Lynn Elizabeth A. - Kroniki Tornoru 3 - Dziewczyna z północy.pdf

(2211 KB) Pobierz
Lynn Elizabeth A. - Kroniki Tornoru 3.Dziewczyna z północy
Niestety w tym egzemplarzu
ksiąŜki brakuje jednej kartki
czyli stron nr 215 i 216
127384882.003.png
127384882.004.png 127384882.005.png
tytuł oryg. „The Northern Girl”
Copyright © 1980 by Elizabeth A. Lynn
Ali Rights Reseryed
Copyright © 2004 for Polish translation by
Dariusz Kooociński
ISBN 83-88431-77-3
Projekt graficzny serii Tomasz Wencek
Projekt i opracowanie graficzne okładki
Jacek Najdom
Korekta BoŜena Mołdoch
Skład Tadeusz Meszko
Wydanie I
Agencja „Solaris”
Małgorzata Piasecka
ul. Generała Okulickiego 9/1, 10-693 Olsztyn
tel/fax. (0-89) 541-31-17
e-mail: agencja@solaris.net.pl
www.solaris.net.pl
127384882.006.png
5
Rozdział 1
AleŜ ja cię nienawidzę! Sorren miała na myśli ocean. Męczyło ją letnie,
przesycone solą powietrze. Od noszenia bransoletki z monetami, którą
dostała od Arre na zakupy, zrobiła jej się czerwona pręga na ręce. Za nią na
nabrzeŜu jak dym szły w niebo zapachy ryb. W zatoce kołysały się Ŝagle.
Obok niej przetoczył się po wybojach pusty wóz, ciągnięty przez znuŜone-
go siwego muła. Fladry, przypomniała sobie. Za cztery dni mają być fladry.
Mijając kupców, stragany i sklepiki, szła przez bazar ku znajomemu
wzniesieniu. Ocean mrugał i migotał, miedziany niczym talerz. Poranek był
bezwietrzny, proporczyki wisiały nieruchomo przed kramami. Bruk na
ulicach, choć rozgrzany, nie parzył jej stóp pokrytych twardym, zrogowa-
ciałym naskórkiem. Gdy z niemałym mozołem wyszła na górę, bawełniana
koszula lepiła się do piersi i pleców.
Przystanęła przy bramie rezydencji Medów, aby popatrzeć na panoramę
miasta. Wśród zabudowań wyróŜniała się czerwona kopuła tandŜo. Kiedy
odwróciła wzrok ku południowi, ujrzała błyszczący przestwór falujących
wód, upstrzonych Ŝółtymi Ŝaglami statków rybackich. Na wschód i zachód
od miasta rozciągały się plantacje bawełny. Nie mogła stąd dostrzec robot-
ników z wielkimi worami na ramionach, lecz wiedziała, Ŝe oni tam są. Na
północ od miasta ciągnęły się winnice; stamtąd właśnie przed siedmiu iaty
przybyła do Kendry. Rodzinne strony odwiedziła dwukrotnie: pierwszy raz,
Ŝeby pochwalić się nowym ubraniem i drugi, Ŝeby wziąć udział w pogrze-
bie matki. Zjawiła się za późno, więc poŜegnała się z nią nad mogiłą, pró-
bując przypomnieć sobie wygląd spoczywającej w grobie osoby. Tak było
cztery lata temu. Teraz, mimo starań, nie umiała przywołać z pamięci ry-
sów twarzy matki.
Wielki, niebieski budynek na wschodzie, wzniesiony nad samym brze-
giem rzeki, był gmachem błękitnego klanu. Łopotały przed nim niebieskie
flagi, a sklepiki, kramy i wozy pyszniły się niebieskimi proporczykami, co
świadczyło, Ŝe ich właściciele są szacownymi członkami gildii. Wozy ob-
ładowane beczkami z winem, pochodzącym z winnic Medów, były ozdo-
bione wstąŜkami teŜ w niebieskim kolorze. Za winnicami rozciągały się
pola Galbareth, gdzie szumiało zboŜe. Jeszcze dalej leŜały stepy, a za nimi
góry. Sorren na chwilę zamknęła oczy i góry od razu wypiętrzyły się w jej
wyobraźni - szare, twarde, niezłomne. Takie czasem jawiły jej się w snach.
Tymczasem Kendra leŜała daleko od gór. Sorren otworzyła oczy. Ka-
mień, który posłuŜył za budulec tandŜo, pochodził aŜ z Czerwonych Gór, w
127384882.001.png
6
czasie swej długiej wędrówki zobaczył miasto Szanan i kraje Asechów.
Odwróciła się do bramy. StraŜnik przyglądał jej się ze swego stanowi-
ska, dokąd sięgał cień drzewa kadawy.
- Dzień dobry - powiedziała.
Mruknął coś w odpowiedzi. Jego ciemnoczerwona koszula przesiąkła
potem. Włócznię połoŜył na kamieniu pod nogami. Zastanawiała się, co
rzekłaby Pakse, gdyby wróciła znienacka z majdanu i zastała straŜnika bez
broni.
- Gorąco - zauwaŜyła.
- Pali niemiłosiernie - potwierdził straŜnik.
Skórka owocu kadawy leŜała w rynsztoku niczym kawałek zielonej
szmatki. Wszyscy straŜnicy jadali na warcie kadawę, lecz ten jeden - mło-
dy, z krótkim jasnym wąsikiem - nie przywykł jeszcze odrzucać na bok
skórek i nie zamierzał otworzyć jej bramy, dlatego wyciągnęła ręce, aby to
zrobić samemu. On jednak zmienił zdanie i pośpieszył jej z pomocą. Spo-
tkały się ich palce. Jego były wilgotne.
Minęła Ŝelazną bramę.
- Dziękuję.
Znowu tylko mruknął. StraŜnicy nie wiedzieli, jak się do niej odnosić.
Była słuŜebnicą, lecz Arre traktowała ją często jak córkę. No i dochodziła
jeszcze Pakse...
Brama się zamknęła. Sorren ruszyła przez dziedziniec. WzdłuŜ dróŜki
rosły kwiaty o kielichach zwieszonych smętnie wskutek upału. Jak zawsze,
intrygował ją wzór płyt pod nogami. Przeszła obok niebieskiego, trochę
nierównego trójkąta na czerwonym polu. Zastanawiała się, czy projektant
celowo zniekształcił tę figurę.
Akurat gdy stanęła przed frontowymi drzwiami, te otworzyły się i na
zewnątrz wyszedł męŜczyzna. Wpadli na siebie. Bardziej po to, by się nie
przewrócić, aniŜeli okazać szacunek, Sorren przyklęknęła na jedno kolano.
Wyczuła znajome perfumy. Uniosła wzrok. To rzeczywiście był Izak.
CzyŜ w miesiącu zbiorów nie powinien przebywać w winnicy, pilnując
robotników?
- Przepraszam, panie.
Uśmiechnął się do niej.
- Nie szkodzi. - Jego łagodny głos zawsze kojarzył jej się z mrucze-
niem kota. Nie wpadł w gniew. Izak nigdy się nie złościł. - Zawsze patrz
przed siebie, dziecko. Nie chciałabyś chyba zderzyć się z czcigodnym
członkiem rady?
- Nie.
- No, właśnie. - Pogłaskał ją po głowie dłonią przybraną pierścieniami
i odszedł w stronę bramy.
127384882.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin