Dean Alyssa - Jak polubić Boże Narodzenie.pdf

(690 KB) Pobierz
Mistletoe mischief
Dean Alyssa
Jak polubić Boże Narodzenie
Tytuł oryginału: Mistletoe Mischief
382104085.001.png 382104085.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Elfy!? Chyba kompletnie zwariowałaś! - prychnęła Brandy, strzepu-
jąc śnieg z butów w przedpokoju mieszkania Amandy. - Kto wpadł na ten
genialny pomysł, abyśmy ogłaszały się jako bożonarodzeniowe elfy?
Amanda przez chwilę zwlekała z odpowiedzią.
- Prawdę mówiąc, ja. Wydawało mi się, że to przyciągnie klientów. -
Wzięła ulotkę reklamową ze stolika i przeczytała na głos: - „Jeśli brak ci
czasu, by przygotować święta, zadzwoń do Biura Planowania Przyjęć
A&B. My, pracowite elfy, sprawimy, że spędzisz najlepsze święta Bożego
Narodzenia w swoim życiu".
- Natychmiast trzeba dać sprostowanie! - wrzasnęła Brandy i z jękiem
opadła na kwiecistą kanapę.
- Dlaczego? Co ci się nie podoba? Nie rozumiem. Ogłoszenie jest ory-
ginalne i sympatyczne. No i... prawdę mówiąc... przecież my wyglądamy
jak elfy.
Obie były niewysokie. Zielonooka Brandy miała kręcone, ciemne wło-
sy i wspaniale zaokrągloną figurę, natomiast Amanda była szczupłą blon-
dynką z włosami do ramion.
- Chociaż teraz wyglądasz raczej jak mały, wściekły troll - dodała
Amanda po chwili. - Coś nie tak?
- Tak, pan Denton.
- Jaki pan Denton? - zapytała Amanda. - Ten z Rachunkowości Dento-
na?
- Mhm. - Brandy usiadła po turecku. - Nie uwierzysz, jak ten zapraco-
wany biznesmen wyobraża sobie „wesołe" ; święta!
- Och, nie! - krzyknęła Amanda. - Nie chcesz chyba powiedzieć, że...
- Dokładnie to - wzruszyła ramionami Brandy. - Przyszłam do jego ga-
binetu i zapytałam, co mogę zrobić, by umilić mu święta, a on... rzucił się
na mnie.
- Rzucił się na ciebie? - Amanda spojrzała uważnie na swoją przyja-
ciółkę.
- No właśnie - odpowiedziała Brandy, masując sobie skronie. - Zostało
trochę kawy?
- Tak. - Amanda poszła do kuchni, napełniła kubek i wróciła do salonu.
- A teraz opowiedz po kolei, co się naprawdę wydarzyło.
- To bardzo krótka historia. - Brandy rozparła się wygodniej na po-
duszkach. - Przyszłam, Denton zaprosił mnie do swojego gabinetu i poczę-
stował kawą. I natychmiast poczułam na sobie jego ręce.
- To... okropne!
- Co ty powiesz? Sama nigdy bym na to nie wpadła!
- stwierdziła Brandy sarkastycznie. - Sama rozumiesz, o dziewiątej ra-
no! To skandal! Gdyby się ze mną umówił na wieczór, wiedziałabym, o co
chodzi, ale rano?! Większość mężczyzn o tej porze jeszcze śpi, a tu, pro-
szę, ten przysadzisty łysy facecik był gotów do figli.
Amanda dusiła się ze śmiechu.
- Masz rację, to trochę niezwykłe - wykrztusiła w końcu.
- Opowiadaj dalej. Co zrobiłaś?
Brandy wybuchnęła śmiechem.
- Wiesz, to było nawet zabawne. Ja jestem mała, ale nie brak mi pew-
nych kobiecych walorów, a Denton to po prostu facet o posturze buldoga.
Krótkimi łapkami próbuje mnie złapać za moje krągłości i napiera brzu-
szyskiem, a ja nie pozostaję dłużna. Był to prawdziwy pojedynek sumo w
wykonaniu karłów.
- A kto wygrał? - zachichotała Amanda.
- Ja, oczywiście. W końcu mam trzech starszych braci, którzy są dużo
groźniejsi od Dentona - wyjaśniła Brandy, unosząc w górę jedną z wysku-
banych brwi. - Zresztą, tak prawdę mówiąc, jestem trochę rozczarowana.
Tylko raz go trzasnęłam, a on od razu spokorniał, przepraszał i jęczał...
- Ciężko westchnęła i dodała: - Nie chcę krakać, ale obawiam się, że
nie będziemy dłużej pracować dla firmy Dentona. Zwłaszcza jeśli pani
Denton oraz małe Dentoniątka zmuszą głowę rodu do wyznania, skąd
wziął się ten malowniczy siniak pod okiem.
- Nic nie szkodzi - powiedziała zdecydowanie Amanda.
- Nie takiego zajęcia szukamy.
- Oczywiście masz rację - zgodziła się Brandy. - Ale jakaś praca by się
przydała. I to nawet bardzo. - Zamilkła na chwilę, jakby ważąc słowa. - A
wiesz, Amando, co jest w tym wszystkim najbardziej przerażające? Przez
chwilę chodziło mi po głowie, by... ulec Dentonowi...
- Coo?
- Naprawdę. - Brandy zaczerwieniła się. - Kiedy się na mnie rzucił,
pomyślałam, że może nie powinnam się opierać? Jeśli od tego ma zależeć,
czy nas zatrudni...
Amanda patrzyła na nią w osłupieniu.
- Brandy! Jak możesz?!
- Jednak szybko zrozumiałam, że jeśli Denton jeszcze raz mnie do-
tknie, to chyba zwymiotuję. Więc huknęłam go w twarz i wyszłam.
- I dobrze - odparła Amanda. - Nie jesteśmy aż tak zdesperowane.
Brandy westchnęła ciężko.
- Ale wkrótce będziemy. Działamy w branży od trzech miesięcy, a na-
szych klientów dałoby się policzyć na palcach jednej ręki.
Amanda skrzywiła się. Niestety, Brandy niewiele rozminęła się z
prawdą. A gdy zakładały firmę, były pełne entuzjazmu i nadziei...
- Nie przesadzaj - powiedziała uspokajająco. - Przecież pracowałyśmy
dla Fundacji Claire.
- I policzyłaś im wszystko po kosztach własnych. A gdzie zysk?
- To organizacja charytatywna. Nie wypadało...
- Chyba zapomniałaś, że nas jeszcze nie stać na dobroczynność - we-
szła jej w słowo Brandy, delektując się kawą. - Następnie był Bernard,
przedsiębiorca spedycyjny. Straciłaś mnóstwo czasu, załatwiając gadżety
reklamowe dla jego firmy, a potem musiałyśmy same za nie zapłacić.
Przez twarz Amandy znowu przebiegł skurcz.
- Wydawał się taki miły. I naprawdę nie mógł sobie pozwolić na taki
wyda...
- A tym bardziej my! Zresztą, pan Bernard może i jest miłym facetem,
ale jego synalek na pewno nie. Skończyło się na tym, że umawiałaś się z
Eddym, a ten łobuz pożyczył od ciebie kilkaset dolarów i zwinął żagle.
Amandzie zbierało się na płacz. Schyliła głowę. Nie lubiła, kiedy jej
przypominano o Eddym.
- Eddy na pewno odda mi pieniądze - wymamrotała pod nosem, cho-
ciaż sama w to nie wierzyła.
- Tak? A pamiętasz Stal Nierdzewną Higginsa? - Brandy była bezlitos-
na. - Prawie na kolanach nas błagali, byśmy dla nich pracowały, a ty od-
mówiłaś.
- I nie mam sobie tego za złe - syknęła Amanda przez zaciśnięte zęby.
- Lenny Higgins to podła świnia. Chciał, żebyśmy zorganizowały bankiet
bożonarodzeniowy, a jednocześnie kupiły świąteczny prezent dla jego ko-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin