15061.txt

(805 KB) Pobierz
ZENON KOSIDOWSKI
KRÓLESTWO
ZŁOTYCH
ŁEZ
n
H       H

ISKRY   WARSZAWA    1979
I
Obwolutę, okładkę i kartę
tytułowš projektował MIECZYSŁAW KOWALCZYK
$509
Częć I GDZIE JESTE, EL DORADO?
Š Copyright by Zenon Kosidowski. Warszawa 1960
ISBN 83-207-0013-2
Akc
3L
I
ZŁOTA LEGENDA KONKWISTADORÓW1
-  Pedro, Pedro! - ozwał się zbolały głos.
Do małej izby wszedł chudy wyrostek indiański. Miedziana twarz miała w sobie co uroczystego, ale w kšcikach ust igrał wesoły umiech młodoci.
-  Niech cię niebo pognębi! Gdzież ciebie licho poniosło? Pomóż mi ustać.
Wikariusz miasta Panamy i katecheta, ksišdz Hernando de Luque, ledwo zwlókł się z posłania. Przebył dopiero co jeden z ataków malarii. Nalana, bezbarwna twarz pokryła się kropelkami zimnego potu, ale oczy, choć jeszcze przygasłe z niemocy, już zaczynały spoglšdać bystro.
Przez małe okienko wciskał się do mrocznej komory biały, miażdżšcy żar południa. Uliczki, wymarłe i pełne pyłu, trwały w odrętwiałej sennoci. Wszyscy mieszkańcy pochowali się przed zabójczym słońcem, ale jego nie stać było na sjestę. Nie mógł dłużej zwlekać z napisaniem I isl u. Dzi pod wieczór, skoro znad morza nadcišgnie pierwsze chłodnie-|s/e tchnienie, wyruszy na wybrzeże Atlantyku karawana niewolników indiańskich, która w Darien odbierze broń i prowianty przesłane na k arawelach2 hiszpańskich z Sewilli. Jest to okazja, by wyekspediować list razem z pocztš gubernatora Panamy.
Główny sędzia miasta Darien, senor Gaspar de Espinoza, ów bogaty finansista, którego ksišdz jest doradcš i agentem, zapewne z niecierpli-
Konkwistador - zdobywca, zaborca. 2 Karawela - trzy- lub czterożaglowy statek morski w redniowieczu.
GDZIE JESTE, EL DORADO?
ZŁOTA LEGENDA KONKWISTADORÓW
wociš wypatruje wiadomoci. Z jego kufrów płynšł strumień dukatów1 na finansowanie różnych popłatnych przedsięwzięć. Hernando de Lu-que występował oficjalnie jako samodzielny przedsiębiorca, jednak w istocie rzeczy, o czym ludzie szeptali po kštach, wykonywał tylko zlecenia anonimowego mocodawcy.
Ocierajšc pot z czoła, podsunšł sobie zydel i siadł przy stole.
  Mój Boże - zastanowił się  ileż zmian w tym krótkim czasie! W roku 1513, a więc nie dalej jak jedenacie lat temu, Vasco Nunez de Balboa, przemierzywszy dziki Przesmyk Panamski, stanšł nad Oceanem Spokojnym. W pełnym uzbrojeniu, dzierżšc sztandar Kastylii w ręku, wszedł po kolana w fale morskie i wzišł w posiadanie odkryty ocean dla króla Hiszpanii. I jakaż spotkała go za to nagroda? mierć na szafocie! Gubernator Pedrarias Davilla, nie mogšc cierpieć jego sławy, oskarżył go o zdradę i oddał w ręce katowskie.
Ten Pedrarias to człowiek niebezpieczny i przewrotny, pod układno-ciš hiszpańskiego rycerza ukrywa brutalnoć, zawić i bezbrzeżnš zachłannoć. Zagarnšć jak najwięcej złota - oto co go zaprzšta! Ale on, ksišdz de Luque, odkšd przybył z nim tutaj w roku 1518 i asystował przy założeniu miasta Panamy, ma go ot tu, w garci, i ugniata jak glinę. A jeżeli stanie mu okoniem w jego planach, no to...!
Dopiero szeć lat siedzi w tej przeklętej dziurze, a zdawałoby się, że minęły wieki. Nabawił się tu malarii. Kiedy nawet, gdy był pogršżony w ciężkim nie, padł ofiarš nietoperza-wampira. Zbudziwszy się nad ranem, wymacał na szyi ledwie dostrzegalnš ranę. Wampiry to istny dopust Boży. Parę dni temu widział tego stwora, jak opucił się bezczelnie na pier pišcego Indianina, z perfidnš ostrożnociš przepełz-nšł do karku, otworzył żyłkę ostrym zębem i zlizywał krew. Indianin nawet nie drgnšł, tak delikatnie odbywała się cała operacja2.
Ksišdz ocknšł się z zamylenia i spostrzegł, że Pedro stoi jeszcze przy nim niezdecydowany. Przyjrzał mu się bacznie i zapytał:
-  Powiedz no, Pedro, jak się dostałe tu do nas?
-  Kiedy byłem mały, zabrał mnie z puszczy senor Balboa.
  I poszedłe z własnej woli?
-  Si, Padre, z własnej woli. SenorBalboa był bardzo dobry, przyjanił się z Indianami, pomagał im i wypędzał choroby. Służyłem mu, a on tylko wcišż się miał i nigdy mnie nie uderzył. Tylko że zabierał wszystkie złote ozdoby, wiele złota. Mówił, że jest mu potrzebne do zdrowia. Ale Indianie chętnie mu dawali, bo się z nim przyjanili.
-  A dużo było tego złota?
-  Bardzo dużo, Padre. Jednego dnia, gdy siedzielimy w puszczy przy ognisku, senorBalboa odważał złoto na wadze. Wtedy przyszedł naczelnik Komogroe, rozemiał się i wywrócił wagę, tak że ozdoby rozsypały się po piasku. Senor Balboa zapytał, dlaczego to uczynił, a on wskazał rękš na południe i powiedział: Jeżeli aż tak cenicie złoto, że opucilicie wasze domy i narażacie życie na niebezpieczeństwo, to mogę wam powiedzieć, że tam za lasami znajdziecie o wiele, wiele więcej złota. W górach, gdzie zawsze leży nieg, mieszka w złotym pałacu potężny król. Idcie do niego, on da wam tyle złota, ile tylko zapragniecie".
-  A co ty mylisz, Pedro, czy to prawda?
-  Ja wiem, że to prawda. Mówił mi o tym ojciec. Gdy mieszkał w królestwie Quito, przybył tam król z wielkim wojskiem i podbił wszystkie plemiona. Ojciec widział go z bliska, bo ukrył się w zagajniku i patrzył. Oni wszyscy mieli tyle złotych ozdób na sobie, ile w życiu nic widział. Ale potem ojciec zabrał mnie i uciekł na północ, bo wojska króla zabijały ludzi. I wtedy spotkalimy senora Balboę.
-  Pedro, ty zapewne umiesz rozmawiać w języku plemion południowych. Wysyłam tam ludzi. Jeste prawym chrzecijaninem. Chcesz mi pomóc i ić z nimi jako tłumacz? Mówisz już przecież znonie po hiszpańsku.
-  Tak jest, Padre - odpowiedział chłopiec, ale mina wyranie mu /rzedła.
-  No, to pójdziesz - zawyrokował ksišdz.
Odprawiwszy Indianina, de Luque zabrał się do ponownego odczytania listu, który wręczył mu tego dnia posłaniec. Rycerz Pascual de Andagoya opisywał w nim wyprawę, jakš w roku 1522 odbył do puszczy leżšcej na południe od Panamy.
Dotarłem do rzeki nazwanej przez tamtejszych ludzi Piru1. Ci
1   Dukat złota moneta wenecka, wprowadzona w XIII w.
2    Nietoperz ten jest nieco większy od myszy. Naukowa nazwa: Desmodus rotundus.
Według nazwy tej rzeki Hiszpanie nazwali państwo Inków Piru (dzi Peru).
10
GDZIE JESTE, EL DORADO?
Indianie podziwiali mojego rumaka, toteż chcšc wprawić ich w jeszcze większy podziw, pokazywałem im, co umie. Kazałem stawać mu dęba, kołować, dawać susa przez rowy i cwałować galopem. Wtedy przytrafił mi się wypadek. Wierzchowiec potknšł się o gałš, zwalił na bok i przygniótł mnie swoim ciężarem. Ze złamanym obojczykiem wróciłem do Panamy, niesiony przez tragarzy indiańskich.
Zdšżyłem wszelako zasięgnšć języka o rzeczach godnych uwagi. Tamtejsi Indianie utrzymujš, że gdzie, hen na południu znajduje się wielkie, zamożne państwo, którego król uważa się za boga i gdzie złota jest co niemiara. Mniemam, że dotarcie do tego zagadkowego kraju, jeli on w ogóle istnieje, jest rzeczš wymagajšcš wielkiego trudu. Na przeszkodzie stojš nieprzybyte puszcze i łańcuch górski, którego wysokoci nie umiem nawet sobie wyobrazić. Widzi mi się przeto, że łatwiej dotrzeć tam drogš morskš. Należałoby płynšć w kierunku południowym, trzymajšc się blisko lšdu".
Zebrane wiadomoci utwierdziły wikariusza w przekonaniu, że pogłoski o państwie El Dorado, gdzie wszystko jakoby jest ze złota, nie były tworem urojeń ludzkich. Kršżšce wieci o bajecznych bogactwach dalekiego kraju wywołały w Hiszpanii takš goršczkę emigracji, że na przykład w Sewilli - jak to pisał ambasador wenecki Andrea Navigiero -pozostały w końcu nieomal tylko kobiety i dzieci.
Ci emigranci to byli ludzie dufni i twardzi, od pokoleń zahartowani w zaciętych bojach z Maurami. Nie odstraszały ich trudy i niebezpieczeństwa. Z głodem, pragnieniem, chorobami i mierciš byli za pan brat od dzieciństwa. Niejeden z nich brał udział w zdobyciu Granady, ostatniego kalifatu1 mauretańskiego w Hiszpanii. Z tych srogich zapasów wynieli dusze dziwnie pogmatwane i pełen przeciwieństw. Z zamiłowaniem do uniesień romantycznych, ze zdolnociš do bohaterstwa, z żarliwš wiarš mieszały się chciwoć, przewrotnoć, nieczułoć na cierpienia ludzkie, okrucieństwo i fanatyzm zrodzony z ducha inkwizycji i wojen krzyżowych.
Wieci o zdobyczach Corteza w Meksyku2 i o wspaniałej metropolii azteckiej Tenochtitlanie przyczyniły się do wezbrania owej fali emigra-
Kalifat - obszar podległy kalifowi, czyli zwierzchnikowi duchownemu mahometan. Patrz rozdział: Fernando Cortez opowiada", str. 111
ZŁOTA LEGENDA KONKWISTADORÓW
11
cyjnej. Ale ci Hiszpanie, których los rzucił na brzegi Panamy, zastali dzikie, wynędzniałe szczepy indiańskie, zabójcze puszcze, trzęsawiska, tumany jadowitych komarów i poszarpane grzbiety górskie. Zamiast /dobyć, jak o tym nili, upragnione złoto, dowiadczyli głodu i pragnienia, nabawili się nieznanych, szpetnych chorób, a wielu z nich traciło życie. Ci za, którzy wreszcie docierali do brzegu Oceanu Spokojnego, niby okręty na mielinie utkwili w nędznej osadzie zwšcej się dumnie stolicš Panamy, gdzie zbijali bški i włóczyli się po ulicach bez pracy i zarobków.
Na dobrš sprawę składa się wymienicie - pomylał ksišdz Luque - że tylu jest w miecie włóczykijów. Nie majš nic do stracenia, nietrudno będzie zacišgnšć ich do niebezpiecznej wyprawy.
Nagle uwiadomił sobie, że jest już póno, i natychmiast zabrał się do pisania listu. Miękkie, dobrze temperowane pióro sunęło bezszelestnie po papierze:
ŤSzlachetny Panie. Potwierdzam odbiór dwudziestu tysięcy peset1 w złocie na finansowanie wyprawy. Zebrane informacje upewniły mnie w przekonaniu, że tajemnicze królestwo złota nie jest bynajmniej bajkš. Do spółki trzeba będzie jednak dopucić gubernatora Pedrariasa, inaczej nie udzieli pozwolenia na wyprawę. Szczwany to lis i człowiek do cna wyzuty ze skrupułów; przypominam tylko, jak postšpił z nieszczęsnym Balboš. Gdybymy przeto nie pozyskali jego przychylnoci, na pewno czyniłby wszystko, co w jego mocy, że udaremnić ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin