Bunsch Karol
Ojciec i syn
Powieść z czasów Mieszka I
Tom 1-2
Wydanie szóste
Wydawnictwo Literackie
Kraków 1960
Na dysk pisał Franciszek Kwiatkowski.
I
Podpora
Niełatwa była odbudowa Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Trzy korony na Ottonowej głowie nieznośnym nieraz gniotły ją ciężarem. Zatargi z Rzymem, nie skończona jeszcze walka z Bizancjum, w której podstępni Grecy saraceńskimi siłami krzyżować starali się cesarskie zamiary, trzymały siły i uwagę Ottona w Italii. W dalekim zaś kraju wszystko, od rodziny począwszy, wymagało twardej ręki i ciągłej czujności.
Zawarta z Mieszkiem przyjaźń, przez którą Otto stworzyć usiłował przeciwwagę rosnącej potędze margrafów a zarazem zyskać sprzymierzeńca przeciw groźnej naówczas Danii - wroga dla pogańskiego, weleckiego związku i współzawodnika dla Czechów - w świetle błyskawicy niespodzianego zwycięstwa polskiego księcia pod Cydzyną ukazała cesarzowi drugie swe oblicze. W cieniu swych borów „przyjaciel” rósł za szybko. Dochodziły cesarza słuchy, że za wyrzeczenie się morawskich roszczeń układa się z Bolesławem Pobożnym o wolną rękę u ujścia Odry, pozbawiając Weletów czeskiego poparcia, a z bratankiem cesarza, bawarskim Henrykiem, knuje przeciw Sasom. Wichmanowa wyprawa okazała, że Mieszko nie myśli ciężaru walki z Weletami wziąć na swe barki i odciążyć duka Hermana, dość pysznego, by kazać oddawać sobie królewskie honory, lecz zbyt słabego, by nawet na rozkaz cesarski podjąć się zniszczenia zatwardziałych pogan. Duńskich zbójców z Jomsborga zdołał Mieszko siłą i pieniądzem wciągnąć w swoje służby i ujście Odry, które kością niezgody między nim a Danią być miało, dla siebie zabezpieczyć.
Zbladły italskie troski cesarza przy tych myślach i Otto pośpieszał do kraju, niepewny, co tam zastanie. Mężny i przebiegły „sprzymierzeniec”, rozjątrzony napaścią, rozzuchwalony zwycięstwem, porwać się mógł na czyny, zdolne zniweczyć pracę i dorobek Gerona. Cesarz zżymał się na siebie, iż sam stworzył tę możliwość, dzieląc spadek po Geronie między sześciu następców, by uniknąć wzrostu potęgi, która jemu samemu groźną stać się mogła, a ninie żałować tego musiał. Gdy zaś myślał, co może zajść, jeśli te siły, których utrzymanie w ryzach miał na celu, razem z Mieszkiem przeciw niemu się obrócą, przyśpieszał pochód i niespokojnie wyczekiwał wieści.
Niepokój jego jednak był płonny.
Choroba przykuła Mieszka do łoża. Niebezpieczeństwo śmierci minęło szybko, lecz groźba utraty ramienia trwała całe miesiące. Rana jątrzyła się, zatrute jadem ciało dźwignąć się nie pozwalało. Drzemał całymi dniami, by w ciszy nocnej snuć w nieskończoność czarne myśli, których początek sięgał pamiętnej nocy nad Notecią. Mieszko urodził się, wychował i żył dotąd w walce. Wcześnie przestał ją jednak uważać jedynie za zabawę, a nawet jak większość współczesnych, za sposób osiągania takich czy innych doraźnych korzyści. W miarę jak dojrzewał jego rozum, coraz lepiej pojmował, że walka jedynie klęską skończyć się może, gdy nie zmierza do określonego celu, który zarazem kres jej stanowić musi. Cel ten daleki i trudny miał przed oczyma i zdążał do niego całą swą siłą, uporem, chytrością i męstwem. Teraz, gdy leżał złożony niemocą, zgnębione chorobą ciało dognębiała obawa, że cel przewyższa jego siły, że w walce tej sam pozostał. Bliski był załamania.
Znał i oceniał z niechybną trafnością siły, działające w tym kotłowisku walki wszystkich przeciw wszystkim, lecz po raz pierwszy odczuł z niezmierną wyrazistością, że te siły, jakie on powołał do życia, zawisły na włosie jego własnego życia, którego omalże nie przecięła strzała, przez byle pachołka wypuszczona. W zwycięstwie swym poczuł upadek, w upadku swą wielkość i... samotność.
Nie poddał się na swym łożu boleści, jak nie poddał się w błotnistym klinie nad Odrą, w ową noc kupalną. Wiedział, że w tym świecie okrutnym, w jakim żyć mu przyszło, poddać się, to zginąć. Tam wytrzymał do świtu, który przez brata przyniósł ocalenie i zwycięstwo. Tutaj w noce bezsenne, walcząc z chorobą i myślami, czekał świtu nie spodziewając się pomocy. A jednak przyszła i choć nie niosła zwycięstwa, dała jednak siłę do walki i wytrzymania ciosów, jakie jeszcze na niego spaść miały. Przyszła tak niepostrzeżenie i cicho, jak cicho wchodziła do jego komnaty Dobrawka w noce upalne, gdy spiekłymi wargami w półjawie, półśnie szeptał sam do siebie gorzkie słowa. Chłodnymi rękoma ocierała jego okryte potem czoło i poiła odwarem ziół, po którym sen koił jego znużoną duszę i ciało. Zjawiała się przy nim, jak dobroczynny cień w skwarne południe letnie, skoro jeno posłyszała szept jego lub ruch niespokojny, zawsze pogodna i uśmiechnięta, choć nieraz słaniająca się ze znużenia, nie tylko własny ból i niepokój przed nim kryjąc, lecz bacząc najczujniej, by żadna zła wieść nie zburzyła spokoju, który dzięki jej staraniom, z upływem czasu, wracać począł Mieszkowi wraz ze zdrowiem. Nie przygotowana na nie, przyjmowała Dobrawka troski i ciosy dla męża przeznaczone, w miłości swej jedynie dla niego i trosce o przyszłość syna czerpiąc siły, a w modlitwie szukając rady w sprawach, które o losie państwa rozstrzygnąć mogły. A trosk nie brakło. Rozkołysane zajściami pod Cydzyną, drzemiące dotąd siły pogaństwa zdawały się przez chwilę grozić dziełu nawrócenia. Zaczęto wyganiać, a miejscami i mordować duchownych, tak że do znaczniejszych grodów chronić się byli zmuszeni. Bliższe kulturą i zrozumieniem chrześcijaństwu rycerstwo Mieszkowe i możni gdzieniegdzie w obronie porządku do starcia przyszli z pospólstwem, które wraz przywódców znalazło w kapłanach dawnych bogów, ukrywających się pod postacią znachorów, wróżbitów i gędłków.
Ten i ów z dawnych książąt plemiennych, korzystając z zamętu i ubezwładnienia Mieszka, niezapomnianych jeszcze swych roszczeń dochodził wypowiadając posłuszeństwo. Wzmogły się pograniczne napady, szczególnie od strony Prusaków i niedawno przyłączonych Pomorzan. Groźne poselstwo pozywało Mieszka do stawienia się przed cesarzem, dla zdania sprawy ze starcia z Hodonem, choć rzecz jasna była. Niewątpliwie cesarz wiedział o zamierzonym napadzie, toteż niczego dobrego oczekiwać od niego nie należało; nie więcej niż od zaofiarowanej pomocy ze strony dziewierza, Bolesława Pobożnego, który podejmował się swym wojskiem porządek w kraju przywrócić, w nadziei widocznie, że w razie śmierci Mieszka, jako opiekun dziedzica, całym zawładnie państwem. Wiadomości, jakie o stanie kraju pobiegły do Rzymu, żadnej pomocy w opanowaniu trudności nie przyniosły, a wzbudziły jedynie nieufność Apostolskiej Stolicy do trwałości i szczerości dzieła nawrócenia. Byłoby nad czym głowę łamać i samemu Mieszkowi, Dobrawka jednak, biorąc zadanie na siebie, wiedziała, że bierze ciężar ponad siły. Drugi raz w życiu modliła się o cud i drugi raz wysłuchana została.
Odrzuciła nieszczerą pomoc brata; pieniędzmi ułagodziła cesarskich przyrzekając, że Mieszko stawi się, gdy jeno wyzdrowieje. Do bawarskiego Kłótnika poselstwo poszło z wielkimi darami, by sobie pomoc i wstawiennictwo zapewnić. Przez Mieszkową siostrę, Adelajdę, pozyskała poparcie biskupów, augsburskiego i ratyzbońskiego, którzy, znając wpływ Piastówny na starego Gejzę, radzi byli przysłuż...
Rowiny7