Pierumow Nik - Smierc bogow.pdf

(2533 KB) Pobierz
Pierumow Nik - Smierc bogow
Nik Pierumow
ŚmierĆ Bogów.
KsiĘga Hagena
(Gibel Bogov)
Kroniki Hjörwardu
PrzełoŜyła Ewa Skórska
 
CZĘŚĆ PIERWSZA
 
Rozdział 1
- Niepokojące wieści z Gnipahelliru, mój tanie.
Konie szły tuŜ przy pasie przyboju. Fale leniwie lizały brzeg lekko spadzistego
kamienistego nasypu, za którym, w pewnym oddaleniu, stromo wzbijały się w niebo
cielska szarych skał. Kamienie poprzecinały pęknięcia i szczeliny, w których zdąŜyły
juŜ wyrosnąć karłowate sosny. Spiczaste kamienne kły, ulubiona broń Oceanu,
wystawały gdzieniegdzie nad wodą. Pachniało wodorostami, ponad falami latały
mewy.
Sześciu jeźdźców w szarych płaszczach z grubej wełny jechało dwójkami wzdłuŜ
brzegu. Czterech z nich miało długie miecze przy lewym boku, rękojeść klingi
piątego, umocowanej za plecami, wystawała znad prawego ramienia; szósty
zadowalał się potęŜną sękatą pałką. Głowy wędrowców osłaniały jednakowe wełniane
czapki, przypominające te, które noszą kowale, Ŝeby nie przypalić włosów podczas
pracy. Patrząc na jeźdźców, trudno było określić ich status czy rodzaj zajęcia.
Wszyscy jak jeden mąŜ byli w sile wieku i mieli ogorzałe twarze; umiejętnością
posługiwania się bronią przypominali królewskich gwardzistów Widrira, krojem
ubrań i rozmową - wolnych członków wspólnoty z okolic śelaznego Lasu, a siodła i
uprząŜ koni nasuwały myśl o pastuchach z Rogheim.
- Niepokojące wieści z Gnipahelliru, mój tanie - powtórzył półgłosem jeden z
jeźdźców, zwracając się do męŜczyzny z klingą za plecami, który niedawno dołączył
do grupy. Wojownik skinął głową, pozwalając mówiącemu kontynuować. - Karły
Rödulswallu znów palą Lasy Jalini. Dym zasnuł północne niebo i ptaki, oszalałe i
oślepłe, rozbijają się o skały. Dym sięgnął do siedziby Garma, który się obudził.
*
Niedobre nowiny zostały wygłoszone. Tan wysłuchał wiadomości w milczeniu,
skłonił nieznacznie głowę.
- Co jeszcze? - rzucił.
- Ruszenie w Himinwagarze - odezwał się inny jeździec. - Władca Hjörlejf
wyruszył na Widrira.
- Na Widrira? - Przywódca uniósł brew. - Nie spodziewałem się tego po
Hjörlejfie! Okazuje się, Ŝe to zdeterminowany śmiałek!
- KrąŜy pogłoska - ciągnął jeździec, zniŜając głos - niepewna i niejasna,
rozprzestrzeniana przez Nocne Amazonki... Ŝe do Hjörlejfa przybył tajny poseł z
wyspy Brandey!
- Wyspa Czarnych Magów to postrach całej ziemi - mruknął tan. - Co mogli
 
wywęszyć ci zjadacze padliny? Mów dalej! Czy juŜ po bitwie?
- Gdy wyjeŜdŜaliśmy z Erwasundu, Widrir zaczynał zbierać oddziały. Hjörlejf
przekroczył rzekę Hator na północnej granicy StrzeŜonego Królestwa.
- Jasne - rzekł tan i umilkł zasępiony. Jego towarzysze cierpliwie czekali. - Lodin!
Kanut! Isung! Za tamtą skałą zawrócicie ścieŜką do boru Walie i dalej pojedziecie
traktem do przylądka Stavsnes. Tam krasnoludy mają dostarczyć broń. Odbierzcie ją
tylko - zapłacono im z góry. Drakkary dotrą do przylądka za trzy dni, licząc od dzisiaj.
Załadujecie broń i pojedziecie na Hedinsey. Frodi i Gudmund! Odprowadzicie mnie
do śywych Skał i stamtąd skręcicie do Rödulswallu. Znajdziecie StraŜników Zasłony
Jalini i ostrzeŜecie ich przed budzącym się Garmem. Potem udacie się na zachód, do
zatoki Unawagar. Znajdziecie tam wioskę. Nie szczędząc złota, kupcie łódź i
wyjdźcie w morze. Musicie dotrzeć do Hedinseyu, zanim rozpęta się burza. Czekajcie
na mnie na wyspie do następnego księŜyca. Jeśli nie wrócę... zabierzecie Uving i
poszukacie sobie i druŜynie nowych ziem. Słuchajcie mojego Nauczyciela... I
pamiętajcie - wszyscy przysięgaliście na Osiem śelaznych Gwoździ Bram Niflhelu,
Ŝe będziecie słuŜyć mojemu synowi!
- Pamiętamy, tanie - powiedział głucho Frodi, który trzymał w poprzek siodła
potęŜną pałę. - Dotrzymamy przysięgi albo odejdziemy do Helu, okryci wzgardą.
Ale... mój tanie, wiem, Ŝe nigdy nie zadajemy ci pytań, a jednak teraz się ośmielę.
Dlaczego szukasz pewnej śmierci przy śywych Skałach? Stamtąd się nie wraca!
Wykonaj rozkaz, Frodi! Wy wszyscy równieŜ! - odparł surowo tan, kończąc
rozmowę, i chlasnął Konia wodzami. sposępmiali jeźdźcy ruszyli za nim. .
*
Na wschodzie dopiero zaczęły się pojawiać pierwsze oznaki świtu, a wszędzie
wokół - w rowach, szczelinach, rozpadlinach - nadal leŜała noc. Niewysoka, zgrabna
postać bezszelestnie przemykała się między drzewami, schodząc w dół do
szemrzącego strumienia. Nad brzegiem przystanęła i pochyliła się, wsuwając do wody
szczupłe dziewczęce dłonie. Nogi w miękkich, skórzanych półbutach stąpały cicho po
igliwiu, wargi bez chwili przerwy wypowiadały bezgłośne słowa, słowa układały się
w zdania, a z kaŜdą nową strofą miarowych dwuwierszy na dno głębokiego,
porośniętego młodniakiem parowu powracała Ciemność. Zarysy korzeni, pni, gałęzi
drŜały i rozpływały się, jakby zasnute mgłą, strumień szemrał coraz ciszej, jakby
zapadając w sen, a wąskie dłonie powoli poruszały się nad glinianą czarą pełną
zaczerpniętej wody.
Bohaterowie dawnych dni, uczestnicy bitwy na Borghildowym Polu, gdzie starły
się pułki siedmiu czarnoksięskich królestw, wiedzieliby, co zrobić, widząc tę
 
dziewczynę. Magowie z wyspy Brandey udzieliliby jej wsparcia.
Człowiek w szarym stroju i z miękką maską na twarzy obserwował dziewczynę,
nie odrywając od niej wzroku. W dłoni trzymał stalową czteroramienną gwiazdkę z
ostrymi krawędziami. Nie szeptał zaklęć, bardziej licząc na swoją broń niŜ na Odległe
i StaroŜytne Moce. Nie rozumiał tego, co właśnie widział i słyszał - i dlatego się nie
bał. Ciekawiło go to. Zwlekał.
Woda w czarze zaciągnęła się cienkim lodem, rozległ się syk. Korzenie drzew
poruszyły się, jakby próbując wydostać się z ziemi, dziewczyna zaczęła drobnymi
krokami okrąŜać czarę. Ręce rozrzuciła na boki, z jej głowy zsunęła się gruba,
bezkształtna czapka, rozsypały się gęste, krótko i nierówno przycięte kasztanowe
włosy. KaŜdy recytowany przez nią dwuwiersz spadał jak uderzenie młota. Lód
zaczynał nabierać purpurowej barwy, jakby płynęła w nim ludzka krew.
Człowiek w szarym stroju musiał wziąć się w garść, Ŝeby nie poddać się
napływającemu znienacka strachowi. Miał wraŜenie, Ŝe do jego oczu dostała się
woda, obraz nagle rozmazał się i stracił ostrość. Wszystko przebiegało tak, jak mówił
Opiekun, a przecieŜ mówił teŜ, Ŝe w Ŝadnym razie nie wolno czekać do końca
obrzędu!
Z krótkim wydechem-okrzykiem dziewczyna uderzyła w czarę prawą, zaciśniętą
w pięść dłonią. Lód pękł, purpurowe bryzgi strzeliły w górę. Ból wygiął jej delikatne
ciało w łuk, głowa odchylała się coraz bardziej, wydawało się, Ŝe dziewczyna niczego
nie widzi ani nie słyszy.
Wojownik w szarym stroju zrobił krótki wymach - i śmiercionośna gwiazdka
pomknęła prosto w odsłoniętą szyję.
Ale delikatne, wąskie dłonie okazały się szybsze - zaczerpnęły z czary ognistą
wodę, chlusnęły w stronę nadlatującej broni. Metal zapłonął niczym papier i rozpadł
się na niewidoczny popiół.
Rozległ się okropny chichot. śaden człowiek, nawet najbardziej złośliwy, nie
zdołałby roześmiać się w ten sposób. Wojownik znieruchomiał, nie sięgając nawet do
rękojeści swego krótkiego, zakrzywionego miecza. Z czary wyskoczyła struga
płynnego ognia i od razu go otuliła od stóp do głowy. Upadł, nie wydając Ŝadnego
dźwięku, ogień zaś, posłuszny władczemu gestowi delikatnej dłoni, natychmiast znikł,
kryjąc się z powrotem w czarze. Dziewczyna, chichocząc, pochyliła się nad ciałem
wojownika. Z niekobiecą siłą obracała cięŜkie ciało, lecz nie znalazła Ŝadnych
znaków, herbów ani amuletów. Krzywy miecz zaszczyciła krótkim spojrzeniem i
odrzuciła na bok - zwykła klinga, wytwór ludzkich rąk. Ale gdy ciało męŜczyzny ze
złością cisnęła na ziemię, miecz podniosła. Muskając stal, delikatnymi palcami
przebiegła po klindze raz, drugi, trzeci... Jej wargi poruszyły się, posłuszne słowom
Mocy, w czarze zawrzał płynny ogień. Klinga została zanurzona w płomieniu, lecz
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin