Piers Anthony - Xanth 01- Zaklęcie dla Kameleon.doc

(1400 KB) Pobierz
Piers Anthony

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Piers Anthony

 

 

 

Zaklęcie kameleona

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mała jaszczurka usadowiła się na brunatnym kamieniu. Czując zagrożenie ze strony nadchodzącego ścieżką czło­wieka przeobraziła się w jadowitego chrząszcza, potem w cuchnącego jeża morskiego, a wreszcie w ognistą salamandrę.

Bink uśmiechnął się. Te przemiany nie były prawdziwe. Jaszczurka przybierała kształty szkaradnych potworków, ale nie miała ich właściwości. Nie mogła żądlić, cuchnąć ani podpalać. Był to kameleon, wykorzystujący swe magiczne zdol­ności do naśladowania naprawdę groźnych stworzeń.

Ale gdy przybrał kształty bazyliszka, spojrzał nań tak groźnie, że wesołość Binka przygasła. Zginąłby w okro­pny sposób, gdyby stwór mógł zrealizować swój zamiar.

Wtem niespodziewanie z wysoka runął jastrząb i schwy­cił kameleona w dziób. Konwulsyjnie wijący się mały gad wy­dał cichy bolesny pisk, a potem zawisł bezwładnie. Kameleono­wi nie pomogły jego oszukaństwa - był martwy. Choć sam usiłował przerazić Binka, w końcu został unicestwiony przez inną istotę.

Bink stopniowo zaczął uświadamiać sobie ten fakt. Kame­leon był bezbronny jak większość dziko żyjących istot Xanthu. Czyżby był to jakiś niejasny omen. Mała sugestia na temat czekającego go losu? Wreszcie, znaki to poważna sprawa - zawsze się spełniały, ale zwykle źle je interpretowano. Czyżby Bink miał umrzeć gwałtowną śmiercią, albo miał jakiegoś wroga?

O ile mu było wiadomo, nikt nie czyhał na jego życie.

Złote słońce Xanthu błyszczało poprzez magiczną Tarczę, zapalając iskierki wśród drzew. Wszystkie rośliny potrafiły rzucać uroki, ale korzystały z tej umiejętności jedynie w celu łatwiejszego zaspokojenia swych podstawowych potrzeb, a wie do zdobycia wody, światła i gleby. Magią broniły się od zniszczenia, chyba, że napotykały potę­żniejszego przeciwnika, Lub po prostu nie miały szczęścia, Jak ten kameleon.

Bink spojrzał, za siebie na dziewczynę, idącą w smudze światła. On nie był rośliną, ale też miał swoje potrzeby, które nawet w najbardziej przypadkowym momencie dawały się we znaki. Sabrina była skończoną pięknością i jej uroda nie miała w sobie nic naturalnego. Inne dziewczęta mogły poprawiać już wygląd kosmetykami, różnymi poduszeczkami, lub specjalnymi zaklęciami, ale mimo to, a może dzięki temu wyglądały jakoś sztucznie. Ona na pewno nie była jego wrogiem.

Podeszli do Widokowej Skały. Nie było to zbyt wyniosłe wzgórze, ale jego magiczne własności sprawiały, że wydawało się znacznie wyższe tak, że mogli oglądać w dole niemal czwartą część Xanthu. Pokrywała ją wielobarwna roślinność, małe urocze jeziora, zwodniczo spokojne łąki, pełne kwiatów i paproci oraz pola uprawne. Kiedy Bink się rozglądał, jedno z jezior powiększyło się nieco, woda wydała się chłodniejsza i głębsza, bardziej zachęcająca do pływania."

Bink, jak mu się to często zdarzało, zastanowił się na krótko. Miał niespokojny umysł, mający przykry zwyczaj gnę­bienia go pytaniami, na które nikt nie mógł znaleźć gotowych. odpowiedzi. Jako dziecko doprowadzał rodziców i znajomych do szaleństwa swoimi „Dlaczego słońce jest żółte”, „Dla­czego kości olbrzymów skrzypią”, „Dlaczego potwory morskie mogą rzucać czary?”... Nic dziwnego, że wkrótce zapędzono go do szkoły centaura. Tam nauczył się panować nad swoim języ­kiem, ale nie nad rozumem, więc wkrótce zamknął się w sobie.

