JAMES CLAVELL
TEHERAN, APARTAMENT McIVERÓW, 20.30. Wszyscy troje słuchali radia, sygnał na falach krótkich był niewyraźny i słabo dostrojony.
- Tu BBC World Service, jest godzina siedemnasta czasu Greenwich...
Piąta po południu czasu Greenwich odpowiadała wpół do dziewiątej wieczorem czasu miejscowego. Dwaj mężczyźni odruchowo spojrzeli na zegarki. Kobieta pociągnęła łyk martini z wódką. Na dworze było ciemno, z oddali dochodziły odgłosy strzałów. Nie zwracali na nie uwagi. Kobieta znowu upiła trochę martini. W apartamencie było zimno, centralne ogrzewanie wyłączono przed kilkoma tygodniami. Jedyne źródło ciepła stanowił teraz mały elektryczny kominek, działający podobnie jak przyćmione żarówki na pół mocy.
- ...o godzinie siedemnastej trzydzieści nadamy specjalny raport naszego korespondenta z Persji, obecnie nazywanej Iranem...
- Świetnie - mruknęła kobieta i wszyscy pokiwali głowami.
Atrakcyjna i nie wyglądająca na swoje pięćdziesiąt jeden lat, miała jasne włosy, niebieskie oczy i okulary w ciemnych oprawkach. Genevere McIver, dla przyjaciół Genny.
- ...najpierw jednak skrót wiadomości ze świata: sytuacja w Iranie zmienia się z godziny na godzinę. Uzbrojone frakcje walczą o władzę. Premier Callaghan ogłosił, że królowa poleci w poniedziałek do Kuwejtu, rozpoczynając w ten sposób trzytygodniową wizytę w państwach Zatoki Perskiej. W Waszyngtonie pręży...
Sygnał kompletnie zanikł. Wyższy mężczyzna zaklął.
- Cierpliwości, Charlie - powiedziała łagodnym głosem Genny. - Zaraz się znowu odezwie.
- Masz rację, Genny - odparł Charlie Pettikin, urodzony w Afryce Południowej były pilot RAF-u, o ciemnych, przetykanych nitkami siwizny włosach. Miał czterdzieści sześć lat i był głównym pilotem oraz szefem kursu pilotażu śmigłowców, prowadzonego dla irańskich sił lotniczych. W oddali rozległy się kolejne strzały.
- Trochę ryzykują, wysyłając królową do Kuwejtu - stwierdziła Genny. Bogaty szejkanat Kuwejtu leżał po drugiej stronie Zatoki, granicząc z Arabią Saudyjską i Irakiem. - W tym momencie nie jest to zbyt rozsądne, prawda?
- To czysta głupota. Rząd daje dupy stąd aż do Aberdeen - mruknął z przekąsem jej mąż Duncan McIver.
Genny roześmiała się.
- To dosyć daleko, Duncan.
- Nie dla mnie, Gen! - McIver był dyrektorem S-G Helicopters, brytyjskiej firmy działającej od wielu lat w Iranie, głównie w przemyśle naftowym. Miał pięćdziesiąt osiem lat, posturę boksera i siwą czuprynę. - Callaghan to stary pierdoła... - podjął i urwał, słysząc łoskot jadącego ulicą ciężkiego pojazdu. Apartament mieścił się na najwyższym, piątym piętrze nowoczesnego bloku mieszkalnego na północnych przedmieściach Teheranu. Po chwili przejechał następny pojazd.
- To mi wygląda na czołgi - zauważyła Genny.
- To są czołgi - powiedział Charlie Pettikin.
- Jutro czeka nas chyba kolejny zły dzień - stwierdziła.
Od wielu tygodni każdy dzień był gorszy od poprzedniego. Najpierw we wrześniu ogłoszono stan wojenny. Szach wprowadził zakaz zgromadzeń publicznych i godzinę policyjną od dziewiątej wieczorem do piątej rano, co jeszcze bardziej rozwścieczyło ludzi. Zwłaszcza w stolicy. Doszło do wielu zabójstw i aktów przemocy. Po długich wahaniach szach zawiesił nagle w ostatnich dniach grudnia stan wojenny, powierzył tekę premiera umiarkowanemu politykowi Bachtiarowi, poczynił wiele ustępstw, a potem, ku zaskoczeniu wszystkich, wyjechał szesnastego stycznia z Iranu “na wakacje”. Bachtiar sformował rząd, a ajatollah Chomeini - wciąż na wygnaniu we Francji - potępił go i wszystkich, którzy za nim stali. Zamieszki wzmagały się, liczba ofiar rosła. Bachtiar próbował negocjować z ajatollahem, który nie chciał się z nim spotykać ani rozmawiać. Ludzie i wojsko burzyli się, przed ajatollahem zamknięto, a następnie otwarto wszystkie lotniska. I wreszcie, co było jeszcze bardziej zaskakujące, przed ośmioma dniami, pierwszego lutego, ajatollah wrócił. Zaczęła się prawdziwa rewolucja.
- Muszę się jeszcze napić - Genny wstała, żeby ukryć przechodzący ją dreszcz. - Zrobić ci drinka, Duncan?
- Bardzo proszę, Gen.
- Charlie? - zapytała, ruszając do kuchni po lód.
- Dziękuję, Genny, sam sobie zrobię.
Radio odezwało się ponownie i zatrzymała się w progu.
- ...Chiny informują o poważnych starciach z Wietnamem i zaprzeczają, jakoby...
Sygnał ponownie zanikł i słychać było tylko trzaski. Później dobiegły ich kolejne strzały, tym razem trochę bliższe.
- Idąc do was, wstąpiłem na drinka do klubu prasowego - powiedział po chwili Pettikin. - Krążą plotki, że Bachtiar chce stłumić zamieszki. Inni twierdzą, że doszło do ciężkich walk w Meszhedzie, gdzie tłum powiesił szefa policji i kilku jego podwładnych.
- To straszne - mruknęła.
- Modlę się, żeby się opamiętali. Iran jest wspaniałym krajem i nie chcę stąd wyjeżdżać. - Radio odezwało się na sekundę, a potem znowu umilkło. - To chyba plamy na słońcu.
- Człowiek ma ochotę rzygać krwią - stwierdził McIver.
Podobnie jak Pettikin, służył kiedyś w RAF-ie. Był pierwszym pilotem zatrudnionym przez S-G Helicopters, a obecnie, jako dyrektor oddziału irańskiego, również dyrektorem wykonawczym IHC - Iran Helicopter Company, utworzonej wspólnie z obowiązkowym irańskim partnerem firmy, która podpisywała ich kontrakty, zawierała ich umowy i dysponowała ich pieniędzmi. Bez McIvera nie mogliby działać na terenie Iranu. Pochylił się do przodu, żeby dostroić lepiej stację, ale potem rozmyślił się.
- Sygnał sam wróci - powiedziała Genny. - Zgadzam się, że Callaghan to stary pierdoła.
Duncan uśmiechnął się do niej. Byli małżeństwem od trzydziestu lat.
- Nieźle wyglądasz, Genny - oznajmił. - Całkiem nieźle.
- Za to jedno możesz dostać następną whisky.
- Dzięki, ale tym razem dolej trochę wo...
- ...w związku z pogarszającą się sytuacją w Iranie, stacjonująca w rejonie Filipin flotylla okrętów wojennych otrzymała rozkaz... - Głos spikera BBC zagłuszyła inna stacja, a potem obie umilkły.
Czekali w napięciu na ciąg dalszy. Dwaj mężczyźni spojrzeli na siebie, próbując ukryć szok. Genny podeszła do kredensu, na którym stała prawie pusta butelka whisky. Obok, zajmując niemal cały blat, stał nadajnik wysokich częstotliwości, przez który McIver komunikował się, jeśli pozwalały na to warunki, ze wszystkimi ich bazami helikopterowymi w Iranie. Apartament był duży i wygodny, miał trzy sypialnie i dwa salony. Przed kilkoma miesiącami, gdy ogłoszono stan wojenny i wybuchły zamieszki uliczne, Pettikin zamieszkał u nich - po rozwodzie, który wziął przed rokiem, był teraz samotny - i ten układ wszystkim odpowiadał.
Podmuch wiatru załomotał o ramy okien. Genny wyjrzała na zewnątrz. W domach naprzeciwko paliło się kilka przyćmionych świateł, uliczne latarnie były zgaszone. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, ciągnęła się niska zabudowa. Śnieg leżał na dachach i na ziemi. Większość z mieszkających w mieście pięciu czy sześciu milionów ludzi żyła w biedzie. Ale ten teren, na północy Teheranu, gdzie mieszkali cudzoziemcy i zamożni Irańczycy, był dobrze strzeżony.
Genny zrobiła sobie lekkiego drinka, składającego się głównie z wody sodowej i wróciła z nim do salonu.
- Wybuchnie wojna domowa, zobaczycie - stwierdziła. - Nie będziemy mogli tu zostać.
- Wszystko dobrze się ułoży, Carter nie pozwoli...
Nagle zgasły żarówki i wyłączył się elektryczny kominek.
- Cholera - jęknęła Genny. - Dzięki Bogu, że mamy kuchenkę na butan.
- Może przerwa w dostawie energii nie będzie długa.
McIver pomógł jej zapalić świeczki, które stały już na stole, i zerknął w stronę drzwi. Stał przy nich czterogalonowy kanister z benzyną - zapas na czarną godzinę. Nie podobało mu się, że trzymają benzynę w mieszkaniu, zwłaszcza że codziennie musieli używać świeczek. Ale już od wielu tygodni trzeba było stać od pięciu do dwudziestu czterech godzin na stacjach benzynowych i nawet po tak długim oczekiwaniu irański pracownik mógł nie nalać paliwa, dlatego że klient był cudzoziemcem. Wielokrotnie spuszczano im z baku benzynę - zamki nie stanowiły żadnej przeszkody. Mieli więcej szczęścia od innych, ponieważ mogli korzystać z paliwa lotniczego, ale zwykłemu człowiekowi, przede wszystkim cudzoziemcom, kolejki zatruwały życie. Na czarnym rynku benzyna kosztowała sto sześćdziesiąt rialów za litr - dwa dolary za litr i osiem za galon, jeśli udało się tyle kupić.
- Mówiłeś coś o Carterze?
- Kłopot polega na tym, że jeśli Carter wpadnie w panikę i wyśle trochę oddziałów albo samolotów, aby wesprzeć zamach wojskowy, zrobi się tu niezła chryja. Wszyscy naokoło, a szczególnie Sowieci, podniosą wielki wrzask, trzeba będzie zareagować i Iran stanie się zarzewiem trzeciej wojny światowej.
- Prowadzimy trzecią wojnę światową od czterdziestego piątego, Charlie... - mruknął McIver.
Przerwał mu głośniejszy szum radia. Zaraz potem odezwał się ponownie głos spikera:
- ...za nielegalną działalność szpiegowską. Szef sztabu kuwejckich sił zbrojnych poinformował, że Kuwejt otrzymał duże dostawy broni ze Związku Sowieckiego...
- Chryste - mruknęli jednocześnie obaj mężczyźni.
- ...prezydent Carter zapewnił po raz kolejny o swoim poparciu dla rządu Bachtiara i “procesu konstytucyjnego”. Przechodząca przez Wyspy Brytyjskie fala obfitych opadów śniegu, silnych huraganów i powodzi sparaliżowała prawie cały kraj. Zamknięte zostało lotnisko Heathrow i wstrzymany ruch lotniczy. Na tym kończymy skrót wiadomości. A teraz program naszej redakcji rolnej “Drób i nierogacizna”. Zaczynamy od...
McIver wyłączył radio.
- Niech ich wszyscy diabli. W gruzy wali się cały świat, a BBC chrzani o nierogaciźnie.
- Co ty byś począł bez BBC, telewizji i futbolu? Huragany i powodzie. - Podniosła bez większych nadziei słuchawkę. Była jak zwykle głucha. Od paru miesięcy nie można było w ogóle korzystać z telefonu; sygnał centrali nikł i pojawiał się z powrotem bez żadnego określonego powodu. - Mam nadzieję, że dzieci są zdrowe. - Mieli żonatego syna i zamężną córkę oraz dwójkę wnuków. - Mała Karen tak łatwo się przeziębia, a Sarah nawet w wieku dwudziestu trzech lat nigdy nie pamięta, żeby się ciepło ubrać! Czy to dziecko nigdy nie dorośnie?
- To draństwo, że człowiek nie może skorzystać z telefonu, kiedy ma na to ochotę - oświadczył Pettikin.
- Owszem. Tak czy owak, czas wrzucić coś na ząb. Na rynku trzeci dzień z rzędu prawie nic nie było. Miałam więc do wyboru albo stare pieczone jagnię z ryżem, albo coś specjalnego. Wybrałam coś specjalnego i zużyłam dwie ostatnie puszki. Mamy dzisiaj marynowaną wołowinę, kalafior au gratin, ciasto z melasą oraz niespodziankę szefa kuchni.
Genny zabrała świeczkę i wyszła do kuchni, zamykając za sobą drzwi.
- Ciekawe, dlaczego ona zawsze robi kalafior au gratin? - burknął McIver, obserwując migoczące na drzwiach światło świecy. - Nienawidzę tego świństwa! Mówiłem już jej pięćdziesiąt razy... - Jego uwagę zwróciło nagle coś na dworze. Podszedł do okna. W mieście panował mrok z powodu wyłączeń prądu. Tylko na południowym wschodzie na niebie jaśniała czerwona łuna. - Znowu Dżaleh - powiedział krótko.
Przed kilkoma miesiącami dziesiątki tysięcy ludzi wyszły na ulice Teheranu, żeby zaprotestować przeciwko ogłoszeniu przez szacha stanu wojennego. Do najbardziej ostrych protestów doszło w Dżaleh - biednym, gęsto zaludnionym przedmieściu - gdzie wzniecano pożary i wznoszono barykady z płonących opon. Kiedy pojawiły się siły bezpieczeństwa, rozwścieczony tłum nie chciał się rozejść. Gaz łzawiący nie odniósł żadnego skutku. Pomogły dopiero kule z karabinów. Według rządu na ulicach poległo dziewięćdziesiąt siedem osób, według grup skrajnej opozycji od dwóch do trzech tysięcy.
Nagle zadzwonił telefon, wprawiając ich wszystkich w zaskoczenie.
- Stawiam pięć funtów, że to inkasent - powiedział Pettikin, uśmiechając się do Genny, która równie zdumiona wyjrzała z kuchni.
- Nie zakładam się, Charlie!
Banki strajkowały od dwóch miesięcy w odpowiedzi na wezwanie Chomeiniego do strajku generalnego, w związku z czym nikt - osoby prywatne, firmy i nawet rząd - nie był w stanie pobrać żadnej gotówki. A Irańczycy używali przede wszystkim gotówki, nie czeków. McIver podniósł słuchawkę, nie mając pojęcia, czego albo kogo się spodziewać.
- Halo? - zapytał.
- Chwała Bogu, to dziadostwo w końcu działa - odezwał się czyjś głos. - Słyszysz mnie, Duncan?
- Tak, tak, słyszę. Kto mówi?
- Talbot. George Talbot z ambasady brytyjskiej. Przykro mi, stary, ale zrobiło się cholernie gorąco. Chomeini wyznaczył własnego premiera i wezwał Bachtiara do ustąpienia. Około miliona ludzi szuka w tej chwili guza na ulicach Teheranu. Dowiedzieliśmy się właśnie o buncie w bazie lotniczej w Doszan Tappeh. Bachtiar powiedział, że jeśli się nie poddadzą, wyśle przeciwko nim Nieśmiertelnych. - Mianem Nieśmiertelnych określano oddziały szturmowe fanatycznie oddanej szachowi Gwardii Cesarskiej. - Rząd Jej Królewskiej Mości, wraz z rządem Stanów Zjednoczonych, Kanady i tak dalej, wzywa wszystkich swoich obywateli, których obecność w tym kraju nie jest niezbędna, żeby natychmiast wyjechali...
McIver starał się, żeby na jego twarzy nie odbił się niepokój.
- Talbot z ambasady - szepnął do pozostałych.
- Nie dalej jak wczoraj Amerykanin z ExTex Oil oraz jakiś irański urzędnik wpadli w zasadzkę i zostali zabici przez “uzbrojonych mężczyzn” koło Ahwazu na południowym wschodzie kraju... - Serce McIvera zabiło trochę szybciej. - Chyba prowadzicie tam działalność, prawda?
- Niedaleko. W Bandar-e Daylam na wybrzeżu - odparł McIver, nie zmieniając tonu głosu.
- Ilu macie tu obywateli brytyjskich, nie licząc osób towarzyszących?
McIver chwilę się zastanawiał.
- Czterdziestu pięciu na sześćdziesięciu siedmiu członków personelu, na który składa się dwudziestu sześciu pilotów, trzydziestu sześciu mechaników oraz pięciu pracowników administracji. To minimalna obsada.
- Kim są ci inni?
- Wśród pilotów są czterej Amerykanie, dwaj Niemcy, dwaj Francuzi i jeden Fin. Poza tym dwaj amerykańscy mechanicy. Jeśli to będzie konieczne, potraktujemy ich wszystkich jak Brytyjczyków.
- A osoby towarzyszące?
- Cztery, wszystkie żony, żadnych dzieci. Resztę wyprawiliśmy stąd przed trzema tygodniami. Genny jest tutaj, poza tym jedna Amerykanka w Kowissie i dwie Iranki.
- Iranki przyślijcie lepiej jutro do ambasady z ich świadectwami ślubu. Są tu w Teheranie?
- Jedna tutaj, druga w Tabrizie. To żona Erikkiego, Azadeh.
- Powinniście im jak najszybciej załatwić nowe paszporty.
Na mocy irańskiego prawa wszyscy powracający do kraju Irańczycy musieli oddawać paszporty w biurze imigracyjnym, gdzie przechowywano je do następnego wyjazdu. Aby ponownie opuścić Iran, trzeba było osobiście złożyć podanie w odpowiednim biurze, przedstawiając dowód tożsamości, istotną przyczynę wyjazdu oraz, jeśli podróż miała się odbyć samolotem, opłacony bilet na konkretny lot. Otrzymanie pozwolenia mogło zabrać kilka dni albo tygodni. W normalnych okolicznościach.
- Na szczęście nie mamy żadnych zatargów z ajatollahem, Bachtiarem ani generałami - mówił dalej Talbot. - Ponieważ jednak obecnie na ataki narażony jest każdy obcokrajowiec, radzimy wam oficjalnie wysłać stąd jak najszybciej wszystkie osoby towarzyszące i ograniczyć liczebność personelu do minimum. Jutro na lotnisku będą się dziać dantejskie sceny. Oceniamy, że wciąż jest tutaj około pięciu tysięcy cudzoziemców, głównie Amerykanów. Poprosiliśmy British Airways o pomoc i zwiększenie liczby lotów dla nas i naszych obywateli. Najgorsze jest to, że strajkują cywilni kontrolerzy lotów. Bachtiar zastąpił ich wojskowymi, ale oni są jeszcze bardziej upierdliwi. Jesteśmy pewni, że jutro zacznie się kolejny exodus.
W zeszłym miesiącu rozjuszeni ludzie wyszli na ulice Isfahanu - dużego przemysłowego miasta z hutami stali, rafinerią ropy, fabrykami przemysłu zbrojeniowego oraz śmigłowców i dużą, liczącą pięćdziesiąt tysięcy osób kolonią Amerykanów. Tłum spalił banki - Koran zabrania pożyczać pieniądze dla zysku - sklepy monopolowe - Koran zabrania picia alkoholu - oraz dwa kina - od dawna znienawidzone przez fundamentalistów siedliska pornografii i zachodniej propagandy - zniszczył instalacje fabryczne, po czym obrzucił koktajlami Mołotowa i zrównał z ziemią czteropiętrową siedzibę Grumman Aircraft. Wtedy nastąpił pierwszy “exodus”.
Tysiące ludzi zebrały się na teherańskim lotnisku, zmieniając jego halę i wszystkie poczekalnie w rejon klęski żywiołowej. Mężczyźni, kobiety i dzieci koczowali na podłodze, bojąc się, że stracą miejsca. Nie było żadnego rozkładu lotów, żadnych priorytetów i komputerowej rezerwacji. Na każde miejsce czekało dwudziestu pasażerów, a bilety wypisywało ręcznie kilku ponurych urzędników, w większości otwarcie wrogich i nie mówiących po angielsku. Wkrótce lotnisko tonęło w brudzie i smrodzie.
Chaos powiększały tysiące Irańczyków, którzy chcieli uciec, póki to było jeszcze możliwe. Pozbawieni skrupułów i zamożni wpychali się bez kolejki. Wielu urzędników zarobiło wtedy krocie. A potem zastrajkowali kontrolerzy lotów i lotnisko całkowicie się zakorkowało.
...
darkblue11