Balogh Mary - 2 - Niezapomniane lato.pdf

(890 KB) Pobierz
12549317 UNPDF
MARY BALOGH
NIEZAPOMNIANE LATO
1
Był piękny majowy poranek w londyńskim Hyde Parku. Słońce migotało w
niezliczonych kroplach rosy, a drzewa i trawa wyglądały jak świeżo wymyte, tworząc
wdzięczne tło dla konnej przejażdżki wzdłuż modnego Rotten Row. Galopowano więc
po rozległej połaci murawy ciągnącej się od Hyde Park Corner aż po Queen's Gate, a
piesi spacerowali po ścieżkach oddzieleni od jeźdźców solidną balustradą.
Tę idealną scenerię psuł tylko jeden szczegół: pośrodku trawnika, w miejscu
doskonale widocznym od strony Rotten Row, powstało nagle zamieszanie i szybko
zaczął się tam zbierać spory tłum. Wnet stało się jasne, że to bójka. Nie pojedynek,
lecz zwykła, pospolita bijatyka, walczących było bowiem czterech, a nie dwóch, pora
zaś o wiele za późna.
Gapie, w tym kilka dam, podchodzili coraz bliżej, chcąc przyjrzeć się walce. Ci,
którzy mieli pecha towarzyszyć w przejażdżce paniom, wycofali się pospiesznie, jako
że bójka nie była widokiem stosownym dla kobiecych oczu.
- Oburzające! - przebił się przez zgiełk wzburzony męski głos. - Ktoś powinien
wezwać konstabla! Nie wolno wszczynać bójek w parku, to uwłacza płci pięknej!
Niechlujny ubiór i wygląd trzech walczących jawnie dowodziły ich niskiego
pochodzenia, elegancki zaś, chociaż skąpy strój czwartego świadczył o czymś wręcz
przeciwnym.
- To Ravensberg, sir - wyjaśnił Charles Rush zgorszonemu margrabiemu
Burleighowi.
Nazwisko najwyraźniej mówiło samo za siebie. Margrabia uniósł do oczu szkła
i z doskonałego punktu obserwacyjnego na końskim grzbiecie spojrzał przez nie
ponad głowami ciżby na wicehrabiego Ravensberga, który - obnażony do pasa - był
właśnie w krytycznej fazie utarczki. Jego ramion uczepili się bowiem dwaj
przeciwnicy, trzeci zaś wymierzył mu z zapałem tęgi cios prosto w żołądek.
- Oburzające! - powtórzył margrabia, podczas gdy pozostali widzowie
wrzeszczeli jeden przez drugiego, a dwóch lub trzech zaczęło się nawet zakładać o
wynik tego zdecydowanie nierównego starcia. - Nigdy nie przypuszczałem, że zobaczę
na własne oczy, jak Ravensberg zniża się do udziału w pospolitej bójce!
- Hańba! - krzyknął ktoś inny, gdy rudowłosy osiłek, zmieniając kierunek
ataku, rąbnął pięścią w odsłonięte oko Ravensberga. - Trzech na jednego to
niehonorowo!
- No cóż, nie zgodził się, żebyśmy mu pomogli - wyjaśnił lord Arthur Kellard. -
Ruszył na nich sam jeden, mówiąc, że bardzo mu to odpowiada.
- - A więc Ravensberg świadomie wszczął tę bijatykę? - spytał margrabia z
niesmakiem.
- Zwymyślał ich, bo ordynarnie zaczepili dziewczynę od mleka, a oni uznali go
za zuchwalca - wyjaśnił Rush. - Nie chciał poprzestać na wychłostaniu ich pejczem,
jak mu radziliśmy, tylko uparł się, żeby... och!
Lord Ravensberg nie pozostał dłużny za cios w oko. Nieoczekiwanie roześmiał
się, a potem nagle kopnął przeciwnika prosto w szczękę. Rozległ się głośny trzask
kości i zębów. Ravensberg wykorzystał zaskoczenie dwóch obwiesi, którzy chcieli
wykręcić mu ręce, i pchnął ich mocno na trawę, po czym rozpostarł szeroko ramiona,
przykucnął i krzyknął:
- Chodźcie no tu, podłe dranie! Co, już wam nie w smak bitka?
Napastnik ze zgruchotaną szczęką sądził może inaczej, lecz rozciągnięty na
plecach wyglądał raczej na kogoś skłonnego do liczenia gwiazd na niebie.
Wśród gęstniejącego tłumu rozległ się pomruk uznania.
Wicehrabia Ravensberg o wiele lepiej prezentował się z gołą piersią niż w
koszuli. Średniego wzrostu i smukłej budowy, wydał się trzem hultajom łatwym
celem. Jednak szczupłe nogi w modnych, skórzanych spodniach do konnej jazdy i
butach z cholewami okazały się imponująco muskularne. Nagi tors, barki i ramiona
należały zaś do kogoś, kto bardzo dbał o swoją sprawność. Blizny po licznych ranach
bielejące na przedramionach i piersi, a także szrama po lewej stronie podbródka
świadczyły - choć nie wskazywał na to jego strój - że służył w wojsku.
- Co za okropne wyrażenia, i to w miejscu publicznym - stwierdził z
dezaprobatą margrabia. - I ta gorsząca golizna! A to wszystko z powodu dziewczyny
od mleka, mówi pan? Ravensberg hańbi swoje nazwisko. Współczuję jego ojcu!
Nikt jednak, nawet Charles Rush, do którego skierowane były te słowa, nie
zwrócił na nie uwagi. Dwóch łobuzów, którzy dla zabawy zaczepili w parku samotną
dziewczynę, ponownie zaatakowało wicehrabiego, a on z uśmiechem raz po raz
odrzucał ich na bok ciosami pięści. Ci, którzy go znali, dobrze wiedzieli, że często
bywał w sali bokserskiej Jacksona, ćwicząc tam z partnerami o wiele wyższymi i
cięższymi od siebie.
- Wcześniej czy później - rzucił jakby od niechcenia - zrozumiecie, półgłówki, że
mielibyście więcej szans w walce, atakując mnie jednocześnie.
- To nie jest widok dla dam - pomstował margrabia - a tam idzie akurat księżna
Portfrey ze swą bratanicą!
Choć niektórzy dżentelmeni pospiesznie, lecz może i z żalem, wycofali się z
tłumu na dźwięk nazwiska księżnej, słowa margrabiego utonęły w entuzjastycznej
wrzawie, gdy dwaj przeciwnicy wicehrabiego zastosowali się do jego rady i
zaatakowali go razem. On jednak bez trudu złapał obydwu i huknął ich głowami o
siebie. Runęli na ziemię, jakby ich nogi zamieniły się nagle w galaretę.
- Brawo, Ravensberg! - wrzasnął ktoś, przekrzykując chór gwizdów i oklasków.
- Do kroćset, ten łajdak złamał mi szczękę! - jęczał trzeci napastnik. Złapał się
oburącz za głowę, a potem, nachylony nad trawnikiem, wypluł wraz z krwią co
najmniej jeden ząb. Oprzytomniał nieco, ale wciąż nie mógł wstać.
Wicehrabia znowu się zaśmiał i wytarł dłonie o spodnie.
- Do licha, to było za łatwe! Spodziewałem się czegoś lepszego po trzech
wyborowych londyńskich łapserdakach. Po cóż ja w ogóle zsiadałem z konia! Nawet
nie warto się było rozbierać. Gdybym miał tych hultajów w moim pułku na Półwyspie,
pchnąłbym ich do pierwszego szeregu, żeby oszczędzić lepszych żołnierzy.
Tymczasem mleczarka, mimowolna sprawczyni całego zamieszania, podbiegła
ku niemu, a tłum rozstąpił się, robiąc jej przejście. Zarzuciwszy Ravensbergowi ręce
na szyję, przylgnęła do niego całym ciałem.
- Och, dziękuję, dziękuję, wielmożny panie! Ucałuję cię teraz ze szczerego serca
w nagrodę, boś mnie, uczciwej dziewczyny, bronił przed bezecnikami, co gwałtem
chcieli całować, albo i coś gorszego zrobić, aleś im nie pozwolił i ocalił moją cześć!
Była pulchna, zgrabna, rumiana i pełna dołeczków, więc wśród ciżby znów
rozległy się gwizdy, okrzyki uznania i niedwuznaczne aluzje. Wicehrabia Ravensberg
przez dłuższą chwilę nie wypuszczał mleczarki z objęć, po czym darował jej pół
suwerena, mrugnął zdrowym okiem i zapewnił, że jest najuczciwszą z dziewcząt.
Kiedy niespiesznie odchodziła, kołysząc zalotnie biodrami, rozległo się jeszcze
kilka gwizdów.
- Co za skandal! - krzyknął znów margrabia. - I to w biały dzień! Ale czegóż się
można spodziewać po Ravensbergu!
Wicehrabia złożył przed nim przesadnie głęboki ukłon.
- Spełniam publiczny obowiązek, sir! Dostarczam salonom tematów do
konwersacji nieco ciekawszych niż pogoda i stan zdrowia angielskiego narodu.
- Coś mi się zdaje - rzekł rozbawiony Rush, kiedy margrabia odjechał sztywno
wyprostowany, niczym uosobienie zgorszenia - że elegancki światek weźmie cię zaraz
na języki. Lepiej idź do White'a i każ sobie przyłożyć na oko okład z surowego mięsa.
Ten obwieś nieźle cię urządził.
- Owszem, boli jak sto diabłów - przyznał wicehrabia. - No, ale trzeba mieć w
życiu jakieś rozrywki! Dawaj koszulę, Farrington!
Rozejrzał się, odbierając odzież od przyjaciela, któremu przed bójką ją
powierzył. Tłum już się rozchodził. Ravensberg uniósł brwi.
- Wystraszyłem chyba wszystkie damy, co? - Spojrzał ku Rotten Row, jakby
spodziewał się tam wypatrzyć jakąś niewiastę.
- Toż to jak najbardziej publiczne miejsce - zaśmiał się Farrington - a ty byłeś
goły do pasa.
- Ach - mruknął lekceważąco wicehrabia i wzruszył ramionami, biorąc od
przyjaciela surdut - wiesz dobrze, że już i tak mam reputację rozrabiaki i tego poranka
potwierdziłem ją należycie. - Nagle drgnął. - A co zrobimy z tymi dwoma obwiesiami,
którzy tu leżą?
- Zostawmy ich, niech sobie pośpią - zaproponował lord Arthur. - Już i tak
spóźniłem się na śniadanie, a twoje oko, Ravensberg, aż się prosi o opatrunek. Sam
jego widok może odebrać apetyt.
- Masz tu, człowieku! - Wicehrabia, podnosząc przy tych słowach głos, wydobył
z kieszeni monetę i rzucił ją na trawę koło przeciwnika, który właśnie odzyskiwał
przytomność. - Ocuć swoich kompanów i zaprowadź ich do najbliższej piwiarni, nim
konstabl zaprowadzi ich zupełnie gdzie indziej! Założę się, że jeden albo dwa kufle
mocnego piwa pomogą wam poczuć się lepiej. I zapamiętaj sobie na przyszłość, że gdy
dziewczyna mówi „nie”, znaczy to tylko „nie” i już. Przecież to całkiem proste! „Tak”
znaczy „tak”, a „nie” oznacza „nie”.
- Niech... to... piekło... - wymamrotał mężczyzna, podtrzymując szczękę jedną
ręką, a drugą sięgając po monetę. - Nawet nie spojrzę na żadną dziewkę, wielmożny
panie!
Wicehrabia roześmiał się głośno i wskoczył na konia, którego wodze trzymał
Rush.
- Na śniadanie! - wykrzyknął. - I po krwisty befsztyk na moje oko. Prowadź,
Rush!
Kilka minut później Hyde Park znów był eleganckim miejscem przechadzek
ludzi z towarzystwa, a po skandalicznej bójce nie zostało śladu. Stała się ona kolejnym
Zgłoś jeśli naruszono regulamin