Żywostatki 02 - Szalony statek 02.pdf

(750 KB) Pobierz
ROBIN HOBB
ROBIN HOBB
S ZALONY S TATEK
CZĘŚĆ DRUGA CYKLU
KUPCY I ICH ŻYWOSTATKI
TOM II
(P RZEŁOŻYŁA E WA W OJTCZAK )
LATO
1. INTERLUDIUM
– To nie jest prawdziwe wężowisko – powiedziała do siebie Shreever.
Prawdziwe wężowiska gromadziły się świadomie wokół przywódcy, którego
szanowały. Tutaj zaś wężyca dostrzegła kilku chaotycznie krążących osobników,
przypadkową zbieraninę. Ona, Maulkin i Sessurea spotykali czasem takie stworzenia w
pobliżu płynących na północ dostawców. Nie czuły żadnego związku z kłębowiskiem
Maulkina; po prostu sunęły za tym samym źródłem pożywienia. Niemniej ich towarzystwo
dawało pociechę. Niektóre osobniki czasami nawet błyskały inteligencją. Inne milczały,
otępiałe, bezrozumne. Najgorsze z nich nie były wiele lepsze od głupich zwierząt. Tryskały
jadem lub rzucały się z obnażonymi kłami na każdego, kto się zbliżył.
Troje pierwotnych przedstawicieli kłębowiska Maulkina mówiło niedużo więcej od
nowo przybyłych. Problemem było znalezienie tematów, które nie pogłębiałyby ich rozpaczy.
Zbyt długi post mógł każdemu pomieszać w głowie. Wężyca odgrywała pewne rytuały, aby
utrzymać się w psychicznym zdrowiu. Codziennie na przykład przypomniała sobie o celu ich
podróży. Płynęli na północ, ponieważ Maulkin uznał, że nadeszła właściwa pora. Na końcu
podróży powita ich Ta, Która Pamięta. Dzięki niej odzyskają wszystkie wspomnienia. Ona
pokaże im dalszą drogę.
– Ale jak to będzie? – mruknęła cicho do siebie.
– Co takiego? – spytał sennie Sessurea.
Byli blisko siebie w grupce sześciu drzemiących węży. Jedynie nocami obcy
przypominali sobie o cywilizowanym zachowaniu i łączyli się zwojami niczym prawdziwe
kłębowisko. Shreever postanowiła rozwinąć swą myśl.
– Kiedy już znajdziemy Tę, Która Pamięta, i wrócą nasze wspomnienia. Co się wtedy
zdarzy?
Jej rozespany towarzysz westchnął.
– Gdybym znał odpowiedź na to pytanie, może wcale nie potrzebowalibyśmy szukać
strażniczki wspomnień.
Spoczywający między nimi Maulkin nawet się nie poruszył. Z każdym dniem
wyraźnie słabł. Shreever i Sessurea walczyli o jedzenie dla niego. Prorok nie chciał się bić o
pokarm. Kiedyś, gdy złapał bezwładne ludzkie ciało, które prawie na niego spadło w Krainie
Obfitości, oddał je jednemu z towarzyszących kłębowisku pozbawionych duszy węży. Wolał
nie jeść, niż walczyć jak zwierzę. Cętki na jego skórze – niegdyś migotliwie połyskujące –
teraz zmatowiały. Czasami co prawda przyjmował pożywienie od Shreever, lecz częściej
odmawiał. Wężyca nie miała odwagi spytać, czy aby nie zamierza zarzucić również pogoni za
dostawcą.
W grupce śpiących coś się poruszyło. Smukły jaskrawozielony wąż wysunął się
spośród wężowiska i tęsknie wzniósł się w Kraj Niedostatku. Shreever i Sessurea wymienili
znużone, lecz zaintrygowane spojrzenia. Na prawdziwą ciekawość zabrakło wężom sił.
Zresztą poczynania ich bezdusznych towarzyszy rzadko miały sens. Wężyca zamknęła oczy.
Nagle usłyszała nad sobą niezwykłe, czyste nuty. Ktoś śpiewał. Każda nuta brzmiała
przejmująco. To nie był świergot czy ryk, jakie potrafią wydawać z siebie wszystkie węże,
lecz przepiękny radosny śpiew. Wężyca otworzyła oczy.
– Pieśń Prostoty – oznajmił chrapliwie Maulkin. Sessurea pokiwał głową. Wszystkie
trzy łagodnie zafalowały ku szczytowi Krainy Obfitości i podniosły głowy w Kraju
Niedostatku.
Tu w poświacie księżyca dostrzegły zielonego węża. Śpiewał. Ciężka grzywa na szyi
zwisała mu luźno, paszczę otworzył szeroko. Wyraźne i słodkie słowa wydobywały się ze
skrzeli stworzenia, które wcześniej wszyscy troje uznali za niemowę. Wąż wyśpiewywał
werset po wersecie starą pieśń o prapoczątkach. W dawnych czasach słuchacze wtórowaliby
mu w refrenie, wspólnie sławili dni cieplejszej Krainy Obfitości i migrujących ryb. Teraz nikt
z trójki się nie odezwał. Słuchali błogosławieństwa i bali się je przerwać.
Pochłonięty pieśnią wąż wyglądał pięknie. Gdy śpiewał, jego gardziel to się
rozszerzała, to napinała. Z rozdziawionej paszczy wydobywały się głębokie, bogate tony. W
oczach miał pustkę, a mimo to wyśpiewywał najświętszą z pieśni. Maulkin skłonił głowę. Był
wzruszony, pod wpływem emocji wzory na jego skórze się rozjarzyły. Jad Maulkina, kiedyś
tak obfity i toksyczny, ledwie teraz połyskiwał na czułkach. Jedna kropla spadła i lekko
podrażniła skórę Shreever. Na kilka minut noc wydała się wężycy jasna i ciepła od obietnic.
– Zachowaj swą moc – doradził przywódcy Sessurea smutnym tonem. – Jego muzyka
jest piękna, lecz pozbawiona serca. Nie zdołamy go rozbudzić. Walcząc o jego duszę, siebie
osłabiasz.
– Moja moc nie należy do mnie – odparł Maulkin. – Czasami wręcz się boję, że nie
mam po co jej zachowywać.
Nadal słuchali zachwycającej pieśni. Zielony wąż śpiewał do księżyca. Powtórzył
ostatni refren trzy razy. Kiedy czysto ciągnął końcową nutę, Shreever zauważyła wokół siebie
inne węże. Gapiły się bezmyślnie, jakby czekały na jedzenie. Na horyzoncie widniała
sylwetka dostawcy. Jutro cała grupa podąży za jego zapachem przez Krainę Obfitości. Łatwo
go będzie dogonić.
Śpiewak nie zmienił pozy, nadal wpatrywał się w księżyc i ciągnął ostatnią cudowną
nutę. Wreszcie pieśń się skończyła i zapanowało całkowite milczenie. Żadne słowa nie
pasowały do tej niezwykłej chwili. Nagle Shreever zauważyła, że w grupie panuje jakieś
zamieszanie. Niektóre węże spoglądały zaintrygowane, jak gdyby coś sobie przypomniały.
Maulkin ruszył do zielonego węża. Pobladła skóra przywódcy na moment błysnęła
złotem, miedziane ślepia zapłonęły. Prorok owinął się wokół śpiewaka, skropił go odrobiną
jadu, którą udało mu się wytworzyć, potem mocno uściskał.
Shreever usłyszała oburzony wrzask zielonego węża. Nie był to krzyk istoty
inteligentnej, lecz pełen furii ryk przypartej do muru bestii. Przez chwilę dwa węże miotały
się bezładnie. Shreever wraz z Sessurea skoczyła za nimi w dół, ku błotnistemu dnu. Gdy
przywódca i śpiewak opadli, zmącony szlam przesłonił Krainę Obfitości.
– Maulkin się udusi! – krzyknęła zaniepokojona wężyca.
– Chyba, że zielony poszatkuje go wcześniej na kawałki – odparł ponuro Sessurea.
Rzucili się na pomoc, a ich grzywy wręcz napuchły od jadu. Shreever czuła, że inne
węże są zdezorientowane. Niełatwo było przewidzieć ich reakcję. Możliwe, że się zjednoczą i
zaatakują nas troje, pomyślała chłodno wężyca. Gdyby doszło do walki, wężowisko Maulkina
nie miało szans na przeżycie.
Shreever szybko opadała obok Sessurei w wypełnioną drobinkami szlamu ciemność.
Prawie natychmiast zaczęła się dusić. Doznanie było potwornie nieprzyjemne i każdą
komórką swego ciała pragnęła uciec na czystsze wody. Nie była wszakże tępym zwierzęciem
i potrafiła zapanować nad instynktami. Dotarła w pobliże wirującej wody. Owinęła się wokół
walczących węży. Nozdrza miała zatkane mułem, więc nie potrafiła wyczuć, kogo ma przed
sobą. Oczy także jej wypełniał piaszczysty szlam. Wypuściła mizerną chmurę jadu. Tylko tyle
zdołała wytworzyć. Żywiła nadzieję, że nie oszołomi ani nie osłabi Sessurei. Zebrała
wszystkie siły i starała się podnieść węże na czystą wodę, gdzie mogłyby swobodnie
oddychać. Zorientowała się, że przepływa przez ławicę ryb. Tu i tam migotały kolorowe
drobinki i smugi. Ktoś obok niej wypuścił obłok jadu. Kropelki przypaliły jej skórę,
wywołały wizje. Pomyślała, że chyba znalazła się na dnie Krainy Obfitości. Pragnęła
wypuścić dźwigany ciężar i wystrzelić w górę. Dusiła się, jednak uparcie ciągnęła w górę oba
ciała.
Nagle wpłynęła w czystszą wodę. Ostrożnie uniosła powieki, potem rozdziawiła
szeroko paszczę i skrzela. Od tej chwili wzrosła jej wrażliwość na mieszane trucizny
unoszące się w wodzie. Skosztowała omdlałe echo niegdyś potężnego jadu Maulkina i słabsze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin