła się na podwójną fontannę zdobiącą sześciohektarowy teren siedziby EQH przy drodze 128, niespełna trzydzieści kilometrów na północny zachód od Bostonu. Zachodzące słońce skryło się za linię drzew, nadszedł cichy, piękny, bezchmurny wieczór. W porządnie oznaczonych drucianych tackach stojących na blacie biurka kryła się praca: Zajmie jakieś trzy godziny, a potem można iść do domu. Nieczęsto się zdarzało, by z budynku EQH ktoś wychodził po niej.
Marcia strząsnęła niemal niewidoczny okruszek z rękawa żakietu od Armaniego i zaczęła pracę od przejrzenia raportu zespołu prawników, zajmujących się jedną z kilku spraw wytoczonych firmie. Dotyczyła ona sporu o to, czy ten szczególny ubezpieczony miał prawo do pokrycia kosztów przeszczepu szpiku kostnego. EQH nadal oczywiście twierdziła, że nie, skądże, mimo iż chora zmarła sześć miesięcy temu, co odebrało sens sprawie. Niestety, denerwująco uparty mąż, niezdolny do zaakceptowania rzeczywistości, nie dopuszczał do zamknięcia sprawy. Marcia podyktowała nader ostrożną w sformułowaniach notatkę do prawników, nakazującą zawarcie porozumienia na poziomie pięćdziesięciu tysięcy dolarów bez przyznania się do winy. Albo to, albo nic.
Kiedy sięgała po kolejny zestaw raportów, za oknem jej gabinetu na drugim piętrze zapadał już zmierzch. Dopiero o dziewiątej zgarnęła dokumenty do eleganckiej teczki, którą dostała w prezencie od męża, uporządkowała biurko, poprawiła
11
spódnicą i udała sią do windy. Na poziom drugi parkingu, przeznaczony dla zarządu, można było dostać sią wyłącznie windą i to wyłącznie korzystając ze specjalnej karty. Marcia otuliła się płaszczem, gdy wyszła na chłodną, marcową noc. Wiedziała, jakim samochodem jeździ każdy z członków zarządu. Bardzo starała się ich przekonywać, by wybierali samochody świadczące o sukcesie, jaki odnieśli, a tym samym o sukcesie EQH. Oprócz jej mercedesa SL500 silver arrow, wersja cabrio na parkingu stały jeszcze dwa wozy: infmiti dyrektorki działu wykorzystania środków Sarah Brett i lexus szefa wydziału kontaktów z lekarzami Billa Donoho. Zapisała sobie w pamięci, że powinna wynagrodzić i...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin