15093.txt

(418 KB) Pobierz
KSIĘŻNICZKA I  CHŁOPCY
Janusz Domagalik
KSIĘŻNICZKA I   CHŁOPCY
o

PARNAS - Łódź 1992
!!
49
S a. ю о-
-I
р
о
г
I

От

I?
о
5*
CL
о
&

-^         У

кГ
"0
>
Dyłem taki chudy, że w szkole już nikt nie pamiętał, jak mi właściwie na imię. Najpierw wołali na mnie Tyka, ale się nie przyjęło. Potem przezywali mnie Kita. Dlaczego „Kita"? Nikt tego nie wiedział. I też się nie przyjęło. Ale wreszcie, jak się już jedno przezwisko przyjęło, to i zostało na dobre. Na dobre zostało, ale mnie wyszło nie na dobre.
- Uważaj! Wszędzie pełno tych twoich rąk i nóg, przejść nie można. No, co się tak gapisz? Wstrętny pająk!
To powiedziała Anka Sochacka podczas którejś przerwy. Później ona sama już chyba nie pamiętała, jak i nikt nie pamiętał - bo dla kogóż to było ważne - że właśnie Anka pierwsza mnie tak nazwała. Ja to zapamiętałem.
Pająk. Nic więcej, po prostu Pająk. Wystarczy. Ten przeklęty pająk spadł na mnie w takim jakimś złym momencie, że już się nie ześliznął, tylko wczepił się we mnie i tak został. Nawet kiedy byłem zupełnie sam, to zawsze pamiętałem, że jest nas przecież dwóch: ja i on, Pająk.
Niby wiedziałem, że przezwiskami nie należy się przejmować, bo to jest zupełne głupstwo, ale co innego było wiedzieć, a co innego było się nie przejmować. Wbiłem sobie w głowę, że Pająk to jestem ten ja, którego wszyscy widzą, taki, jakim mnie wszyscy znają, a ten drugi to jestem też ja, ale tylko w swoich własnych oczach, w "swoich własnych myślach. Więc który z nas jest prawdziwy?
Nie byłem dziewczyną, więc nie wystawałem przed lustrem, nie
7
płakałem i w ogóle nie chodziło mi o to, że mam za długie ręce za długie nogi i jestem chudy jak słup telegraficzny. To też mnie gryzło, ale dopiero później, kiedy zaczęła mi się podobać Ewa Winkler, a ja jej - oczywiście - nie. Najważniejsze jednak było co innego. Ja, Pająk, powoli uwierzyłem, że jestem w ogóle inny, we wszystkim gorszy od wszystkich.
-  Pająk! Pójdziesz zagrać w piłkę?
-  Nie. Nie mam czasu...
Miałem czas, miałem ochotę, ale odmówiłem. Nie chciałem ryzykować. A co będzie, jeśli nie strzelę gola? Albo jeśli przeze mnie przegrają? Będą się wściekać: „kto wpadł na pomysł, żeby wziąć do drużyny tę ofermę, Pająka?!"
-  Pająk! Może byś powiedział wiersz na akademii? Wykułeś go przecież na blachę... Zgadzasz się?
-  Nie. Gardło mnie boli, nie mogę...
Mogłem. Ale bałem się wystąpić przed całą szkołą. Bo jeśli się nie uda, klasa powie: „no, oczywiście, Pająk znowu się wygłupił, jak
zwykle!"
Powoli przestali się do mnie z czymkolwiek zwracać. Nawet jak kiedyś zbierali w klasie na bilety do kina, to ktoś tam mruknął:
-  Pająka w ogóle nie pytajcie, czy pójdzie! Powie, że musi w domu psa pilnować albo że nogę obtarł...
Nie poszedłem wtedy z klasą do kina. Ani mnie nikt nie namawiał, ani ja sam nie chciałem. Miałem z nimi wszystkimi coraz mniej wspólnych spraw, nikomu nie byłem potrzebny, bo niby do czego? Przyzwyczaiłem się do tej myśli i w końcu mnie też nikt właściwie nie był potrzebny.
Zdziwił i zaskoczył mnie kiedyś Wikarek. Zagadnął ni w pięć, ni w dziewięć po lekcjach, zupełnie poważnie:
-  Pająk... no, jakby to powiedzieć... Możemy cię wziąć do siebie, jeśli chcesz. Co prawda jesteś do niczego, ale mamy tylko jeden zastęp chłopaków, a reszta to same dziewczyny... zapisz się do nas!
-  To znaczy do kogo? - spytałem podejrzliwie.
-  Do drużyny harcerskiej...
Przestałem się dziwić, że to proponuje. Nie zmyli mnie ta jego mina, niby zupełnie serio. Teraz już byłem pewien: po prostu nabija się ze mnie! Bo jakżeby inaczej.
8
-  Nie! - powiedziałem. - Nie bawi mnie to...
-  Trudno, a już myślałem, że zmontujemy jakiś zastęp pajączków. Nie, to nie, ofiaro losu... - mruknął pogardliwie.
To nieszczęsne przezwisko, nawet przecież nie obraźliwe, było dla mnie jakby zaklętym progiem, za którym zaczęły się niedobre godziny i dni wmawiania w siebie, że jestem takie coś, o czym nie warto mówić.
Przez te dwa, trzy lata Anki Sochackiej w ogóle nie dostrzegałem, jakby nie istniała. Nigdy nawet nie starałem się zrobić jej czegoś na złość. Cóż by mi to dało? Nie wiedziałaby przecież, za co się próbuję odegrać. Więc i nie próbowałem.
Na dziewczęta w ogóle nie zwracałem uwagi. Dopiero pod koniec siódmej klasy doszedłem do wniosku, że dzielą się one na ładne i zupełnie nijakie, które mogłyby równie dobrze być chłopcami. Te nijakie, to były wszystkie, jakie znałem. A ta ładna, to tylko Ewa Winkler. Ewa była bardzo ładna i nie ja pierwszy to zauważyłem. Ci z ósmej i liceum wiedzieli o tym od dawna. Nie raz przecież widziałem ją ze starszymi chłopcami w parku albo pod kinem. Ewa nie przyjaźniła się z żadnym chłopcem z naszej klasy oprócz Andrzeja Kosińskiego. Innych uważała za smarkaczy. A Kosiński rzeczywiście był starszy od nas wszystkich, bo dwa lata przesiedział w szóstej...
Często gapiłem się na Ewę podczas lekcji, aż kiedyś widocznie za bardzo się zagapiłem, bo mi nauczycielka zwróciła uwagę. Miałem pewnie bardzo głupią minę i cała klasa ryknęła śmiechem, a Kosiński powiedział głośno:
-  Pająk zakochał się w Winklerównie! Świetny dowcip! Nawet nauczycielka uśmiechnęła się, więc to chyba był naprawdę
dobry dowcip. Ewa do końca lekcji chichotała, a kiedy wychodziliśmy z klasy i przy drzwiach cofnąłem się odruchowo, żeby ją przepuścić, roześmiała mi się w twarz.
Tego dnia o mało nie rozpłakałem się, tam w klasie. To by dopiero był cyrk! Zakochany Pająk! I to w kim? W najładniejszej dziewczynie. Przyznaję, że to ich wszystkich mogło śmieszyć. Mnie jednak zupełnie nie było do śmiechu. Nie dlatego, żebym naprawdę był w Ewie zakochany. Skądże znowu! W ogóle nie wiedziałem, co to właściwie znaczy „zakochany". Ale dlatego, że wtedy wyjątkowo іП°спо czułem się tym kimś gorszym i śmiesznym. No, tym... Pają-
9
Upływały miesiące, a mnie coraz bardziej gryzł mój „pająk". Prawie nie rozmawiałem z kolegami, nie miałem o czym. Przeważnie siedziałem w domu, czytałem jedną książkę po drugiej, wszystkie, jakie wpadły mi w ręce. Pilnowałem tylko, żeby nie uczyć się gorzej od innych. To potrafiłem. Przynajmniej z moich odpowiedzi na lekcjach, z moich wypracowań nikt się nie mógł śmiać. A stale bałem się, że mnie wyśmieją. Tylko czekałem, z której strony padnie jakieś słowo, jedno zdanie i wywoła huragan śmiechu z tego nieszczęsnego Pająka. Ze mnie.
A już specjalnie uważałem, żeby przypadkiem nie patrzeć więcej, niż można - ot, tylko mimochodem - na Ewę Winkler. Ale i tak widziałem, że robi się coraz ładniejsza i dobrze o tym wie. Myślę, że inni też to zauważyli, chyba nawet i nauczyciele. A może nauczyciele w ogóle nie wiedzieli, jaki kto z nas naprawdę jest. Na przykład ja, Pająk.
Któregoś dnia obiło mi się o uszy, że Ewa ma jakieś kłopoty w szkole. Podobno ktoś tam ją spotkał na wieczornej zabawie w technikum. Słyszałem, jak Baśka Wolska, która chyba od piątej klasy siedzi z nią w jednej ławce, mówiła do Wikarka:
-  A co ty sobie myślisz! Matka Ewy to się aż pokłóciła z kierowniczką. Powiedziała jej, że sama Ewę na tę zabawę posłała. Jak dziewczyna ładna, to jej się w szkole o wszystko czepiają...
Ale Wikarka widocznie to nie bardzo przekonało:
-  Że jak ładna, to się czepiają, powiadasz? No, to spokojna głowa, ciebie się nikt nie czepnie... A zresztą, bzdury pleciesz! No, bo czemu się wobec tego Anki Sochackiej nie czepiają? Ona też ładna. Więc czemu? Bo nie mają o co!
Odsunąłem się, żeby nie pomyśleli, że podsłuchuję. Tym bardziej, że przecież zupełnie mnie to wszystko nie interesowało. Ale potem na lekcji przypomniałem sobie nagle, co Wikarek powiedział o Ance. Ona ładna? Nigdy by mi chyba nie przyszło do głowy, że Anka może się komuś wydawać ładna. Choćby nawet tylko takiemu Wi-karkowi.
Aż się obejrzałem, tak zupełnie nagle, bez zastanowienia. I w tej samej chwili mocno tego pożałowałem. Anka spostrzegła, że patrzę na nią i uśmiechnęła się. Ale mnie ten jej uśmiech od razu przypomniał: „wszędzie pełno tych twoich rąk i nóg... co się tak gapisz...
10
wstrętny pająk!" Odwróciłem głowę, byłem wściekły. Nawet nie na Sochacką, bo cóż by mi z tego przyszło. Na siebie.
Postanowiłem, że będę się starał w ogóle nie słuchać, o czym w klasie rozmawiają. Co mnie obchodzą ich plotki i ich sprawy. Byle tylko dali mi święty spokój.
Przychodziłem rano tuż przed dzwonkiem, zawsze miałem w teczce jakąś książkę, którą czytałem potem przez wszystkie pauzy, i wychodziłem ostatni, starając się uniknąć tłoku w szatni. Żeby móc siedzieć podczas pauzy w klasie, sam się zgłaszałem, że chcę być dyżurnym. W końcu wszyscy się przyzwyczaili, że tylko ja nim jestem, i nawet byli zadowoleni. Bo jedynie w młodszych klasach każdy chce podlewać kwiatki, otwierać okna i myć tablicę. U nas już nikt na to nie miał ochoty. Więc akurat robota dla Pająka, na coś się przynajmniej wreszcie przydał.
I tak mijały szkolne dni. Ciągle było nas dwóch: ja i „ten drugi", Pająk. Chyba tylko wieczorami, kiedy już usypiałem i powoli zacierała się granica między tym, co jest a tym, co chciałbym, żeby było - chyba tylko wtedy brałem górę nad Pająkiem. Widziałem go wyraźnie, tak jak widzą mnie oni w klasie: mizernego, nieciekawego Pająka, którego nikt nie lubi, nawet ja sam, choć ja jeden znam go naprawdę.
Ale dla całej klasy my dwaj byliśmy jednym i tym samym. Bo dla nich wszyskich byłem przecież tylko Pająkiem i już nikim innym. Dawno zapomnieli, jak mi właściwie na imię.
Dziwne to wszystko, wstaje człowiek rano z łóżka jak co dzień, złości się, że już tak późno, uwija się po mieszkaniu i myśli tylko, czy zdąży zjeść śniadanie, czy bardzo zimno na dworze i żeby czegoś nie zapomnieć, żeby się nie spóźnić. Ani mu do głowy nie przyjdzie, że właśnie tego dnia wydarzy się coś naprawdę ważnego.
Wpadłem do klasy w ostatniej chwili, tuż za mną wszedł nauczyciel. Rozejrzałem się szybko: najbliższe wolne miejsce było koło Andrzeja Kosińskiego. Nie lubiłem go, ale kogo ja właściwie lubiłem? Więc nie namyślając się usiadłem w jego ławce.
- Uważaj, Pająk... - syknął ze złością. - ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin