Stefan Żeromski Nowele.doc

(1900 KB) Pobierz
Stefan Żeromski

Stefan Żeromski

 

Nowele

 

Wisła

Nowy ląd

Suchy wiatr spalił już wielkie śniegi. Gorący podmuch wyniósł je w

przezroczyste niebiosa. Płyną teraz w widnokręgach dalekich złote zarazem i

białe, śniade i rumiane, puszyste i bujające jak włosy czteroletniej

dziewczynki. Po śnieżnym panowaniu w głębokich lasach jeszcze się nie

wyprostowały zeschłe trawy i zmartwiałe byliny. Leżą wygniecione przez

ucisk zasp, na płask rozpostarte po ziemi, oczywiste uprzytomnienie ciężaru

zlodowaciałych pokładów. Blask słońca wszystko z martwych wskrzeszający tu

i tam na nie przypada - poprzedzierany przez fioletowe cienie śniatów

bukowych i pniów świerka, jakby łaski pełne spojrzenie poprzez palce

przesłaniające boskie oczy. Gdziekolwiek wpośród rudych porostów strumyczek

wiosenny w nizinę się przesącza, tam żółtą smugą rodzina jaskrów wytryska.

Spomiędzy zeschłych badylów lśni tu i ówdzie przylaszczka podobna do barwy

kwietniowych niebios. Ledwie dosłyszalny szmer wiosennej wody podnosić się

zdaje, przypominać i uwydatniać tajemniczy zapach ziół ledwie rodzących się

w owej chwili. Jak czarodziejskie młodości natchnienie, jaśnieją w dalekiej

puszczy sosnowej brzozy owiane nie roztulonymi listkami. Spojrzenie w każdą

stronę jest odkryciem cudu i zwiastowaniem o nim czującej duszy. Każde

takie powzięcie pełną miarę zapomnienia się od szczęścia podnosi do warg

zeschniętych, do gardła ściśniętego od łez. Na wzór rozkwitającej

przylaszczki serce wita się z niebiosami jak za dziecięcych dni, jak przed

straszliwą zimą doświadczeń. Polotny wiatr wywiewa z niego i zabiera na

błogosławione swe skrzydła nieprzezwyciężoną noc udręczenia.

Daleko, dokąd wzrok nie sięga, za błękitnymi mgłami śni swe przedwiośnie

długa, szeroka, nieprzemierzona, nieobeszła, nieogarniona ziemia. Trawi

swój pokarm i napój wysysa. Drży w wiosennym oparze. Zapadły się w jej

głębokość tysiące tysięcy ciał przychodniów z dalekich stron - zza siedmiu

gór, zza dziewięciu rzek. Tysiące tysięcy nóg deptały ją i tratowały,

przemierzyły jej kręte, wąskie i mylne drożyny - brnęły w błotach,

zarabiały się w piaskach i więzły w glinach - tłukły się i zbijały o jej

kamienie, idąc naprzód i w tył, wciąż w siną dal - od zaoranych do

rozgrodzonych jej granic. Brali ją w posiadanie chciwymi oczami, przezywali

jej niedolę zelżywym słowem, przywłaszczali sobie jej odwieczną biedę nigdy

tutaj nie słyszanymi nazwami. Setki tysięcy zwierzyły jej ostatni swój jęk

i ostatnie miłosne słowo, gdy upadłszy nisko leżały krzyżem na męczennicy -

gdy gruntowały najdokładniejszą, nieomylną, własną miarą głęboką otchłań

cierpienia.

Wchłonęła ich jako swoją zdobycz wojenną chciwa z głodu ziemia niewoli.

Zapuszczają się teraz wylękłe nici młodocianych korzeni w jej głębinę i

pełnymi łaski zwojami oplatają tajemnicę straszliwą. Kwiaty wiosenne nie

znające nigdy o niczym pamięci, po to tylko potrzebne, żeby wiekuiste na

nic nikomu piękno kształtować - pić poczynają soki zdrowe i wydychać woń

czarodziejską z tajemnicy straszliwej. Jak przez kwiat wiosny, który

litości nie zna, żalu nie czuje - płynąć poczyna zdrowie duszy poprzez siły

cielesne pokolenia nowego. Potępione przez nie zostanie, zapomniane,

wzgardzone, nastąpnięte stopą nieszczędną truchło zapadłe w ziemię, gnój

podglebny, próchnica wołająca o lemiesz i kilof.

Przypływ i odpływ oceanu nie jest tak nieprzezwyciężony, toń jego nie

jest tak niezgruntowana, jak wielką była otchłań hańby i przepaść

cierpienia zalewająca tę ziemię. Bezdenny ciężar martwego oceanu sto lat ta

ziemia dźwigała na sobie. Aż oto anioł straszliwy poruszył go do dna -

począł kołysać, rozdzielać, rozkładać na ludy wolne, na ludy w sobie samych

zaślepione, od pychy swej oszalałe. Pchnięte skrzydłem anielskim pociągnęły

głuche wody na wschód - na zachód. Poznały ziemie słoneczne, lądy

szczęśliwe, ciężar przypływu cierpienia. Zrozumiały ludy wyniosłe męczarnię

niewolnicy milczącej. W słońcu wiosny odsłaniać się począł wielki,

zapomniany, nowy ląd.

Stane nawroty wód wyżłobionymi dążąc szlakami jeszcze się po nim tarzają.

Jeden z nawrotów wydarł milion młodzieńców kwitnących i mężów potężnych ze

środka miast i siół - pod znakiem odwiecznego tyrana postawił ich pierś

przeciw piersi w bratobójczym boju na ojczystej równinie lub wymiótł w góry

Kaukazu, w doliny Azji, ponad przepaście morza. Drugi - bezimiennych trupów

polskich setki tysięcy rozrzucił, rozmiótł, rozwlókł po obliczu ziemi - u

wrót fortecy Verdun, która na swej bramie wyryła napis równie niezłomny jak

ona: S'ensevelir sous tes ruines plutót que se soumettre, na drogach

Francji, Belgii, Serbii, Rumunii, w błotach Rygi, w lasach Litwy, w górach

Albanii, w dolinach Macedonii, nad krwawą rzeką Isonzo, w przepaściach

Tyrolu i w piaskach Palestyny. Trzeci ze skłębionych odmętów swej burzy, z

łona tego trzęsienia ziemi, które własną jego naturę przewróciło na nice,

wydaje milion zrabowanych dusz, milion serc i milion prawic męskich, które

orła wolności przyciska ją do piersi spalonych tęsknotą. Czwarty z

najgłębszej, najurodzajniejszej gleby wyłamał pół miliona pracowników,

ażeby z nich uczynić sanskryckie dwipada, pociągowego dwunoga, starogreckie

andrapodon, bydlę robocze z ludzkimi nogami, rzymskie manicipiun't, czyli

to, co się ręką w jarzmo ima. Inny - pokonał dzieci w kołyskach, wytracił

chorobami podrosłe, nauczył pokolenie odziewać się mrozem i deszczem,

opasywać głodem, podpierać na drogach swej ojczyzny krzywdą i zniewagą.

Lecz każda noc, która kona, odsłania coraz dalsze zarysy nowego lądu.

Każdy dzień, który się z nocy rodzi, ukazuje przestrzeń coraz dalszą...

Bądź pozdrowiona, przenajdroższa ziemio nasza, którą czciliśmy miłością

bezdenną, gdyś była pod otchłaniami wód niewoli. Bądź pozdrowiona teraz i o

każdej porze mową naszą tysiącletnią i na wieki wieków świętą! Bądź

pozdrowiona w sercu pokolenia, co się jeszcze morduje i cierpi - oraz w

sercu przyszłych, szczęśliwych i radosnych!

---------------------------

Wisła I

Poczęcie Wisły dokonywuje się wśród świstu-poświstu wiatrów południa i

wiatrów zachodu, przypadających na jasne mgły w kwiecistych tatrzańskich

dolinach i na wilgotne obłoki ledwie powstałe spomiędzy koron sosnowych w

szerokiej puszczy Beskidu.

W łonie chmury czarującej, której kształt nieprzerwanie nowy już się

nigdy nie powtórzy, a piękność jedyna już nigdy drugi raz nie przepłynie w

niebiosach, staje się Wisły istnienie.

Nadranna rosa wiosny, ciepły letni deszcz, różany szron jesieni i szadź

okrywająca martwymi kolcami bezlistne drzewa, długotrwałe zimowe ulewy,

ślepa zawieja i grad wszystko wyniszczający wciąż odnawiają nieprzeliczone

jej źródła.

Ze śniegowic klinem wciosanych w szczeliny skalne między trzonami

szczytów podniebnych, na których roztrzaskuje się wściekły huragan, wyją

furie burzy ciężarne w zaspy śniegu i kamienie gradowe - sączą się w źleby

zawalone mokrymi piargami wysokie wody do stawów.

Ze skalnych jezior, zawieszonych jakoby lutnie zawsze nowe pieśni

samogrające, z kotlin wysiedzianych u podnóża krzesanic przez cielska

lodowców, które odeszły były przed szesnastoma tysiącami lat w północne

strony - uciekają strumienie wieczyście żwawe wyłomami w morenach przez

milion lat uzgarnianych.

Z pieczar drążonych przez kamienne pokłady wskutek wzdrygnienia bezdennej

wapiennej skaliny, gdzie czarne powierzchnie jezior podziemnych trwają

nieruchomo w mroku przenigdy nie rozdartym spojrzeniem oczu istoty żyjącej

- skradają się wody czarne chodnikami wykapanymi w granicie lub wyżartymi w

wapieniu do przepaści głębokiej, którą biały ich wodospad napełnia powabem

niewysłowionym.

Z łanów leśnych, sianych wytrwale przez zamierzchłość stuleci po garbach

nieprzebytych wzgórz Śląska, z trzęsawisk torfowych, ponad którymi

najobfitszy mży deszcz, spośród gnatów korzennych wieloramiennego buka i

dębu-niepołoma, z pościeli mchów otulających stopy jodeł i świerków, z

zagaja młodej olszyny, paproci i podbiałów - ściekowiskiem wykapu ze

smereku wylewa się Czarna Wisła.

Głębokimi wąwozy, po wielkich złomach kamieni i kłodach zwalonych drzew,

na dnie pełnym grubego żwiru, w cieniu gałęzi i bujnych traw, z hukiem i

gwałtem pieni się Biała Wisła.

Czarne i białe ramię, dwa potoki, spadają z wyniosłości, aby złączywszy

się toczyć zakolem - zakolem, w głębokich parowach, wśród gór i lasów,

wspólne wiślańskie fale.

Niezliczone dzikie strumienie jak włókna i nici oplotły i przepoiły

rozległy Śląska kraj, ażeby jego wodne zasoby Wiśle darować.

Sidła i wężowiska ich sięgają do źródeł Olzy i Ostrawicy w Odrze

tonących, podobnie jak szlak graniczny naszej mowy chwiejąc się i

zaplatając od przemocy tonie w obcym zalewie.

Szumne, przezroczyste, zielone i fioletowe strumienie południa wielkich

Tatr, które nałęczą cudną opasali wchłania w siebie Poprad pienisty,

obfitowody, wierny szlak Spisza - w Wiśle ujście znajdują.

Leśny San darowuje północy to, co by Dniestr na południe wyniósł.

Błękitny, unicki Bug, bystra podlaska Narew podbierają skarb wodny górnej

Prypeci.

Ssące włókna Wisły sięgają do wód Odry, do wód Dniestru, do wód Dniepru i

do wód Niemna.

Jedne z nich, jako całkowite rzeki, wytryskują z wapieniów Pienin, ze

wzgórz krakowskich - inne sączą się ze żwirowisk i wywierzysk,

rozmywających zbocza płaskowzgórz i pagórków, albo przeczystymi baniami

nieprzerwanie pulsują kędyś w równinie barwistej łąki, ażeby później toczyć

się przez nią niedostrzegalnym ponikiem w nakryciu liści wiklów i kaliny, w

łożysku wysłanym niezapominajkami.

Z nizinnych błot, z rudawic, płytkich jezior i stawisk ciągną ze wszech

stron ku Wiśle wody ociężałe, osnute rzęsą porostów, w miękkości

jedwabistych moczarów, wśród tataraku i trzciny, w cieniu wierzb i olch

pochyłych.

Bujają nad nimi błękitne ważki, wielobarwne motyle i słupy komarów;

najżywszą melodię życia wydzwania chyże skrzydło dzikiej kaczki; w

wysokości obłoków zanosi się dudnienie lotu bekasa; przerzyna jasne

powietrze pokrzyk czajki, a po chwiejnych trzcinach unoszą się z miejsca na

miejsce stada szpaków gwarliwych.

Wszystkie wody wiślańskie - przaśne i słodkie, zaprawne wyssaną z głębin

ziemi solą lub siarką, żelazem lub przeróżnymi szczaw odmianami - spływają

od wielkich gór, co zostały za nimi w oddali jak gdyby obłoki

znieruchomiałe, błękitne i liliowe, z różanego powietrza utworzone o

poranku, a o zachodzie szkarłatne - po jednoskłonie północnym w zamglone

polskie równiny.

Wyszedłszy z lasów i spomiędzy gór skręca się Wisła na wschód wielkim

łukiem, wije wśród pagórków, uroczych skał z wapienia i pól krakowskich,

dążąc w swój żłób pozadunajcowy, trzy razy szerszy, niżby wymagała obfitość

jej wodnego zasobu - leżący w piaszczystych wybrzeżach, między pszennymi

glinami sandomierskiej i lubelskiej ziemi.

Wymija przedtem skałę Wawelu, którego początek nieznany jest i tajemny

jako tej rzeki początek - gniazdo mocy i sławy - gruz władzy przed wiekami

wygasłej - ślad wielkości, niby piszczele szkieletu świadczące o życiu,

które niegdyś je odziewało.

Opuściwszy prawiślisko lubelskie, po rozdarciu przed laty nieprzejrzanymi

kredowego kazimierskiego progu, płynie ku mazowszańskim polom między

wzgórzami Janowca i Puław.

Wznoszą się nad jej wartem wzorzyste dąbrowy, zaściełające płaskowzgórza

i zbocza wygrzane w słońcu, koralowe od berberysu, pachnące jałowcem i

macierzanką.

Tarniny i dzikie róże zwieszają się tam nad ścianami białych wąwozów, w

których głębi dwukolejowe, wąskie drożyny chyłkiem zdążają do widnych,

białych mieszkań wspaniałego ludu.

Sady rumiane od jabłek i rdzawe od śliwek splatają jakoby wieniec

nieskończony wzdłuż siół.

Stoją tam nad wiślaną wstęgą olbrzymie czartoryskie topole i wielkie

Puław drzewa, które miały to szczęście, iż pod ich cieniem wszystka się

ojczyzna chroniła w złe swe godziny.

Szeroko rozlała się Wisła wyminąwszy trupie mury tyrańskiej twierdzy

Dęblina, w poprzek wielomilowych piaszczystych przestworów, w których

jednostajnej, mglistej głuszy śpią zagrzebane pod działkami ziemniaków i

owsa, lichego żyta i tatarki - maciejowickie i wawerskie, raszyńskie i

grochowskie pola.

Rozciągają się nad jej połyskliwą falą wilgotne łęgi, bogatym rokrocznie

utłuszczane namułem i same się białą koniczyną zasiewające, a wielkie

białodrzewy i grube pnie wierzbowe, zielonymi koronami prętów wciąż na nowo

młodocianych zawsze ozdobne, ciągną szeregiem lub kępami wzdłuż jej

strumieni i pętlic, gdy stare porzucając szlaki szuka sobie przejść nowych

między łachami piasków, stokroć przesypanych z miejsca na miejsce.

Pieni się gościniec główny wielkiej rzeki w wiązadłach mostów z kamienia

i żelaza u stóp miasta Warszawy - cytadeli ziemskiego okręgu - stolicy

wolności świata, gdzie przez stulecie tkwiło kowadło wbite w ziemię głęboko

młotami kowali wprawnych w sztuce ciemięstwa, na którym nieubłagana a

niewidzialna zemsta losu kuła zarazem kajdany dla ludów uciemiężonych i

idei zakutych w dyby - mrowisko prac zawsze spiskowych, gdzie się ukrywał,

wił i prężył olbrzymi zamysł wysiłu wielkiego plemienia, sztuką w chwili

nieszczęśliwej w żelazne potrzaski schwytany.

Długimi smugami, wolnymi zakręty i liczbą odnóg siecią, wśród bezpłodnych

haków, kęp okrytych chrustem i ostrowów z dawna zarosłych dębem i topolą, a

w głębokim rozsianych korycie, odchodzi w dal połyskliwe zwierciadło wodne,

ażeby opłynąć Modlin, trzecią pieczęć niewoli, przemocą tyrańską wyciśniętą

na ziemi polskiej.

Przeglądają się w głębinie Wisły stare miasta o sławie zagasłej i Toruń

wieczyście sławny, gdyż w jego murach stała kolebka genialnego dziecięcia

Polski, odkrywcy, co powziął najprzenikliwszą, najsubtelniejszą i

najśmielszą myśl o wszechświecie i obrocie niebieskich ciał.

Dalej, ujęta w tamy, przy brzegach wklęsłych zaopatrzona w ochronne

nasypy, przy wypukłych w groble poprzeczne, wtłoczona w łożysko rokrocznie

prostowane i pogłębiane, żywi Wisła posłusznie siedem portów handlowych i

płynie równo a cicho.

Między Gniewem i Tczewem jednolita jej masa rozdziela się na trzy

ramiona. Jedno z nich, Nogat, niegdyś samoistna w Żuławach struga a od

szesnastego stulecia pierwszorzędne wielkiej rzeki ramię - odchodzi w

złowrogi cień Malborga i w dalekie, zimne morze.

Dwa inne rzną na wskroś urodzajne namuły z polskich wydarte i uniesione

gleb.

Wisła Śmiała, przedarłszy w połowie dziewiętnastego stulecia podczas

wielkiego zatoru wydmy piaszczyste, wlewa się mnóstwem ujść w najgłębszą

zatokę Bałtyku mieszając słodkie polskie wody ze słonym nurtem, głębią

morza idącym z oceanu.

Złote wiślane smugi niosą się daleko w zielonawy przestwór morza, w

błękitnawy jego widnokrąg, co z niebiosami nieskończonymi się spaja.

W niebiosa znowu, tam skąd przyszła, odchodzi Wisła.

A nim zaginie w niedocieczonej morza tajemnicy, wykreśla kierunek

westchnieniu polskiemu, tęsknej źrenicy pokazuje cel, wspomina szlak

zaginiony, zapomniany, wzgardzony, jakoby ślad bruzdy pośród morskiego

odmętu wyoranej przez sztukę Jana z Kolna, najdzielniejszego żeglarza

Bałtyku i najśmielszego syna Polski, co w piętnastym stuleciu na ubogim

statku waregskim pierwszy z ludzi europejskich na gruncie Ameryki stopę

postawił, opłynął wybrzeża Labradoru i odkrył cieśninę Anianu.

---------------------------

Ii

Niegdyś, w otchłani czasów, w prawiekach, po odejściu na północ

skandynawskich lodowców, z obszarów leśnych i przez leśne obszary

samowładnie i samowolnie toczyć się poczęły wiślane fale.

Któż wie, jaki człowiek, przychodzień z suchych zachodu stron w krainy

uwolnione od lodów, pierwszy ją ujrzał lasy dzielącą - brał w posiadanie

oczyma mętne i dzikie jej piany, nazywał swoją w mowie i pieśni-

kto pierwszy brodził po jej wybrzeżu i w czółnie z drzewnej kory

przeprawiał się na jej brzeg drugi?

Kości jego potomków śpią dotąd wzdłuż rozległej doliny, po słonecznych

pagórkach krakowskiej, sandomierskiej i lubelskiej ziemi, pod piaszczystymi

wzgórzami Mazowsza i w nizinach dolnego biegu, złożone w skrzyniach

kamiennych, nakrytych płasko łupanym głazem, stopami na wschód słońca

zwrócone.

Broń i narzędzia z gładzonego krzemienia, głębokie, kuliste lub wysmukłe

naczynie z gliny, w którym żal i trwoga potomnych przy wezgłowiu zmarłego

stawiała bogu niewiadomemu obiatę, na zawsze zostały w tych ziemiach.

Czarne ślady okrągłych popielisk, przesiąkłe krwią, resztkami pożywienia,

nawozem i okruchem naczynia, pełne kości zwierząt, węgla i popiołu, wielkie

i głębokie donice tłustego iłu w jasnożółtej, zwiewnej glinie lubelskiej

osadzone znaczą ślad domostw prawiecznego sioła.

Garbata jabłoń i rozłożysta czereśnia dzisiejszego sioła obfity wydaje

owoc, nie będąc w stanie przez wieków tyle wyssać soków żywota z popieliska

naddziadów.

Gliniane zaś naczynie mieszkańca dzisiejszego sioła uboższe jest i

brzydsze niż owo spoczywające w ziemi od siedmiu tysięcy lat.

Tają się w łonie tych ziem wielkie cmentarze, pełne naczynia z brązu i -

późniejsze - z żelaza, pełne mis i urn, świadcząc o kulcie innym i nowym

obyczaju.

Stoją wzdłuż szlaku małopolskiej Wisły wyniosłe kopce, mogiły-grodziska,

strome podwaliny drewnianych zamków, warstwami szkliwa jak zbroją z

wierzchu nakryte.

Baśń lotna i zwiewna jak nadrzeczna mgła, a nigdy nie wyczerpana i

niezmienna jako jej wody, jedna jedyna dobrze wie i pamięta o rycerzach, co

na te szklane góry wdzierali się z miłości lub nienawiści, walczyli i

konali.

W gałęziach Wisły, wśród sieci jej bujnych, górskich ruczajów,

odwiecznego traktu łączącego ciepłe morza

Południa z chłodnym morzem Bałtyku, ponad brzegami Bugu łączącego zachód

z Wołyniem i Dniepru źródłami, na północnej Tatr i Karpat pochylni, między

szerokim wielkiej rzeki łożyskiem i nieprzebytymi Polesia błotami, leżała

dziedzina, która była gniazdem słowiańskiego plemienia i słowiańskiej mowy.

Tutaj się wykołysało leśne pradziadowisko Słowian rodu, skąd szczepy jego

wyszły na wschód i południe, na zachód i nad morze.

Kopce pełne szkieletów świadczą o najściu i podboju Gotów, dokonanym na

tej ludności prastarej.

Inna niż ongi, przemyślnym, greckim i rzymskim kształtem kuta broń lub

ozdoba kobieca mówią o wędrówkach kupców z radosnych krajów Południa

poprzez puszcze i wąwozy gór, wzdłuż wiślanego rozdołu i grodów Krakowa

oraz Kalisza.

Pieczara pustelnicza świętego Świerada przy ujściu bujnych Dunajca wód,

schronienie niewygasłą otoczone klechdą, gdzie w zaraniu jedenastego

stulecia przebywał ów człowieczy cud, apostoł słowiański wyrosły spośród

owoczesnego chłopstwa polskiego "jako róża spośród cierni", anachoreta,

który przez trzy dni tygodnia nic nie jadł, a na post wielki idąc w głębszą

puszczę brał ze sobą na czterdzieści dni czterdzieści orzechów - w ciągu

dnia modlił się lub brał siekierę i rąbał lasy dookoła pustelni - zamiast

łoża miał pień, płotem z ostrej trzciny otoczony, aby go kłuła, gdyby się

we śnie na bok przechylał - na głowę zasie kładł koronę drewnianą

obwieszoną głazami, aby go biły po czaszce, gdyby znużona przechyliła się w

którą bądź stronę.

Gruzy Tyńca zadumane, prastare a na stokroć starszych wzniesione

popiołach, dla dzisiejszych ludzi niepojęte gruzy, co się stały tak

niezłomnymi, iż czas, nędza i zapomnienie już ich bardziej zniweczyć nie

mogą.

Dziurami okien, jak ślepe oczy, patrzą w nurt żywej wody, co u stóp skały

białej wieczystą swą toczy beztroskę, przynosi z dala i unosi w siną krainę

niewyczerpane swoje wesele - i patrzą w otchłań zamarłych czasów, nie

docieczoną dla nikogo na ziemi, w zdarzenia, z których pozostał taki

jedynie ślad jak ślad jastrzębia, który w powietrzu przepłynął, śniady na

ziemię rzucił cień rozpostartych skrzydeł i odleciał - powieść o

wiarołomnym władcy, o książęciu na Wiślech...

Przed secinami lat sadzone drzewa i winny szczep nasłonecznych

Sandomierza pagórkach, w miejscach, gdzie dzisiejsza bieda i dzisiejsza

ciemnota rozpościera panowanie wokół romańskiego piękna świętego Jakuba.

Wiślica, Kazimierz - murowane legendy o wielkim niegdyś wśród nas

marzycielu, o mocnym władcy, o potężnym rozumie i niezłomnej woli.

Wały ściskające Wisły koryto, z rozkazu wieczno trwałego króla sypane,

początek pracy, do której potomność nie dołożyła prawie ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin