15038.txt

(467 KB) Pobierz
Spyri Johanna

KORNELIA
przekład T. Barmińskiej
9RO£
GDAŃSK 1991
Tytuł oryginaiu: Kornelii wird erzogen
Projekt okładki i strony tytułowej Wanda Orlińska

Redaktor: Elżbieta Wąsiewska
Redaktor techniczny: Elżbieta Smolarz
Korekta: Aniela Wilkanowicz-Głuszko
Wydanie pierwsze powojenne przygotowane na podstawie edycji Księgarni Powszechnej, Kraków 1934
Egzemplarz udostępniła Biblioteka im. Edwarda Raczyńskiego w Poznaniu
© Copyright by Oficyna Wydawnicza „Graf", Gdańsk 1991
ISBN 83-85130-84-5 Ak,C  WM

ROZDZIAŁ :
W GWARNYM ILLERBACH
Młode buki w Illerbach znowu pokryły się listkami. Wiatr południowy targał wierzchołkami drzew w jedną lub drugą stronę i kąpał świeżą zieleń w promieniach słońca. Chwilami pogrążał ją w cieniu, gdy przeganiane wiatrem chmury zasłaniały słońce.
Przez las biegła dziewczynka, raz pod wiatr, to znów popychana jego porywami. Miała mocno zarumienione policzki, rozwiane włosy, a oczy roziskrzone i wesołe.
Okrągły kapelusz powinien tkwić na głowie, lecz zwisał z ramienia dziecka i tak podskakiwał, że lada chwila mógł się oderwać od wstążek i ulecieć w dal.
Kiedy wiatr trochę ustał, pod drzewami zrobiło się ciszej. Malutka zwolniła biegu i zaczęła śpiewać:
Śnieg na górach, śnieg w dolinie, Skuty lodem rzeki brzeg, Kiedyż zima ta przeminie, Kiedy już stopnieje śnieg? Hu ha ha! Ju ha ha! Kiedy już stopnieje śnieg?
Niechaj słońce zajaśnieje, Niech skowronka zabrzmi śpiew, Niechaj jaskier się zaśmieje. Hu ha ha! Ju ha ha! Nad strumykiem pośród drzew.
Gdy usłyszę ptasząt chóry, Gdy jaskółek ujrzę sznur, Wnet powitam śpiewem góry, Glos mój wplotę w ptaków chór. Hu ha ha! Ju ha ha! Glos mój wplotę w ptaków chór.
5
Śpiewała tak silnym głosem, że piosenka rozlegała się po całym lesie, a zdziwione i poruszone ptaki zaczęły świergotać, zagłuszając się nawzajem. Dziewczynka roześmiała się głośno i jeszcze raz zaśpiewała mocno:
—  Hu ha ha! Ju ha ha! Odpowiedziało jej echo w rozmaitych tonach.
Na skraju lasu rósł stary buk o wysokiej, gęstej koronie, w którego głębokim cieniu dziewczynka nieraz już szukała ochłody w gorące letnie dni. Teraz stanęła pod nim i spoglądała w górę na rozkołysane gałęzie.
Na odkrytej przestrzeni wiatr dął potężnie, a szum, z jakim wstrząsał wierzchołkami drzew, pobudzał dziecko do większego jeszcze wysiłku. Rzuciła się nagle naprzeciw wichrowi, walcząc, opierając się i zmagając z jego przemocą. Potem zawróciła i zbiegła po stromym stoku łąki, ku drodze wiodącej w dolinę. Zatrzymała się dopiero nad szemrzącą w dolinie wodą, przed małym, drewnianym domkiem, który z zielonego zbocza spoglądał na potok.
Wąskie schodki prowadziły do drzwi wejściowych. Otwarta weranda otoczona była szerokim gzymsem, na którym stały najwspanialsze goździki, rozsiewając swoją woń. Rozbrykana dziewczynka czuła się tutaj swojsko. W trzech susach, przeskakując po dwa schodki naraz, znalazła się u góry.
—  Marto! Marto! — zawołała przez otwarte drzwi do wnętrza. — Wyjdźże na dwór! Czy zauważyłaś, jaki wesoły wiatr dziś hula?
Stara kobiecina o siwych, nakrytych czepeczkiem włosach wyszła na wołanie. Była bardzo skromnie, lecz tak czysto ubraną że sprawiała wrażenie, jakby cały dzień siedziała na krzesełku, nie tykając niczego, aby się nie pobrudzić. Zgoła co innego mówiły jej ręce, noszące ślady ciężkiej pracy.
—  O, Marto! Gdybyś ty wiedziała, jakie wspaniałe harce wyprawia wiatr w lesie i na wzgórzu — mówiła dziewczynka. — Dmie tak silnie, że trzeba walczyć wszystkimi siłami, żeby się nie dać porwać i unieść w górę jak ptak, Bóg wie gdzie. Wcale nie wiesz, jak wesoło jest dziś na dworze.
—  I nie chcę wcale wiedzieć — rzekła Marta, ujmując rękę dziecka na przywitanie — ale widzę na tobie ślady walki z wiatrem. Spójrz, w jakim nieładzie znajduje się twoja odzież. Chodź, Kornelio, doprowadzimy wszystko do porządku.
Gęste, ciemne włosy były tak potargane przez wiatr, że to, co powinno być z lewej strony przedziałka, znajdowało się z prawej, a to, co z prawej — na lewej.
6
Fartuszek zamiast z przodu zwisał z boku, a pasek od sukienki był oderwany i wlókł się po ziemi wraz z wplątanymi liśćmi i gałązkami.
Marta przede wszystkim uczesała dziewczynce włosy, potem poprawiła fartuch, wreszcie wzięła igłę z nitką i przyszyła do sukienki oderwany pasek.
—  Daj spokój, Marto, daj spokój! — zawołała mała i wyrwała jej sukienkę. — Przecież masz strasznie pokłuty palec, widzę to doskonale.
—  To nic nie szkodzi, daj mi sukienkę — rzekła Marta, biorąc się znowu do szycia. — Moje palce nie исіефіа bardzo od takich rzeczy jak twoja sukienka. Widzisz, to jest od szycia grubych koszul dla wieśniaków i robotników z huty. O, tamte się zupełnie inaczej nakłuwa igłą i nie dziw, że nieraz przebiję sobie palec.
—  Nie powinnaś tego robić, Marto! Niech oni sobie sami szyją koszule i kłują własne palce.
—  Nie trzeba tak mówić — odparła staruszka — widzisz, jestem zadowolona i wdzięczna, że dostaję pracę i w ten sposób zarabiam na życie. Mogę tylko Bogu dziękować za to wszystko, co mi daje. Użycza mi sił i zdrowia, bym mogła pracować i nie kłopotać się o chleb powszedni.
Kornelia rozejrzała się bacznie po skromnie urządzonym, lecz niezwykle czystym mieszkanku.
—  Właściwie Bóg nie dał ci wcale tak wiele! Jest tu tylko bardzo starannie sprzątnięte, a to zrobiłaś sama — zauważyła dziewczynka.
—  Właśnie dlatego jestem wdzięczna Bogu, że daje mi siły i zdrowie, abym mogła sama wszystko zrobić — odparła Marta. — Inaczej nie mogłabym pracować i utrzymywać swego domku. No i kto by się troszczył o mnie? To wspaniały dar, że mogę co rano wyjść na słońce, pielęgnować kwiaty i dziękować Bogu za każdy piękny dzień, którym się szczerze raduję. Jestem zadowolona, mogąc pracować i przekłuwać sobie palce. No, teraz wyglądasz znów przyzwoicie. Zdaje się, że robotnicy kończą pracę i zbliża się pora posiłku. Musisz szybko wracać do domu.
Marta wiedziała, co czyni, przypominając swojej małej przyjaciółce o powrocie, gdyż za często dziewczynka zapominała o czasie i ojciec musiał po nią posyłać.
Kornelia zbiegła po małej hałdzie ku szumiącej rzece w stronę wielkich budynków, w których przez cały dzień buchały potężne ognie i rozlegał się huk młotów, zagłuszany nieco przez wartko szumiący potok Iller. Były to
7
ві^^шяяшшш^шшшшшшшш
zabudowania wielkich hut żelaznych, znanych na całą okolicę, gdyż znalazła w nich zatrudnienie większość mieszkańców tych stron.
Spojrzała na wielkie wrota, które już zamknięto. Więc pobiegła w dużych susach ku stojącemu w odosobnieniu domowi, otoczonemu z trzech stron pięknym ogrodem. Była to willa właściciela i dyrektora zakładów hutniczych. Kornelia przebiegła przez ogród i taras, rzuciła w kąt kapelusz i weszła do pokoju. Jej tatuś siedział już przy stole z ogromną gazetą w ręce i nie patrzył w jej stronę.
Kornelia szybko zjadła zupę, a że ojciec nie poruszał się za gazetą w takim samym tempie skończyła resztę posiłku. Teraz ojciec spojrzał na nią Kornelia obgryzała jabłko.
—  O, przegoniłaś mnie, tak daleko jeszcze nie jestem — rzekł — ale nie wolno ci się spóźniać do stołu. No, ale jeżeli już skończyłaś, to zanieś ten list na pocztę, dotyczy on także i ciebie. Ciesz się, wieczorem powiem ci, o co chodzi, teraz się spieszę.
Kornelia wzięła list, który podał jej ojciec, rzuciła ogryzek jabłka na talerz i wybiegła na dwór. Teraz zaczęły się podskoki wzdłuż szemrzącego potoku Iller, aż do miejsca, gdzie wąska ścieżka doliny zbiegała się z szerokim gościńcem. Stała tutaj wielka oberża, gdzie zarazem mieściła się poczta. Otyła oberżystka przed otwartymi drzwiami uśmiechnęła się uprzejmie do dziecka.
—  Dokąd to? Dokąd to? Takim pędem? — zapytała.
—  Tylko do was — odpowiedziała Kornelia trochę zdyszana — muszę wrzucić list.
—  Tal., podaj, już my go wyślemy. — Kobieta przytrzymała rączkę, którą dziecko podało jej na przywitanie. — Tobie jest dobrze, Kornelio, co? Nie masz jeszcze trosk!
Dziecko potrząsnęło głową.
—  Tak, na pewno, bo i skądże? Miło się człowiekowi robi, kiedy widzi twoje wesołe oczy. Przychodź do mnie częściej. Z wielką radością patrzę na takie wesołe dziecko jak ty.
Kornelia odpowiedziała, że chętnie będzie przychodziła, a obiecała to szczerze, gdyż kobieta zawsze rozmawiała z nią uprzejmie.
Gdy w wesołych podskokach pobiegła z powrotem, oberżystka z zadowoleniem spoglądała za nią mówiąc półgłosem:
—  Racja, nie ma nic lepszego na świecie jak radość.
List, który Kornelia przed chwilą oddała, a który oberżystka miała właśnie wysiać dalej, brzmiał:
8
Illerbach, 28 kwietnia. Kochana Ciociu!
Moja podróż do Wiednia, którą już od roku odkładam, musi jednak w nabliższym czasie dojść do skutku. Mam więc do Ciebie prośbę, abyś zechciała przyjechać tutaj na lato, by poprowadzić mój dom. Przywiązuję oczywiście największą wagę do Twego wpływu na dziecko, gdyż biedactwo rosło przecież dotychczas zupełnie bez prawdziwego wychowania. Moja gospodyni, panna Mina, robiła co mogła, a poczciwa kucharka Estusia pomagała jej w miarę sił. Najlepszy wpływ na rozwój dziecka miała może stara Marta, pielęgniarka mojej nieboszczki żony. Ale prawdziwym wychowaniem nie można przecież tego nazwać. Co prawda w pierwszym rzędzie muszę o to winić siebie samego. Nie znam się na wychowywaniu małych dziewcząt, a jestem tak zajęty interesami, że prawie nie widuję dziecka. Nie znam większego nieszczęścia jak strata matki, i to takiej matki, jaką była moja Kornelia. A maleństwo straciło ją w trzecim roku życia! Zabierz z sobą jakąś przyjaciółkę, abyś się zanadto nie nudziła w samotności i uraduj mnie rychłym przyjazdem.
Twój siostrzeniec Fryderyk Hellmut
Gdy tegoż wieczora dyrektor Hellmut zasiadł ze swą córką do stołu, oznajmił jej, że ciotka jego, panna Kitti Dorner, przyjedzie do Illerbach i pozostanie do jego powrotu z podróży. Kornelia powinna ucieszyć się tą wiadomością.
Po kilku dniach nadeszła odpowiedź ciotki, która br...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin