insygnium.pdf

(210 KB) Pobierz
8002418 UNPDF
Insygnium Fatum
Mateusz B. Paszun
Rogatki Dorpatu powita³y jedca odorem i dymem.
Miasto otacza³ typowy dla Agarii wysoki mur obronny w
starym stylu, z zêbami blank i zwodzonym mostem nad
w¹skim, b³otnistym i mierdz¹cym kana³em parodiuj¹-
cym fosê. Nie by³a to metropolia katedralna nad zbite
ciasno zabudowania wybija³a siê tylko niewielka twier-
dza, wie¿a ratusza i dwa krzy¿e kocio³ów. Oraz czarny
s³up dymu.
Gniady, zgrzany ogier zatañczy³ niespokojnie ³api¹c w
nozdrza s³odkawy sw¹d spalenizny i krwi bij¹cy od sze-
roko rozwartej, nie pilnowanej bramy. Od boków konia
odrywa³a siê ca³ymi p³atami piana. Dosiadaj¹cy go, przy-
garbiony bólem i zmêczeniem mê¿czyzna uspokoi³ wierz-
chowca kilkoma cichymi s³owami. Potem obróci³ siê w
siodle i zlustrowa³ trakt, którym przyjecha³. Na gociñcu
nie by³o widaæ ¿ywego ducha, a przecie¿ popo³udniowa
pora rzekiego jesiennego dnia powinna wygnaæ z mia-
sta ostatnich kupców i wieniaków wracaj¹cych do do-
mów.
Jedziec by³ ju¿ niem³ody, niski ale barczysty, odziany
w br¹zowy kaftan nosz¹cy kiedy wojskowe dystynkcje.
Zgubi³ gdzie kapelusz. Przyprószone siwizn¹, rzadkie
ciemne w³osy oblepia³y spocon¹ czaszkê. Pó³peleryna na
lewym ramieniu i spodnie, choæ dobrej jakoci, by³y zno-
szone. Podobnie wysokie buty z cholewami i przetarte
skórzane rêkawice na d³oniach pewnie trzymaj¹cych
wodze. Wszystko okleja³a zaschniêta krew. Ciemna, krót-
ka broda jedca pasowa³a do w¹skich ust i ogorza³ej
skóry twarzy zroszonej teraz potem. Mê¿czyzna mia³ na
lewym barku krwawy kwiat brzydk¹ ranê wygl¹daj¹c¹
na niedawny postrza³. Przez d³u¿sz¹ chwilê wyranie
waha³ siê czy nie omin¹æ bramy i nie odbiæ na wschód.
Potem spi¹³ zmêczonego konia i wjecha³ w cieñ barba-
kanu.
Przemarsz wojska? Jakie lokalne wiêto? Agaria by³a
pe³na osadników z ró¿nych stron Dominium. Byæ mo¿e
tutejsi ludzie tak w³anie czcili trzeci dzieñ tygodnia.
Pierwszego trupa jedziec zauwa¿y³ dwie przecznice
dalej. Zw³oki le¿a³y twarz¹ w rynsztoku szarpane za no-
gawkê przez ma³ego, t³ustego psa. Zwierzê to skomla³o
to warcza³o, w ¿aden sposób nie mog¹c ruszyæ ciê¿kiego
cia³a, byæ mo¿e swego pana. Zabity, ubrany jak przeciêt-
ny mieszczanin, mia³ rozbit¹ czaszkê i zakrwawione ple-
cy. Zlinczowano go.
Jedziec nie zatrzyma³ siê nad zw³okami, wyprostowa³
za to w siodle i sprawdzi³ czy ciê¿ki kawaleryjski pa³asz
g³adko wychodzi z pochwy. Olstra na pistolety by³y pu-
ste.
Kilka kamienic dalej, obsiad³y przez ptaki, dynda³ nagi
trup kolejnego nieszczênika. Powieszono go na szyldzie
szewca i jedziec ze zdziwieniem dostrzeg³, ¿e zabity
wci¹¿ ma na sobie ci¿my, jakby by³ to jaki groteskowy
¿art. Dooko³a wala³y siê resztki mebli, jakie brudne
szmaty i narzêdzia. mierdzia³o palon¹ smo³¹. Wci¹¿ nie
by³o widaæ ¿adnego ¿ywego mieszkañca.
Pogrom, bo na to wszystko wskazywa³o, musia³ wy-
buchn¹æ kilka, mo¿e kilkanacie godzin temu. Mê¿czy-
zna z dowiadczenia wiedzia³, ¿e mieszkañcy d³ugo bêd¹
dochodzili do siebie po czym takim. Teraz wiêkszoæ z
nich zamknê³a siê w domach nie mog¹c uwierzyæ w³a-
snym odbiciom w zwierciad³ach. Inni pewnie koñcz¹
gdzie indziej to co zaczêli, nie potrafi¹c lub nie chc¹c
pohamowaæ euforii mordu i nienawici.
***
Przed ratuszem dopala³ siê stos. Powykrzywiane, zwê-
glone resztki piêciorga lub wiêcej ofiar (trudno by³o zi-
dentyfikowaæ p³eæ czy wiek) ugrzêz³y pomiêdzy poczer-
nia³ymi bierwionami. Obok miejsca kani trzech pija-
nych mê¿czyzn dopingowa³o swego towarzysza, który
chwiej¹c siê oddawa³ mocz na dymi¹ce szcz¹tki. Mê¿-
czyni dostrzegli zbli¿aj¹cego siê jedca i miechy umil-
k³y. Zbili siê w kupê, mierz¹c intruza ponurymi spojrze-
niami. On za wstrzyma³ konia i przygl¹da³ siê im w mil-
czeniu z odleg³oci kilkunastu metrów. Na rynku zaleg³a
g³ucha cisza. Wysoko kr¹¿y³y wrony.
Kto przebieg³ uliczk¹ nieopodal. Gdzie trzasnê³y
drzwi, a mo¿e okiennica. Podpici mê¿czyni ocknêli siê z
Wkrótce przemierza³ szerok¹ ulicê prowadz¹c¹ do ryn-
ku. By³a zupe³nie wyludniona. Ostry dwiêk kopyt na
bruku, jedyny odg³os w okolicy, odbija³ siê echem w pu-
stych zau³kach. Przekrwione oczy jedca bacznie lustro-
wa³y najbli¿sze budynki, przelizgiwa³y siê po niedo-
mkniêtych okiennicach, byle jak zawartych warsztatach
rzemielniczych, resztkach kramów i sznurach z praniem
rozpiêtym wysoko w bocznych uliczkach. Mê¿czyzna czu³,
¿e mijane budynki nie s¹ puste. Obserwowano go.
Zastanawia³ siê co siê tu wydarzy³o. Zaraza? Po¿ar?
8002418.002.png
odrêtwienia i zaszemrali nerwowo. W tej samej chwili
jedziec ruszy³ z miejsca i to znów zamknê³o im usta.
Przybysz poprowadzi³ zziajanego gniadosza k³usem
wprost na nich i musieli odskoczyæ, zataczaj¹c siê przy
tym. Jeden przewróci³ siê na fragmentach beczki po wi-
nie i zacz¹³ be³kotliwie kl¹æ. Jedziec nie zwalniaj¹c pod-
jecha³ do karczmy - ³adnego piêtrowego budynku z nie-
wielk¹ otwart¹ stajni¹, wpasowanego ciasno pomiêdzy
zniszczone, w¹skie kamienice. Tam niespiesznie zsiad³ z
gniadosza, niedbale uwi¹za³ go do koniowi¹zu i poluzo-
wa³ poprêgi. Nie ogl¹daj¹c siê wszed³ do cichej gospody.
Na jej szyldzie wymalowany by³ jaki czarny, rozmazany
ptak.
Po wype³nionej szeptami chwili trzech z czterech mê¿-
czyzn ruszy³o w stronê karczmy. W rêkach trzymali pod-
niesione z ziemi kije i popularne w tych stronach woj-
skowe kordelasy. Z mêtnych oczu bi³a rozbudzona na
nowo rz¹dza mordu.
Pierwszy z nich wszed³ pod okap stajni i zacz¹³ macaæ
juki przy wojskowym siodle. Ogier zerwa³ nagle wodze,
zarzuci³ ³bem i odgryz³ mê¿czynie po³owê twarzy. Blu-
znê³a krew, ranny wrzeszcz¹c zatoczy³ siê pod cianê
karczmy. Dwaj pozostali uniknêli tylnych kopyt wierzga-
j¹cego konia i wzajemnie sobie przeszkadzaj¹c wpadli
do rodka budynku.
- Zakatrupiæ suczego syna! krzykn¹³ pierwszy i zgi-
na³ trafiony w krtañ kling¹ pa³asza. Sekundê póniej
smuk³e ostrze zag³êbi³o siê w trzewiach drugiego napast-
nika, który nie zd¹¿y³ nawet zamachn¹æ siê trzymanym
obur¹cz kijem. Przybysz musia³ dysponowaæ du¿¹ si³¹
pos³uguj¹c siê, mimo rany, ciê¿kim pa³aszem z szybko-
ci¹ z jak¹ zwyk³o siê to czyniæ rapierem.
Cia³a osunê³y siê z g³uchym odg³osem na drewnian¹
pod³ogê. Mê¿czyzna siêgn¹³ do najbli¿szego sto³u gdzie
odstawi³ znaleziony w karczmie cebrzyk z wod¹. Upi³ ³yk,
resztê wyla³ sobie na g³owê. Rzuci³ naczynie na pod³ogê
i wyszed³ z gospody. Jego ostrogi cicho brzêcza³y wtóru-
j¹c jêkom cz³owieka okaleczonego przez gniadosza. Ostat-
ni z ludzi na rynku, ten który nie zdecydowa³ siê na na-
paæ, znika³ w³anie w jednej z ulic. Gdzie z daleka do-
biega³y odg³osy po wojskowemu wydawanych rozkazów
i dwiêk werbli. Wierzchowiec nerwowo prycha³.
- Spokojnie gniady - powiedzia³ mê¿czyzna wchodz¹c
do stajni. Wytar³ ostrze w skraj peleryny, wsun¹³ broñ do
pochwy i podszed³ do stêkaj¹cego pijaka z rozerwan¹
twarz¹, który w³anie dwiga³ siê na nogi podnosz¹c rêce
w b³agalnym gecie.
- Ulica Kamienna. bardziej stwierdzi³ ni¿ spyta³ przy-
bysz Dom pañstwa Hagarian. Którêdy?
- Ka.. Kamienna, janie panie? Kamienna? wymam-
rota³ okaleczony kurcz¹c siê w sobie - Od bazyliki na
wschód panie, trzecia przecznica, panie. B³agam o zmi-
³owanie...
- Nieee. - odpowiedzia³ przybysz. Zapar³ siê rêkoma o
drewniany filar i wymierzy³ rannemu kilka silnych kop-
niaków w g³owê, a¿ tamten straci³ przytomnoæ. Potem
wyszed³ na rynek. Powoli omiót³ spojrzeniem okoliczne
domy. W oknie na piêtrze ratusza jaka postaæ cofnê³a
siê w cieñ. Nad rynkiem nieprzerwanie kr¹¿y³y ptaki.
Cz³owiek poklepa³ pokryty pian¹ bok wierzchowca i za-
cz¹³ podci¹gaæ poprêgi.
- Jeszcze trochê gniady. sapn¹³ ciê¿ko Wytrzymaj.
Dostaniesz piæ. Zjemy co. poprawi³ wybrzuszenie za
pazuch¹. Potem go poszukamy.
Za godzinê mia³ zapaæ zmrok.
**
Pojedyncze cienie jednoczy³y si³y zlewaj¹c siê coraz
szybciej w noc. Ciemnoæ obejmowa³a miasto wyp³ywa-
j¹c z rynsztoków i studzienek na ulice, do bram i zau³-
ków, a potem siêga³a w górê, po gzymsach, wciska³a siê
miêdzy przymkniête okiennice. Po dachach i kominach
najwy¿szych kamienic dociera³a do atramentowego nie-
ba.
Przybysz sta³ obok swego konia u stóp schodów bazy-
liki i wpatrywa³ siê w jej zawarte odrzwia, pod którymi
piêtrzy³y siê cia³a. Po wybuchu nienawici w miecie,
przeladowani widaæ chcieli schroniæ siê w wi¹tyni. Nie
pozwolono im jednak na to. Wielu pewnie zginê³o dobi-
jaj¹c siê do wejcia, drapi¹c i wo³aj¹c o litoæ. Co wów-
czas robili ksiê¿a? Zag³uszali krzyki jakim pochwalnym
hymnem albo pokutn¹ modlitw¹? Zapewne. Mê¿czyzna
od d³u¿szego czasu pogardza³ Kocio³em i jego wszelki-
mi przedstawicielami.
Nagle w stosie cia³ przed wrotami bazyliki co siê po-
ruszy³o. Drobna sylwetka z trudem wygrzeba³a siê spod
przygniataj¹cego j¹ trupa. Przez chwile opar³a siê o nie-
go i znieruchomia³a. Z cieni dobieg³ zduszony szloch
dziecka. Mê¿czyzna drgn¹³ i uczyni³ krok w kierunku
schodów. Nagle zgi¹³ go ból.
- Nieee wyszepta³ charkotliwie. Zatoczy³ siê w kie-
runku konia i z trudem wdrapa³ na siod³o. Po chwili ru-
szy³ wschodni¹ alej¹. Dzieciêcy, cienki g³os wo³a³ za nim
mamusiê.
**
Ulica Kamienna straszy³a spêkanymi fasadami niskich
kamienic, odchylonymi od pionu pod ró¿nymi k¹tami.
Tu tak¿e nie by³o widaæ ¿ywego ducha. Jedziec jecha³
powoli rodkiem ulicy szukaj¹c numeru dziesi¹tego. Pa-
miêta³ go z jej listów. Dlaczego Eliza wybra³a takie miej-
sce do zamieszkania? Dlaczego wybra³a takiego mê¿czy-
znê? To ju¿ niewa¿ne, to stare dzieje. Nie dlatego tu przy-
jecha³. Nie tylko dlatego.
W koñcu znalaz³ ten dom. Przysadzista, szara kamie-
nica niewiele ró¿ni³a siê od budynków j¹ otaczaj¹cych.
Po chwili zamylenia mê¿czyzna zsiad³ z konia i zako³a-
ta³ w dêbow¹ furtê prowadz¹c¹ na wewnêtrzne podwó-
rze. Odpowiedzia³a mu cisza. Przybysz zacz¹³ stukaæ g³o-
niej, nie przerywaj¹c.
Nie dostrzeg³ wysokiej sylwetki, która zbli¿y³a siê uli-
c¹ trzymaj¹c siê blisko cian. Chuda postaæ ubrana z
miejska, acz maj¹c przy boku rapier i lewak, mia³a pod
wymiêtym kapeluszem prowizoryczny, zakrwawiony opa-
trunek grubo zawiniêty na g³owie. Krótki lecz bujny w¹s
rannego cz³owieka poruszy³ siê nieznacznie.
- Mogê spytaæ panie, czegó¿ szukacie w tym domu?
Przybysz odwróci³ siê z d³oni¹ na rêkojeci pa³asza.
Zmierzy³ drugiego uwa¿nym spojrzeniem. Ujrza³ cz³o-
wieka w swoim mniej wiêcej wieku, wy¿szego i szczu-
plejszego.
- W³aciciela. Pana Hagariana. - odpowiedzia³ hardo.
8002418.003.png
- A po có¿ to?
- Kim jestecie, by siê o to pytaæ?
- Nim w³anie.
- Wilhelm Hagarian to wy ? zdziwienie w g³osie jed-
ca nie mog³o byæ udawane.
- We w³asnej osobie odpar³ cicho w¹sacz ci¹gaj¹c
kapelusz i nieznacznie rozgl¹daj¹c siê dooko³a.
- I nie pamiêtacie mnie?
- Wybaczcie, ale nie.
- Jestem Janis Duszan.
W¹sacz tytu³uj¹cy siê Hagarianem zbli¿y³ siê o krok
mru¿¹c niem³ode ju¿ oczy.
- Wicehrabia Duszan? Na Boga! Zmienilicie siê pa-
nie!
- Ha, wy tak¿e. W¹s, ten krwawy turban na g³owie...
za¿artowa³ Duszan.
- To g³upstwo. A widzê, ¿e i wy panie, bêdziecie mogli
pochwaliæ siê now¹ blizn¹. Hagarian spojrza³ na ranê
postrza³ow¹ u rozmówcy. Wci¹¿ jestecie hrabio w ar-
mii? Mam przed sob¹ pu³kownika, czy mo¿e genera³a?
spyta³ ze smutnym umiechem.
- Ju¿ nie... wycedzi³ goæ krzywi¹c siê. Temat wi-
docznie by³ mu niemi³y.
- Có¿, witam, witam. Zapraszam do rodka. Jestecie
sami?
Przybysz przytakn¹³, a Hagarian wydoby³ spod szero-
kiego skórzanego pasa dwa klucze i otworzy³ nimi furtê.
Wszed³ na podwórze i przytrzyma³ drzwi gociowi, który
wprowadzi³ swego konia. Niewielki placyk ze studni¹
otoczony by³ ze wszystkich stron cianami kamienicy. O
jedn¹ z nich opiera³a siê drewniana przybudówka. Ha-
garian podszed³ do niej i otworzy³.
- Zostawcie tu konia. Zaproponowaæ mogê tylko chleb,
trochê sera i wino. Wszyscy domownicy i s³ugi wyjechali.
- Wszyscy?
- Wszyscy, panie.
- Chleb i ser.... Posi³ek icie ¿o³nierski. Obaj jestemy
ranni, znu¿eni. Na ulicach krew... . Duszan przerwa³ na
chwilê wpatruj¹c siê ze zdziwieniem w swoje zakrwa-
wione rêkawice. - Przypominaj¹ siê stare dzieje, m³ode
twarze... . dokoñczy³ cicho.
Gospodarz chrz¹kn¹³ na to - Têsknisz do nich panie?
- Czasami. Duszan wprowadzi³ konia do szopy.
- Có¿... Przygotujê stó³. Czekam w izbie kuchennej hra-
bio.
Ogier zosta³ szybko rozkulbaczony. Duszan pospiesz-
nie przetar³ sieræ konia wiechciem s³omy i da³ wierz-
chowcowi obroku. Przymkn¹³ szopê i prawie po omacku
wszed³ do kamienicy. Za kuchenn¹ sieni¹ by³a niewielka
jadalnia dla s³u¿by. Na stoliku, w towarzystwie dwóch
cynowych kubków pali³a siê nowa wieca. Hagarian wy-
nurzy³ siê w³anie z piwniczki dzier¿¹c omsza³¹, kamion-
kow¹ butelk¹. Mê¿czyni przystawili sobie proste zydle,
obok z³o¿yli odpiêt¹ broñ. W milczeniu nape³niono kub-
ki.
szed³ do kuchennej komody. Skosztujecie sera?
- Czemu nie. Kiedy mówilimy sobie po imieniu...
- To by³o dawno hrabio i nie s¹dzê... Hagarian wróci³
do sto³u z gomó³k¹ i no¿ykiem.
- Kiedy by³o inaczej Wilhelmie! Kiedy walczy siê ra-
miê w ramiê o ¿ycie, kiedy razem siê pije i razem p³acze,
cz³owiek ciska precz konwenanse. Kiedy kocha siê t¹
sam¹ kobietê... spojrzenie Duszana pobieg³o w g³¹b
domu.
- Jak mówi³em nikogo nie ma. rzek³ oschle gospo-
darz kroj¹c ser Moja ma³¿onka wyjecha³a przedwczo-
raj razem z dzieæmi i s³u¿b¹ do pobliskiego folwarku.
Mamy tam przyjació³. Ja zosta³em. Sam nie wiem dla-
czego.
- A ja wiem. goæ pokrêci³ z umiechem g³ow¹ Za-
wsze by³e obroñc¹ straconych spraw Wilhelmie. Wie-
rzy³e w ludzi. Mimo tego co widzielimy na wojnie. Dzi
znów widzia³em piêkn¹ ilustracjê ludzkiej natury. By³e
na rynku? Istna Kara!
Gospodarz kiwn¹³ g³ow¹. Dopi³ wino i zapatrzy³ siê w
dno kubka.
- D³ugo wzbieraj¹ca zawiæ znalaz³a ujcie... .
- Filozoficzne stwierdzenie. Ja zwyk³em nazywaæ to
rzezi¹. Jak to siê sta³o?
- Nastroje pogarsza³y siê od kilku dni. W koñcu czara
siê przela³a. Hagarian westchn¹³ W miecie mniejsz¹
ale wp³ywow¹ czêæ ludnoci stanowili dawni osadnicy
ze wschodu. Wci¹¿ kultywuj¹ swoje obyczaje. S¹ w tym
konsekwentni, jak w kupieckich interesach, do których
maj¹ talent. Zazdroni im ludzie postanowili.. przywró-
ciæ równowagê. gospodarz przygryz³ w¹sa - Wszystko
zaczê³o siê w nocy. Pochodnie, krzyki ludzi wywlekanych
z domów. Oskar¿yli ich o kult ciemnoci, tarzali w smole,
bili, najzamo¿niejszych zawlekli na stos. Dopiero ko³o
po³udnia, kiedy pogrom zamieni³ siê w regularne zamiesz-
ki, w³¹czy³o siê wojsko z tutejszego garnizonu.
- Jak przypuszczam zbyt póno by uratowaæ przela-
dowanych? zakpi³ hrabia.
- By uratowaæ ich ¿ycia tak. Ale nie ich maj¹tki. ¯o³-
nierze s¹ teraz w zachodniej czêci miasta.
Milczeli przez chwilê.
- Gdzie ciê ranili? spyta³ goæ.
- Niedaleko ratusza, przed po³udniem. Wtedy przyszli
¿o³dacy. Hagarian ponownie nape³ni³ kubki - Mia³em
szczêcie, ¿em nie zgin¹³. T³uszcza poch³onê³a mnie i
stratowa³a, a potem wyplu³a. Przele¿a³em nieprzytomny
chyba z godzinê. Jutro jadê do ¿ony. Prze³kn¹³ kawa³
sera i spyta³ - A wasza rana? Wygl¹da powa¿niej. Powi-
nien obejrzeæ to medyk.
- Nie mam na to czasu. Jeszcze tej nocy ruszam dalej.
- Nie zanocujecie? Warunki skromne, ale...
- Dziêkujê, ale spieszno mi.
- Rana mo¿e siê rozj¹trzyæ. To postrza³?
- Tak.
- Kula siedzi w ciele?
Goæ machn¹³ lekcewa¿¹co rêk¹.
- Kto do was strzela³? indagowa³ Hagarian Miej-
scowi?
- Nie... . Zbóje na drodze, jacy ch³opi, mo¿e dezerte-
rzy, nie pamiêtam. Jecha³em od wielu godzin.
- Tym bardziej powinnicie siê po³o¿yæ, hrabio.
- Nie. Dajcie ju¿ spokój. Przyjecha³em tu z wa¿n¹ spra-
- Za nieoczekiwane spotkanie wzniós³ toast Haga-
rian. Wypili.
- Wybaczcie te warunki, icie polowe, choæ pewnie nie
s¹ one wam obce panie hrabio.
- Owszem przytakn¹³ goæ siêgaj¹c po butelkê i sa-
memu rozlewaj¹c. nie s¹.
- Wybaczcie powtórzy³ gospodarz. Podniós³ siê i pod-
8002418.004.png
w¹. Duszan zawaha³ siê. Milczenie siê przed³u¿a³o.
- Jeli mogê w czym pomóc... rozpocz¹³ gospodarz.
- cigaj¹ mnie. rzek³ nagle hrabia - A raczej cigali.
mieszna rzecz, niewyranie to pamiêtam... Jaki ob³êd....
Hagarian wyprostowa³ siê powoli i poruszy³ w¹sem.
- Kto was ciga?
- Armia. Dawni towarzysze broni. Ironia losu, prawda?
- Wybaczcie, ale nie rozumiem. Czego ode mnie ocze-
kujecie?
Janis Duszan odwróci³ siê do okna.
- Kiedy by³o zupe³nie inaczej, pamiêtasz? powie-
dzia³ cicho Przed Ognist¹ Gór¹. Wówczas to by³a kru-
cjata, podbój, przygoda. Teraz to wojna pozycyjna. Im-
pas. Podjazdy, pacyfikacje pogranicznych wiosek. Kiedy
tworzylimy historiê Wilhelmie.
- Ja pamiêtam to inaczej. - gospodarz chrz¹kn¹³ Jak
mo¿e pamiêtacie odszed³em z dwóch powodów. Dla Eli-
zy i przez rzeczy, których d³u¿ej nie chcia³em robiæ.
- Mianowicie?
- Zapomnielicie hrabio, ¿e kiedy nasz regiment zwa-
li ³owcami skalpów?!
- Wszystko w imiê Jedynego. zakpi³ Duszan.
- Nie blunij pan! Z Bogiem nie mia³o to nic wspólne-
go. Puszczalimy z dymem kolejne sio³a, jednako pogan
czy nawróconych, rozbijalimy niezdyscyplinowane dru-
¿yny wieniaków. Wywieszalimy bogu ducha winnych
ludzi boj¹c siê, ¿e mog¹ donosiæ Valdorowi. I mielimy
siê za bohaterów!
- Wilhelmie, wszak jestemy forpoczt¹ cywilizacji i
wiary. kpi³ dalej lodowato Duszan. Gospodarz skrzywi³
siê.
- Nie rozumiem was zatem. powiedzia³ spokojniej
Wojaczka przesta³a i wam siê podobaæ? Zabrak³o pod-
bojów? S³u¿ba jê³a siê nudziæ? Przecie¿ s³ysza³em nie-
dawno, ¿e wasza zwiadowcza kompania hrabio, s³ynni
dragoni Duszana, panuje nad ca³ym Pograniczem! A te-
raz uciekacie z wojska?
- Dragoni Duszana. goæ nieomal wyplu³ te s³owa
Moi ludzie. Wszyscy nie ¿yj¹.
- Wybaczcie. Hagarian zmiesza³ siê Nic o tym nie
wiedzia³em. Na Jednego! Ca³y oddzia³?
- Stu dwudziestu dwóch ludzi. - hrabia wsun¹³ rêkê
za pazuchê - Tak, udawa³y nam siê d³ugo niezwyk³e rze-
czy. Wielokroæ sprowadza³em oddzia³ zza Grzmi¹cej bez
choæby jednego rannego. Nie straszne by³y nam zasadz-
ki orków. Wróg jakby nas nie widzia³. Nasze s³ynne rajdy
i podchody... . Moi dragoni mieli mnie za jasnowidza. Ja
sam siebie za blogos³awinego. Jakby Jedyny obdarowa³
mnie ³ask¹. A potem, nagle, wszystko przepad³o. Wpa-
dlimy w zasadzkê. Nie, inaczej: kierowany pych¹ wpro-
wadzi³em kompaniê w potrzask. g³os gocia przeszed³
w szept Wyrwalimy siê w kilku, straszliwie poharata-
ni. W drodze powrotnej niektórzy z nich zaczêli podwa-
¿aæ mój autorytet. Brak dyscypliny móg³ znów doprowa-
dziæ nas do tragedii. Wróg st¹pa³ nam po piêtach. Zrobi-
³em co by³o trzeba. Duszan zawiesi³ g³os Wróci³em...
sam. Po powrocie czeka³ na mnie s¹d wojskowy. Splen-
dor prys³, ujawnili siê starzy wrogowie, zazdronicy, wy-
wleczono dawne grzeszki. Wiesz, ¿e przywlekli tam na-
wet inkwizytora!? Musieli planowaæ to od dawna... . Przej-
rza³em na oczy i pos³a³em ich wszystkich precz. Teraz
uciekam, przed wszystkim i wszystkimi.
Zapad³o milczenie. Na zewn¹trz zacz¹³ kropiæ deszcz
szybko przybieraj¹c na sile. Duszan zacisn¹³ nagle wargi
i jakby walcz¹c z samym sob¹ wyj¹³ zza pasa pod³u¿ne
zawini¹tko. Po³o¿y³ je, czy raczej przycisn¹³ do sto³u.
- Có¿ to? gospodarz nachyli³ siê przysuwaj¹c wiecê.
- £up wojenny hrabia rozwin¹³ lnian¹ chustkê uka-
zuj¹c d³ugi na pól ³okcia, b³yszcz¹cy, stalowy prêt grubo-
ci kciuka z wieñcz¹c¹ go g³adk¹ ga³k¹. Bu³awa. szep-
n¹³ zmienionym g³osem. - Wara! sykn¹³, gdy Wilhelm
siêgn¹³ d³oni¹ po przedmiot.
Gospodarz obruszy³ siê krzy¿uj¹c rêce na piersi.
- Wybacz Wilhelmie. zreflektowa³ siê goæ. - Wojna
szarga nerwy, a ta rzecz... Mam j¹ od roku. Pewnego dnia
natknêlimy siê na niewielki oddzia³, na nasz widok za-
czêli rejterowaæ. Musia³ byæ to jaki znaczny wódz czy
szaman z eskort¹. Elf. Pamiêtasz te ich nieruchome, tru-
pioblade twarze z wielkimi oczami przypominaj¹cymi
wêgle? Duszan mimowolnie g³adzi³ bu³awê zniszczo-
nymi palcami mówi¹c coraz szybciej. Po naszej stro-
nie Grzmi¹cej Rzeki skalp elfa wci¹¿ wart jest æwieræ
srebrnika. Ale wracaj¹c... . Dopadlimy ich. Wyr¿nêlimy
bezduszców. Przy elfie znalaz³em to. Ot, bu³awa chyba,
mo¿e ber³o? Pami¹tka. Trofeum. Nie rozstajê siê z nim.
Przynosi mi szczêcie. Mo¿e to dziêki niej wszystko siê
udawa³o? Ale dlaczego teraz zawodzi? goæ spojrza³
pytaj¹co w zaniepokojon¹ twarz gospodarza. Ten pokrê-
ci³ g³ow¹ i spyta³ cichym g³osem:
- Hrabio... . Janisie, DLACZEGO tu przyjecha³e? Po
pomoc? Radê? Opiekê? Powiedz¿e, a bêdziesz mnie mia³
do us³ug. Jak kiedy. Hagarian prze³kn¹³ linê - Zanim
powani³a nas mi³oæ do tej samej kobiety.
Przez chwilê twarz Duszana zmieni³a siê. Wyjrza³ z niej
cz³owiek osaczony, samotny, przera¿ony nawet. Chcia³ co
rzecz, co z siebie wyrzuciæ. W zamian cisn¹³ tylko d³oñ
na bu³awie.
Jednym haustem dopi³ wino.
- Nieee. dziwnie jêkn¹³ wstaj¹c i starannie zawin¹³
valdorski przedmiot w lnian¹ szmatkê. Wetkn¹³ zawini¹t-
ko na powrót za pazuchê kaftana, zgarn¹³ pa³asz z pen-
dentem, chwilê rozgl¹dn¹³ siê za brakuj¹cym kapeluszem
po czy podszed³ do drzwi.
- Hrabio, zaklinam! Jeszcze nie jest za póno. krzyk-
n¹³ za nim gospodarz. Janisie! Co ciê trapi cz³owieku,
bardzo mocno. Mo¿e dlatego tu przyjecha³e. Szukaj¹c
mo¿liwoci pozbycia siê tego, rozgrzeszenia.
Duszan odwróci³ siê do Hagariana z rêk¹ na klamce.
- Pozbycia? Czego? spyta³. - Na rzecz kogo?
- Zacznij od wyrzucenia tej przeklêtej rzeczy. gospo-
darz post¹pi³ krok do przodu wyci¹gaj¹c rêkê - Póki nie
jest za póno! Odpoczniesz, zastanowimy siê... .
- Zamilcz! warkn¹³ Duszan - Nie zdzier¿ê ni chwili
d³u¿ej Twych zacnych m¹droci. Pomyli³em siê przyby-
waj¹c tutaj. hrabia chcia³ wyjæ z tymi s³owami, ale co
go powstrzyma³o, wij¹c siê pod czaszk¹. - Nie myl, ¿e
tak dobrze mnie znasz! wyrzuci³ z siebie - O nie. Nie
znasz. Nie znasz ludzi. Nic o nich nie wiesz. Nie znasz
dobrze nawet w³asnej ma³¿onki panie hrabio! Wiedz jed-
no - Eliza ¿a³owa³a, ¿e odda³a rêkê tobie. Jej listy... . To
st¹d wiedzia³em gdzie Was szukaæ, zna³em adres. To dla
niej tu przyjecha³em. Chcia³em wzi¹æ j¹ od was. Uczyniæ
szczêliw¹. B³aga³a mnie o to. Duszan wróci³ na rodek
izby z rêk¹ przyciniêt¹ do boku. Jak widzicie zatem
8002418.005.png
¿adnej rady od was nie potrzebujê. Nie chcê. Nic wam te¿
nie oddam!
Gospodarz sta³ os³upia³y. - Panie, jeste tu gociem. wy-
cedzi³ wreszcie po d³u¿szej chwili czerwony na twarzy
Gociem nieoczekiwanym. Teraz ju¿ niemile widzianym.
Przez wzgl¹d na dawn¹ przyjañ zapomnê wasze s³owa. ¯e-
gnam was!
- ¯egnasz mnie? Przeganiasz? hrabia wzi¹³ siê pod boki
ko³ysz¹c na piêtach, prowokuj¹c. Tylko tyle? Przeganiasz
mnie? Jak¿e taki kmiot i tchórz móg³ kiedy zalepiæ Elizê?
Jak ja mog³em kiedy zwaæ ciê przyjacielem? To mi wyt³u-
maczysz?
Gospodarz sta³ chwile skamienia³y, a potem powoli pod-
niós³ rapier oparty o cianê Stawaj! wycharcza³ ciskaj¹c
w k¹t pochwê Jeli przyjecha³ tu obra¿aæ mnie i walczyæ,
nie trzeba by³o tyle zwlekaæ i pleæ te wszystkie brednie.
Duszan tak¿e obna¿y³ ostrze pa³asza. Zamigota³o na nim
wiat³o dopalaj¹cej siê wiecy. Krew odp³ynê³a z twarzy woj-
skowego, wykrzywione usta obna¿y³y zêby. Hrabia natar³
nagle na gospodarza wciekle i chaotycznie siek¹c i k³uj¹c.
Hagarian kopn¹³ mu pod nogi zydel. Odbi³ i pchn¹³! I o w³os
unikn¹³ riposty. Z³o¿yli ostrza raz, drugi, trzeci. Ma³e pomiesz-
czenie utrudnia³o szermierkê. Krzy¿owana stal jêknê³a me-
talicznie. Walka nie przypomina³a ¿adn¹ miar¹ pojedynku
dwóch bieg³ych w szermierce szlachciców. Raczej zwadê pi-
janych obwiesi. Nagle Duszan rozci¹³ przeciwnikowi biceps.
Zbijaj¹c ostrze hrabiego Hagarian cofn¹³ siê ku cianie. Zwarli
siê, zaczêli si³owaæ. Gospodarz z sapniêciem odepchn¹³ hra-
biego na stó³.
- Doæ! krzykn¹³ podnosz¹c lew¹ rêkê i opuszczaj¹c
uzbrojona prawicê. - Stój mówiê!
Duszan znieruchomia³ dysz¹c ciê¿ko. Opar³ o blat.
- Co my robimy na Jedynego? spyta³ spocony Hagarian
- Dlaczego? Czujê tu rêkê Kusiciela! Potrzebujesz medyka
Janis, ja zreszt¹ te¿. A bardziej jeszcze ksiêdza!
- Nieee. hrabia zgi¹³ siê w pó³, jakby pod wp³ywem prze-
mo¿nego bólu, wewnêtrznej walki. Zawy³. - Nieee! Nie. Dla
mnie jest ju¿ za póno Wilhelmie. Aaaaah!
Chwyciwszy siê za serce Duszan potkn¹³ siê i przewróci³
na pod³ogê. Upuszczony pa³asz zabrzêcza³ na p³ytkach po-
sadzki. Gospodarz podbieg³ do le¿¹cego i chwyci³ go za ra-
miona.
- Wytrzymaj Janisie! Pójdê po medyka, to ulicê dalej.
Wytrzymaj cz³owieku! Nie takie rany zwyciê¿a³e!
- Nie stary przyjacielu. To nie rana. wyszepta³ Duszan
³api¹c urywanie oddech Mam w duszy dziurê wielk¹, prze-
pastn¹. Krwi¹ i bólem stara³em siê j¹ zatkaæ ale tylko j¹ po-
wiêksza³em. Jakby rozum mi odjê³o... Bu³awa. Sny. Wilhel-
mie, Eliza... Nigdy... ratuj¿e mnie... wiêty Mero... z ostatnim
oddechem duch ulecia³ z wyprê¿onego w spazmie cia³a.
Po chwili bezg³onej modlitwy gospodarz u³o¿y³ na wznak
zw³oki przyjaciela zamykaj¹c mu szkliste oczy. Dwign¹³ siê
nie bez trudu z kolan i podszed³ do sto³u. Postawi³ przewró-
cony zydel i znieruchomia³ zaskoczony. Na blacie, na roz³o-
¿onej chucie le¿a³ valdorski artefakt.
- Nie zabra³ go wiêc... - wyszepta³ do siebie zdziwiony
Hagarian. - Nieszczêsny. Zostawi³ je, opar³ siê urokowi. A
ono siê zemci³o. Taki kawa³ek metalu... - Wyci¹gn¹³ rêkê by
zawin¹æ przedmiot. Czy to mo¿liwe?
Jego d³oñ zacisnê³a siê na bu³awie. Poczu³ wype³niaj¹c¹
go moc.
8002418.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin