Wagner_Karl_-_Pierscien_Z_Krwawnikiem.txt

(574 KB) Pobierz
KARL WAGNER



Pier�cie� 
z krwawnikiem

(Prze�o�y�: Juliusz Garztecki)

Dla Johna F. Mayera-
Kolegi i przyjaciela,
Brata w infamii...

Spis rozdzia��wProlog
I. �mier� przy ognisku
II. Wie�a nad Otch�ani� Czasu
III.  Dyplomacja w Selonari
IV.  Obcy przynosi dary
V. Gnij�cy kraj
VI. Gdy budz� si� starsi bogowie
VII. Kap�an przybywa do Breimen
VIII. �mier� we mgle
IX. Gromadz� si� or�y wojny
X. Obcy powraca
XI. Burzowe chmury wojny
XII. Trofea zwyci�stwa
XIII. K�y wilczycy
XIV. Ucieczka w koszmar
XV. Pan Krwawnika
XVI. Gdy �mier� zostaje zdemaskowana
XVII. Jaki rodzaj cz�owieka
XVIII. Wilk uk�ada plany
XIX. Sny w Arellarti
XX. Noc Krwawnika
XXI. Nie by�o �ez w Selonari
XXII. Podziemia �wi�tyni
XXIII. Giganci na ciemnym niebie
XXIV. Spada ostatnia maska
XXV. Gdy umieraj� szale�cze sny
Epilog

PROLOG

Na bezkresnych przestrzeniach ci�gn�� si� pierwotny b�r. Olbrzymie drzewa wyci�ga�y konary ku niebu, walcz�c o  dost�p do blasku s�onecznego i �wie�ego powietrza. Pod ich g�stym listowiem egzystowa� �wiat odmienny od �wiata pod wysokim niebem - dziedzina przyziemnego p�mroku. Tu ch�odny cie� tylko od czasu do czasu rozja�nia�y s�upy s�onecznego �wiat�a, sp�ywaj�ce z g�rnego pi�tra lasu na grube pok�ady zbutwia�ych li�ci i  sosnowych igie� za�cielaj�cych ziemi�. Puszcza nie mia�a podszycia z wyj�tkiem miejsc, gdzie pad� jeden z le�nych gigant�w, zostawiaj�c wy�om w drzewnym sklepieniu, przez kt�ry strumieniem wpada�o ��te �wiat�o s�o�ca. Wtedy przez nied�ugi czas dywan podszycia m�g� krzewi�  si� bujnie na bogatej pr�chnicy przy gnij�cym pniu, p�ki w g�rze inne ga��zie nie wype�ni�y luki i nie odci�y �yciodajnych promieni.
Ale le�ne przyziemie bynajmniej nie by�o martw� pustyni�. Niezliczone mn�stwo przedstawicieli wielkiego i ma�ego �ycia zwierz�cego roi�o si� w puszczy. Szele�ci�y w le�nym dywanie lub wspina�y si� po pniach owady. Po ziemi �lizga�y si� w�e w poszukiwaniu gryzoni, �yj�cych w norach wygrzebanych w g�szczu korzeni. R�ne puszyste zwierz�tka przeciska�y si� przez korytarze i jamy w�r�d poro�ni�tych brodatym mchem resztek opad�ych ga��zi i latami zrzucanych na le�n� pod�og� li�ci. A wysoko nad nimi �wiergota�y gromadki ptak�w, niekiedy za� dobiega� oburzony g�os wiewi�rki, protestuj�cej przeciw jakiemu� niewiadomemu afrontowi. Niekiedy w oddali nerwowo zakraka� kruk, by zaraz zamilkn��.
Jego niezdecydowany, ostrzegawczy krzyk us�ysza�a �ania i zamar�a w cieniu, z przytulonym do jej boku d�ugonogim jelonkiem. Rzucaj�c wko�o zaniepokojone spojrzenie wielkich oczu, nastawionymi bystro uszami �owi�a zwiastuj�ce niebezpiecze�stwo d�wi�ki. Ostro�nie wci�gn�a czu�ymi nozdrzami powietrze w poszukiwaniu zapachu wilka, nied�wiedzia czy innego drapie�nika. Sta�a nieruchomo przez kilka minut, badaj�c otoczenie, szukaj�c oznak niebezpiecze�stwa. Nie pojawi�o si� �adne, a wabi� widok poro�ni�tej koniczyn� ��czki. �ania zrobi�a pierwszy krok, wychodz�c z cienia drzew, tu� za ni� post�powa� jelonek.
Na udeptanej, gliniastej �cie�ce zdo�a�a pozostawi� tylko kilka �lad�w swych ostrych kopytek, gdy �wisn�a strza�a wbijaj�c si� jej mi�dzy �ebra. Chwytaj�c z b�lu pyskiem powietrze, �ania zachwia�a si�, a potem w �lepej panice pogna�a �cie�k� z powrotem. Zdumiony jelonek zatrzyma� si� w miejscu ledwie na moment, a potem instynktowny strach ogarn�� go, zmuszaj�c do ucieczki. Jego cienkie jak szczud�a n�ki ponios�y go z �omotem za matk�. Do stada kruk�w dolecia� zapach krwi i przera�enia. Zakraka�o w chrapliwym prote�cie.
Z ukrycia przy �cie�ce wyskoczy� �owca z nast�pn� strza�� w gotowo�ci na naci�gni�tej ci�ciwie. Zwr�ciwszy do�wiadczony wzrok na wydeptany przez zwierzyn� szlak, dostrzeg� krwawy trop i u�miechn�� si� rado�nie.
- Przynajmniej p�uco... mo�e nawet serce, s�dz�c z krwi! Biegnij, p�ki mo�esz, suko, nie dojdziesz daleko!
Wyci�gn�� d�ugi n� i bez wahania pod��y� za po�yskuj�cym posok� tropem.
Siady kopyt �ani wkr�tce znik�y ze �cie�ki, ale jej drog� �atwo by�o rozpozna� po purpurowych plamach na le�nej ziemi. Jak przypuszcza� my�liwy, nie ubieg�a nawet stu jard�w, gdy dosi�g�a j� agonia. Le�a�a w zag��bieniu ziemi - jamie wyrwanej w glebie przed kilku laty korzeniami padaj�cego drzewa. Oddycha�a z j�kiem przez skrwawione nozdrza, jej oczy zamgli�a nadchodz�ca �mier�.
My�liwy ostro�nie zsun�� si� do wykrotu i poder�n�� jej gard�o. Ocieraj�c n� o jej bok, rozejrza� si� za jelonkiem. Nie by�o po nim �ladu. Zapewne do rana jaki� zwierz go pochwyci, wi�c przynajmniej nie zginie z g�odu. My�liwy poczu� przelotne wyrzuty sumienia z powodu zabicia �ani z ma�ym, ale mia� za sob� d�ugi dzie�, a w Breimen rodzin� na utrzymaniu. A poza tym p�acono mu za dostarczanie jeleni na targowisko, nie za przygl�danie si� le�nym idyllom. 
Pomimo zm�czenia opar� si� plecami o skarp� jamy z pomrukiem zadowolenia, wytar� twarz w brudny r�kaw i rozejrza� woko�o. Chwila odpoczynku - a potem trzeba b�dzie j� wypatroszy�, zmajstrowa� co� w rodzaju sanek i zaci�gn�� tusz� zwierz�c� do Breimen. I to powinno wystarczy� na reszt� popo�udnia.
Wykrot, w kt�rym spoczywa� �owca, mia� wiele jard�w �rednicy, bo obalone drzewo by�o pradawne i ogromnej wysoko�ci. Ci�gle jeszcze dno stanowi�a naga ziemia, cho� ro�liny zacz�y ju� porasta� zbocza. Na samym za� dnie co� b�yszcza�o. Padaj�cy z g�ry promie� s�o�ca roz�wietli� co� po�yskuj�cego, wbitego w humus - jaki� przedmiot, rzucaj�cy prosto w oczy srebrne refleksy. Troch� zaintrygowany my�liwy wsta�, by obejrze� rzecz z bliska. To, co dostrzeg�, wywo�a�o u niego pomruk zdziwienia. Przykucn��, by lepiej zbada� znalezisko.
By� to wbity w ziemi� pier�cie�. Wok� niego gliniast� gleb� przecina�y pasma bia�ej, kruchej substancji, wygl�daj�cej jak spr�chnia�e ko�ci. Czerwonawe pasy obok nich mog�y pochodzi� od resztek z�artego rdz� �elaza. Odmiataj�c lu�n� ziemi�, zauwa�y� te� par� pozielenia�ych grudek, kt�re musia�y by� skorodowan� miedzi�  lub mosi�dzem. Zapewne cia�o jakiego� staro�ytnego wojownika - cho� �owca nie potrafi� sobie wyobrazi�, jak d�ugo gni�o tutaj, pod pod�og� lasu. Do�� d�ugo, by rozpad�y si� ko�ci i uzbrojenie - a drzewo, kt�re na nim wyros�o, liczy�o wiele wiek�w.
Niepewn� d�oni� my�liwy wyci�gn�� pier�cie� z pod�o�a zabarwionej gliny i oczy�ci� z przylepionych grudek. Poplu�, a potem wytar� go o sk�rzan� nogawic�, by wreszcie podnie�� do oczu i z bliska oceni�. Metal by� srebrzysty z wygl�du, ale znacznie twardszy - a tak stare srebro musia�oby poczernie�. Osadzony by� w nim olbrzymi kaboszon z krwawnika - wspania�y, ciemnozielony kamie� z czerwonymi �y�kami w g��bi. By� to, jak oceni� my�liwy uni�s�szy klejnot do �wiat�a, kosztowny przedstawiciel tego gatunku drogich kamieni. Bo barwy mia� intensywniejsze ni� inne okazy krwawnik�w i zdawa� si� prze�witywa�, co odr�nia�o go bardzo od zwykle nieprzezroczystych klejnot�w. Kamie� by� ogromny - jak na pier�cie� wr�cz nienormalnie wielki - i zr�cznie po��czony z opraw�. My�liwy starannie odskroba� par� ostatnich grudek gliny przemieszanej z prochem ko�ci i przy�o�y� pier�cie� do palca. Ktokolwiek przed wiekami go nosi�, musia� by� olbrzymem, bo obr�czka by�a o kilka numer�w za du�a na jakikolwiek palec zwyk�ego cz�owieka.
Z niepokojem przypomnia� sobie my�liwy opowiadane przez Selonaryjczyk�w legendy o gigantach i demonach grasuj�cych po lasach, zanim ten lud tu si� osiedli�. A i w jego w�asnym plemieniu kr��y�y opowie�ci o dzikich Rillytich, kt�rzy jakoby nigdy nie oddalali si� poza muliste ost�py ich bagien.
Ale �owca mia� trze�wy, praktyczny umys�. Wzni�s�szy do Ommema modlitw� o opiek�, a do ducha spr�chnia�ego szkieletu o przebaczenie, wrzuci� pier�cie� do sakiewki. Mechanicznymi ruchami wypatroszy� zdobycz, przez ca�y czas oddaj�c si� mi�ym my�lom o tym, jak� cen� uzyska znalezisko na targu jubiler�w w Breimen.

I . �MIER� PRZY OGNISKU

Pot�ny m�czyzna siedzia� otulony p�aszczem jak z�owieszczy, czarny cie� w chwiejnym blasku ogniska i ponuro s�czy� wino z glinianego kubka, kt�ry gin�� w jego ogromnej d�oni. Nosi� obcis�� koszul� i spodnie z ciemnej sk�ry ze �wie�ymi plamami potu i krwi. Prawy r�kaw mia� podwini�ty; w�laste od musku��w przedrami� otacza� banda� pokryty szkar�atnymi smugami. Przez masywn� pier� mia� na ukos przerzucony pe�en srebrnych guz�w pas, przytrzymuj�cy za jego pot�nym barkiem pust� pochw� miecza. Miecz za� trzyma� przed sob�, wbity ostrzem w krzywy korze� drzewa. Wodz�c w roztargnieniu palcem po kr�tkiej, rudej brodzie, okalaj�cej jego nieco brutalne oblicze, rozmy�la� o wielu szczerbach i czerwonobr�zowych smugach, kt�re szpeci�y kling�, a w migocz�cym �wietle przypomina�y minion� walk�. Zdawa�o si�, �e cz�owiek ten zapomnia� o obecno�ci innych, chciwym wzrokiem wpatrzonych w rozpostarte �upy, kt�re mieli rozdzieli� mi�dzy siebie.
�a�cuch g�r Ocalidad, strzeg�cy p�nocnego skraju puszczy, zwanej obecnie Wollendad, mia� ju� haniebn� s�aw� z powodu zamieszkuj�cych go bandyt�w na d�ugo wcze�niej, nim jasnow�osi �eglarze, d���c znad morza, przekroczyli jego prze��cze, by wyr�ba� miejsca dla swych miast w wielkich borach po�udnia. Ciemnow�osi le�ni ludzie, kt�rzy opornie ust�powali ich zakutemu w �elazo pochodowi, korzystali z niezliczonych jaski� i niezdobytych fortec g�rskich na d�ugo przedtem, nim naje�d�cy wyl�dowali na ich wybrze�ach. Za pami�ci tych, kt�rzy posiadali ziemie, nigdy karawany nie mog�y bezpiecznie przekracza� g�r Ocalidad. Ale towary musia�y p�yn�� szlakami od wybrze�a po wn�trze kraju i z powrotem, bo zyski z handlu z bajecznymi miastami za morzem czyni�y ryzyko wartym wysi�ku. Dlatego ludzie wioz�cy bogactwa przekraczali g�ry, a tam inni ludzie z mieczami w d�oniach czekali, by kupc�w ich pozbawi�. Dzieje stosowanych przez obie strony �rodk�w i przeciw�rodk�w by�y zar�wno d�ugie i barwne, jak krwawe.
Tego dnia o poranku banda zaatakowa�a ma�� karawan�, pod��aj�c� z po�udnia pod stra�� niewielkiego oddzia�u zbrojnych. Wynik�a bitwa przynios�a nieznaczn� przewag� bandytom, kt�rzy utracili niema�o swych ludzi, nim pozostali prz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin