Zmierzch oczami Edwarda rozdzial 1.doc

(62 KB) Pobierz

Zmierzch oczami Edwarda

 

 

1.              Pierwsze spotkanie.

 

To była ta pora dnia, którą wolałbym przespać.

Szkoła.

A może czyściec byłby lepszym określeniem?  Jeśli istniał jakikolwiek sposób, by odpokutować za moje grzechy, ten można było w pewnym stopniu uznać za odpowiedni. Nuda nie była czymś, do czego przywykłem – każdy kolejny dzień wydawał się niemożliwie bardziej nużący od poprzedniego.

Przypuszczam, że to była moja forma snu – jeśli zdefiniujemy sen jako stan bierności pomiędzy okresami aktywności.

Śledziłem wzrokiem rysy na tynku w odległym kącie stołówki, układając je w myślach w różne wzory. Był to jeden ze sposobów, żeby wyciszyć głosy, które szemrały w mojej głowie niczym przepływająca rzeka.

Kilka setek z nich ignorowałam, ponieważ były nieciekawe.

Jeśli chodzi o ludzki umysł, nie było czegoś, czego bym kiedyś nie słyszał. Dzisiaj wszystkie myśli były zaabsorbowane trywialnym dramatem - rozszerzeniem się tutejszej niewielkiej społeczności uczniowskiej. Rozpracowanie ich nie wymagało wiele wysiłku. Z każdej strony docierał do mnie ten sam wizerunek nowej twarzy. Zwykła ludzka dziewczyna. Ekscytacja spowodowana jej przyjazdem była męcząco przewidywalna – jak pokazanie dziecku nowej zabawki. Połowa otumanionych chłopaków już wyobrażała sobie, że są w niej zakochani tylko dlatego, że stanowiła widok, do którego nie przywykły ich oczy. Spróbowałem wyciszyć ich jeszcze bardziej.

Tylko cztery głosy blokowałem z grzeczności, a nie niesmaku: głosy mojej rodziny, dwóch braci i dwóch sióstr, którzy byli tak bardzo przyzwyczajeni do braku prywatności w mojej obecności, że rzadko poświęcali temu uwagę. Starałem się dać im jej tyle, ile umiałem. Próbowałem nie słuchać, jeśli tylko byłem w stanie.

Starałem się, jak mogłem… i nadal słyszałem.

Rosalie jak zwykle myślała o sobie. Zauważyła odbicie swojego profilu w czyichś okularach i rozpływała się nad swoją własną doskonałością. Jej umysł był dla mnie płytką sadzawką z kilkoma niespodziankami.

Emett wściekał się, ponieważ przegrał z Jasperem, kiedy siłowali się na rękę dziś w nocy. Przygotowanie rewanżu pochłonie całe rezerwy jego cierpliwości. Właściwie nigdy nie czułem się intruzem w umyśle Emetta, ponieważ on nigdy nie myślał o rzeczach, których nie powiedziałby potem głośno lub nie wprowadził w czyn. Może czułem się winny, czytając w myślach innych, gdyż zdawałem sobie sprawę, że były rzeczy, o których woleliby oni, żebym nie wiedział. Jeśli umysł Rosalie był płytką sadzawką, to umysł Emetta można by porównać do jeziora z przejrzyście czystą wodą.

A Jasper… cierpiał. Stłumiłem westchnięcie.

Edward. Alice wymówiła moje imię w myślach i natychmiast przyciągnęła moją uwagę.

Dokładnie tak samo, jak gdyby zawołała mnie na głos. Byłem zadowolony, że moje imię wyszło ostatnio z mody – to byłoby irytujące: za każdym razem, gdyby ktoś pomyślał o jakimś Edwardzie, moja głowa odwracałby się automatycznie…

Tym razem nie odwróciłem głowy. Alice i ja byliśmy nieźli w tych cichych rozmowach. Rzadko się zdarzało, by ktoś nas na nich przyłapał. Nadal wpatrywałem się w pęknięcia w tynku.

Jak on sobie radzi? - zapytała mnie.

Wykrzywiłem usta - tylko niewielka zmiana w układzie moich warg. Nic, co naprowadziłoby pozostałych. Mogłem je równie dobrze krzywić z nudy.

Umysł Alice był pełen niepokoju i zobaczyłem, że obserwuje Jaspera kątem oka. Czy istnieje jakieś niebezpieczeństwo? Przeskoczyła w myślach do niedalekiej przyszłości, prześlizgując się pomiędzy wizjami w poszukiwaniu powodu mojego skrzywienia.

Odwróciłem powoli głowę w lewo tak, jakbym patrzył na cegły w ścianie, westchnąłem i obróciłem ją z powrotem w prawo, znów wpatrując się w rysy na suficie. Alice wiedziała, że właśnie pokręciłem głową.

Uspokoiła się. Daj mi znać, jeśli jego stan się pogorszy.

Poruszyłem tylko oczami – do góry, w stronę sufitu i z powrotem.

Dzięki, że to robisz.

Cieszyłem się, że nie muszę odpowiadać głośno. Co miałbym powiedzieć? „Cała przyjemność po mojej stronie”? To wcale nie była przyjemność. Nie cieszyło mnie to, że słyszę, jak Jasper walczy ze sobą. Czy eksperymentowanie w ten sposób było naprawdę konieczne? Czy nie byłoby bezpieczniej po prostu przyznać, że być może nie będzie on nigdy w stanie poradzić sobie z pragnieniem w taki sposób, w jaki radziła sobie z nim reszta z nas i nie wystawiać wciąż na próbę jego kontroli nad sobą? Po co tańczyć z katastrofą na skraju przepaści?

Minęły dwa tygodnie od naszego ostatniego polowania. Nie był to trudny okres dla reszty z nas. Czasami zdarzały się drobne niedogodności – jeśli człowiek podszedł zbyt blisko, jeśli wiatr wiał w złym kierunku. Ale ludzie rzadko podchodzili blisko. Ich instynkt przetrwania mówił im coś, czego ich świadomy umysł nigdy by nie zrozumiał: byliśmy groźni.

Jasper był bardzo groźny właśnie w tej chwili.

Nagle jakaś dziewczynka zatrzymała się na końcu stolika, który stał najbliżej naszego, by porozmawiać z koleżanką. Zarzuciła swoimi krótkimi rudoblond włosami i przeczesała je palcami. Grzejniki wydmuchały jej zapach w naszą stronę. Przywykłem do uczucia, jakie powodowała u mnie ta woń – tępy ból w gardle, głuche pragnienie w żołądku, samoczynne napięcie mięśni, nadmierny przypływ jadu w ustach…

To wszystko było dość normalne, zwykle łatwe do zignorowania. Teraz było trudniej, bo moje uczucia stały się silniejsze, podwoiły się, kiedy obserwowałem reakcję Jaspera. Bliźniacze pragnienia na miejsce tylko mojego.

Jasper puścił wodze fantazji. Wyobrażał sobie to – wyobrażał sobie, jak podnosi się ze swojego miejsca obok Alice i staje blisko dziewczynki. Widział w myślach, jak pochyla się, jakby chciał jej szepnąć coś do ucha i pozwala swoim ustom dotknąć jej gardła. Fantazjował, jak to byłoby poczuć na jego wargach dotyk jej cienkiej skóry, pod którą przepływałyby fale gorącej krwi…

Kopnąłem jego krzesło.

Oczy Jaspera natknęły się na mój wzrok i po chwili opuścił głowę. Słyszałem, jak wstyd i bunt toczyły bój w jego głowie.

- Przepraszam – wymamrotał.

Wzruszyłem ramionami.

- Nie zrobiłbyś tego – Alice mruknęła do niego, łagodząc jego rozgoryczenie. – Widzę to.

Walczyłem z grymasem, który ujawniłby jej kłamstwo. Musieliśmy trzymać się razem, Alice i ja. To nie było łatwe, słyszeć głosy albo mieć wizje dotyczące przyszłości. Dwóch dziwaków pośród tych, którzy przecież byli już dziwakami. Strzegliśmy naszych tajemnic.

- Myślenie o nich jak o ludziach trochę pomaga – zasugerowała Alice swoim wysokim melodyjnym głosem, zbyt szybkim, by mogli go usłyszeć śmiertelnicy, gdyby którykolwiek z nich znalazł się wystarczająco blisko. – Ma na imię Whitney. Uwielbia swoją młodszą siostrę. Jej matka zaprosiła Esme na przyjęcie w ogrodzie, pamiętasz?

- Wiem, kim ona jest – odpowiedział Jasper szorstko. Odwrócił się, by wyjrzeć przez jedno z okienek umieszczonych pod okapami dookoła pomieszczenia. Jego ton zakończył rozmowę.

Będzie musiał dziś zapolować. Podejmowanie takiego ryzyka, sprawdzanie, jak bardzo jest silny, by wywołać w nim odporność było śmieszne. Jasper powinien zaakceptować swoje granice i pracować nad nimi.  Jego stare nawyki nie sprzyjały stylowi życia, który wybraliśmy; nie powinien na siłę wciskać się w jego ramy.

Alice westchnęła cicho, wstała, zabierając swoją tacę z jedzeniem – swoje alibi, jeśli można to tak nazwać – i zostawiła go samego. Wiedziała, kiedy miał dość jej wsparcia. Mimo że Rosalie i Emett byli bardziej wylewni, to Alice i Jasper znali nastroje drugiej osoby tak dobrze jak swoje własne. Tak jakby również czytali w myślach – ale tylko swoich nawzajem.

Edward Cullen.

Mimowolna reakcja. Odwróciłem się w stronę, z której dochodził głos wypowiadający moje imię, mimo że nie był to głos, a czyjaś myśl.

Moje oczy zostały unieruchomione na niewielką część sekundy przez parę dużych czekoladowobrązowych ludzkich oczu osadzonych w bladej twarzy w kształcie serca. Znałem tę twarz mimo tego, że nigdy, aż do tej chwili, jej nie widziałem. Pojawiła się dzisiaj w każdej głowie. Nowa uczennica, Isabella Swan. Córka miejscowego szefa policji, przeprowadziła się tu, by zamieszkać z ojcem. Bella. Poprawiała każdego, kto używał jej pełnego imienia…

Znudzony spojrzałem w inną stronę. Zajęło mi sekundę, żeby uświadomić sobie, że to nie w jej myślach pojawiło się moje imię.

Oczywiście, już jest pod wrażeniem Cullenów, usłyszałem ciąg dalszy tamtej myśli.

Teraz rozpoznałem ten „głos”. Jessica Stanley – minęło trochę czasu odkąd ostatnio niepokoiła mnie swoim wewnętrznym trajkotem. Odczułem ogromną ulgę, kiedy dała sobie spokój ze swoim źle ulokowanym zadurzeniem. Było prawie niemożliwe uciec jej nieprzerwanym śmiesznym snom na jawie. Miałem wtedy ochotę wytłumaczyć jej dokładnie, co stałoby się, gdyby moje wargi, za którymi ukrywały się zęby, znalazły się blisko jej ust. To uciszyłoby te irytujące fantazje. Na samą myśl o jej reakcji niemal się uśmiechałem.

Jakby mogło jej to cokolwiek pomóc, Jessica kontynuowała. Nawet nie jest ładna. Nie mam pojęcia, czemu Eric tak się na nią gapi… albo Mike.

Skrzywiła się w myślach na to ostatnie imię. Jej nowa miłość, dość popularny Mike Newton był kompletnie nieświadomy jej uczucia. Najwyraźniej nie był jednak nieświadomy obecności nowej dziewczyny. Też jak nowa zabawka pokazana dziecku. W tym momencie ujawniła się podłość Jessiki, ponieważ zachowywała się gościnnie w stosunku do nowoprzybyłej, kiedy opowiadała jej powszechnie znaną wersję historii naszej rodziny. Nowa uczennica musiała o nas zapytać.

Ludzie patrzą dzisiaj również na mnie, pomyślała na marginesie zadowolona z siebie Jessica. Jakie to szczęście, że Bella ma dzisiaj dwie lekcje ze mną… założę się, że Mike będzie chciał mnie zapytać, jaka ona jest…

Spróbowałem wyrzucić ten bezmyślny trajkot z mojej głowy, zanim jego małostkowość i trywialność doprowadzą mnie do szaleństwa.

- Jessica Stanley pierze brudy Cullenów przez tą nową Swan – mruknąłem do Emetta.

Zachichotał pod nosem. Mam nadzieję, że chociaż robi to dobrze.

- Raczej nie wysila swojej wyobraźni. Tylko aluzje do skandalu. Nawet odrobiny horroru. Jestem trochę zawiedziony.

A ta nowa? Czy też czuje się zawiedziona plotkami?

Wsłuchałem się, żeby usłyszeć, co ona, Bella, sądzi o opowieści Jessiki. Co widziała, kiedy patrzyła na dziwną powszechnie unikaną rodzinę, której członkowie wyróżniali się kredowobiałą cerą?

Poznanie jej reakcji było jakby moim obowiązkiem.  Pracowałem dla mojej rodziny jako obserwator – z braku lepszego określenia. Żeby nas chronić. Gdyby ktokolwiek stał się podejrzliwy, byłem w stanie szybko nas ostrzec tak, żebyśmy zdążyli się wycofać. Czasem się to zdarzało – jakiś człowiek z wybujałą wyobraźnią widział w nas bohaterów jakiejś książki albo filmu. Zwykle nie trafiał ze swoimi fantazjami, ale było lepiej się gdzieś wyprowadzić i nie ryzykować, że zacznie się nami bardziej interesować. Bardzo, bardzo rzadko ktoś odgadywał trafnie. Nie dawaliśmy mu szansy, by mógł sprawdzić swoją teorię. Znikaliśmy i stawaliśmy się niczym więcej jak tylko przerażającym wspomnieniem.

Niczego nie usłyszałem, mimo że wsłuchiwałem się obok Jessiki, która kontynuowała swój błahy wewnętrzny monolog. Było tak, jakby nikt obok niej nie siedział. Osobliwe, czyżby dziewczyna się przesunęła? Nie wydawało się to prawdopodobne, gdyż Jessica nadal paplała. Spojrzałem, żeby sprawdzić, czułem się niepewnie. Sprawdzać coś, co mógł mi powiedzieć mój drugi „słuch”  - to nie była rzecz, którą musiałem robić kiedykolwiek w przeszłości.

Mój wzrok znów zatrzymał się na tych dużych brązowych oczach. Siedziała dokładnie w tym samym miejscu, co wcześniej i patrzyła na nas - normalna reakcja, ponieważ Jessica dalej raczyła ją miejscowymi plotkami o Cullenach.

Normalne byłyby też myśli na nasz temat.

Ale nie słyszałem nawet najmniejszego szmeru.

Jej policzki zalała fala czerwieni, kiedy opuściła głowę, żeby uniknąć gafy z powodu patrzenia na nieznajomego. Dobrze, że Jasper nadal wyglądał przez okno. Nie chciałem sobie nawet wyobrażać, co ten przypływ krwi zrobiłby z jego kontrolą nad sobą.

Emocje malujące się na jej twarzy były tak oczywiste, jakby wypisała je sobie na czole: zaskoczenie, ponieważ bez wątpienia zauważyła drobne różnice pomiędzy jej gatunkiem a moim, ciekawość, kiedy słuchała opowieści Jessiki i coś jeszcze… fascynacja? To nie byłby pierwszy raz. Byliśmy piękni dla nich, naszych potencjalnych ofiar. Aż w końcu… zawstydzenie, ponieważ złapałem ją na wpatrywaniu się we mnie.

Nadal, mimo że jej myśli malowały się w jej dziwnych oczach – dziwnych z powodu ich głębokości, brązowe oczy często wydają się płytkie, ponieważ są ciemne – niczego nie słyszałem oprócz ciszy dochodzącej z miejsca, w którym siedziała. Zupełnie niczego.

Poczułem niepokój.

Nigdy nie zetknąłem się z czymś takim. Czy coś było ze mną nie tak? Czułem się dokładnie tak samo, jak zawsze. Zaniepokojony, wsłuchałem się głębiej.

Wszystkie głosy, które blokowałem, wybuchły ze zdwojoną siłą w mojej głowie.

… Ciekawe jaką muzykę lubi… może mógłbym wspomnieć o tej nowej płycie… rozmyślał dwa stoły opętany przez Bellę Swan Mike Newton.

Jak on się na nią gapi. Jakby nie mogło mu wystarczyć, że połowa dziewczyn w szkole, chciałaby, żeby… gorzkie myśli Erica Yorkie również krążyły wokół dziewczyny.

… żałosne. Można pomyśleć, że jest sławna czy coś… Nawet Edward Cullen się na nią gapi… Lauren Mallory była tak zazdrosna,  że jej twarz na dobrą sprawę powinna stać się ciemnozielona. I jeszcze Jessica obnosząca się ze swoją nową przyjaciółką. To śmieszne… Jad dalej tryskał z myśli dziewczyny.

… Założę się, że wszyscy ją o to pytali. Ale chciałabym z nią porozmawiać. Pomyślę nad bardziej oryginalnym pytaniem… dumała Ashley Dowling.

… może będzie miała ze mną hiszpański… pragnęła June Richardson.

… tyle do zrobienia dziś wieczorem! Matma i jeszcze test z angielskiego. Mam nadzieję, że mama… Angela Weber, cicha dziewczyna, której myśli były zaskakująco życzliwe, była jedyną osobą, która nie miała obsesji na punkcie tej Belli.

Słyszałem wszystko, słyszałem każdą mało znaczącą myśl, która pojawiła się w ich umysłach. Ale niczego ze strony nowej uczennicy o złudniczo czytelnych oczach.

Mogłem oczywiście usłyszeć, co mówiła, kiedy zwracała się do Jessiki. Nie musiałem czytać w myślach, żeby rozpoznać jej niski, wyraźny głos po drugiej stronie długiego pomieszczenia.

- Ten z rudawymi włosami, to który? – zapytała, rzucając ukradkowe spojrzenie i natychmiast odwracając głowę, kiedy zobaczyła, że nadal ją obserwuję.

Jeśli miałem nadzieję, że usłyszenie jej głosu pomoże mi w zlokalizowaniu jej myśli zagubionych gdzieś, gdzie nie miałem dostępu, natychmiast się zawiodłem. Zwykle wewnętrzny głos ludzi to ten sam dźwięk, co ich głos fizyczny. Ale ten cichy nieśmiały ton był mi nieznany, byłem pewien, że to nie żaden z dźwięków wielu myśli krążących po pomieszczeniu. Całkowicie nowy.

Powodzenia, idiotko! Pomyślała Jessica, zanim udzieliła odpowiedzi dziewczynie.

- To Edward. Wiem, wygląda zabójczo, ale nie zawracaj nim sobie głowy. Nie chodzi na randki. Najwyraźniej żadna z miejscowych dziewczyn nie jest dla niego dostatecznie ładna – żachnęła się.

Odwróciłem głowę, żeby ukryć uśmiech. Jessica i jej koleżanki nie miały pojęcia, jakimi były szczęściarami, że żadna z nich nie przypadła mi do gustu.

Po tym przebłysku humoru poczułem dziwny impuls, którego dobrze nie rozumiałem. To miało coś wspólnego ze złośliwymi myślami Jessiki, których nowa dziewczyna była nieświadoma… Miałem niezrozumiałą potrzebę, by wkroczyć między nie i ochronić tę Bellę Swan od najczarniejszych wytworów mózgu Jessiki. Jakie dziwne uczucie. Starałem się zrozumieć motywacje stojące za tym impulsem, jednocześnie znów lustrując dziewczynę.

Może był to tylko jakiś dawno zapomniany instynkt opiekuńczy – silny dba o słabszych. Dziewczyna wyglądała na bardziej kruchą od jej nowych koleżanek. Trudno było uwierzyć, że jej skóra może stanowić obronę przed światem zewnętrznym, ponieważ była półprzezroczysta. Widziałem krew krążącą rytmicznie w jej żyłach… Ale nie powinienem się na tym skupiać. Radziłem sobie ze stylem życia, który wybrałem, ale byłem spragniony jak Jasper i nie było sensu w rozbudzaniu w sobie pragnienia.

Zauważyłem niewielką zmarszczkę pomiędzy jej brwiami. Wyglądało na to, że ona jest jej nieświadoma.

Niewiarygodnie frustrujące! Jasno widziałem, że siedzenie tam, rozmawianie z nieznajomymi, bycie w centrum uwagi stanowiło dla niej duże obciążenie. Mogłem zaobserwować jej nieśmiałość ze sposobu, w jaki trzymała swoje wątłe lekko zgarbione ramiona – tak jakby w każdej chwili spodziewała się odtrącenia. I mogłem tylko obserwować, tylko patrzeć i wyobrażać sobie. Nie słyszałem niczego oprócz ciszy ze strony niezwykłej dziewczyny. Niczego nie słyszałem. Dlaczego?

- Idziemy? – rzuciła Rosalie, zakłócając moją koncentrację.

Odwróciłem głowę od dziewczyny z ulgą. Nie chciałem nadal odnosić porażek w próbach usłyszenia jej myśli – to mnie irytowało. Nie chciałem również stać się niezdrowo zainteresowany jej myślami, tylko dlatego, że były przede mną ukryte. Nie miałem wątpliwości, że kiedy rozszyfruję jej umysł – bo znajdę sposób, by tego dokonać – będzie tak samo trywialny i małostkowy jak wszystkie inne. Niewart wysiłku jaki włożę, by to osiągnąć.

- Czy ta nowa już się nas boi? – zapytał Emett, nadal czekając na moją odpowiedź na jego poprzednie pytanie.

Wzruszyłem ramionami. Nie był dość zainteresowany, by chcieć zdobyć więcej informacji. Ja również nie powinienem się tym interesować.

Wstaliśmy od stolika i wyszliśmy ze stołówki.

Emett, Rosalie i Jasper udawali maturzystów – poszli do swoich sal lekcyjnych. Ja grałem rolę młodszego ucznia. Oddaliłem się w stronę klasy, gdzie odbywała się moja lekcja biologii, przygotowując swój umysł do nudy. Wątpiłem, by pan Banner, człowiek o przeciętnej inteligencji, był w stanie opowiedzieć o czymś, co zaskoczyłoby kogoś, kto posiadał wykształcenie wyższe w zakresie medycyny.

W sali usadowiłem się na krześle, a moje książki – budowa komórki, nie uczyliśmy się o niczym, o czym już bym nie wiedział – rozrzuciłem na ławce. Byłem jedynym uczniem, który miał stolik tylko dla siebie. Ludzie nie byli wystarczająco mądrzy, by zdawać sobie sprawę, że się mnie boją, ale ich instynkt przetrwania wystarczał, by trzymali się ode mnie z daleka.

Klasa wypełniała się powoli uczniami wracającymi z lunchu. Oparłem się plecami o krzesło i czekałem. Znów żałowałem, że nie mogę spać.

Myślałem o dziewczynie i jej imię zakłóciło mój tok myślenia, kiedy Angela Weber wprowadziła ją do klasy.

Wygląda na to, że Bella jest tak samo nieśmiała jak ja. Założę się, że nie jest jej dzisiaj łatwo. Mogłabym coś powiedzieć… ale pewnie zabrzmiałoby to idiotycznie…

Tak! Wykrzyknął Mike Newton w myślach, kiedy obrócił się na swoim siedzeniu, by obserwować wchodzące dziewczyny.

Nadal nic z miejsca, gdzie stała Bella Swan. Pusta przestrzeń tam, gdzie powinny być jej myśli irytowała mnie i wytrącała z równowagi.

Podeszła bliżej, przesuwając się między stolikami, kierując się do biurka nauczyciela. Biedna dziewczyna, jedyne wolne miejsce znajdowało się obok mnie. Natychmiast zrobiłem miejsce na jej części ławki, formując stosik z moich książek. Miałem wątpliwości, czy będzie się tu dobrze czuła. Miała przed sobą długi semestr, przynajmniej jeśli chodzi o tę lekcję. Może jednak, siedząc obok niej, będę w stanie usłyszeć jej tajemnice… nie żebym kiedykolwiek wcześniej potrzebował do tego niewielkiego dystansu… nie żebym doszukał się czegoś wartego słuchania…

Ciepło dochodzące z grzejnika przywiodło do mnie zapach idącej Belli Swan.

Jej woń uderzyła mnie jak niszczycielski pocisk, jak rozpędzony taran. Nie istniał taki rodzaj przemocy, którego siłę można by porównać do tamtego uderzenia.

W jednej chwili straciłem resztki człowieczeństwa, jakie posiadałem. Nie pozostał nawet ich strzęp.

Byłem drapieżnikiem. Ona była moją ofiarą. Na całym świecie nie liczyło się nic innego.

Nie widziałem pomieszczenia pełnego ludzi – w mojej głowie jawili się oni wyłącznie jako dodatkowe utrudnienie. Zapomniałem o tym, że nie mogę usłyszeć jej myśli. Nic dla mnie one nie znaczyły, ponieważ za chwilę miała nie snuć ich już nigdy więcej.

Byłem wampirem, a jej krew wydzielała najsłodszy zapach, jaki poczułem w ciągu poprzednich osiemdziesięciu lat.

Nie miałem pojęcia, że taka woń może istnieć. Gdybym o tym wiedział, wyruszyłbym na jej poszukiwanie dawno temu. Przeczesałbym dla niej wszystkie zakamarki tej planety. Mogłem wyobrazić sobie ten smak…

Pragnienie zatańczyło mi w gardle niczym płomienie ognia. Wargi miałem wysuszone. Świeży przypływ jadu nie pomagał w pozbyciu się tego uczucia. Żołądek skręcał się z głodu, stanowił echo pragnienia w gardle. Naprężyłem mięśnie.

Nie minęła nawet pełna sekunda. Nadal robiła ten krok, który przywiódł jej zapach w moją stronę.

Kiedy postawiła stopę na ziemi, jej oczy prześlizgnęły się po mnie – chciała mi się przyjrzeć po kryjomu. Jej wzrok napotkał mój i ujrzałem w jej brązowych tęczówkach swoje odbicie.

Szok, który malował się na mojej twarzy, sprawił, że zapomniałem na chwilę o wyroku śmierci, który na nią wydałem.

Nie ułatwiała mi niczego. Kiedy zobaczyła wyraz mojej twarzy, czerwień znów wypłynęła na jej policzki, zabarwiając jej cerę na najrozkoszniejszy kolor, jaki kiedykolwiek widziałem. Mój mózg spowijały nieprzepuszczalne opary jej zapachu. Nie mogłem myśleć. Myśli kłębiące się w mojej głowie wrzały, nieskładne i rozproszone wymykały się spod kontroli.

Szła teraz szybciej, jakby rozumiała, że musi uciekać. Pośpiech sprawił, że stała się niezdarna – potknęła się i prawie wpadła na dziewczynę siedzącą przede mną. Była słabsza i delikatniejsza od innych ludzi.

Próbowałem skupić się na twarzy, którą zobaczyłem w jej oczach, twarzy, którą rozpoznawałem ze wstrętem. Był to wizerunek potwora, który mieszkał we mnie – coś, co starałem się zepchnąć w najdalszy kąt mojego umysłu przez lata wypełnione wysiłkiem i samodyscypliną. Jak niewiele trzeba było, by znów znalazł się na powierzchni!

Woń otoczyła mnie, rozproszyła moje myśli, niemal zmusiła mnie do działania.

Nie.

Zacisnąłem dłoń na krawędzi stołu, próbując utrzymać swoje ciało na miejscu. Drewno nie spełniło swojego zadania. W ręce trzymałem garść drzazg i odłamków, które pozostawiły w blacie ślad moich palców.

Zniszczyć dowody – oto podstawowa zasada. Opuszkami szybko starłem pozostawiony w drewnie kształt. Została tylko nierówna dziura i trochę drzazg na podłodze, które szybko roztarłem stopą.

Zniszczyć dowody. Dodatkowe utrudnienie…

Wiedziałem, co teraz się stanie. Dziewczyna usiądzie obok mnie, a ja będę musiał ją zabić.

Niewinni świadkowie w klasie, osiemnaścioro innych dzieciaków i mężczyzna, nie mogli opuścić tego pomieszczenia po zobaczeniu sceny, która wkrótce się tu rozegra.

Wzdrygnąłem się na myśl o tym, co muszę zrobić. Nawet w swoich najgorszych czasach nie popełniłem aktu takiego okrucieństwa. Nigdy nie zabiłem nikogo niewinnego w trakcie tych ośmiu dziesięcioleci, które przeżyłem jako wampir. A teraz planowałem zamordowanie dwudziestu osób naraz.

Potwór obijający się w lustrze jej oczu przedrzeźniał mnie.

Jedna część mnie wzdrygała się na myśl o zabójstwie, druga planowała morderstwo z zimną krwią.

Gdybym zabił dziewczynę jako pierwszą, miałbym tylko piętnaście do dwudziestu sekund sam na sam z nią, zanim inni by zareagowali. Może trochę dłużej, gdyby nie zdaliby sobie sprawy z tego co robię od razu. Ona nie miałaby czasu, żeby krzyczeć lub poczuć ból - nie chciałem pozbawiać ją życia z okrucieństwem. Tyle mogłem dać tej obcej dziewczynie o krwi wzbudzającej nieodparte pożądanie.

Jednak w takim wypadku musiałbym zrobić coś, by inni mi nie uciekli. Nie musiałbym się martwić oknami, były zbyt małe i umieszczone zbyt wysoko, by ktoś mógł się przez nie wydostać. Zostawały tylko drzwi – gdybym je zablokował, byliby w pułapce.

Opanowanie tego spanikowanego, rozproszonego tłumu zajęłoby więcej czasu i byłoby trudniejsze, ale nie niemożliwe. Jednakże spowodowałoby znacznie więcej hałasu. Mieliby czas, żeby krzyczeć. Ktoś by usłyszał… i musiałbym zabić kolejne niewinne osoby.

A jej krew stygłaby, podczas gdy ja mordowałbym innych.

Zapach już ukarał mnie za to marnotrawstwo – tępy ból zacisnął moje gardło…

A więc świadkowie pierwsi.

Zacząłem w myślach nakreślać plan wydarzeń. Znajdowałem się w środku pomieszczenia, siedziałem z tyłu w najdalszym rzędzie ławek. Najpierw zajmę się prawą stroną. Według moich szacunków, byłem w stanie ugryźć cztery czy pięć osób na sekundę. Nie zrobię dużo hałasu. Ci po prawej będą mieli szczęście – nie zobaczą, że nadchodzę. Zlikwidowanie tych znajdujących się po lewej również nie potrwa długo – po maksymalnie pięciu sekundach w sali nie zostanie żadna żywa osoba poza Bellą Swan.

To pięć sekund z pewnością wystarczy jej, by z przerażającą jasnością zdała sobie sprawę z tego, co zaraz nastąpi. Wystarczy, by zrozumiała, co to strach, by zaczęła krzyczeć, jeśli tylko szok nie sparaliżuje jej ciała. Ale ten jeden krzyk nie wystarczy, by ktoś przyszedł jej z pomocą.

Wziąłem głęboki oddech – zapach niczym ogień przebiegł mi w żyłach i wybuchł w klatce piersiowej, niszcząc każdy dobry odruch, do którego byłem jeszcze zdolny.

Właśnie się odwracała. Za moment będzie siedziała kilka cali ode mnie.

Potwór w mojej głowie uśmiechnął się niecierpliwie.

Ktoś zatrzasnął teczkę po mojej lewej stronie. Nie podniosłem głowy, by spojrzeć, który z nieszczęsnych ludzi to zrobił. Jednak ruch ten spowodował, że poczułem uderzenie zwykłego powietrza na twarzy.

Przez jedną krótką sekundę byłem w stanie pomyśleć trzeźwo. W tej bezcennej chwili ujrzałem dwie twarze w mojej głowie, jedną obok drugiej.

Jedna w dawnych czasach należała do mnie: była to twarz czerwonookiego potwora, który zamordował tylu ludzi, że nawet nie wiedział jaka jest ich dokładna liczba. Były to zabójstwa przemyślane i usprawiedliwione. Zabójca zabójców, potwór mordujący inne, słabsze potwory. Próbowałem zastąpić Boga, decydując, kto powinien umrzeć, a kto zasługuje na życie. To był kompromis, który wypracowałem z samym sobą. Karmiłem się ludzką krwią, ale to była kiepska definicja. Ze względu na różnorodne mroczne zainteresowania moich ofiar uważałem, że są one ludźmi w stopniu niewiele większym ode mnie.

Druga twarz należała do Carlisle’a.

Pomiędzy tymi wizerunkami nie było żadnego podobieństwa. Były jak jasny dzień i ciemna noc.

Nie istniał żaden powód, dla którego miałyby być one do siebie podobne. Carlisle nie był moim ojcem z biologicznego punktu widzenia. Nie mieliśmy wspólnych cech typowych dla rodzica i jego dziecka. Podobieństwo naszej karnacji wynikało z tego, czym byliśmy – każdy wampir ma jednakowo bladą i zimna cerę. Podobieństwo w kolorze oczu było inną kwestią – wynikało z tego, że obaj podjęliśmy kiedyś taką samą decyzję.

A jednak, mimo że nie było podstaw do żadnego związku pomiędzy nami, wyobrażałem sobie, że w ciągu ostatnich siedemdziesięciu lat stałem się w pewnym stopniu jego odbiciem, przyzwyczaiłem się do jego trybu życia i poszedłem w jego ślady. Mój wygląd się nie zmienił, ale wydawało mi się, że jego mądrość zostawiła ślad na mojej twarzy, że w kształcie moich ust rysuje się dowód jego współczucia, że na moim czole pozostały pamiątki po jego cierpliwości.

Wszystkie te niewielkie poprawki zniknęły wraz z nadejściem potwora. W ciągu kilku sekund nie zostanie we mnie nic, co dawałoby świadectwo lat spędzonych z moim stwórcą, moim mentorem, moim ojcem, za którego go uważałem. Kiedy moje oczy będą jarzyły się diabelską czerwienią, wszystkie podobieństwa przepadną na zawsze.

W moich myślach Carlisle mnie nie osądzał. Wiedziałem, że wybaczyłby mi tę straszliwą zbrodnię, ponieważ mnie kochał i uważał za lepszego niż byłem. I kochałby mnie nadal, nawet jeśli udowodniłb...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin