15033.txt

(110 KB) Pobierz
 Dashiell Hammett
Osmalona fotografia
Przełożył Wacław Niepokólczycki
Idiotyczna sprawa
Przełożył Krzysztof Zarzecki Iskry, Warszawa 1988





Osmalona fotografia


  	Miały wrócić wczoraj  zakończył swojš opowieć Alfred Banbrock.  Ale 
gdy dzi rano jeszcze się nie pojawiły, żona zatelefonowała do pani Walden. Pani 
Walden powiedziała, że ich tam nie było... że w ogóle nie miały być.
  	Z pozoru więc wyglšda  zasugerowałem  że córki pana wyjechały z 
własnej woli i z własnej woli pozostajš poza domem?
  Banbrock kiwnšł głowš z powagš. Zmęczone mięnie obwisły w jego pełnej 
twarzy.
  	Tak może się wydawać  przyznał.  Dlatego przyszedłem po 
pomóc do pańskiej Agencji zamiast na policję.
 Czy kiedy zdarzały się im takie zniknięcia?
  	Nie. Jeli czytuje pan prasę, zapewne napotkał pan wzmianki o nieregularnym 
trybie życia młodego pokolenia. Moje córki wyjeżdża jš i przyjeżdżajš, kiedy im się 
podoba. Ale chociaż nie mogę powiedzieć, że kiedykolwiek znałem ich zamiary, na 
ogół zawsze wiedzielimy, gdzie sš.
	Nie domyla się pan, czemu w taki sposób wyjechały? 
Potrzšsnšł zniżonš głowš.
	Były ostatnio jakie kłótnie?  zaryzykowałem.

  	Nie...  zaczšł i nagle zmienił to na:  Tak... chociaż uznałem sprawę za nic 
nie znaczšcš i wcale bym sobie jej nie przypomniał, gdyby mnie pan nie zapytał. W 
czwartek wieczorem... na dzień przed ich wyjazdem.
	O co poszło?
  	O pienišdze, oczywicie. Nigdy nie kłócilimy się- o nic innego. Dawałem 
córkom spore kieszonkowe... może za spore. I nie musiały się do niego ograniczać. 
Rzadko kiedy zresztš go nie przekraczały. W czwartek wieczorem poprosiły mnie o 
sumę, która znacznie przerastała uzasadnione potrzeby dwojga dziewczšt. 
Odmówiłem wypłacenia jej, choć w końcu dałem nieco mniejszš. Nie była to w 
cisłym sensie tego słowa kłótnia... ale lekkie ochłodzenie naszych wzajemnych 
stosunków.
  	I włanie po tej sprzeczce powiedziały, że jadš na weekend do Monterey, do 
pani Walden?
  	Możliwe. Nie jestem tego pewien. Wydaje mi się, że dowiedziałem się o tym 
dopiero nazajutrz, ale mogły powiedzieć wczeniej mojej żonie.
	I nie przychodzi panu na  myl żaden inny powód ich ucieczki?


  	Żaden. Nasza sprzeczka o pienišdze... która nie była zresztš wcale tak 
niezwykła... nie mogła z niš mieć nic wspólnego.
	A co sšdzi ich matka?
  	Ich matka nie żyje  poprawił mnie Banbrock.  Moja żona jest ich 
macochš. Jest tylko o dwa lata starsza od Miry, mojej starszej córki, i równie jak ja 
zdezorientowana.
	Czy pana córki i ich macocha żyjš w zgodzie?
  	Tak! Tak! W doskonałej zgodzie! Ilekroć w rodzinie następował podział, 
zawsze tworzyły zwarty front przeciwko mnie.
	Córki wyjechały w pištek po południu?
	W południe lub kilka minut póniej. Samochodem.
	A samochodu oczywicie nadal nie ma.
	Naturalnie.
	Jaki to samochód?
	Locomobile, ze składanym dachem. Czarny.
	Może mi pan podać numer rejestracyjny i numer silnika?
	Zaraz sprawdzę.
  Odwrócił się w krzele do wielkiego biurka z zasuwanym blatem, które zasłaniało 
ze ćwierć ciany biura, pogmerał w papierach w przegródce i podyktował mi 
numery przez ramię. Zapisałem je na odwrocie koperty.
  	Umieszczę ten samochód na policyjnej licie wozów skradzionych  
powiedziałem.  Można to zrobić bez wspominania o pańskich córkach. Może 
biuletyn policyjny spowoduje znalezienie samochodu, co z kolei pomoże nam 
odnaleć dziewczyny.
  	Doskonale  przystał  skoro da się to zrobić bez przykrego rozgłosu. Tak 
jak powiedziałem na poczštku, nie chcę większego rozgłosu niż absolutnie 
konieczny... chyba że się okaże, iż dziewczętom stała się krzywda.
Kiwnšłem głowš ze zrozumieniem i wstałem.
  	Chciałbym teraz porozmawiać z żonš pana  powiedziałem.  
Jest w domu?
	Chyba tak. Zadzwonię i powiem, że jš pan odwiedzi. 
Rozmawiałem  z  paniš   Banbrock  w  wielkiej   wapiennej   fortecy  na
szczycie górujšcego nad oceanem i zatokš wzgórza w Sea Cliff. Była wysokš 
ciemnš dziewczynš lat dwudziestu dwu, skłonnš do tycia.
  Nie powiedziała mi nic takiego, o czym by jej mšż wczeniej nie napomknšł, ale 
podała mi więcej szczegółów.
Otrzymałem rysopis dziewczšt:
  Mira  lat dwadziecia, wzrost 173 cm, waga 68 kg, budowa atletyczna, dziarski, 
niemal męski sposób poruszania się, krótkie bršzowe włosy, oczy piwne, cera 
ciemna, twarz kwadratowa z szerokš brodš i krótkim nosem, ukryta pod włosami 
blizna nad lewym uchem. Lubi konie i wszelkie zabawy na wieżym powietrzu. 
Kiedy wychodziła z domu, miała na sobie niebieskozielonš suknię wełnianš, mały 
niebieski kapelusik, krótkie czarne selskinowe futro i czarne pantofle.
  Rut  lat osiemnacie, wzrost 162 cm, waga 48 kg, oczy piwne, włosy krótkie, 
bršzowe, cera ciemna, twarz drobna, owalna. Cicha, niemiała, skłonna szukać 
oparcia w starszej, silniejszej siostrze. Ubrana była w tabaczkowobršzowy płaszcz 
lamowany futrem, szarš jedwabnš suknię oraz szeroki bršzowy kapelusz.
  Dostałem po fotografii każdej z dziewczšt i dodatkowo zdjęcie Miry stojšcej przed 
kabrioletem. Otrzymałem spis rzeczy, które z sobš wzięły  takie, jakie zwykle bierze 
się na weekend. A co najważniejsze, uzyskałem od pani Banbrock listę ich 
przyjaciół, krewnych i znajomych, o których wiedziała.
  	Czy wspominały o zaproszeniu od pani Walden przed kłótniš z ojcem?  
spytałem, schowawszy te rzeczy do kieszeni.
  	Chyba nie  odparła pani Banbrock z namysłem.  Wcale nie łšczyłam tych 
dwu rzeczy. Bo one tak naprawdę wcale się nie pokłóciły z ojcem. Wymiana zdań, 
która nastšpiła między nimi, była nie doć ostra, by móc jš nazwać kłótniš.
	Widziała je pani, kiedy wyjeżdżały?
  	Oczywicie! Wyjechały w pištek o wpół do pierwszej. Pocałowały mnie jak 
zwykle na pożegnanie i nic w ich zachowaniu nie wskazywało, że co jest nie tak.
	Nie ma pani pojęcia, dokšd mogły się udać?
	Nie.
	Nic nie przychodzi pani do głowy?
  	Nie. Wród nazwisk i adresów, które panu dałam, sš krewni i znajomi 
dziewczšt w innych miastach. Mogły się udać do którego z nich. Sšdzi pan, że 
powinnimy...
  	Zajmę się tym  obiecałem.  Potrafi pani wskazać paru z nich, do których 
najprawdopodobniej mogły się udać?
	Nie  odparła zdecydowanie.  Nie potrafię.
  Z tego spotkania wróciłem prosto do Agencji i uruchomiłem jej maszynerię: 
załatwiłem, aby agenci innych oddziałów Continentalu zajęli się niektórymi 
nazwiskami z mojej listy, umieciłem kabriolet locomobile na policyjnej licie 
samochodów zaginionych, dałem fotografowi zdjęcia dziewczšt, aby zrobił kopie.
  Uczyniwszy to wybrałem się na rozmowę z ludmi z listy, którš dostałem od pani 
Banbrock. Najpierw udałem się do Constance Delee, mieszkajšcej w domu 
czynszowym przy Post Street. Otworzyła mi służšca. Powiedziała, że panna Delee 
wyjechała z miasta. Nie chciała powiedzieć dokšd ani kiedy wróci.
  Stamtšd poszedłem na Van Ness Avenue i odnalazłem niejakiego Wayne'a 
Ferrisa w salonie samochodowym: młodego człowieka z przylizanymi włosami, 
którego wspaniałe maniery i ubiór całkowicie zakrywały wszystko inne, co mógł 
posiadać  na przykład rozum. Chciał mi
  

pomóc, ale nie wiedział nic. Bardzo dużo czasu mu zajęło powiedzenie tego. Miły 
chłopak.
Następny niewypał: Pan Scott jest w Honolulu.
  W biurze porednictwa handlu nieruchomociami przy Montgomery Street 
zastałem innego przylizanego, stylowego młodego człowieka o miłych manierach i w 
ładnym ubraniu. Nazywał się Raymond Elwood. Mógłbym go wzišć za bardzo 
bliskiego krewnego tego Ferrisa, gdybym nie wiedział, że wiat  zwłaszcza ten 
bywały na tańcach i herbatkach  jest pełen tego typu ludzi. Nie umiał mi nic 
powiedzieć.
  Potem kilka dalszych niewypałów:  Jest poza miastem  albo:  Wyszła na 
zakupy  czy:  Nie wiem, gdzie może go pan znaleć.
  Zanim zrezygnowałem z dalszych poszukiwań na ten dzień, znalazłem jeszcze 
jednš przyjaciółkę panien Banbrock. Paniš Stewart Correll. Mieszkała przy Presidio 
Terrace, niedaleko od Banbrocków. Była drobnš kobietš, a raczej dziewczynš, mniej 
więcej w wieku pani Banbrock. Puszysta blondyneczka o wielkich oczach tej 
szczególnej odmiany błękitu, która zawsze wyglšda uczciwie i szczerze bez względu 
na to, co się za niš kryje.
  	Nie widziałam ani Rut, ani Miry od-ponad dwóch tygodni  odpowiedziała 
na moje pytanie.
  	A czy wtedy... kiedy je pani ostatni raz widziała... czy która z nich mówiła o 
wyjedzie?
	Nie.
  Oczy były szeroko otwarte i szczere. W górnej wardze drgał jaki malutki mięsień.
	I nie przychodzi pani na myl, dokšd mogły się udać?
	Nie.,	i 
Palcami zwijała koronkowš chusteczkę w kulkę.
	Czy dały o sobie znać od ostatniego widzenia się z paniš?
	Nie.
Lecz zanim to powiedziała, zwilżyła językiem usta.
  	Czy może mi pani podać nazwiska i adresy wszystkich znanych sobie ludzi, 
których one również znały?
	Czemu?... Czy?...
  	Istnieje szansa, że która z tych osób widziała je póniej niż pani  
wyjaniłem.  A może nawet widziała je po pištku.
  Podyktowała mi bez wyranego zapału kilkanacie nazwisk. Wszystkie miałem już 
na swojej licie. Dwa razy zawahała się, jak gdyby miała wymienić nazwisko, 
którego nie chciała powiedzieć. Patrzyła na mnie wcišż szeroko rozwartymi, 
szczerymi oczyma. Palcami, które już nie gniotły chusteczki, skubała materiał 
spódnicy.
  Nie udawałem, że jej wierzę. Nie czułem się jednak doć pewnie, aby jš przyprzeć 
do muru. Przed wyjciem obiecałem jej, że jeszcze wrócę, co mogła uznać za grobę, 
jeżeli chciała.
	Dziękuję bardzo  powiedziałem.  Wiem, jak to trudno czasem


co dokładnie sobie przypomnieć. Jeli natrafię na co, co mogłoby wesprzeć pani 
pamięć, wrócę i powiem.
	Co?... Tak, proszę!  rzekła.
  Oddalajšc się od domu, tuż przed zniknię...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin