Gould Judith - Po kres czasu.pdf

(1579 KB) Pobierz
10931630 UNPDF
Judith
GOULD
Pona & Irena
Po kres czasu
CZĘŚĆ PIERWSZA
WIOSNA
Pona & Irena
Rozdział 1
Leonie Marie Corinth zazwyczaj starała się zwracać uwagę na
ograniczenia prędkości i znaki drogowe, ale tym razem zdecydowa­
nie nie była w swoim normalnym uważnym, zorganizowanym -
i jak by powiedzieli niektórzy, praktycznym - usposobieniu. Wła­
śnie włączyła kasetę Alberty Hunter i słuchając piosenki „Always",
pokręciła głową i skrzywiła się sceptycznie. Według Alberty miłość
była na zawsze. Może dla niej i kogoś, kto napisał ten tekst, ale nie
dla mnie, pomyślała.
Koncentracji nie sprzyjała także prześliczna wiosenna pogoda.
Tutaj, w dolinie rzeki Hudson niebo było idealnie błękitne. Prze­
pływały po nim bielusieńkie obłoki, podobne do wielkich kłębków
waty. Czy niebo nad Manhattanem bywa kiedykolwiek w ogóle takie
piękne?, zastanawiała się Leonie, stukając dłonią w kierownicę
w rytm melodii. Czy powietrze jest tak rześkie? Albo takie czyste?
Czy światło - to słynne światło, uwielbiane przez artystów - bywa
tak jasne w nowojorskich kanionach ulic? Raczej nie. Nowy Jork
miał oczywiście swoje uroki, ale to... To była nowa kraina ziem­
skich rozkoszy, pełna niebiańskich kolorów, zapachów i widoków.
Skręcając beztrosko z autostrady stanowej Taconic na szosę do
Chatham, musiała jechać przynajmniej osiemdziesiąt kilometrów
na godzinę. Zachwycała się pięknem wiosennego dnia, nienaganną
dykcją i pełnym uczucia, głębokim głosem Alberty Hunter oraz
własnym dobrym nastrojem. Kiedy więc tuż przed nią wyłonił się
ciemnozielony range rover, którego tył niczym solidny mur wypełnił
całą przednią szybę jej samochodu, była całkowicie zaskoczona.
Jezu!
Pona & Irena
Jęknęła, gwałtownie wcisnęła hamulec, manewrując autem ni­
czym rajdowiec, i ostro skręciła kierownicą w prawo. Zacisnęła zęby,
gdy tył jej wozu zarzuciło na lewo. Trzymała kurczowo kierownicę,
jakby samą siłą woli mogła zmusić swoje stare volvo kombi, by sta­
nęło w miejscu, zanim dojdzie do kolizji.
Na próżno.
Rozległ się głuchy stukot, gdy volvo uderzyło w tył range rovera,
a Leonie patrzyła ze zgrozą, jak tamten gwałtownie wyskakuje do
przodu, po czym zatrzymuje się nagle. Wreszcie, po długiej chwili
puściła kierownicę i odetchnęła głęboko.
O Boże, tylko nie to, pomyślała. Co teraz? Przecież się spóźnię!
Otworzyły się drzwiczki range rovera po stronie kierowcy. Źreni­
ce Leonie rozszerzyły się ze strachu, gdy ujrzała mężczyznę, który
szybkim, energicznym krokiem ruszył ku tyłowi swojego wozu. Jego
mina nie wróżyła nic dobrego.
Przystanął między dwoma samochodami i z rękami opartymi na
biodrach uważnie przyglądał się zniszczeniom. Jego postawa nieza­
przeczalnie świadczyła o furii.
Przynajmniej nie wygląda na neandertalczyka z obrzynem, który
bez zbędnych słów odstrzeli mi głowę, pomyślała Leonie. Odetchnę­
ła głęboko, wyprostowała drżące ramiona i z duszą na ramieniu
otworzyła drzwiczki volva. Naprzód, pomyślała, czując się jak
owieczka idąca na rzeź. Odpięła pas, wysunęła się z samochodu
i stanęła na jezdni, potrząsając lśniącymi kasztanowymi włosami,
żeby nie zasłaniały jej oczu.
Mężczyzna przykucnął tyłem do niej i przesuwał palcem po za­
błoconym zderzaku rovera. Nie podniósł głowy. Prawdę mówiąc,
niczym nie zdradził, że zauważył Leonie. Czekała chwilę, w końcu
odchrząknęła i zrobiła krok do przodu, zniecierpliwiona i zdener­
wowana zarazem.
- Bardzo... bardzo przepraszam - wyjąkała. - Mam nadzieję, że
nic się panu nie stało.
Odpowiedziało jej kamienne milczenie.
Przestąpiła z nogi na nogę, nie mogąc ukryć niepokoju.
- Czy wóz jest mocno uszkodzony?
Deprymujące milczenie trwało. Jezu! Co z tym facetem?
- Okropnie się spieszę - powiedziała. - Na bardzo ważne spo­
tkanie. Ja... Wcale pana nie widziałam.
Nieznajomy odwrócił się i zaczął oglądać przód jej samochodu.
Nadal ją ignorował, nie zniżył się nawet do tego, by na nią spojrzeć
Pona & Irena
lub wyrzec choć słowo - a było to dla impulsywnej i stanowczej
Leonie Corinth coś równie obcego jak ospa.
Nie przywykła do tego, by ją lekceważono. Co to, to nie. Była
przecież wysoka - miała ponad metr siedemdziesiąt pięć wzrostu,
i to bez butów - a przy tym zgrabna i wysportowana. Porcelanowo
czysta, nieskazitelna cera przypominała gładką, świeżą skórę no­
worodka, a kasztanowate włosy, przetykane pasemkami w kolorze
ciemnego rubinu i fuksji, lśniły.
Wszyscy uważali ją za uderzająco, choć nie klasycznie piękną -
nawet inne kobiety, które musiały przyznać, że matka natura obda­
rzyła Leonie wyjątkowo hojnie.
Niewielu mężczyzn potrafiło patrzeć obojętnie w jej czarne oczy,
nie czując przy tym zawrotu głowy. Jej pełne wargi zdawały się żyć
własnym życiem, ale zawsze kusiły obietnicą; a prosty, wąski nos
świadczył o dobrym pochodzeniu i wyrafinowaniu.
Jej uroda nie była zmysłowa, ale subtelne rysy twarzy, wysoko
sklepione kości policzkowe oraz wytworna smukła sylwetka za­
chwycały i fascynowały każdego mężczyznę.
Przede wszystkim zaś Leonie promieniowała indywidualnością,
intensywną i niezaprzeczalnie atrakcyjną, co zawsze zwracało uwa­
gę, czy tego chciała, czy nie.
Teraz jednak tak się nie stało, toteż poczuła się zdziwiona.
Nie pora na odgrywanie skromnego fiołka, pomyślała. Najlepszą
metodą obrony jest atak.
Zainspirowana tą myślą pochyliła się nad nieznajomym, żeby obej­
rzeć uszkodzenia. Boże! Oba samochody były tak poobijane, podrapa­
ne, pokryte tak grubą warstwą błota z wiosennych dróg, że nie mogła
ocenić, czy wypadek spowodował jakiekolwiek zniszczenia. Co więcej,
w tej chwili wcale się tym nie przejmowała. Przynajmniej jeśli chodzi
o tę kupę złomu, jej stare volvo. A co do range rovera... Wyglądał, jak­
by przejechał tam i z powrotem przez Kalahari - i to kilka razy.
- Proszę pana - odezwała się z cieniem irytacji w głosie, nerwo­
wo przestępując z nogi na nogę - może po prostu wymienimy na­
zwiska i adresy, czy co tam jest potrzebne do ubezpieczenia? - Zerk­
nęła na zegarek. Cholera! - Naprawdę muszę już...
Mężczyzna nagle podniósł wzrok i popatrzył na nią taksująco, ob­
rzucając całą jej postać jednym szybkim, ale dokładnym, uważnym
spojrzeniem. Rysy mu złagodniały, zmarszczki troski - albo może
gniewu? - znikły, a gdy jego twarz rozjaśnił przelotny uśmiech, do­
strzegła błysk białych zębów. Chyba podczas tych krótkich oględzin
Pona & Irena
Zgłoś jeśli naruszono regulamin