Rozumiał po co istoty ożywione, jak choćby ten nieszczę­sny kameleon, rzucają zaklęcia - dzięki nim mogły przetrwać. Ale dlaczego także przedmioty używają zaklęć? Czy to nie wszystko jedno, kto pływa po jeziorze? Cóż, może nie ... Jezioro było jednostką ekologiczną i społeczność żyjących w nim istot mogłaby mieć wspólny interes w powiększaniu go. Albo może winny był jakiż wodny smok wabiący ofiarę. Smoki stanowiły najbardziej zróżnicowaną i najgroźniejszą formę życia w Xanth. Poszczególne gatunki żyły w powietrzu, ziemi, w wodzie, wiele ziało ogniem. Łączyła je jedna wspólna cecha - dobry apetyt. Zwykły przypadek mógłby nie wystarczać, by każdemu z nich nigdy nie brakło świeżego mięsa. Ale co z Widokowa Skałą? Była ona naga, pozbawiona nawet po­rostów i trudno ją było nazwać nawet ładną. Dlaczego miała szukać towarzystwa? A jeśli już, dlaczego pozostała szara i monotonna, zamiast stać się piękniejszą? Ludzie nie przy­chodzili tu, by podziwiać skałę ale by podziwiać krajobraz Xanthu. Tak czar  wydawał się formą samoobrony.

Wtem Bink potrącił nogą ostry kamień. Stał teraz na ta­rasie pokrytym odłamkami skalnymi powstałymi przed wiekami poprzez skruszenie ładnego, barwnego głazu, który ...

O to chodziło! Tamten głaz, który zapewne leżał blisko Widokowej Skały i był podobnych rozmiarów, został rozłupany po to, by stworzyć tę ścieżkę i taras. Widokowa Skała ocala­ła. Nikt nie rozbiłby jej, bo powstała ścieżka byłaby brzyd­ka, zaś altruistyczny czar skały czynił ją użyteczną w jej obecnej postaci. Jeszcze jedna mała zagadka rozwiązana.

Wciąż Jednak filozoficzne rozwiązania nurtowały jego umysł. Jak nieożywiony przedmiot może myśleć lub czuć? Co oznacza przetrwanie dla skały? Głaz był tylko fragmentem jakiejś pierwotnej warstwy skalnej. Dlaczego miałby posiadać osobowość, jeśli macierzysta skała jej nie posiadała? To samo pytanie dotyczy również człowieka. Został on utworzony z tkanek spożytych przez niego roślin i zwierząt, a jednak ma...                                             

- 0 czym chciałeś ze mną rozmawiać, Bink? - spytała Sabrina z udaną skromnością.

Tak jakby nie wiedziała. Chociaż miał przygotowane pyta­nie, zawahał się, wiedział jaka będzie Jej odpowiedź. Nikt, kto ukończył dwadzieścia pięć lat życia i do tego czasu nie wykazał się żadną magiczną siłą nie mógł pozostać w Xanth. Ten krytyczny dzień dwudziestych piątych urodzin Binka przy­padał zaledwie za dwa miesiące. Nie był już dzieckiem. Jak Sabrina może poślubić człowieka, który wkrótce ma być wygnany?

Dlaczego o tym nie pomyślał, zanim ją tu przyprowadził. Przysporzył sobie tylko kłopotów! Terał musiał coś powiedzieć, albo postawić się w jeszcze bardziej niezręcznej sytuacji, niezręcznej również dla niej.

- Chciałem po prostu zobaczyć twój...  twój...

- Co takiego? - zapytała unosząc brwi. Poczuł ogarniającą falę gorąca.

- Twój hologram - wypalił. Pragnął w niej oglądać i dotykać znacznie więcej, ale o tym nie było nowy przed ślubem. Należała do takich właśnie dziewcząt i to też stanowiło część jej uroku. Dziewczyny, które posiadały jakieś szczególne uroki, nie musiały ich demonstrować przy byle okazji,

No, nie całkiem to prawda. Pomyślał o Aurorze, która też. była taka, a jednak...

- Bink, istnieje pewien sposób - rzekła Sabrina. Spojrzał na nią z ukosa, ale zaraz odwrócił się zmieszany. To niemożliwe, żeby ona miała na myśli ...                   

- Dobry Czarodziej Humphrey - dokończyła radośnie.

- Co? - Myślał o czymś zupełnie innym, pogrążony w swych własnych myślach.

- Humphrey zna setki różnych czarów. Może jeden z nich... jestem pewna, że on potrafi odkryć twoje zdolności. I wtedy wszystko będzie dobrze.

- Ale on żąda rocznej służby za każdy czar - zaprotestował Bink.

- Ja mam  tylko miesiąc.

Nie było to całkowitą prawdą. Gdyby czarodziej odkrył w nim jakieś zdolności nie zostałby wygnany i miałby ten rok do dyspozycji. Ufność Sabriny głęboko go wzruszyła. Nie mówiła jak inni, że nie posiada on żadnej mocy magicznej. Okazała mu wielką życzliwość, zakładając z góry, że nie jest skończony, lecz tylko jeszcze nie ujawnił swoich praw­dziwych zdolności.

Chyba właśnie ta ufność tak ich zbliżyła. Sabrina była oczywiście piękna, inteligentna i uzdolniona, wartościowa pod każdym względem. Lecz mogłaby nawet nie mieć żadnych z tych zalet, a mimo wszystko być jego ...

- Rok to nie tak długo - powiedziała półgłosem Sabrina.

- Zaczekam

Bink popatrzył v zadumie na swoje ręce. Prawą dłoń miał normalną, ale u lewej stracił w dzieciństwie środkowy palec. Nie był to nawet skutek jakiegoś wrogiego zaklęcia. Bawił się wtedy toporem, siekając sprężyste łodygi roślin, które przyciskał ręką do ziemi wyobrażając sobie, że jest to ogon smoka. Kiedy się zamachnął, łodyga wymknęła mu się z dłoni, sięgnął po nią i topór spadł mu wprost na palec.

Bolało bardzo, ale najgorsze tyło to, ze nie śmiał pła­kać ani się skarżyć, gdyż zabroniono mu bawić się toporem. Z najwyższym trudem powstrzymał się od skarg i cierpiał w milczeniu. Pochował swój palec i zdołał ukryć skaleczenie jeszcze przez kilka dni. Kiedy w końcu prawda wyszła na jaw, było już zbyt późno na czary. Palec zdążył nadgnić i nie mógł zostać ponownie przytwierdzony do ręki. Wystarczająco potężne zaklęcie mogłoby tego dokonać, ale pozostałby wów­czas trupim palcem.

- Nie ukarano go. Jego matka, Blanka stwierdziła, że dobrze zapamięta tę nauczkę... i zapamiętał, zapamiętał. Następnym razem, gdy potajemnie bawił się toporem, uważał już na swoje palce. Ojciec wydawał się osobiście zadowolony, że Bink okazał tyle odwagi i wytrwałości w nieszczęściu, nawet, jeśli, nie było to do końca uczciwe z jego strony.

- Chłopak ma charakter - stwierdził. - Żeby jeszcze miał jakieś zdolności magiczne.

Bink oderwał wzrok od ręki. Tamto zdarzyło się piętnaście lat. temu. Nagle rok wydał mu się naprawdę krótki. Rok służby... w zamian za całe życie z Sabriną. To była okazja.

Ale przypuśćmy, że nie ma żadnych zdolności? Czy musi płacić rokiem życia za potwierdzenie pewności, że jest skazany na ponure stare beztalencie? Może lepiej byłoby zgodzić się na wygnanie, zachowując bezsensowną nadzieję, że miał jakieś utajone zdolności?

Sabrina, szanując jego rozmyślania, zaczęła tworzyć swój hologram. Pojawiła się przed nią błękitna mgiełka, zawieszona nad nierównościami terenu. Powiększała się na brzegach i intensywniejsza w środku, aż osiągnęła średnicę dwóch stóp.. Wyglądała jak gęsty dym, ale nie rozwiewała się i nie prze­suwała.                                                  

Teraz Sabrina zaczęła nucić. Miała ładny głos - niezbyt silny, ale w sam raz do jej czarów. Na ten dźwięk błękitna chmurka zadrżała i stękała, stając się niemal kulistą. Wówczas zmieniła wysokość śpiewu i obrzeże kuli zżółkło. Otworzyła usta, zaśpiewała słowo "dziewczyna" i barwna chmu­ra przybrała kształt młodego podlotka w błękitnej sukience z żółtymi falbankami. Postać była trójwymiarowa, widoczna ze wszystkich stron, podlegająca prawom perspektywy.

Była to wspaniała umiejętność. Sabrina mogła wymodelować wszystko, ale obrazy znikały w chwili gdy się dekoncentrowała i nigdy nie przybierały materialnej formy. Tak, krótko mówiąc, zdolność ta była bezużyteczna. W żaden sposób nie ułatwiała jej życia.

Ile jednak magicznych zdolności tak naprawdę pomagało swoim posiadaczom? Ktoś mógł sprawić że liście drzewa usychały i opadały, gdy na nie spojrzał. Ktoś inny potrafił wytwarzać zapach zsiadłego mleka. Jeszcze ktoś umiał sprawiać, ze ziemia obok niego zanosiła się od szaleńczego śmiechu. To wszystko były bez wątpienia czary, ale jaki z nich pożytek? Dlaczego tacy ludzie zasługiwali na miano Obywateli Xanthu, gdy tymcza­sem silny, bystry, przystojny Bink nie zasługiwał? Była to jednak nienaruszalna zasada - nikt bez zdolności magicznych nie mógł tu pozostać po ukończeniu ćwierci wieku.

Sabrina miała rację. Musiał poznać swój talent. Nigdy nie zdołał sam go odkryć, więc powinien zapłacić cenę, żądaną przez Dobrego Czarodzieja. To nie tylko uchroniłoby go od wy­gnania - co oznaczało los gorszy od śmierci, gdyż Jaki sens ma życie bez czarów - i pozwoliło zdobyć Sabrinę - los znacznie lepszy od śmierci. To przywróciłoby mu podupadłe poczucie własnej godności. Nie miał wyboru.

- Och! - wykrzyknęła Sabrina klepiąc się dłońmi po swych wyzywająco krągłych pośladkach. Hologram rozmył się, a niebie­sko ubrana dziewczyna groteskowo wykrzywiła się nim zniknęła. - Ja płonę!

Przestraszony Bink podbiegł ku niej. Gdy tylko jednak ru­szył z miejsca, rozległ się głośny śmiech wyrostka. Sabrina odwróciła się z wściekłością.

- Numbo, przestań! - krzyknęła. Należała do dziewczyn, które w gniewie są równie pociągająco, Jak w chwilach radości. To nie Jest wcale śmieszne.

Oczywiście to Numbo obdarował Ją „Ognistą poduszką”, piekącym bólem pośladków. A propos bezużytecznych zdolności! Bink zacisnął pięści tak mocno, ze aż kciuk wbił mu się w kikut brakującego palca i ruszył wielkimi krokami w stronę wyszczerzonego młodzieńca stojącego za Widokową Skałą. Numbo miał piętnaście lat, był zarozumiały i napastliwy - przyda mu się nauczka.

Zawadził jednak stopą o ruchomy kamień i noga omskła mu się w tak perfidny sposób, że stracił równowagę. Nie zrobił sobie krzywdy, ale musiał zatrzymać się. Wyciągnął ręce do przodu i dotknął palcami niewidzialnej ściany. Rozległ się następny wybuch śmiechu. Bink, dzięki temu opatrznościowemu kamieniowi pod nogą nie wyrżnął głową w ścia­nę, ale ktoś najpewniej pomyślał, że tak było.     

- Ty też - Chilk - powiedziała Sabrina. To była umiejętność Chilka - ściany. W pewnym sensie uzupełniał, zdolności Sabriny - zamiast niematerialnych widzialnych obiektów two­rzył to samo, tyle, że niewidzialnie. Ściana miała tylko sześć stóp kwadratowych i, podobnie wielu innym umiejętnościom, istniała krótkotrwale, ale przez kilka pierwszych chwil była twarda, jak stal.

Bink mógł ominąć ją i dogonić smarkacza, ale był pewien, że jeszcze wiele razy natknąłby się na tę przeszkodę i bardziej by się sam poobijał, niż mógłby obić chłopaka. To nie miało sensu. Gdyby tylko posiadał jakieś zdolności magiczne, jak choćby „ognista poduszka” Numby, pokazałby temu żartownisiowi co o nim myśli.. Ale nie posiadał i Chilk wiedział o tym. Wszyscy wiedzieli. To był naprawdę poważny problem. Stanowił łatwą zdobycz dla wszystkich Figlarzy, bo nie mógł się rewan­żować - naturalnie magicznie, zaś fizyczną zemstę poczytywano za ordynarność. Teraz jednak był całkiem gotów zachować się ordynarnie.

- Chodźmy stąd. Bink - rzekła Sabrina. W jej głosie brzmiał niesmak, formalnie kierowany przeciw natrętom, ale Bink podejrzewał, że przynajmniej część dotyczyła Jego osoby. Za­częła w nim narastać bezsilna wściekłość, którą odczuwał już wielokroć przedtem, a do której nigdy się nie przyzwyczaił. Brak talentów magicznych nie pozwolił mu się jej oświadczyć. Z tego samego powodu nie mógł tu zostać. Ani tu przy Widokowej Skale, ani tu w Xanth. Nie pasował do tego świata.

Wracali na dół ścieżką. Dowcipnisie nie mogąc ich wypro­wadzić z równowagi, wyruszyli na poszukiwanie innych okazji. Krajobraz nie wdawał się już tak uroczy. Może naprawdę warto było stąd wywędrować? Może gdzie indziej byłoby mu lepiej? Może powinien już teraz ruszyć w drogę, nie czekając na ofi­cjalne wygnanie. Jeśli Sabrina naprawdę go kochała, poszłaby z nim - nawet w Nieznane, do Mundanii.

Nie, wiedział o tym dobrze. Sabrina kocha go, ale kocha także Xanth. Ona ma takie ponętne kształty, takie usta skła­dające się do pocałunku, że łatwiej jej będzie znaleźć innego mężczyznę, niż przywyknąć do życia bez magii. A jeśli chodzi o to, on także mógłby znaleźć inną dziewczynę. Zapewne więc patrząc obiektywnie, lepiej zrobi odchodząc samotnie.

Dlaczego zatem serce nie chce się na to zgodzić?

Minęli brunatny kamień, na którym poprzednio siedział kameleon. Bink wzdrygnął się na samo wspomnienie tej sceny.

- Dlaczego nie spytasz Justyna? - zaproponowała Sabrina, gdy zbliżyli- się do wioski. Mrok był tu gęstszy, niż na Widokowej Skale. W wiosce zapalały się lampy.

Bink spojrzał na to unikalne drzewo, o którym wspomniała. W Xanth istniało wiele gatunków drzew, bez których gospodarka krainy po prostu przestałaby funkcjonować. Napoje czerpało się z drzew pitnych, paliwo z drzew oliwnych, a obuwie Binka pochodziło z dojrzałego drzewa butowego, które rosło na wschód od wioski. Ale Justyn był czymś wyjątkowym. Gatunkiem nie wyhodowanym z nasion. Jego liście przypominały płaskie, ludzkie dłonie, zaś pień miał barwę opalonego ludzkiego ciała. Trudno się było temu dziwie - kiedyś, w przeszłości  Justyn był człowiekiem.

W mgnieniu oka Bink przypomniał sobie te historię, zaczer­pniętą z bogatego folkloru swej ojczyzny. Dwadzieścia lat temu żył jeden z największych Złych Czarodziejów, młody czło­wiek o imieniu Trent. Posiadał moc przekształcania - zdolność do zamieniania żywych istot w inne żyjące stworzenia. Nie usatysfakcjonowany tytułem Czarodzieja, który otrzymał, gdy odkryto straszliwą siłę jego magii, Trent starał się wykorzy­stać swą moc do zdobycia tronu Xanthu. Postępował w sposób prosty i bezpośredni: przekształcał każdego oponenta w coś, co nie mogło mu się przeciwstawić. Najgroźniejszych wrogów zamieniał w ryby - na suchym lądzie - i pozwalał im cierpieć bez wody aż do śmierci. Mniejsze przeszkody zmieniał w zwierzęta i rośliny. Stąd wiele rozumnych zwierząt zawdzięczało swe pochodzenie Jemu. Chociaż były smokami, dwugłowymi wilkami, lądowymi krakenami, zachowały swą ludzką inteligen­cję i ludzki punkt widzenia.

Trent przeminął, ale jego dzieła pozostały, gdyż nie było innego czarodzieja, który z powrotem by je przemienił. Holo­gramy, ogniste poduszki, niewidzialne ściany to zdolności wystarczające do pozostania w Xanth, ale umiejętność przekształ­cania stanowiła coś zupełnie innego rzędu. Taka jednostka pojawiała się raz na kilka pokoleń i rzadko przybierała tę samą formę. Justyn był jedną z kłód na drodze Trenta do kariery - nikt zresztą nie pamiętał dokładnie o co chodziło - więc Justyn był drzewem.. Nikt inny nie potrafił zmienić go znów w człowieka.

Własne zdolności Justyna polegały na przenoszeniu swojego głosu, nie żadne brzuchomówcze zabawy, czy trywialne umiejętności wytwarzania szaleńczego śmiechu - ale autentyczne zrozumiałe mówienie z odległości bez użycia strun głosowych. Zdolność ta pozostała mu, a - że drzewo miał wiele czasu na rozmyślanie, wieśniacy często przychodzili doń po radę. Często były to dobre rady. Justyn nie był żadnym geniuszem, ale drzewo wykazywało więcej obiektywizmu w rozwiązywaniu ludzkich problemów, niż sami ludzie.

Bink wydawało cię, że Justynowi - drzewu wiodło się lepiej, niż wtedy, gdy był człowiekiem. Lubił ludzi, ale powiadano, że w ludzkiej postaci nie był przystojny. Jako drzewo wyglądał całkiem godnie i nie zagrażał nikomu.

Skręcili w stronę Justyna. Nagle tuż przed nim odezwał się głos.

- Nie podchodźcie przyjaciele. Kilku łotrów zaczaiło się nieopodal ...

Bink i Sabrina zatrzymali się.

- Czy to ty, Justyn? - zapytała - Kto się zaczaił? Ale drzewo nie mogło słyszeć tak, jak potrafiło mówić, i nie odpowiedziało. Drewniane uszy nie są najlepszym na­rządem.

Rozzłoszczony Bink zrobił kilka kroków w stronę drze­wa.

- Justyn nie jest niczyją własnością - mruknął - Nikt nie ma prawa ...

- Bink, proszę - przekonywała go Sabrina, ciągnąc go z powrotem. - Nie chcemy przecież żadnych kłopotów.

Oczywiście, ona nigdy nie chciała żadnych kłopotów. Nie posunął się aż tak daleko, by uważać to za wadę, ale czasami stawało się to nieznośne. Bink nigdy nie pozwalał, by kłopoty przeszkodziły mu w sprawach zasadniczych. Jednak Sabrina była piękna, a on wpędził ją już dziś w wystarczają­cą ilość kłopotliwych sytuacji. Zawrócił więc i zaczął z nią odchodzić od drzewa.

- Hej, to nieuczciwe! - wykrzyknął jakiś głos. - Oni odchodzą.

- Na pewno Justyn wypaplał - zawołał ktoś inny.

- Zrąbmy więc Justyna.       

Bink ponownie przystanął.

- Ci niegodziwcy nie ważą się... - wyksztusił drżącym ze wściekłości głosem.

- Oczywiście, że nie zrobią tego - potwierdziła Sabrina. - Justyn jest naszym pomnikiem. Poniechaj ich.

Ale panowie usłyszeli, głos drzewa, trochę obok miejsca - gdzie teraz stali - wyraźna oznaka rozkojarzenia Justyna,

- Przyjaciele, sprowadźcie proszę, szybko Króla. Te łotry mają siekierę, czy coś w tym stylu i najedli się sza­leju.                                      

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin